Najstarsi

1 2 3 4 5
Poprzednia Jesteś na stronie 5.

Guinea westchnął ostentacyjnie. W końcu w ciągu kilku ostatnich dni musiał opowiadać to wszystko już kilkanaście razy: Gabrielowi, Manadrielowi, rodzicom, kolegom, starszyźnie wioski... Za każdym razem proszono go oczywiście aby podawał każdy szczegół i absolutnie niczego nie pomijał. O ubarwianiu na szczęście nikt nic nie wspominał. I bardzo dobrze. Jego nadzwyczajna, wyróżniająca go wśród rówieśników, wyobraźnia była poważnym źródłem kłopotów z utrzymaniem spójnosci pomiędzy kolejnymi wersjami relacji, zwłaszcza jeśli chodziło o momenty, w których on sam odgrywał jakąś rolę. Na szczęście był jeszcze zbyt młody by wymagano od niego suchego obiektywizmu dorosłego elfa. A teraz siedział we własnym fotelu naprzeciwko starszej od niego zaledwie o jakieś piętnaście lat i całkiem atrakcyjnej Opiekunki, której błagalne "muszę wiedzieć" i napięty wyraz twarzy zwiastowały naprawdę uważnego słuchacza. Chwilę jeszcze delektował się wpatrzonymi w siebie ogromnymi oczami a potem zaczął mówić. Veronika wstrzymała oddech.

*Często wybierali się do lasu we trójkę. W takich razach Marthelas i Lewiana zawsze bezapelacyjnie uznawali jego przewodnictwo. Nie dlatego, że był najstarszy. I najsilniejszy. Był z nich wszystkich najmądrzejszy, ot co. Tym razem nie było inaczej. Kołczany mieli pełne strzał.

Jak to jakich? No, zwyczajnych, treningowych. Tych krótkich, z drewnianymi grotami. Przecież dzie... niepełnoletnim znaczy, nie wolno nosić innych. Co to w ogóle za pytanie?

A więc kołczany mieli pełne strzał. Łuki też oczywiście mieli. Tym razem nie poszli, jak zazwyczaj, w głąb Puszczy. Poszli w stronę jej brzegu.

Wasze Ebannen leży przecież także w Skraju, tak jak i Anallen. Od brzegu Puszczy nie dzielą nas już żadne inne osady.

No, więc właśnie szli tropem młodego jelenia...

Co? Nie wolno nam jelenia? No, eee, masz rację, to był zając... Jak mi będziesz tak przerywać to ci nic więcej nie opowiem! No dobra, skoro już nie będziesz to słuchaj dalej.

Wyrośli jak spod ziemi. Kiedy podniósł głowę znad śladów jel... zająca, Marthelas i Lewiana już mieli zatkane usta i wykręcone ręce. Nie zdążył nawet mrugnąć jak z nim było to samo.

To była czysta robota, chociaż oni brudni, mówię Ci. Powiesili nas na drzewie... Za co? Za ręce, wykręcone do tyłu, myślałem, że mi ze stawów wyjdą, do dziś mnie boli, o tutaj, mimo, że nasza Opiekunka nas prawie nie odstępuje...

Próbował ich nastraszyć, że mają ich natychmiast wypuścić bo zginą marnie ale chyba wydawało im się to zabawne... Jemu nie.

Czemu? A widzisz to limo? To co się głupio pytasz?

Orkowie naznosili chrustu, to znaczy trzej naznosili, bo czwarty tylko w zębach dłubał a reszta polować poszła.

Jaka reszta? Ano pięciu pozostałych. Co skąd wiem ilu? Czy ja wyglądam na druida? Ja wojownikiem będę! Koni dziesięć było, ale jeden juczny. To prosty rachunek, chyba nawet dla ciebie... No dobra, już dobra, tylko nie pytaj tyle to i ja tych dys...gresji nie będę...

No i właśnie wtedy się zaczęło. Wpadł jak burza, na wspaniałym koniu. Czarny jak smoła, mówię ci.

Co kto? No koń przecie.

Musiał się wcześniej obozowisku przyjrzeć, bo dokładnie wiedział, gdzie który ork stoi, no i gdzie my jesteśmy.

No przecież, że nie koń się przyjrzał tylko jeździec, człowiek znaczy się.

Z początku wydawało się, że żadnej broni nie ma ale nagle miecz mu zza pleców wyskoczył i ani się obejrzeli jak pierwszych dwóch brzydali leżało rozciągniętych na ściółce. Zresztą nie widzieli dobrze, bo wtedy właśnie się z ziemi zbierali, bo po drodze człowiek młynka nad głową zakręcił i całą ich trójkę odciął z gałęzi. Jak załatwił tych dwóch to wstrzymał konia i zawrócił w stronę trzeciego ale właśnie w tym momencie z lasu świsnęła strzała i trafiła go w szyję.

Jak to nie był w szyję ranion? Przecież ja o koniu mówię!

Człowiek nie obejrzał się nawet kiedy koń wizgnął z bólu tylko zeskoczywszy natychmiast piękne salto wywinął z mieczem w dłoni i nawet na chwilę się nie zatrzymując pobiegł dalej. Trzeci ork tymczasem zdążył już miecz złapać i nawet chyba chciał też w kierunku człowieka biec ale już nie zdążył.

Co to było za cięcie, w życiu takiego nie widziałem, ciekaw jestem czy Gabriel tak potrafi...

W każdym razie wielu mogłoby się od tego człowieka uczyć. No, ork już się nie nauczył, bo padł w miejscu rozpołowiony jak arbuz.

Co niesmaczne? Ty tego nie widziałaś to co ty możesz wiedzieć...

A człowiek tylko zawirował w piruecie i pobiegł w kierunku czwartego. A tamten już mierzył do niego z łuku. Wystrzelił, ale nie trafił. Człowiek zobaczył jak sprawy stoją, czyli że nie zdąży dobiec zanim tamten drugą strzałę założy, bo gadzina już w ręku ją trzymał więc stanął i sięgnął do cholewki. Błysnęło tylko i ork wypuściwszy łuk i strzałę za gardło się złapał. Pierwszy raz widziałem, żeby ktoś nieporęcznym sztyletem tak celnie jak nożem myśliwskim rzucał. Ork był trupem zanim policzylibyśmy do dziesięciu. Wtedy zobaczyłem piątego orka, tego co konia zastrzelił. Biegł z tą swoją zakrzywioną szablą i już blisko był człowieka ale ten go nie widział, bo mu koń, który cały czas się jeszcze chwiał na nogach akurat cały widok na tę stronę zasłonił. Rozejrzałem się szybko i patrzę a Marthelas i Lewiana już w tej dziupli siedzą cośmy ją sobie upatrzyli jeszcze jak wisieliśmy na gałęzi. Tedy ja za swój łuk i strzałę wyciągam z kołczana, bo to wszystko na kupę chrustu orkowie rzucili, też drewniane przecież. Musiałem się nachylić bo się kołczan w chrust zaplątał a jak się podniosłem to widzę: koń już leży, człowiek się odwraca - nareszcie orka zauważył, ale ten już blisko bardzo. Naciągnąłem strzałę, ork naciera, człowiek jakoś nieporadnie sparował, dopiero wtedy pomyślałem, że on przecież miecz do lewej dłoni przerzucił jak po sztylet sięgał i nie zdążył już z powrotem przełożyć... No i upadł człowiek wtedy, widać się szabla orka po klindze człowiekowej ześliznąć musiała i cios przez pierś mierzony brzuch paskudnie rozorał. Ork poprawić zamierzał alem mu wtenczas strzałę posłał... aż dziw, że trafiłem tak mi się rę... znaczy daleko dosyć było, w każdym razie ork upadł a ja do dziupli pobiegłem, żeby Marthelasa i Lewianę wyciągnąć, rozumie się. Jak już byłem blisko tej dziupli to usłyszałem jakiś ruch za plecami więc ani myśląc wskoczyłem do środka i tam razem czekaliśmy, co dalej się stanie. Mój łuk tylko mieliśmy ale kołczana jakoś nie zabrałem więc i ten łuk w rzyć sobie mogliśmy...

Co brzydko? To mam opowiadać czy nie?

No, to odgłosy jakieś dziwne potem słyszeliśmy ale niewiele z naszej dziupli było widać a wychylać nosa nikt z nas nie miał zamiaru... Potem Gabriel mówił, że to jednorożec ranę człowiekowi zasklepiał... No i tak to było... Potem jeszcze było krótkie zamieszanie, krzyki, bieganina i zobaczyliśmy jak Gabriel do naszej dziupli zagląda... A później pojechaliśmy z powrotem, Gabriel mnie po drodze wypytywał, tak jak ty teraz, ale później z rannym i piątką swoich do was odłączył, bo bliżej było a nas trzej inni do domu zabrali...

A ty czemu taka blada jesteś? Ty przecież sobie w domu smacznie spałaś jak myśmy o życie walczyli... Co płaczesz? A kto was, kobiety, zrozumie...

*Veronika weszła do chaty zdejmując pelerynę i wieszając ją na kołku obok drzwi. Wiedziała, że rozpoczęcie posługi Opiekunki otworzy nowy rozdział w jej życiu, ale wydarzenia ostatnich dni zmieniły całkowicie jej pojmowanie zewnętrznego świata, który istniał poza Puszczą. Nie był już taki prosty do określenia, zły i okrutny. A kontakt z nim przestał wydawać się niewart rozmyślań i godzien wyłącznie unikania za wszelką cenę. Przepełniało ją to dziwnym, ekscytującym lękiem...

- Gdzie ja jestem?

Odwróciła się gwałtownie. Ranny patrzył na nią wielkimi, nieprawdopodobnie zielonymi oczami. Zaniemówiła i tak trwali przez chwilę, nieruchomo, oboje. A potem on się uśmiechnął.

- Nazywam się WWalker - powiedział - A ty?


Poprzednia Jesteś na stronie 5.
1 2 3 4 5