Historia rodowa Don Asha

1 2 3 4 5
Poprzednia Jesteś na stronie 2. Następna

- Piąty dzień wędrujemy po tym stepie, Veymirze - powiedział Jan, który ostatnimi czasy zaprzyjaźnił się z dowódcą - a końca nie widać... Podaj nam kierunek, powiedz gdzie chcesz iść, ale nie błąkajmy się tak bez celu bo zginiemy...[p]Lecz Veymir sam za bardzo nie wiedział kędy ma iść, gdzie się obrócić. Z wieści które słyszał jeszcze wśród straży lorda Ackharna, wiedział, że wojna rozgorzała między bagiennymi potwory i wieśniakami z bagien zwanych Tatalia, którzy walczą o niepodległość, a Królestwem. Lord Ackharn, już poprzednio zbuntowany przeciw królowi, zaofiarował teraz powstaniu pomoc militarną i pieniężną. To postawiło Krewlod w ciężkiej sytuacji, gdyż Ackharnowie byli jednym z najpotężniejszych rodów Barbarzyńskich. Veymir z jakichś sobie tylko znanych powodów nie chciał wracać do króla Wardona, choć wszyscy go o to nagabywali. Wyznał on jednak najbliższym sobie czyli Amonowi, Farathowi i Janowi, że zwiad na bagnach Tatalii które rozgorzały teraz buntem, był pretekstem jeno aby opuścić Ulgak.[p]Postanowił udać się na północno-wschodnie pogranicze gdzie zaczynała się pustynia, ale był to jeszcze płaskowyż Krewlod. Niedaleko też było stamtąd do Awartu, zwanego przez innych Erathionem, małego państewka założonego przez rycerzy zza Morza, ojczyzny Jana. Mógłby tam szukać schronienia, jeśliby Wardon chciał go schwytać. Tam mógłby zaciągnąć Nomadów do swej armii i zamienić ich w prawdziwą jazdę, mogącą równać się z tą z Awartu. Mógłby pozaciągać ogry które choć tępe, to jeśli im jaką nędzną sztukę magiczną pokazać jako boga czcić cię zaczną. Mógłby wreszcie odszukać tajemnicze Behemoty, które bodajże kilkanaście razy w życiu widział, a które służyły w wojskach Krewlod rzadko, jako elitarna straż przyboczna. Częściej jednak polowano na nie dla ich skór. Mógłby wytrenować do walki Skalne Ptaki, nie używane w bitwie jeszcze nigdzie. Z Awartu przyszłyby zaciągi dobrych żołnierzy: kusznicy, halabardnicy, a może nawet jazda? Z tamtejszych wieśniaków, ogólnie dość bitnych, mógłby zorganizować świetną piechotę, liczył też na gobliny, orków i ich hodowle wilków. Ale to były jak na razie tylko marzenia. Aby dostać się w tamte okolice, praktycznie nie podlegające jurysdykcji króla, trzeba by było przemknąć się między buntownikami, a królem. Obie siły gdyby go dopadły, nie oszczędziły by nikogo z jego oddziału... Trzeba było jednak tę drogę przebyć. Postanowił wysłać zwiad pod wodzą Faratha. Powrócili po dwóch dniach, wiodąc ze sobą kilku uzbrojonych mężczyzn. Ci okazali się ochotnikami z pobliskiej wsi, których król cisnął bardzo podatkami. Ci przywiedli wiadomości iż król o tydzień drogi od ich wsi i że zamierza iść właśnie w tę stronę.[p]- Nie ma rady - rzekł później Amon - trzeba zboczyć ku bagnom. Obawiam się że nic dobrego nas tam nie spotka.[p]Veymir zdawał się przychylać do tego zdania. Lecz szybko się zmitygował.[p]- Nie może to być - powiedział - Na bagnach czeka nas śmierć jeno, nic więcej, a z odrobiną szczęścia możemy przemknąć obok sił Wardona, podobnie jak to zrobiliśmy u Ackharna! W drogę! jedziemy do wsi![p]Żołnierze mruczeli, ale poszli.[p]Przemknęli do wsi gdzie Veymir nakazał dać wszystkim konie. Później zaś ku zdumieniu wszystkich wyszli i skierowali się w stronę z której miały nadciągnąć hufce królewskie. Po chwili zaś Generał tłumaczył Janowi i dwóm Barbarzyńcom dlaczego tak zrobił.[p]- Widzicie, prostaczkowie nie mają do nas wielkiego sentymentu. Gdyby Wardon zagroził, że spali wieś, niechybnie by nas wydali. Teraz zasię, nawet jeśli powiedzą, że wyszliśmy w kierunku króla, Wardon sam się przechytrzy gdyż pomyśli, iż był to fortel, a my wykręciliśmy w drugą stronę. My zaś przyczaimy się w trawie opodal traktu i gdy wojska przejdą. My ruszymy z kopyta w drugą stronę![p]- Słusznie prawi!- zakrzyknął po chwili Farath. Reszta podchwyciła.[p]Już po godzinie siedzieli w trawie, ale oczekiwali rozkazu wymarszu. Wtem, błysk, kurzawa, wycie i pokrzykiwanie. To gwardia królewska, wilczy jeźdźcy, w sile takiej, że nie zabawili by z oddziałem Veymira kwatery. Następnie jechał sam król, dumny i pyszny, w otoczeniu trzydziestu Behemotów. Dalej szły niesfornie mrowia goblinów przemieszane z wyższymi od nich ciężkozbrojnymi orkami. Pochód zaś zamykały cyklopy, które eskortowały wozy z żywnością dla tej tłuszczy i kamieniami dla siebie do rzucania. Powoli wozy zaczęły się oddalać i niknąć za horyzontem. Z traw wypadli szybko, acz równo czwórkami. Polecieli prędko traktem w stronę Ulgak. Wtem zamarli, około stu wilczych jeźdźców którzy widocznie zamarudzili gdzieś, wyłoniło się zza traw. Veymir jednak był przygotowany na maruderów. Uformował szybko swych jezdnych w szachownicę, a sam stanął na jej lewym skrzydle. Wilki i ich jeźdźcy poczęli już wyć i biec, więc rzucił na nie spowolnienie. Wyraźnie lepka maź pod ich łapami podziałała. Teraz jeszcze dwie błyskawice i nakazał wziąć pełny pęd. Wiedział dobrze, że wilczy jeźdźcy tylko w ataku są dobrzy, a jak wpadnie na nich, stojących wolno, z rozpędu jazda choćby lada jaka, albo nawet piechota gdy się rozpędzi to rozsypią się jak proch. Jednak teraz chodziło o to by nie umknęli i nie dali znać armii, gdyż wtedy wszystko byłoby skończone. Wydał więc rozkaz, by z początku szli równo, a dopiero na jakieś dwadzieścia kroków od nieprzyjaciela, po siedmiu jezdnych z każdej strony odłączyło się i wpadło wrogowi na skrzydła. Jakoż tak się stało i po chwili opór goblinów został złamany. Teraz pozostawało ich tylko gonić po drodze i nie dopuścić do umknięcia. Jakoż milę dalej wszyscy już leżeli mostem łącznie z wilkami.[p]- A teraz w konie - choćby ostatni dech z nich wyprzeć- krzyknął Veymir.[p]I faktycznie, ruszyli z niewiarygodną prędkością i pokrótce osadzili się tak daleko, że zmęczone pochodem wojsko nie miałoby szans ich doścignąć. Byli już w miejscu gdzie kończyło się bagno, a w dali już była widoczna pustynia. Zjechali więc z wolna, z traktu i ruszyli prosto ku północy... Zmierzch zapadał nad Krewlod, ale dla nich miał to być poranek...


Poprzednia Jesteś na stronie 2. Następna
1 2 3 4 5