Historia rodowa Don Asha

1 2 3 4 5
Jesteś na stronie 1. Następna

Podniósł powieki. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Gładkie, kamienne ściany i małe drzwiczki z kratką. Momentalnie stanęły mu w oczach wydarzenia poprzednich dni. On, Veymir de Zort został wysłany z małym oddziałkiem na zwiad w stronę bagien, w południowej części Królestwa. Kilkunastu doświadczonych barbarzyńców prowadziło wraz z nim tę ekspedycję. Niestety nad granicą bagien napadły ich siły zbuntowanego przeciw królowi klanu. Jego oddział stanowili sami doświadczeni wojownicy, ale jak mawiają prawdziwi magowie z północy: nec Hercules contra plures. Ogłuszony uderzeniem pałki, dostał się do niewoli, a wraz z nim piąta część skautów, czyli około dwudziestu ludzi.[p]Teraz zastanawiał się co ma uczynić: był bez broni, drzwi wyglądały na zbyt masywne do wyważenia. Podszedł do nich, wyjrzał przez kratkę. Zobaczył rząd drzwi do innych cel i strażnika - ogra. Pomyślał sobie " Może uda mi się przywieść tę głupią bestię na hak". Było to niezbyt bezpieczne przedsięwzięcie, gdyż ogr, aczkolwiek nie grzeszący lotnością umysłu, dzierżył w muskularnych ramionach, potężną maczugę, nabijaną kolcami. Postanowił jednak spróbować.[p]- Hej, mości strażniku- zawołał, przypuszczając, iż ogr, jako żołnierz musi znać mowę jego kraju. Jego podejrzenia okazały się słuszne.[p]- Czego?- warknął groźnie acz powoli stwór.[p]- Podejdź no tu, mam ci coś do powiedzenia.[p]Tępak! Bez wahania otworzył drzwi i wszedł. Veymir z całej siły uderzył go w kark. Gdy ogr się zachwiał, wyrwał mu pałkę z ręki i roztrzaskał mu łeb. Później zaś zabrawszy mu klucze począł uwalniać innych więźniów. Okazało się że w tych celach oprócz jego ludzi, znajdował się jeden rycerz ze wschodu, trzech jego przybocznych oraz lancknecht z armii królewskiej. Niestety byli bezbronni, a w każdej chwili mogliby nadejść inni strażnicy. Poczęli biegać, aż zauważyli jakieś drzwi pilnowane przez dwóch ludzi. Nie czekając skoczyli na nich, a Veymir rozbił drzwi maczugą. Okazało się, że jest tam trochę broni. Wyszli szybko w następny korytarz i nagle zdębieli. Przed nimi stała grupa goblinów licząca około trzydziestu głów. Poczęli nawoływać w swym języku i nagle ruszyli z furią do ataku. Jednak Veymir, nieulękły barbarzyńca, nie stropił się tym. Począł wymachiwać maczugą na wszystkie strony, tak, że gobliny nie mogły się zbliżyć, a ich krzywe szable i pałki nabijane kolcami były za krótkie by ich dosięgnąć. W końcu podkomendni Veymira podążyli za przykładem wodza. Gobliny marły druzgotane ostrzami mieczy, toporów skłute włóczniami. Przywódca goblinów miał przy sobie klucze od kolejnych cel, wskutek czego oddział powiększył się o około dwudziestu ludzi. Pobiegli szybko w stronę końca korytarza. Czas miał teraz stanowić o ich przetrwaniu. Jeśli siły lorda Ackharna, zaatakują ich tu w tych korytarzach, nie będą mieli szans na przeżycie. Jeśli wydostaną się poza zamek, na step, umkną z pewnością.[p]Szczęście jednak opuściło ich w następnej chwili. Do sali którą przed chwilą przebiegli wtoczyło się siedem olbrzymich stworów, w których wprawne oczy Veymira rozpoznały Behemoty. Zaś w przeciwległym końcu korytarza zaroiło się od orków z kuszami, toporami i pałkami kolczatymi.[p]W pierwszej chwili barbarzyńca stracił głowę, lecz trwało to krócej niż mgnienie oka. Postanowił za wszelką cenę przebić się przez orków. Sformował ludzi w klin i ruszył pełnym pędem na stwory, nie zważając na ryk Behemotów podążających za nimi. Uderzył na orków i stała się rzecz straszna: ciężkozbrojni orkowie z miejsca odbili atak. Rozpoczęła się rzeź. W tym samym czasie Veymir który został trochę z tyłu wsłuchiwał się z rosnącą obawą w ryk potworów coraz bliżej nacierających. W tym momencie jednak, przygotował im niemiła niespodziankę: czary. Dziesięć lat temu, zaprzyjaźnił się z pewnym magiem siedzącym u niego w niewoli. Ten wyuczył go kilku czarów: spowolnienia, błyskawic i szału. Niby niehonorowo było dla Barbarzyńcy używać magii, ale on był gruncie rzeczy magiem bitewnym, a sytuacja wymagała tego. Wytężył więc wolę i wyskandował zaklęcie spowolnienia. Brak efektu. Dawno tego nie próbował. Spróbował z błyskawicą. Znów nic. Spocił się lekko. Skupił całą swoją siłę i wypowiedział grzmiącym głosem zaklęcie. Nagle błysnęło, a w miejscu gdzie walczyła jego gromadka, usłyszał głośniejszy wrzask, w którym zabrzmiał jakby triumf. Postanowił zająć się Behemotami. Po kolejnym zaklęciu ich ruch stały się powolne lecz nadal ciągnęły w jego stronę. Uderzył błyskawicą w pierwszego. Dostał, ale nadal szedł. Po drugiej wyraźnie się zachwiał, ale Veymir był już bardzo wyczerpany. Wtem nadciągnęli jego żołnierze. Choć dziesiątkowani, jednak ochoczo rzucili się na Behemoty, gdyż Szał jeszcze trwał. Natarli z furią jednak mimo tego iż jeden z Behemotów padł od razu reszta poczęła ich tłamsić pazurami. I wtedy Veymir przypomniał sobie słowa maga: "Nauczę cię też jednego zaklęcia, potężnego, lecz nie używaj go, chyba, że znajdziesz się w ostatecznym zagrożeniu". Wyciszył się, skupił wymówił inkantację. Błysk, huk i nagle z ziemi wyrosło pięć kreatur wielkich i masywnych. Rzuciły się na przeciwnika. Veymir wymówił zaklęcie jeszcze raz, po czym padł bez sił. Po krótkiej chwili Behemoty leżały pokotem, a gromada uszczuplona o siedemnastu ludzi, poniosła trzynastu rannych, na czele z Veymirem. Tajemnicze stwory zapadły się w ziemię z której powstały. Veymir mimo gorączki był z siebie dumny. Odkrył w sobie nowe talenty. Jednak stanęło przed nimi kolejne zadanie: wyjść z więzienia i przedostać się przez bramę zamkową, a później przez miasto. To było jeszcze cięższe niż walka, a należało wykonać je szybko, bo strażnicy już się zbiegali i krążyli coraz bliżej. Nie mogli się przebić przez straż, bo była ona zbyt liczna, zresztą i tak nie sforsowaliby bramy. Trzeba było działać podstępem. Dwóch ludzi Veymira znało bardzo dobrze zamek i on postanowił ich użyć... Nakazał im znaleźć pomieszczenie nad bramą w której znajdowały się mechanizmy opuszczające i podnoszące ją. Mieli oni pozabijać wartowników stojących przy nich i podnieść bramę, a później uciekać co tchu do oddziału. Veymir myślał sobie: "Jeśli uderzę na nich znienacka, na pewno się stłoczą i przerażą. Wykorzystam to i umknę. Nawet gdyby tamci dwaj mieli zginąć to lepsze to niż wygubić cały oddział". Za chwilę, krzyki zdumienia, oznajmiły im, że brama jest otwarta. Ruszyli więc pełnym pędem w jej stronę. Pozabijali pierwszych wartowników, a reszta zaczęła uciekać. Gdy byli już za bramą dopędził ich jeden z wysłanych aby otworzyć im drogę. Przemknęli po cichu przez miasto, a po chwili byli już w wolnym stepie. Wznieśli okrzyk radości na cześć swego nowego wodza.[p]Po odpoczynku jaki należał się ludziom, Wódz postanowił zrobić przegląd swego wojska. Oprócz niego było jeszcze dwu Barbarzyńców: Amon de Ghaad i Farath Wilk. Był też rycerz Jan z Awartu. Prowadzili czterdziestu jeden ludzi, bardzo zaprawionych, nie tylko w bitwach, ale także w mnogich w ówczesnych czasach, bójkach karczemnych. Ci zaś okrzyknęli Veymira generałem, co niewiele mijało się z prawdą, gdyż w wojsku królewskim nosił on ten tytuł. Nakazał z mundurów orków uszyć sztandar: czarnego orła w zielono-czerwonym polu. Nie mieszkając ruszyli w stronę północy, już pod sztandarem i z generałem na czele. I choć bardzo wbici w dumę, nie spodziewali się jednak jak przełomowych zdarzeń będą sprawcami i świadkami...


Jesteś na stronie 1. Następna
1 2 3 4 5