Najstarsi
1 2 3 4 5 | ||
Poprzednia | Jesteś na stronie 3. | Następna |
Veronika po raz kolejny zmieniła opatrunek. Robiła to sumiennie i starannie, lecz bez śladu zapału. Nie widziała powodów, dla których którakolwiek z nich powinna tracić czas dla obcego. Nie potrafiła też zrozumieć, dlaczego właśnie jej opiece go polecono. Czyżby nie była dość dobra, by powierzano jej rannych elfów? Czyż przez tyle lat pobierała nauki, by teraz uzdrawiać niższe rasy? Ranny nie był jednym z nich. Był tylko prochem, pyłem na wietrze. Przedstawiciele jego rasy żyli zbyt krótko, by dokonać czegoś ważnego, by o nich później pamiętano. Galagher opowiedział jej przecież wszystko co powinna o nich wiedzieć już dawno temu, gdy jeszcze biegała po lesie z dziewczęcymi warkoczami i krótkimi strzałami o drewnianych grotach. Na podstawie jego słów wyrobiła sobie opinię, której przecież nie zmieni fakt, że sama widziała w życiu tylko jednego człowieka - tego, który właśnie spoczywał w jej łożu. Tak, jej starszy brat, który miał zawsze rację, nauczył ją co sądzić o ludziach...
*Wrócili z samego rana. Tym razem było ich dziewięciu. Całe komando. Ułożyli pod ścianą niewielką stertę rzeczy, należących najwyraźniej do rannego i stanęli cicho przy łożu. Veronika obserwowała ich uważnie. Wypłakawszy w nocy całą złość i gorycz postanowiła udawać, że wybranie właśnie jej na opiekunkę człowieka w ogóle jej nie dotknęło. Zachowała kamienną twarz.
Ale mężczyźni nie patrzyli na nią. Patrzyli na leżącego człowieka. Po ich surowych twarzach niemal niezauważalnie przemykały ślady wewnętrznej burzy uczuć. Veronika potrafiła je dostrzec. Potrafiła nazwać każde z nich. Była przecież kobietą. I dlatego właśnie wtedy, w ciszy przerywanej tylko ciężkim, chrapliwym oddechem rannego, po raz pierwszy poczuła, że gdzieś popełniła błąd. Na twarzach swych współbraci odnalazła bowiem smutek, podziw, oddanie, nadzieję i wdzięczność.
Po ich wyjściu długo jeszcze próbowała poskładać w całość kawałki tej niezrozumiałej dla niej układanki. W żaden sposób jednak nie potrafiła ich dopasować.
Chory przewracał się niespokojnie z boku na bok majacząc niezrozumiale.
*Od trzech dni jechał skrajem Puszczy wmawiając sobie, że szuka najodpowiedniejszego miejsca do przekroczenia jej granic. W gruncie rzeczy prawda była trochę inna.
Znał wielu elfów, urodzonych i wychowanych pod szerokimi skrzydłami rozwijającej się dynamicznie cywilizacji śródlądowych krain. Podobno jedyna cecha jaka łączyła ich jeszcze z żyjącymi od pokoleń w izolacji elfami z Puszczy to spiczaste uszy. Jacy naprawdę są Najstarsi? Jakimi uczyniła ich Puszcza? Czy są dumni - ze swej historii, tradycji, samowystarczalności? Naturalni - dzięki obcowaniu wyłącznie z naturą? Muzykalni, za przyczyną świergotu ptaków i szemrzących strumieni? A może raczej wojowniczy, z konieczności ciągłego ujarzmiania dzikich współmieszkańców leśnych ostępów?
Jak zwykle już od chwili rozpoczęcia podróży zaczął stawiać sobie setki pytań. Kreślił swój własny obraz tego co chciałby zobaczyć, opierając go na potwierdzonych faktach, nie do końca sprawdzonych plotkach i swoich, całkowicie nieuzasadnionych marzeniach. Te godziny rozmyślań i wyczekiwania były chyba głównym motorem jego ciągłych wędrówek. I późniejsza konfrontacja wyimaginowanego obrazu z rzeczywistością. Ta jednak zawsze pozostawała wielką niewiadomą. Aż do ostatniej chwili. Dlatego często wahał się, gdy chwila ta nadchodziła. Tak jak teraz...
Poprzednia | Jesteś na stronie 3. | Następna |
1 2 3 4 5 |