Historia rodowa Don Asha

1 2 3 4 5
Poprzednia Jesteś na stronie 4. Następna

Tymczasem w obozie króla dopiero po trzech dniach od bitwy pod Uwrat doszły o niej wieści jak i o tym, że oddziały buntownicze połączone i trzy razy silniejsze. Stary Wardon wpadł w taki gniew, że ryczał po całych dniach i najbliższym groził nożem. Następnego dnia wyruszył nie mieszkając na północ. Spodziewał się zmiażdżyć wroga przewagą liczebną, gdyż jakkolwiek Veymir stał na czele niemałej potęgi to zawsze tu znajdowali się najlepsi z całego państwa, a co ważniejsze - pozostawali dotąd niezwyciężeni. Prowadził przede wszystkim gwardię Behemotów liczącą czterdzieści tych straszliwych stworów. Miał sto cyklopów rzucających swe ogromne kamienie na odległość dwustu jardów nawet z doskonałą precyzją. Prowadził ogry i orków kuszników, po dwa oddziały liczące sto głów. Prowadził chasę goblinów w liczbie około tysiąca. Miał także oddział wilczych jeźdźców w gwardii przybocznej, która liczyła pięćset najlepszych goblinów i wilków z Królestwa. Parł więc wojska tak, że aż poczęły się przeciw niemu szemrania, że w pogoni za jednym psem wykańcza wojsko. Jednak on dopiął swego i w tydzień później, zanim poprzedziły go wieści o nim, stanął w obliczu zbuntowanego lądu, pustyni.[p]Planował nie zatrzymywać się i przeć dalej, uderzyć na zaskoczonych powstańców, a później wrócić na bagna i poczynić to samo z Tatalianami. Nie obawiał się niczego, miał przecież mapy pustyni z wyraźnie zaznaczonymi studniami, oazami i piaskami ruchomymi. Nie przewidział jednej rzeczy: zmian. Jego mapy pochodziły sprzed ponad pięćdziesięciu lat, a od tego czasu pustynia przeszła wiele metamorfoz. Ponadto gdy oddalili się już dość daleko od brzegu pustyni, nagle przestała istnieć łączność z taborem który wiózł żywność i wodę. Co prawda część zapasów była wśród samych żołnierzy, ale wystarczyło to na najwyżej dzień. Wardon był na tyle bystrym człowiekiem w swoim nieokrzesaniu by domyśleć się, że Veymir odciął go od dostaw, a jeśli posiadał odpowiednie siły nawet i napadł na tabor. Zamknął się z oficerami i zarządził naradę.[p]- Mości panowie, co sądzicie o naszej sytuacji. Jesteśmy prawdopodobnie bez taboru, a na pewno odcięci od niego. Nie pozostało nam wiele wody ani żywności. Z drugiej strony wiemy gdzie jest skraj pustyni i wiemy gdzie jest oaza. Radźcie.[p]Doświadczony oficer wilczych jeźdźców, Naeglid, zabrał głos:[p]- Panie, jeśli goniliśmy za parszywcem tak długo, nie opłaca się porzucać przedsięwzięcia. Jestem za dalszym pochodem.[p]- Ja również - rzekł Rastlin przywódca gwardii Behemotów.[p]- I ja, i ja - odpowiadali inni, nawet ci mniej przekonani aby nie odróżniać się. Był to też powód dla którego pewien cyniczny podróżnik gdy go spytano o to co mu się w Krewlod najbardziej podobało odrzekł: "Dziwi mię to, iż oni się tam pierwej maczugami okładają, a później jednogłośnie wszystko stanowią".[p]Ruszyli więc dalej w stronę gdzie o dzień marszu spodziewali się znaleźć oazę. Dzień był bardzo znojny, jak to na pustyni. Ciężkie oddziały zakute w zbroje, niemiłosiernie się męczyły. Wardon pokrzepiał się myślą, że oaza blisko. Niestety nie doszli tam po dniu, a król z przerażeniem myślał co będzie dalej. Najgorsze ze wszystkiego było to, że wroga ani widu ani słychu, tylko czasami odzywały się w pustyni liczne wycia. Pocieszało go tylko to, że gdy dojdzie do jakiego zbuntowanego miasta lub wsi to zażyją wczasu.[p]Niestety, następnej nocy nagły atak przerwał sen armii. Zniesione zostały dwa pułki goblinów, dwieście głów liczące razem i sto jeźdźców wysłanych im w pomoc. Poszarpano orków i cyklopów. Jedynie nadejście Behemotów i obrócenie ku nim znaczniejszych sił jeźdźców oraz ogrów odstraszyło napad. Król w milczeniu żuł gniew w namiocie. "Jeśli taki napad będzie się zdarzał codziennie to nie tylko nie dojdziemy do najbliższego miasta, ale i do najbliższej oazy" myślał. Przez następne dnie i noce czuwały straże. Wróg napadł po raz drugi, myśląc że wojsko nie będzie się spodziewało kolejnego napadu w tak krótkim czasie. Jednak odbici z miejsca cofnęli się szybko pozostawiając kilkanaście trupów własnych i wrogich. Dwa następne dni nie przyniosły rozwiązania kwestii wody i żywności. Wreszcie zrozpaczony Wardon podjął decyzję o odwrocie. Niestety gdy już mieli wyruszyć, doniesiono, że drogę zagradzają jakieś wrogie zastępy. Nagle donoszono o tym ze wszystkich stron. Wszyscy dowodzący poruszyli się niespokojnie. Wardon jednak pozostał niewzruszony. Wierzył w siłę którą prowadził. Nakazał sformować wilczych jeźdźców w klin i uderzyć na wojska stojące od skraju pustyni. Gobliny podzielił na cztery oddziały po dwieście. Trzy z nich rzucił w pozostałe siły wroga, a jeden pozostawił w odwodzie, aby osłaniał jednostki miotające. Jeden oddział ogrów rozdzielił na dwa mniejsze i posłał w pomoc goblinom, a sam wyruszył z drugim i gwardią Behemotów w stronę gdzie wilczy jeźdźcy ucierali się już z oddziałami Veymira. Wardon był bardzo dobrym wodzem. Ale nie genialnym, a z takim przyszło mu się zmierzyć. Tam gdzie chciał przerwać pierścień rzucając najlepsze oddziały, natrafił na najsroższy opór gdyż tam stała lotna gwardia jezdna Veymira i kusznicy Awartańscy. Wilczy jeźdźcy, ogry i Behemoty grzęzły w piachu, a to dawało przewagę chyżej, a lekkiej jeździe Generała. Z kolei na innych skrzydłach furia ataku napotkała furię obrony i rozpoczęła się rzeź. Zmęczone wojska królewskie nie mogły dotrzymać pola wypoczętym i żądnym krwi jednostkom Generała. Jednak Behemoty jeszcze nie zderzyły się z wrogiem, jeszcze istniała nadzieja zwycięstwa. Niestety wtem z głównych sił Veymira oderwał się spory oddział pomieszanej jazdy i wilczych jeźdźców, a za nimi podążali chyżo halabardnicy. Starli się mocno z Behemotami, ale te nie dały się złamać, były to w końcu bardzo potężne bestie. Pierwsze szeregi jezdnych cofały się przed pazurami które druzgotały ich. Nagle jednak odezwały się wrzaski z tyłu. To pozostałe wojska złamały opór goblinów, ogrów i wilczych jeźdźców i uderzyły na jednostki miotające. Te zaś nie mogąc wręcz sprostać przeciwnikowi, gęsto zasłały pole i poczęły uciekać. Wpadły na Behemoty i przewróciły kilka, ale za nimi leciała straszna jazda Awartu i reszta wojsk powstańczych. Nie było już dla króla ratunku prócz ucieczki. Skrzyknął więc kilku jeźdźców wilczych i przedarł się w stronę otwartej pustyni. Ścigał ich chwilę oddział jazdy, ale prędko zawrócił, a król w sromocie i wstydzie błąkał się jeszcze jakiś czas po pustyni, by trafić wreszcie do Ulgak gdzie zamknął się w pałacu i długo rozmyślał...[p]Tymczasem u Veymira ucztowano i cieszono się. Było to wszak największe zwycięstwo od początku wojny: wojska królewskie które nie przyłączyły się, zginęły w walce, a sam ledwie przeżył. Teraz cała pustynie należała do nich, a tylko w woli Generała leżało to czy będzie chciał się układać z Wardonem czy też uderzy na prawie bezbronne Krewlod, gdzie z pewnością przyjmą go jak prawego monarchę. Lecz póki trwała uczta, nie przejmował się tym, tylko pił na umór, by uczcić swe zwycięstwo...


Poprzednia Jesteś na stronie 4. Następna
1 2 3 4 5