Najstarsi

1 2 3 4 5
Poprzednia Jesteś na stronie 2. Następna

Przyjechali późną nocą. Sześciu. Znała ich wszystkich - pochodzili z Ebannen, sąsiedniej osady. Dwóch jechało na czele, dwóch z tyłu. Między środkową parą koni rozpostarte były nosze. Widywała już takie. Czasem nawet zazdrościła rówieśniczkom, które otrzymywały zadanie opieki nad rannym. Ona wciąż jeszcze czekała na swoją kolej.

"Skoro nie pojechali do własnych domów, to musi to być coś poważnego" - pomyślała.

Jadący na przedzie elf wstrzymał konia i rozejrzał się. Jego ogromne, szare oczy przesunęły się po wyczekujących twarzach Opiekunek, które obudzone przed chwilą wyłaniały się właśnie ze swych domostw. W końcu zetknęły się z jej oczami. Zadrżała. Po niekończącej się chwili milczącego zastanowienia elf skłonił głowę.

- Veroniko - rzekł.

- Gabrielu - odpowiedziała równie nieznacznym skinieniem czując jak wzbiera w niej fala emocji. Jej czas wreszcie nadszedł!

Jeździec skinął dłonią i cały oddział skierował się ku chacie przed którą stała. Ku jej chacie! Zmusiła się, by oczekiwać nieruchomo aż się zbliżą, mimo iż krew wrzała już w jej żyłach setką pytań i zapewnień. Gabriel zeskoczył z konia.

- Prowadź - rzucił krótko.

Odwróciła się i podniosła kotarę, wiszącą nad wejściem do wnętrza chaty. Niespiesznie przekroczyła próg i usunęła się na bok robiąc przejście. Zastępca dowódcy komanda, Tantalas, podążył za nią pierwszy, przyciszonym głosem wydając polecenia transportującym rannego towarzyszom. Niezwykle delikatnie przenieśli go przez izbę i złożyli na łożu stojącym naprzeciw wejścia. Gabriel wkroczył do środka ostatni rozglądając się uważnie. W chacie panował półmrok.

- Wiesz co robić? - upewnił się i odczekawszy na skinienie zapytanej dodał - on umiera, Veroniko. Ale tli się w nim jeszcze słaba iskierka życia. Nie pozwól by zgasła.

- Nie pozwolę - potwierdziła.

Elf kiwnął głową, przyjmując to zapewnienie i odwróciwszy się skierował ku drzwiom. Nim jednak minął próg obejrzał się jeszcze.

- Wrócę... kiedy tylko będę mógł - rzekł przejmującym głosem. Był to jedyny raz, kiedy pozwolił wypłynąć na zewnątrz skrywanym głęboko uczuciom.

Veronika nie potrafiła wyczuć czy mówił do niej, do rannego, czy też po prostu do siebie. Milczała więc. Reszta komanda również wymaszerowała w milczeniu. Gdy tylko kotara opadła za wychodzącymi młoda elfka, skierowała się w stronę łoża. Potrafiła leczyć, uczyła się tego w końcu przez długie lata. Dwa lata temu jej mistrzyni ogłosiła ją gotową do podjęcia funkcji Opiekunki. A Opiekunka, która wyleczyła rannego elfa zyskiwała zupełnie inny status w wiosce. Od tamtej pory z niecierpliwością oczekiwała na dzień, w którym będzie mogła udowodnić swoją przydatność w elfiej społeczności i zyskać ogólny szacunek. I dziś wreszcie chwila ta nadeszła: na jej posłaniu spoczywał jej pierwszy pacjent! Nachyliła się, by w migotliwym świetle kaganka obejrzeć twarz pogrążonego w letargu przybysza i... oniemiała. Gdyby ktoś zajrzał w tej chwili przez małe okno na wschodniej ścianie izdebki ujrzałby jak przez krótką chwilę zaskoczenie walczy na jej twarzy z oburzeniem. Potem pozostało już tylko to ostatnie. W jej łożu spoczywał człowiek!

*Było już dobrze po północy kiedy komando minęło ogródek. Wolnym krokiem przemaszerowali ścieżką prowadzącą do położonej za nim chaty. Gabriel zawahał się chwilę zanim zastukał do drzwi.

- Czekałem na was - dobiegł głos z wewnątrz - wejdźcie.

Usiedli za prostym, szerokim stołem ozdobionym leśnymi kwiatami. Manadriel rozstawił filiżanki i sięgnął po stojący przy nim dzban. Po pomieszczeniu rozszedł się intensywny zapach ziół. Po chwili gospodarz usiadł biorąc filiżankę w obie dłonie. Nie pytał o nic. Czekał. Gabriel pociągnął łyk gorącego płynu i rozpoczął relację.

*Biegli bezszelestnie pomiędzy drzewami. Byli już całkiem blisko, dlatego zostawili konie na miniętej przed chwilą przesiece. Narażanie ich na obrażenia w czasie walki w lesie byłoby niegodną elfa głupotą i marnotrawstwem.

Pierwszego intruza zobaczyli przeskakując Iskierkę - mały strumyk wijący się wesoło w pobliżu zachodniego skraju Puszczy. Ork przedzierał się przez zagajnik jakieś pięćdziesiąt metrów na lewo od nich. Niósł zająca przewieszonego przez ramię i pogwizdywał cicho, straszliwie fałszując. Wydawał się być pewny siebie i zupełnie spokojny.

"Pewnie nie napotkał dotąd nic większego od upolowanego długoucha" - pomyślał Gabriel podnosząc dwa palce. Taramis i Valanis skoczyli w lewo i zaraz rozdzielili się zataczając dwa przeciwne półkola. Pozostała siódemka pomknęła dalej.

Przecięli ścieżkę wydeptaną przez biegające do wodopoju jelenie i zwinnie ześliznęli się w głąb niewysokiego wąwozu, by już po chwili stanąć na jego przeciwnym zboczu. Stąd ujrzeli już skraj polany, która była celem ich drogi, przekazanym im przez Słyszącego z Daleka. Na znak dowódcy czterech z nich okrążyło polankę wspinając się szybko i bezszelestnie na starannie wybrane drzewa. Gabriel, oskrzydlony przez pozostałych dwóch towarzyszy - młodego Tanoithila i swego zastępcę Tantalasa, wkroczył na odkryty teren.

Nie potrzebowali dużo czasu aby ocenić sytuację. Czterech martwych orków leżało w różnych miejscach polany, wokół prowizorycznego obozowiska. Z konara grubego dębu zwisały kawałki powrozów. Ich odcięte końcówki leżały pod spodem, na pokaźnej kupie chrustu. Obok niej leżały jeszcze trzy ciała - orka, czarnego konia i człowieka. Kilkanaście metrów dalej, przy zachodnim skraju polany, najspokojniej w świecie pasło się stadko krępych, luźno spętanych koni. Gabriel policzył je szybko. Dziesięć sztuk.

- Zbierz je - powiedział do stojącego po prawej Tanoithila i ruszył w stronę dębu.

Ostrzegawcze rżenie jednorożca dobiegło ich z boku. Nie namyślając się ani chwili wszyscy trzej rzucili się na ziemię. Gabriel przeturlał się, błyskawicznie wykonał półobrót i przykląkł kładąc dłoń na rękojeści miecza. Kątem oka widział jak o ułamek sekundy później Tantalas kończy ten sam manewr. Ich ruchy były bezbłędne i precyzyjne. Trenowali je codziennie. Jednym rzutem oka ocenił sytuację.

Na skraju polany, za ich plecami, pojawiło się trzech orków. Najwyraźniej nie mieli pojęcia o tym co się tu wydarzyło. Z zaskoczeniem spoglądali na rozrzucone tu i ówdzie trupy swych towarzyszy. Nieco po lewej, w cieniu dwóch buków majaczył cień czworonogiego sprzymierzeńca.

Elfowie podnieśli się z klęczek dobywając mieczy. Intruzi nie zamierzali podzielić losu swych kompanów. Runęli w las zakładając, że kilkumetrowa odległość od elfów zapewni im przynajmniej chwilowe bezpieczeństwo. W tej chwili spośród drzew trysnęły strzały. Dwóch orków upadło na ziemię. W plecach jednego z nich utkwiły aż trzy strzały. Biegnąc za ostatnim z przeciwników Gabriel z niezadowoleniem pokręcił głową - strzelcy znowu popełnili klasyczny błąd. A tłumaczył im to tyle razy... Tymczasem ork wbiegł między drzewa i lawirując przedzierał się przez gęstwę zarośli. Po chwili dopadł brzegu Iskierki. Nie przeskoczył jej jednak tylko przystanął i zawahał się. Na przeciwnym brzegu leżały ułożone równo obok siebie ciała niedawnego łowcy i jego zdobyczy. Z malutką raną na piersi zając wyglądał zdecydowanie lepiej. Ork patrzył przez sekundę na rozchlastane mieczami ciało towarzysza i skręcił w lewo. Wtedy zobaczył Valanisa. Elf stał z założonymi na piersi rękoma, nie dalej niż dwa metry od przeciwnika. Wykrzywiwszy pysk w złośliwym grymasie ork zamachnął się swym zakrzywionym mieczem. I wówczas w szarych oczach elfa dostrzegł błysk klingi nad swoją głową. A później nadeszła ciemność.

Taramis wyszarpnął brzeszczot z rozpołowionej czaszki, pochylił się i bezceremonialnie wytarł go w skórzaną kamizelę orka. Spojrzał na Valanisa i obaj ruszyli w stronę polany. Jak zwykle rozumieli się bez słów.

Tymczasem na polanie Gabriel kończył właśnie oględziny ciał. Człowiek żył jeszcze. Zakrzywiony miecz orka paskudnie rozpruł mu brzuch. Jednak krwi było nieco mniej niż elf się spodziewał a wygląd rany świadczył, że nie została zasklepiona wyłącznie przez pracę organizmu.

- Jednorożec - mruknął Gabriel kiwając głową - po co my się w to właściwie wtrącamy, to najwyraźniej sprawa między człowiekiem a orkami.

Tanoithil pokręcił przecząco głową dziwnie głośno przełykając ślinę. Gabriel podniósł brew i spojrzał pytająco. Jego wzrok podążył za wzrokiem towarzysza, ku piersi leżącego obok orka, przebitej na wylot krótką strzałą o drewnianym grocie. Zrozumiał. I zmartwiał z przerażenia.

- Nosze, natychmiast - polecił podnosząc głowę ku zwisającym nad niedoszłym ogniskiem powrozom. Policzył je w myśli, robiąc jednocześnie kilka kroków w stronę dębu, który miał pełnić rolę szubienicy. I wtedy ich dostrzegł. Całą trójkę. Zziębnięci i zesztywniali siedzieli wtuleni w siebie w dziupli wiekowego drzewa, patrząc na niego szeroko rozwartymi oczami.

- Już dobrze - powiedział, starając się by jego głos brzmiał uspokajająco - zabierzemy was do domu.

***Jak dotąd tylko dwa rodzaje istot okazały się posiadać umysły wystarczająco potężne, by mogły wysłać i odebrać myśl nawiązując kontakt z innym, zdolnym do tego umysłem. Używając dźwięków ani jedne ani drugie istoty te nie potrafiły zrozumieć się wzajemnie. Opanowanie sztuki przesyłania myśli wyeliminowało tę barierę. Myśl była bowiem zrozumiała dla każdego, kto potrafił ją usłyszeć, nie znała żadnych granic - ani ras ani języków. Manadriel wiedział, że tak jest, jak każdy z siedzących dziś przy jego stole elfów. Tylko on jednak wiedział JAK to jest. Był telepatą.

Popatrzył jak Gabriel dopija herbatę. Z pewnością była już zimna. Relacja trwała długo, gdyż dowódca jak zwykle relacjonował wszystko w najdrobniejszych szczegółach. Manadriel lubił go za to. Dzięki temu miał zawsze pełny obraz sytuacji. W końcu wysoki elf wstał. Jego ludzie podnieśli się wraz z nim.

"Dobrana drużyna" - pomyślał telepata - "i nietuzinkowy dowódca. Jest twardy, zdolny udźwignąć brzemię, pod którym wielu innych upadłoby bez wątpienia..."

Elfy wychodziły jeden za drugim. Wreszcie w chacie pozostał już tylko Gabriel.

- Mam pytanie - powiedział zatrzymując się u wyjścia.

- Zadaj je więc - Słyszący z Daleka rozłożył ręce w geście przyzwolenia.

- Ta wiadomość... ona nie pochodziła od elfa, prawda?

- Nie, Gabrielu - potwierdził spokojnie Manadriel.

Charyzmatyczny dowódca komanda pochylił głowę przed tajemnicą, której nigdy nie będzie mu dane zgłębić.


Poprzednia Jesteś na stronie 2. Następna
1 2 3 4 5