Historia rodowa Don Asha

1 2 3 4 5
Poprzednia Jesteś na stronie 3. Następna

Siedzieli już cztery tygodnie w mieście o nazwie Uwrat i rozsyłali manifesty wojenne po całej okolicy. Czterdziestu żołnierzy umykających przed pogonią, było tylko wspomnieniem. Teraz tworzyli oni wraz z dwustoma nomadami Gwardię przyboczną Veymira. Była to jazda tak wyborna, że mogła na każdym terenie się potykać i rozbijać szeregi nawet smoków z dalekiego wschodu. Oprócz nich wojsko liczyło czterystu wilczych jeźdźców, dwieście halabardników zorganizowanych z miejscowych wieśniaków, dwieście pięćdziesiąt goblinów- piechoty, stu orków ciężkozbrojnych - kuszników i miotaczy toporami, sto ogrów i ich szamanów oraz dziesięć Skalnych Ptaków, z trudem schwytanych i wytrenowanych do walki. Była to niemała siła i jeśli Veymir nie atakował Krewlod, to tylko dlatego, że czekał na rozwój wypadków. Niewątpliwie zwycięzca wojny o Tatalię, wróci nieporównanie silniejszy i pewny siebie, ale dwóch przeciwników stanowiło jeszcze większe zagrożenie. Mogli się dogadać i uderzyć nań z obu stron. Został więc na miejscu i czekał na nowe siły, jak i na obiecane z Awartu posiłki, w sile trzystu halabardników, dwustu kuszników bardzo przednich, stu pięćdziesięciu mieczników i pięćdziesięciu konnych rycerzy. Sile tej miał przewodzić Jan jak i tymi halabardnikami którzy znajdowali się obecnie w armii. Veymir bardzo zmyślnie wykorzystał sytuację polityczną panującą w Krewlod i państwach ościennych. Awartowi solą w oku była potęga Krewlod i skłonni byli poprzeć każdego kto zechce ją skruszyć, samemu nie mieszając się do sprawy. Otóż Generał postanowił wykorzystać ich wojsko do swych celów, a później uczynić z nich państwo hołdownicze. Zaś aby korpus którego mu udzielili nie zbuntował się nakazał Janowi wziąć trzy wozy ze złotem i zaraz za granicami Awartu rozdzielić między wojsko.[p]Tymczasem postanowił wyruszyć w góry, chwytać skalne ptaki. Wziął tylko swoją jazdę, zarówno konnych jaki i tych na wilkach, oraz Skalne Ptaki. Reszcie pod wodzą Faratha i Amona nakazał zostać w mieście. Sam pojechał na północny zachód, w stronę Gór Śmierci, za którymi leżało Morze. Tak przynajmniej mówiono. Bo nikt jeszcze nie dotarł do niego żywy. W górach oprócz skalnych ptaków, czyhają różne inne niebezpieczeństwa, ale Veymira to nie przerażało. Góry były straszne tylko obcym, a on przecież wychował się w ich cieniu.[p]Stanęli u samych stóp gór po drugim dniu wędrówki. Veymir miał do łapania ptaków specjalnie przygotowany czar, który nazwał hipnozą. Umysł istoty na którą się go rzuci, przez jakiś czas pozostaje pod kontrolą rzucającego. Postanowił po drodze mieć trzy obozy które miały pozostawać ze sobą, miastem i z nim w kontakcie, na wypadek jakiegoś niespodziewanego ataku. Pozostawił więc w pierwszym obozie połowę wilczych jeźdźców i pięćdziesięciu konnych. Dziesięć mil dalej stu wilczych jeźdźców i pięćdziesięciu konnych, w ostatnim zaś obozie resztę goblinów i stu gwardzistów. Jechał teraz tylko z małym oddziałkiem i ptakami, koniecznymi do wabienia innych. Przejechali przez wąwóz zwany Otchłanią, który był jakoby bramą wjazdową do serca gór. Tu postanowili łapać ptaki. Veymir nakazał wszystkim rozbiec się po jarach i rozpadlinach których tam nie brakowało i ukryć się wraz z końmi. Pokrótce sam to też zrobił, nakazawszy ptakom przysiąść na skałach. Ptaki wzbiły się w powietrze i zaczęły kwilić radośnie by po chwili zasiąść na brzegach wąwozu. Zaczęły wydawać takie dźwięki jakimi zwołuje się ich gatunek na powitanie. W niedługim czasie ukazał się na niebie najpierw jeden ptak, później drugi, trzeci, dziesiąty. W końcu zebrało się ich około siedemdziesięciu. Zaczęły oglądać przybyłych pobratymców, przysiadać obok nich, iskać ich pierze. Tej chwili czekał Veymir. Wyszedł z kryjówki i nim ptaki zdążyły go zaatakować, wypowiedział zaklęcie i uczynił gest w stronę ptaków. Te zaś w jednej chwili stały się jakby otępiałe. Zaczęły latać w koło opadając na ziemię lub siadając na niej. Veymir skinął ręką i z jam wyszli ludzie zaopatrzeni w klatki umyślnie na tę wyprawę narobione. Wyłapali wszystkie ptaki i zatrzymali się na obóz. Generał nakazał posłać po wozy które zostały w trzecim obozie. Sam zaś z jednym ptakiem i kilkoma ludźmi pojechał jeszcze wyżej i wrócił nazajutrz z dziesięcioma ptakami więcej. Posłaniec wrócił po dniu kolejnym, z wozami i przerażającą wieścią: Wardon zawarł zawieszenie broni z buntownikami i nie mieszkając ruszył ku siłom Generała. Podzielił wojsko na dwa korpusy: jeden z nich, słabszy oblegał właśnie miasto Uwrat, a drugi był jeszcze o dwa tygodnie drogi. W nim znajdował się sam król. Veymir nie zwykł tracić w takich wypadkach głowy. Nakazał natychmiastowy wymarsz. Było to bardzo niefortunne zrządzenie losu, że król wybrał się na nich właśnie w tej chwili, kiedy wojsko na trzy części było podzielone, a nowe skalne ptaki jeszcze nie wytrenowane. "Ale" pomyślał Veymir "przez dwa tygodnie zdążę je jako tako obłaskawić i przysposobić do walki z żołnierzami." O zmierzchu tego samego dnia stanął w pierwszym obozie. Tu żołnierze byli całkowicie przygotowani do wymarszu. Popędzili więc równiną, na tyle, na ile pozwalały na to wozy i nazajutrz w południe zbliżali się już do miasta. Tu dowiedzieli się, że jakkolwiek Amon i Farath bronili mężnie miasta, to siły wroga były czterokrotnie większe i długo nie wytrzyma miasto. Na szczęście jednak, oblegający chcieli wziąć miasto z marszu i nie zamknęli do końca oblężenia, co było bardzo pomyślną nowiną dla Veymira. Mógł się wkraść do miasta, albo przynajmniej posłańców słać dla korespondencji z dowódcami. Wreszcie, liczył na Jana, że przybędzie z wyborowymi wojskami Awartańskimi. Tymczasem, postanowił oblegających podgryzać od tyłu i odciąć dostawy, posłańców, wszystko. Pierwszego dnia, wypuścił spory zagon wilczych jeźdźców by nocą zaatakowali obóz. Powiodło się znakomicie: wycięli pień dwieście kilkadziesiąt piechoty goblinów, kilkudziesięciu wilczych jeźdźców, a nawet posiłkowy oddział ogrów skierowany ku nim. Straty były niewielkie: kilku goblinów i wilków. Wielkie było zdumienie w obozie Sagharda, przywódcy korpusu. Był on święcie przekonany, że wszystkie siły rebelii są zamknięte za murami, a tu masz! Wysłał oddział goblinów na zwiad, lecz ani jeden nie powrócił. Domyślił się, że jest otoczony i odtąd nie wychylił głowy na krok z obozu, czekając na przybycie króla. Tymczasem Veymir porozumiał się z Amonem i Farathem. Ustalili, że wszyscy trzej uderzą: Amon z orkami i goblinami od miasta, Farath z halabardnikami i ogrami od południowego wschodu, a Veymir od północy. Siły przeciwnika były około dwóch razy większe, a przy tym złożone z weteranów. Generał wierzył jednak w swoją gwiazdę, zdolności, czary, wreszcie Jana, który jeszcze przed oblężeniem, był lada chwila spodziewany w mieście.[p]Tuż po zmierzchu więc wychynęły z okopów gwardia Veymira, a za nią cały jego korpus. Czekali. Nagle od strony miasta dało się słyszeć pohukiwanie sowy. To był znak: Farath i Amon byli gotowi. Odpowiedział kwileniem jastrzębia. Skinął buławą i wojsko ruszyło z wolna. Najpierw wzbiły się ptaki i leciały powoli, majestatycznie. Za nimi ruszyła reszta, w ordynku, równymi liniami. Po chwili dało się słyszeć zgiełk od strony miasta: to Amon i Farath sczepili się z wrogiem. Veymir jeszcze chciał zwlekać, czekając na Jana, ale nie było czasu. Wpadł nagle na czele swoich sił na obóz i zaczęła się rzeź. Ale tak doświadczone wojsko nie dało się zejść całkowicie niespodziewanie. Już po kwaterze stanęły naprzeciw niego gotowe oddziały i rzuciły się w wir walki. On cały czas parł naprzód, ale coraz wolniej. Stopniowo wytracał impet. Na pozostałych polach walki Saghardowi udało się również osadzić napad. Poczęła się niemiłosierna siekanina w której o lepsze szły zawziętość, desperacja i ćwiczenie rebeliantów i doświadczenie oraz siła liczebna wojsk królewskich.[p]Niestety oddziały Veymira zaczęły z wolna ustępować. Była to decydująca chwila, w której należałoby poprzeć atak kolejnymi silnymi wojskami. Ale wojska Veymira były wszystkie w polu. On sam zaś zdesperował już nie tylko o zwycięstwie, ale i o utrzymaniu miasta. Nagle od wschodniej strony miasta dał się słyszeć okrzyk radości. " Co to jest? Co to jest?" pytali żołnierze. "Czyżby Wardon już nadciągnął? Nie, to niemożliwe! Musiałby nadejść od zachodu, chyba że... chyba że ominął nas poszedł dalej i uderzył na Jana... Jan! Przecież Wardon nie wiedział, że wojsko jest podzielone! Poczekajmy!"[p]Veymir czekał z bijącym sercem jaki okrzyk usłyszy z pola. Czekał, czekał z coraz większym niepokojem. Nagle usłyszał okrzyk radości, ale gdzieś dalej, z miasta. Nie było już wątpliwości! To był Jan ze swoim wyborowym oddziałem! Rozpaczliwe cofanie się zamieniło się w jednej chwili w tryumf, wojska zachęcone pomocą raźniej uderzyły na nieprzyjaciela. Po godzinie nastąpiło spotkanie czterech wodzów.[p]- Janie - powiedział Veymir - nie mogłeś sposobniejszej chwili wybrać na atak![p]- Prawda - potwierdził Amon - uratowałeś nas i miasto![p]- Szedłem spiesznymi pochodami - odpowiedział ten - gdyż okazało się że droga przez góry zawalona i trzeba jechać naokoło.[p]- No ale pamiętajcie - wtrącił Farath - że Wardon niedaleko.[p]- Farath ma rację! - rzekł Veymir - Jutro zapełnimy szczerby, o ile się da, świeżym zaciągiem i wyruszymy o zmierzchu![p]- A więc idźmy już na spoczynek, bo to się wszystkim należy.[p]Oddalili się wtedy, każdy do swojego oddziału. Nazajutrz zażywali jeszcze wczasów i rekrutowali żołnierzy, aby już o zmierzchu wyruszyć na główny korpus królewski, przed którym ledwie pół roku temu uciekali stepem jak zwierze zaszczute... Przyszedł jednak czas odmiany, czas aby zrzucić stare jarzmo... i założyć nowe...


Poprzednia Jesteś na stronie 3. Następna
1 2 3 4 5