Abara

1 2 3 4 5
Poprzednia Jesteś na stronie 4. Następna

DOTYK CZASU

Abara...

Świeciło jasne słońce. Był niesłychany upał i zaduch. Od czasu do czasu powiał delikatny wietrzyk, jak tchnienie jakiejś miłosiernej boginki. Drzewa szumiały i śpiewały ptaki. W powietrzu unosił się zapach kwitnących ziół.

W świątynnych ogrodach krzątała się grupka ludzi. Byli to kapłani boga Berjana, opiekuna chorych, patrona lekarzy, odpowiedzialnego za wszystkie uzdrowienia, boga miłosierdzia i roślin leczniczych. W tej oazie zieleni można było spotkać wszystkie rodzaje ziół. Codziennie pracowali tu od świtu do późnego przedpołudnia mnisi, ubrani w dość szerokie błękitne szaty przepasane pomarańczowymi pasami. Wygolone głowy świeciły od potu w bladym słońcu.

Jedną z takich postaci, miniaturową na tle wielkich połaci szmaragdowej zieleni przerywanej tylko od czasu do czasu jaskrawym klejnotem kwiatu, był Olito, stary kapłan zgarbiony pod brzemieniem lat i pomarszczony tak na twarzy, że wyglądał jak dobrze wysuszony na słońcu owoc. Choć ogólnie niskiego wzrostu, wzbudzał wielki szacunek innych mnichów, nie tylko z powodu swego wieku, ale i wielkiej pobożności. Zawsze pokorny, gorliwie wykonujący własne obowiązki, wiecznie szepczący modlitwy i hymny, nawet podczas pracy w największy skwar. Pozostał tylko zwykłym bratem dlatego, gdyż nie chciał przyjąć zaszczytu należenia do starszyzny świątynnej. Powiadał, że bogu najmilsi są ci którzy przekładają dobro innych i własny trud nad wygody i przyjemne życie.

Sam Olito, teraz pochylony z motyką w ręku nad zagonem ziela krwawnika, kochał to kim był i czym się zajmował. W znoju i pocie czoła pracował z innymi braćmi, najczęściej o wiele od niego młodszymi, w Ogrodach Życia boga Berjana.

-Ojcze może odpoczniesz w cieniu. Jest zbyt duży skwar.- podszedł do niego niepostrzeżenie jakiś nowicjusz. Stary kapłan od razu to zauważył. Zdradzały go również jeszcze dziecięca twarz i brak pomarańczowej szarfy.

-Nie jestem ojcem tylko zwykłym bratem.- młodzieniec, widocznie zaskoczony, zrobił głupią minę. Olito się tylko na to uśmiechnął.

-Ale...

-Nie ważne jakie zajmuję miejsce w hierarchii świątynnej. Będę pracował z resztą aż do dzwonu Prośby.

-Przecież ten upał może...

-Nic mi nie będzie. Ty jednak musisz być tu od niedawna, prawda?

-Zostałem przyjęty niecały tydzień temu.

-To widać na pierwszy rzut oka.- roześmiał się głośno. Podczas całej rozmowy nie przerywał nawet na chwilę swojej pracy.- Nie stój tak. Jeśli chcesz mi jakoś pomóc to weź motykę.

Zmieszany nowicjusz poszedł po odpowiednie narzędzie i zaczął wyrywać chwasty, które dusiły bezcenne rośliny. Wyglądał on na może osiemnaście lat, miał niebieskie oczy, był średniego wzrostu i przerażająco chudy. Nie można jednak powiedzieć by był biedny, gdyż mimo to widać było, że jest dobrze odżywiony.

-Ojcze...

-Mówiłem ci już, że nie jestem żadnym ojcem, tylko bratem.

-A więc bracie, czemu nie chcesz odpocząć?

-Niedługo się dowiesz.

-Nie rozumiem.

-Mnie i moje nawyki znają wszyscy, dlatego nawet gdybym był ślepy wiedziałbym, że jesteś tu od niedawna.

-A to dlaczego?

-Bo zadałeś mi jedno z najgłupszych pytań, jakie ostatnio słyszałem.

-Jakie mianowicie? Przecież ja chciałem tylko pomóc.

-No właśnie. Spytałeś czy nie chcę odpocząć. Wszyscy wiedzą, że tylko śmierć zmusiłaby mnie do odpoczynku.

-Znowu nie rozumiem.

-Z więc musisz porozmawiać ze starszymi kolegami. Z tego co wiem krążą o mnie legendy.- zaśmiał się lekko na to stwierdzenie.

-Ale nadal nie znam twojego imienia bracie.

-A tak, racja. Zawsze zapominam. Mów do mnie brat Olito.

Na pewien czas umilkli obaj. Młodzieniec widocznie speszony bezpośredniością mnicha, a Olito jak zwykle skupiony na modlitwie. Jednak młodszy z obojga mężczyzn nie mógł się skupić dostatecznie na pracy, gdyż już po chwili znowu zaczął rozmowę.

-Bracie czy mogę Ci zadać pytanie?

-Już to zrobiłeś.- ta odpowiedź połączona z uśmiechem znowu wywołała zakłopotanie chłopca- Ale pytaj, jeśli chcesz.

-Dlaczego postanowiłeś wybrać taką a nie inną drogę życia?

-To proste. Z powołania. Zawsze pragnąłem pomagać innym, a jak lepiej to robić niż w służbie naszego miłosiernego boga?

-Czy ciężko było ci porzucić dawne życie?

-Chyba nie tak bardzo jak się tego można było spodziewać. Oczywiście było to trudne, jak dla każdego. Jednak to czym się zajmuję, rozwiewało i rozwiewa wszystkie wątpliwości co do mojego wyboru.

-Jesteś szczęśliwy bracie?

-Tak. Nawet nie wiesz jak bardzo.

-Mam nadzieje, że doznam tego co ty.

-Nie jesteś pewny swej wiary?

-Nie. Wiem, że mam powołanie, ale nie wiem czy wytrwam.

-Będę się za ciebie modlił w takim razie.

-Dziękuje bracie.

-Jak się nazywasz?- gdy zobaczył zdziwioną minę nowicjusza dodał- Przecież muszę wiedzieć za kogo będę się modlił.

-Anali, bracie.

Znów milczenie. W ciszy dnia słychać było tylko szelest skrzydeł owadów krążących nad białymi koronami kwiatu krwawnika. W tym spokoju natury zabrzmiał dźwięczny głos dzwonu.

-To Wyczekiwanie śpiewa swą pieśń. Za dwie godziny nabożeństwo.- Olito uśmiechnął się do młodzieńca.

-Jak rozróżniasz poszczególne dzwony?

-Każdy z nich ma swoją duszę. Prośba brzmi trochę płaczliwie. Następny, największy w Abarze, to Miłosierdzie. Dzwoni w samo południe na nabożeństwo. My, Kapłani Berjana zbieramy się wtedy na wspólne modły, połączone z prośbami do naszego czcigodnego boga o łaskę uzdrowienia dla osób tego potrzebujących. Ludzie zjeżdżają z całego świata by móc prosić kapłanów o wybłaganie zdrowia dla siebie lub swoich bliskich.

-Jak to przebiega?

-Wszyscy mnisi gromadzą się razem i jednym głosem intonują Litanie Miłosierdzia. Po godzinie, gdy usłyszymy dzwon Nadziei, zaczyna się wznoszenie próśb. Wtedy Przewodniczący starszyzny świątynnej wyczytuje po kolei nazwiska tych, którzy chcą być uzdrowieni, by za nich odmówić krótką modlitwę. Gdy zabrzmi Uzdrowienie, łaska boga spływa na godnych jej.

Od tej pory pracowali już w milczeniu. W końcu jednak zabrzmiała wśród cichości pól Prośba. Wszyscy braciszkowie poczęli powoli, dostojnie udawać się do swych cel, by móc przygotować się do nabożeństwa. Również Anali, po małych przygotowaniach, ruszył do świątyni.

Była to olbrzymia budowla, z licznymi wieżami oraz ogromną, złotą kopułą. Biały marmur lśnił w południowym słońcu, iskrzyły się kolorowo witraże. Ten ogrom tchnął jednak delikatnością i prostotą. Nie było tu dużej ilości ozdób, a liczne łuki i faliste linie nadawały świątyni płynności, nierealności. I tak stała, złota i biała, na wzgórzu wśród szmaragdowej zieleni Ogrodów Życia.

Nowicjusz wszedł do środka. Zawsze był pod wrażeniem gdy tu wstępował. W przeciwieństwie do zewnętrznej powłoki, w środku było pełno ozdób: malowidła, freski, mozaiki na podłodze, rzeźby i płaskorzeźby, wszechobecne złoto, srebro i bogactwo wszelkich kolorów. Ogromne przestrzenie jednak nie pozwalały na skojarzenie z tandetnym, odpustowym jarmarkiem. Czuło się tu pewną podniosłość. To przeświadczenie nadawał mrok zalegając boczne nawy, barwne światło z witraży oświetlające wnętrze i ołtarz na którym płoną święty ogień. Lecz największy podziw wywoływał Wieczny Chór.

Była to czterdziestoosobowa grupa nowicjuszy i młodych mnichów, zmieniająca się co jakiś czas, śpiewających ciągle i bez końca psalm pochwalny na cześć miłosiernego bóstwa. W całej świątyni było słuchać słowa:

...zawsze prośby nasze spełniasz

dawco życia pełen miłosierdzia.
Uzdrawiasz duszę, chore ciała,

gdyż litość twoja istniała zawsze...

Anali zamyślony stanął na swoim miejscu. To było jego pierwsze nabożeństwo, gdyż wcześniej, zgodnie z tradycją nie mógł być do niego dopuszczony. Był bardzo tym podniecony, szczególnie, że miał to szczęście i poznał dziś Brata Olita. Był to niemały zaszczyt, że ten sławny, pobożny braciszek w ogóle się do niego odezwał. Teraz, gdy sam Olito obiecał, że będzie za niego się modlić, już nie miał wątpliwości co do tego czy stanie się godny bycia kapłanem Berjana.

Stojąc obok pięknej kolumny wyczekiwał z niecierpliwością nabożeństwa. Wreszcie, gdy wnętrze świątyni zapełniło się kapłanami, zabrzmiała srebrna nuta Miłosierdzia. Tysiąc głosów podjęło litanie jednym głosami, tak że nawet Wieczny Chór został zagłuszony. Anali był zdumiony i wzruszony jednocześnie. Zapragnął wziąć w tym udział, choć wiedział, że jeszcze nie przyszedł czas na niego. Mógł tylko słuchać tej pieśni błagalnej, pieśni na chwałę wszechmogącego boga.

Nie minęła jeszcze pełna godzina, gdy otworzyło się jedno ze skrzydeł wielkich drzwi wejściowych i do środka wbiegła młoda kobieta. Niosła coś przy sobie, ciasno owiniętego w szarą chustę, przyciśniętego mocno do piersi. Jej twarz wykrzywiona bólem, zalana łzami wyrażała całą jej rozpacz i desperacje. Nowicjusz pamiętał tę dziewczynę, była ona córką kołodzieja. Plotka głosiła, że zakochała się w jakimś marynarzu, a ten, gdy dowiedział się, że dziewczyna jest z nim w ciąży, uciekł. Teraz sama wychowywała swoją małą córeczkę.

Wśród zgromadzonych zaległa cisza, tylko Wieczny Chór i rozdzierający duszę szloch zakłócały ten spokój. Peline- chyba tak się nazywała- zaczęła mozolnie przepychać się przez tłumy klęczących Mnichów Miłosierdzia, w kierunku ołtarza i Przewodniczącego starszyzny. Gdy wreszcie dotarła do swego celu, rzuciła się na klęczki.

-Panie uratuj ją, uratuj moje dziecko. Jest ciężko chora i nikt jej nie chciał pomóc. Błagam, nie odtrącaj nas. Ona jest taka mała i bezbronna. Musicie jej pomóc...

Nikt nawet się nie poruszył. Wszyscy byli wstrząśnięci tym co się stało. Dopiero słodkie tony dzwonu Nadziei obudziła odrętwiałych kapłanów. Zaczęto szemrać, jednak Przewodniczący zareagował prawie natychmiast: uciszył mnichów, a równocześnie pełnym godności gestem kazał jej powstać i uspokajającym głosem przemówił do niej.

-Opanuj się moje dziecko. Wszystko będzie dobrze.- dziewczyna zaczęła przyciszać się, czekając w napięciu na następne słowa- Nasz ukochany bóg nie pozwoli cierpieć twojej córeczce.

-Dziękuje ojcze.

-Zaraz, gdy tylko wszystko wróci do normy, po twoim nagłym wejściu -wymówił to z taką naganą w głosie i wrogością, że biedaczka skurczyła się ze strachu- rozpoczniemy na nowo nabożeństwo. Wtedy zaczniemy się modlić o uzdrowienie dla ciebie.

-Dziękuje ojcze. Nie wiem jak wynagrodzę ci tę łaskę.

-Teraz po prostu odejdź i pozwól nam spełnić swój obowiązek.

Peline patrzyła bezradnie na tego czcigodnego człowieka. Widać było na pierwszy rzut oka, że nie wie co zrobić. Była rozdarta między dwoma koniecznościami: nakazem tradycji, który pogwałciła i troską o swoje dziecko. Wreszcie przełamała się i podniosła odważnie oczy na Przewodniczącego.

-Panie, ale nie wiesz za kogo masz się modlić.

-Twoje imię i dziecka zapewne znajduje się na liście proszących o uzdrowienie.

-Nie, panie. Gdyby tak było, nie przerywałabym uroczystości.- jej nagły spokój zaskoczył wszystkich- Nie miałam pieniędzy na wpisowe.

Od razu dało się wyczuć nagle powstałe napięcie. Wszyscy czekali.

-Strażnicy świątynni pilnujący pisarzy odesłali mnie i kazali przynieść zwyczajową sumę.- ciągnęła dalej swój wywód- Powiedzieli również, że bez tej ofiary nie mam się nawet po co tu pokazywać. Nie miałam pieniędzy. Moja rodzina jest za biedna na takie wyrzeczenia, a ojciec nawet nie chciał o tym słyszeć. Powiedział mi, że nie wyda ani jednej złamanej reli na tego bękarta.

Przerwała na chwilę, by uciszyć kwilące niemowlę. Kołysząc je lekko w ramionach zaczęła mówić dalej.

-Ale ja nie chciałam dać za wygraną. Wracałam za każdym razem, czkałam cierpliwie w kolejce, aż mnie dopuszczą do pisarza. Ale tego człowieka nie można było wzruszyć, tego bezdusznego dusigrosza. Nie dał się przekonać żeby mnie wpisać na listę...- głos jej zadrżał- ...nie chciał, choć go błagałam.

Po jej policzkach znowu popłynęły łzy. Ale teraz już była spokojna, niewzruszona, pełna determinacji. Z każdą chwilą nabierała więcej pewności siebie by móc dalej walczyć.

-Wierzę, że to nie z nakazu waszych świątobliwości została ułożony ta sztywna procedura. Dlatego pełna ufności w miłosierdzie Berjana, świadoma desperacji sytuacji w której się znalazłam odważyłam się pogwałcić obejmujące mnie zakazy i błagać was, mnichów w służbie boga uzdrawiania, byście znaleźli litość dla mnie grzesznej.

Gdy skończyła mówić podniosła rękę w błagalnym geście ukazując również przy tym córeczkę. Wszyscy czekali w milczeniu. Anali czuł wokół siebie niesmak i pewne poczucie winy po usłyszeniu opowieści Peline.

-Twoja historia ukazała nam okrucieństwo ludzi, którzy winni pomagać innym. Ten pisarz odpowie za to.- Przewodniczący powoli wymówił te słowa, wręcz cedził je, pragnąc uspokoić do końca kobietę- Jednakże popełniłaś świętokradztwo. Nie możemy tego tolerować.

Zamilkł na bardzo długą chwilę, trwającą wręcz wieki. Na jego twarzy widać było walkę, której nie dało się wygrać. Napięcie sięgało zenitu. Wtedy Anali zauważył ruch wśród mnichów. Po chwili zrozumiała co on oznacza. To brat Olito szedł w stronę ołtarza, wolno, z nabożnie pochyloną głową. Z jego postaci bił blask jak od świętego. Najwierniejszy sługa Berjana szedł ukazać jego wole i miłosierdzie.

Gdy stanął wreszcie, pokłonił się najpierw ofiarnemu ogniowi, a dopiero później Przewodniczącemu starszyzny. Następnie przemówił cicho.

-Najwyższy kapłanie, czy mogę przemówić i rozwiązać zaistniały problem? Dasz mi wolną rękę?

-Bracie, myślę że jesteś najodpowiedniejszą osobą do tego.- na jego twarzy odmalowała się niewysłowiona ulga- Ufam, że znalazłeś odpowiednie wyjście z tej sytuacji. Dlatego masz moją zgodę, cokolwiek postanowiłeś spełnij bez wahania.

-Dzięki ci składam za ten honor.- z tymi słowami odwrócił się do kobiety z dzieckiem.

To co potem się stało wstrząsnęło każdym. Ten łagodny, świątobliwy braciszek ukazywany na wzór każdemu nowicjuszowi, spoliczkował słabą kobietę. Co prawda samo uderzenie nie było mocne, ale słowa które padły potem siekły jak bicze.

-Jesteś niegodna! Jak śmiałaś naruszyć święte prawa i przekroczyć próg świątyni. Grzesznica i bałwochwalczyni! Straże!!! Won stąd i zabierz ze sobą swego bękarta. Berjan nie spojrzy miłosiernym okiem na...- widocznie zabrakło mu odpowiednio obelżywego określenia na nazwanie tej pokrzywdzonej dziewczyny- ... na coś takiego jak ty. Odejdź i więcej się nie pokazuj ludzkim oczom.

-Ale panie, moje dziecko umrze bez waszych próśb...

-Milcz! Straż, wyprowadzić tę kobietę.- w jego głosie dźwięczało najgłębsze obrzydzenie.

W końcu podbiegło do Peline dwóch rosłych strażników świątynnych, wzięło ją pod ręce i poprowadziło ją powoli do wyjścia. Kobieta zaczęła się szamotać i wyrywać, niezdolna zrozumieć tego co się stało. Tego, że skazano jej dziecko na śmierć. Gdy na jej twarzy pojawiło się wreszcie zrozumienie w świątyni zabrzmiał jej głos.

-Ukryci przed życiem nie dostrzegacie śmierci. Pogrążeni w modlitwie i rozmyślaniach zapomnieliście o celu swego istnienia. Nic już dla was nie ma znaczenia?- odpowiedziało jej milczenie- Nie ma już miłosierdzia na świecie!

W tej chwili zabrzmiał dźwięk dzwonu, ogłaszający koniec nabożeństwa. Było to Uzdrowienie, ale jego głos nie brzmiał jak kiedyś. Zdawał się głuchy, przytłoczony prawdą. Jego serce pękło, tak samo jak pozostałych dzwonów. I tylko chór powtarzał swoją niekończącą się pieśń, jak wieczyste kłamstwo.

Gdy przechodziła obok niego, nowicjusz spojrzał w jej twarz. Przeraził się. Wyglądało na to, że tej kobiecie pozostała już tylko rozpacz. Była blada i milcząca, tak iż tylko łzy sprawiały, że nie wyglądała jak martwa. Następnie rozejrzał się dokoła; na wszystkich twarzach ujrzał zawiść i pogardę. Rzucił jeszcze okiem na ołtarz i stojących tam ludzi. Ich postawy wyrażały to samo. Zadrżał na całym ciele gdy zrozumiał w pełni to co się dzisiaj stało. Wiedział już, że odejdzie jeszcze przed nastaniem wieczora. Anali przyjrzał się dokładnie bratu Olito. Napłynęła do niego refleksja.

Nawet święci nie są świętymi.

Abara...


Poprzednia Jesteś na stronie 4. Następna
1 2 3 4 5