Najstarsi

1 2 3 4 5
Jesteś na stronie 1. Następna

Przytomność wracała powoli. Przez kilka chwil nie wiedział ani gdzie jest ani co go obudziło. Potem poczuł dotknięcie szorstkiego i ciepłego języka na swoim boku. I pamięć wróciła.

"Muszę wstać" - pomyślał i napiął mięśnie.

Mózg eksplodował bólem tak przenikliwym, że przez dobrą chwilę mógł tylko oddychać ciężko i chrapliwie przez zaciśnięte w bezwarunkowym odruchu szczęki. Nie poruszył się ani o centymetr. Wracając do siebie po niefortunnej próbie wciąż czuł, że szeroki, wilgotny język porusza się rytmicznie wzdłuż jego boku, przynosząc ukojenie i spokój. Z trudem połączył fakty.

"Więc jednak przeżyłeś koniku" - wyciągnął wniosek - "chociaż tobie się udało, wierny przyjacielu. Uciekaj stąd, zanim nadejdą pozostali. Twoja czarna sierść ocali cię jeśli zapadniesz głębiej w las. Uciekaj..."

Był bardzo słaby. Bezskutecznie próbował poukładać myśli. Całe ich setki przelatywały tuż, tuż, w zasięgu ręki, lecz nie był w stanie po nie sięgnąć. Wszystko na czym chciał się skupić umykało gdzieś w półmrok podświadomości. Wiedział, że nie zdoła podnieść dłoni, ani by odpędzić wierzchowca, ani by go pogładzić. Zapragnął jednak go zobaczyć. Po raz ostatni. Zmobilizował resztkę sił. Powieki ważyły z pół cetnara, ale udało mu się podnieść je o milimetr. Jeszcze trochę.

- Więc zmrok już zapadł... - wyszeptał widząc wprost nad sobą znajome konstelacje.

Spróbował skupić wzrok na zwierzęciu, które nie przestawało lizać paskudnej rany. Ciemne płaty pojawiły się przed jego oczami. Był bardzo słaby.

- To na nic koniku - wyszeptał i spojrzał wreszcie na zwierzę.

Coś się nie zgadzało. Zmusił się do myślenia. Śnieżnobiały łeb zwierzęcia wstrzymał swój płynny ruch. W chwili gdy mądre oczy spojrzały mu w twarz, nad nimi ujrzał coś jeszcze, lśniącego perliście w ciemności nocy.

"Niedobrze ze mną" - zdążył jeszcze pomyśleć zapadając ponownie w nicość. Był bardzo słaby.

***Manadriel nie był jeźdźcem ani łucznikiem. Nie był też mędrcem, opiekunem ani druidem. Piastował w elfim społeczeństwie inną funkcję.

Rzadki dar, którym dysponował wykrywano u elfów już między piątym a dziesiątym rokiem życia. Wyselekcjonowanych otaczano staranną opieką i poddawano edukacji diametralnie różnej od pozostałych kilkulatków. Nigdy nie biegał z łukiem po lesie, nigdy nie jeździł pod brzuchem konia, nigdy nie skakał z drzewa na drzewo. Młodość upłynęła mu na powtarzanych latami, monotonnych seriach ćwiczeń, zadawanych i kontrolowanych przez jego opiekuna i mistrza. Ćwiczeń jaźni.

Nie buntował się i nie narzekał. Niektórym było przecież jeszcze trudniej. Spędzający większą część długiej, elfiej młodości w półdzikich pustelniach, w najmroczniejszych regionach leśnej głuszy kandydaci na druidów mieli bez wątpienia jeszcze cięższe dzieciństwo.

Żmudne lata szkoleń owocowały jednak później odpowiednio wysoką rangą w elfiej społeczności. Sam był teraz kimś wyjątkowym, przynajmniej w najbliższej okolicy. Wszyscy mieszkańcy osady mijając go pochylali głowy. Nawet dzieci, gdy był w pobliżu, mówiły przyciszonymi głosami i zerkały nerwowo w jego stronę. Uśmiechnął się na myśl o ich nieuzasadnionych obawach i plotkach, które je wywoływały.

Wstał z kolan prostując kręgosłup i przerywając pielenie ogródka. Założył go już dawno i pielęgnował godzinami krzyżując ze sobą najróżniejsze gatunki leśnych kwiatów. W oczach pobratymców postrzegane to było jako dziwactwo, marnotrawstwo czasu, na które mógł sobie pozwolić wyłącznie ktoś jego rangi. Puszcza rodzi i utrzymuje przy życiu co chce i gdzie chce, nie ma potrzeby ingerować w jej naturalne, niezmącone piękno - taka była opinia większości. Wiedział o tym doskonale. I nie przejmował się tym.

Otrzepał kolana i ruszył w kierunku domu. Zmierzch szybko gasił ostatnie promyki słońca przebijające się pomiędzy koronami drzew. Szedł powoli, rozkoszując się delikatnym powiewem, przynoszącym jak zawsze bukiet doskonale znajomych zapachów Puszczy. I wtedy usłyszał. Ktoś wołał z daleka, z odległości znacznie większej niż ta, jaką może pokonać głos. Wołał w sposób słyszany i zrozumiały tylko dla Manadriela i jemu podobnych. I wzywał pomocy. Elf przystanął i wsłuchał się w to wołanie. Wiedział, że w tej samej chwili, w kilkunastu miejscach Puszczy Słyszący z Daleka stają i słuchają tak jak on. I wiedział, że to on właśnie będzie dziś musiał wysłać ratowników.

"Muszę obudzić Gabriela" - pomyślał zawracając.


Jesteś na stronie 1. Następna
1 2 3 4 5