Zbysio Wędrowniczek i Smok
1 2 3 4 | ||
Poprzednia | Jesteś na stronie 3. | Następna |
Chłop, który wskazał drogę Wędrowcowi, zdumiał się niepomiernie, ujrzawszy go żywego.
-Nie zezor was?
-Ano nie. Rozmawiałem z nim nawet.
-Olaboga! Jesteście szalony!
-Wiem.
-I cóż powiedział?
-Powiedział, że nie może was zjeść, jeśli go nie zaatakujecie.
-Olaboga! Nie może być!
-Może być. Jutro jak przyleci, to nie uciekajcie. Trzeba powiedzieć wszystkim.
-A dyć trzeba. Olaboga!
*
Następnego dnia chłopi, jak codzień, udali się na swoje pola. Dużo czasu nie minęło, a zjawił się smok. Jak codzień, zatoczył koło nad polami i wylądował w zbożu, nieopodal Zbysia. Jak co dzień, wszyscy rzucili się do ucieczki.
-STAĆ! - krzyknął Wędrowiec - Nie uciekajcie! On wam krzywdy nie zrobi!
Smok zionął ogniem nad siebie. Na nic zdało się nawoływanie - chłopi uciekli.
-Mówiłem, że ci się nie uda. - rzekł smok - Tracisz tylko czas. To biedna wioska, zaczekam aż się jeszcze ktoś do zjedzenia trafi i odlatuję stąd.
-Nie lepiej postraszyć ludzi z miasta? Tam na pewno znajdzie się jakiś chętny do zabicia smoka.
-Nie, do miast się nie zbliżam. Po pierwsze, w okolicach miast nie ma żadnych jeleni, niedźwiedzi, czy tym podobnych, cobym mógł się pożywić, jeśli się człowiek nie trafi. Krowy, konie, czy świnie to ledwo trawię, jak już mówiłem, paskudztwo takie... A tutaj pełno zwierzyny, wystarczy kawałek przelecieć i już. A po drugie... miasta są niebezpieczne. Mają tam balisty i katapulty...
-Przecież niepodobna z czegoś takiego trafić smoka!
-Podobna czy niepodobna, ale mój wuj oberwał kiedyś głazem z katapulty w głowę. Przeżył, oczywiście, ale potem już nie był taki jak dawniej. Trochę mu, że tak powiem, odbiło. Zeżarł raz zdechłą owcę wypchaną czymś obrzydliwym - po tym tak zachciało mu się pić, że opróżnił małe jeziorko. Następnie sprowadził powódź na jakąś krainę... To były czasy...
*
Kolejnego dnia chłopi znowu udali się na pole. Smok znowu przyleciał, lecz tym razem nie uciekli. Zionięcie ogniem ich przestraszyło, ale zatrzymał ich okrzyk Zbysia:
-Nie bójcie się! Jest niegroźny! Patrzcie - Podejdę mu pod samą paszczę! - Wędrowniczek podszedł bardzo blisko bestii i odwrócił się do niej tyłem. - Widzicie?! Nic mi się nie staaaaa...!!! - Wypowiedź została gwałtownie przerwana, gdyż usta Zbysia nagle znalazły się w bliskiej styczności z podłożem. Gdy się podniósł, chłopów już nie było. Pozostał tylko smok, który uraczony spojrzeniem, które wręcz zdawało się mówić: "Co to, do rybiej nogi, miało być?!", wyszczerzył zęby i mrugnął okiem.
-Najmocniej przepraszam, ale mój ogon czasami chodzi własnymi drogami. - Znów zamrugał.
-Zobaczymy jutro. - mruknął Zbysio i ruszył z powrotem do wioski.
-Już idziesz?! Zostań jeszcze, nawet nie wiesz jak rzadko mam okazję z kimś porozmawiać.
-Nie rozmawiasz z innymi smokami?
-Rozmawiam, ale rzadko. Jak jest jeden smok, to rycerze wyzywają go na pojedynki, jak jest więcej, to wszyscy uciekają, a jak wiesz, nie o to mi chodzi. Czasami spotkam się z jakąś smoczycą podczas... hmmm... okresu godowego. Ja mam takowy raz na siedemnaście lat, smoczyce co piętnaście - bywa ciężko znaleźć parę. - westchnął - Czasem jeszcze poleci się z kimś na plantację chmielu, smoczy żołądek to świetne miejsce do fermentacji, tylko potem trzeba uważać, gdzie się lata... Ej, gdzie jesteś? Poszedł sobie - cóż za wychowanie!
Poprzednia | Jesteś na stronie 3. | Następna |
1 2 3 4 |