Piekielny wędrowiec

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10
Poprzednia Jesteś na stronie 10.

Początek Marszu okazał się być już wystarczająco ciężki. Na okrytych szarością i smutkiem stepach Deyi ścieżka nie była wyznaczona, a jeśli już, to była ledwo widoczna. Jedynym jej wyznacznikiem były niezbyt głębokie doliny, w których utworzono jej dalsze odcinki. Mimo wszystko wyglądem nie różniła się absolutnie od szarych prerii. Kości wystawały z ziemi, narażając podróżnika na często niebezpieczne rany, których skutkiem często było zakażenie. Płaty i kawały zgniłego mięsa znacznie pokrywały ziemie Deyi, nieraz, choć rzadko dało się dostrzec zwłoki w różnym stadium rozkładu, wraz z nimi rzadko jakieś kosztowności lub oręż. Co inteligentniejsi nieumarli ograbiali podróżnych z ich własności, a nekromanci wykorzystywali martwe zwłoki do poszerzania szeregów swoich wojsk lub jako prywatne sługi. Ten odwieczny łańcuch trwa już wieki.
Jednakże kim, lub czym są główni mieszkańcy tych ziem - nieumarli? Rasą? Efektem ubocznym jakiegoś plugawego eksperymentu? Można powiedzieć, że wszystkim naraz. Zostali stworzeni przez ludzi zwanych nekromantami przy pomocy nekromancji, plugawego rodzaju magii. Ci przeklinani przez wielu czarodzieje przy jej pomocy więzili dusze zmarłych w ich ciałach. Tak stworzony nieumarły był istotą pozbawioną woli, jednak znacznie bardziej wytrzymałą niż człowiek. Nie czuł bólu, nie miał żadnych uczuć, prócz jednego - agresji, wywoływanej żądzą mordu skierowaną przeciwko ludziom. Nieumarli nienawidzili życia w każdej formie, każdej istoty w której się tliło. Jednakże na tym proces tworzenia nieumarłych się nie zakończył. Nekromanci doskonaląc swą sztukę obdarowywali niektórych nieumarłych darem, o którym nieumarłym nie było dane myśleć - umysłem. Obdarowali nim niektóre swoje proste twory - szkielety, jak i potężniejsze formy nieumarłych, takie jak wampiry. Mimo własnej woli nieumarli nadal jednak musieli być posłuszni swym panom. Gdy nekromanci stworzyli wystarczjącą liczbe swych plugawych legionów, ujawnili się związująć się w stowarzyszenie nazwane "Gildią Nekromantów" i ruszyli na podbój Antagarichu. Wydawało się, że ich pochód zostanie niepowstrzymany. Po każdej wygranej bitwie szeregi nieumarłych były uzupełniane o martwych wrogów, przez co dawni wojownicy, którzy walczyli u swych boków przeciwko nieumarłym, teraz krzyżowali miecze przeciwko sobie. Mimo potęgi nekromantów i ich wojsk niestety ich pochód został zatrzymany, a oni sami cofnęli się na swoje ziemie. Mimo osłabienia dalej jednak stanowili zagrożenie. Kryli się w cieniu, by uderzyć ponownie...

Na nieszczęście żaden z Kreegan nigdy wcześniej nie przebywał w Deyi, która była niczym zdradziecka pustynia. Nic nie było tym, czym się wydawało, każda wystająca kość mogła być zagrzebionym w ziemi nieumarłym, ziemia mogła się zapaść... Deyja skrywa wiele niebezpiecznych sekretów. Xeron miał w trakcie wędrówki zmierzyć się z kilkoma grupkami nieumarłych, który w przeciwieństwie do wielu zabłąkanych podróżników, z łatwością rozprawiał się z agresorami. Gorzej jednak radzili sobie jego kompani, w których szkielety i ożywieńcy widzieli łatwy łup. ich taktyka była prosta do bólu - rzucić się na ofiarę, przygwoździć ją i zabić. Nie obchodziło ich to, że pobliscy towarzysze mogli natychmiast ich odciągnąć od ofiary i wybić. Byli zbyt głupi, by zdać sobie z tego sprawę. Żeby szkielety były jakkolwiek skuteczną bronią, potrzebują nekromanty, który mógłby nimi kierować. W przeciwnym wypadku ci nieumarli służyli kreeganom co najwyżej za chłopców do bicia. Kreeganie nie byli jednak świadomi, że cały czas są obserwowani...

Czarne baszty są rzadko spotykane na powierzchni Deyi. Większość budynków umiejscowiona jest pod ziemią. Jednakże lisze dalej tworzą te konstrukcje tak czarne, jakby były okryte całunem mroku jako swoje prywatne siedziby. Konstrukcje te nie mają w sobie żadnego, architektonicznego polotu, z wyjątkiem zwieńczenia baszty, na których blankach wkuto ludzkie czaszki z wbitymi w oczodoły błyszczącymi klejnotami. Jedna z owych konstrukcji zamieszkiwali nadal lisze. Dwóch z nich stało na balkonie baszty. Odziane w zbroje wysadzane przeróżnymi kamieniami szlachetnymi i w togi do kostek, przypominające szkielety lisze, na których zachowała się nieliczna tkanka skórna, wgapiały się iskrzącymi w ich oczodołach kulami w ciemne niebo Deyi. Oba lisze wydawały się być w transie, tudzież zahipnotyzowane. Stały nieruchomo, wsparte na swych kosturach, żaden dźwięk czy ruch nie odwracał ich uwagi. Przynajmniej do momentu, gdy jeden z nich nagle zmienił pozycję na nieco skuloną, co zasygnalizowały zgrzyczące przy ruchu kości nieumarłego. Poruszenie się jednego wybudziło z transu drugiego, lecz on obrócił tylko czerep w kierunku towarzysza, pytając zimnym, ponurym głosem:

- Coś się stało, bracie Garethcie? - oschły głos lisza niejednego człowieka wprowadziłby w trwogę.

Gareth zaharczał. Widać było po liszu, że stało się coś poważnego. Po krótkiej chwili wyprostował się, wspierając kosturem i odpowiedział:
- Wyczułem zaburzenie na ziemiach Deyi. Ktoś obcy wtargnął na nasze tereny.

Po chwili lisz usłyszał zgrzyt szczęki.
- Ech, coś takiego wyprowadziło cię z czujności. - odburknął drugi lisz. - Przecież każdy zwykły obcy od razu jest zabijany przez szkielety.

- Zamilknij, bracie Kammerze! - z zakrytej przez ceglany kaptur mrokiem części baszty wydobył się stanowczy, przerażający głos jednak pełen niepewności i wątpliwości. - Też to poczułem. To nie jest zwykły podróżny.

Kammer posłusznie nie ozwał się, choć nie wiadomo, czy na skutek rozkazu głosu czy obawę o siebie samego. Jedynie Gareth odważył się ozwać równie chłodnym, strasznym głosem co towarzysz.
- W takim razie kto to może być, mistrzu Selthirku? - wydźwięk tego imienia rozbrzmiał na sporą odległość.

- Nie mam pojęcia, z pewnością nie jest to człowiek. Naszym zadaniem jest go obserwować. Musimy dowiedzieć się, jak groźny jest owy osobnik. Byle anioł czy smok sam by tu nie przybył. Wróćcie do czuwania. Poinformuj cie mnie, jeśli dowiecie się, gdzie jest.

Oba lisze odpowiedziały gestem i posłusznie odwróciły się w kierunku czarnego nieba, by ponownie sprawować pieczę nad Deyią.
Xeron nadal zmagał się z ciężką podróżą przez ziemie Deyi. Zmagania z często atakującymi go ożywieńcami stawały się monotonne niczym marsz przez Erathię. Zaczął żałować swej decyzji. Jednak czy miał inny wybór? Wszyscy byli przeciwko kreeganom, nikt nie zamierzał ich wspierać. Zresztą kto świadom tego, że mogli zniszczyć planetę by się na to zgodził? Xeron i Ageron wędrowali jednak przez Deyię bez większych przeszkód, przynajmniej dopóki nie stracili ścieżki z oczu. Trafili na szeroką, szarą, wyjałowioną równinę, gdzie jedyną roślinnością były zaschłe drzewa i krzewy, gdzie każdy krok mógł być tym ostatnim. Jednak myslenie o dalszej drodze zostało przez Xerona zapomniane po tym, jak usłyszał głośne jęknięcie. Natychmiast oddalił się od towarzyszy w kierunku skałek. Tam ozwał się znajomy głos:

- Naprawdę, już się poddajesz?

W głosie można było wyczuć szczyptę szydery i stanowczości. Zza kamienia wychylił się ponownie tajemniczy osobnik, tym razem odziany w opończę. Xeron nie dostrzegłby go prawdopodobnie gdyby nie cień, który rzucił na jałową ziemię.
- Cały czas nas śledziłeś? - zapytał Xeron.

- Praktycznie nigdy nie spuszczałem z was wzroku - na ustach nieznajomego malował się uśmiech - nie rozumiem, czemu chcesz się poddać.

- Bo to wszystko to jedna, wiekla, pierdolona pustynia! Ścieżki tu praktycznie nie ma! Na każdej drodze truposze, na których muszę marnować cenny czas! Cała podróż tutaj to jedna, wielka pomyłka!

Słowa Xerona mocno uderzyły w nieznajomego. Rozumiał go dobrze. Jednak nie mógł pozwolić, aby cały plan rozsypał się w proch i zmieszał z jałową ziemią nekromanckiej Deyi.
- Mimo wszystko podjąłeś się tego. Jesteś kreeganem, tobie strach i nieporadność powinny być obce. Przynajmniej ty tak sądziłeś.

Słowa nieznajomego obiły się o uszy Xerona znacznie mocniej. Urósł w nim gniew, jednocześnie jakaś tajemna siła go uspokajała. Nieznajomy czekał. Widoczne spod kaptura usta nie ukazywały nic, prócz lekkiego uśmieszku. Gestem wskazał jaskinię przysłoniętą płatem konara.
- Idź tam. Dowiesz się nieco więcej. Mieszka tam stara, ale mądra wiedźma.

- Ale co mam się od niej dowiedzieć? - odpowiedź Xerona rozległa się natychmiast po wypowiedzi nieznajomego. Dokładnie w tym samym odstępie czasu nieznajomy odpowiedział: COŚ. Xerona zastanawiało, czy tajemniczy osobnik się z niego nabijał. - Przy okazji - mów mi Agrald.

Gdy Xeron odwrócił na niego wzrok, nie było tam nikogo. Leżała tylko kartka z napisem:

TO JUŻ OSTATNI RAZ GDY CI POMAGAM. NASTĘPNYM RAZEM MUSISZ RADZIĆ SOBIE SAM.

Xeron wrócił do swych towarzyszy. Oznajmił im, dokąd się udadzą. Kompani coraz mniej rozumieli z poleceń kreegana, czego przed nim nie ukrywali. Najbardziej nie rozumiał tego Ageron, jednak przed ten niedługi okres czasu dobrze go poznał i wiedział, jaki Xeron bywa, więc mimo wszystko ruszył za swym towarzyszem. Do jaskini, w której to, co niezrozumiałe, miało się wyjaśnić...


Poprzednia Jesteś na stronie 10.
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10