Abara

1 2 3 4 5
Poprzednia Jesteś na stronie 5.

WSPOMNIENIE STRACHU

Abara...

Poczuła nagle czyjąś dłoń na nadgarstku. Zirytowała się przez to bardziej niż trochę. Właśnie miała wyjąć sakiewkę grubasowi idącemu przed nią. Odwróciła się do tego idioty, który ośmielił się jej przeszkodzić w czasie pracy.

- Niech ręka Królowej cię chroni. - wycharczał zwyczajowe powitanie.

- Jedwab zawsze prześlizguje się przez palce - popatrzyła na niego gniewnie, jej szept mógł przerazić. - Przeszkodziłeś mi. Jak śmiałeś?

- Nie znam cię, a na Wielkim Bazarze nikt nie może bez zgody gildii, hm0¦ pracować.

- Tak uważasz? Dobrze. A więc przedstaw mi proszę twoje racje, ale gdzieś na osobności. - parszywy uśmieszek tej drobnej blondynki dziwnie podziałał na dwumetrowego osiłka. Był jakby nim onieśmielony.

Tłum obok nich zakołysał się, zachwiał aż wreszcie wypuścił ze swojego uścisku małego, rudego mężczyznę. Ten popatrzył na parę stojącą przed nim i po chwili, jakby doznał olśnienia, zaczął jąkać coś.

- Jeśli, ty kretynie, co ty wyprawiasz?

- Złapałem ją, jak działała na własną rękę. O co ci chodzi?

Niski nadal nie wierząc własnym oczom, podszedł do osiłka i rąbną go z pięści w krzyż.

Pewnie wyżej nie dosięgnie. - przepłynęło jej przez myśl. Nie chciała już dłużej brać udziału w tym tanim przedstawieniu. Nadal wściekła, odwróciła się na pięcie by po chwili zatopić się w tłumie. Odchodząc słyszała jeszcze jak wrzeszczą na siebie.

- Co ci odbiło?!? Przez ciebie ucieknie nam!

- Ty psi pomiocie, właśnie uratowałem ci życie! Nie widziałeś błękitnej wstążeczki przy jej kurtce?0¦

Tak Jeśli, ten mały śmierdziel właśnie uratował ci życie. Powinieneś mu być wdzięczny. - spojrzała na wystający kawałek błękitnego jedwabiu. Potrząsnęła głową nad swoją nierozwagę i włożyła głębiej do wewnętrznej kieszeni wstęgę. Przecież to był jej znak rozpoznawczy, nikt inny nie ośmieliłby się go używać. Nie powinna, jako złodziejka, manifestować tak bardzo tego kim jest. Zresztą to już prawie nie ma znaczenia, przecież nikt się nie odważy jej tknąć. Nawet gildia, nie mówiąc już o policji. Westchnęła na to.

Kiedyś wszystko wyglądało inaczej. Kiedyś0¦ A teraz, gdy usłyszy to nowomodne złodziejskie powitanie ma ochotę rozszarpać kogoś na strzępy. Królowa jedwabiu, też coś. Nienawidziła tych ignorantów, którzy witali ją jej własnym mianem, nawet o tym nie wiedząc, a potem jeszcze straszą ją gildią. Prychnęła tylko na to z oburzenia. Trudno im się jednak dziwić. Przecież stała się już legendą, choć ledwie miała dwadzieścia dwa lata. Stała się kimś bardziej w rodzaju boginki, patronki złodziei, niż żywym człowiekiem. Ale nie zawsze tak było0¦

Kiedyś, w tych gorszych, szczęśliwych czasach, wszystko wyglądało inaczej0¦ Tak, zupełnie inaczej. Brakowało jej tego. Pokręciła głową. Teraz nie czas na takie ponure rozważania, musi wziąć się do pracy.

* * *

- Tuna, wstawaj! Ordin cię wzywa. Tuna!

Dziewczyna jęknęła przez sen. Przez chwilę zastanawiała się co się dzieje, gdy nagle zrozumiała to co do niej się mówi. Ordin. Ordin ją wzywa! Nadszedł wreszcie czas na próby. Wyskoczyła z barłogu i rozejrzała się po pokoju w poszukiwaniu części swojej garderoby.

Była to mała klitka na strychu jednego z opuszczonych domów blisko Wielkiego Bazaru. Okna uszczelnione szmatami, dziury w podłodze, ale w miarę ciepło i czysto. Szybko odnalazła połatane spodnie i zadurzą koszule, które nosiła na co dzień. Nałożyła na to jeszcze zniszczoną kurtę i przygładziła włosy. Była gotowa do wyjścia.

Szybkim ruchem otworzyła drzwi i miała już zbiegać po schodach, gdy w ostatniej chwili zauważyła rosłego mężczyznę stojącego jej na drodze. Zareagowała natychmiast, dzięki czemu nie sturlali się na sam duł. Popatrzył na nią spode łba.

- No wreszcie. Ile można czekać? - łypnął na nią wściekle. - Idziemy.

Nie mogła mu nic powiedzieć na swoją obronę, gdyż zanim ułożyła usta do odpowiedzi, on już był w połowie schodów. Nie miała innego wyboru jak iść za nim i milczeć. Jej towarzysz robił duże kroki, więc raczej za nim biegła niż szła. Gdy to zauważył, ze złośliwą miną tylko przyśpieszył kroku.

Gdy wreszcie doszli do małego, brudnego budynku bezpośrednio graniczącego z bazarem, przystanęli. Mężczyzna wskazał głową na wejście, ukryte jeszcze w mrokach przedświtu. Właściwie nie musiał pokazywać jej go, gdyż każde, nawet najmniejsze dziecko ulicy wiedziało gdzie jest wejście do gildii złodziei.

- Idź korytarzem do końca, następnie skręć w prawo. Drugie drzwi po lewej. Zapamiętasz?

Kiwnęła tylko głową. Ruszyła przed siebie nie oglądając się już za siebie. Bardzo długo czekała na ten dzień, choć ją przerażał. Nie mogła się tylko ulęknąć tego co ją czeka, a będzie wszystko dobrze.

Doszła do drzwi wejściowych. Gdy zapukała otworzono jej natychmiast. Wchodząc nie zauważyła odźwiernego, ale to nie miało znaczenia. W tym miejscu nie można się niczemu dziwić, doszukiwać się jego sekretów bo szybko możesz tego pożałować. Tak, nadeszła wreszcie pora sprawdzianów. Miała przecież już trzynaście lat i czekała na ten dzień cały rok. Inne dzieciaki wcześniej były temu poddawane, dlatego bała się, że jej w ogóle nie wezmą pod uwagę. A jej okres ochronny się kończy za rok. Teraz jednak jej wątpliwości się rozwiały. Dostała szansę.

Szła ciemnym, zakurzonym korytarzem. Gdy doszła do rozwidlenia skręciła w prawo. Cicho i niezauważenie opadał kurz poruszony jej krokami. Dziś dostanie zadania, które staną się jej przepustką do gildii i szansą na przeżycie. Zimny dreszcz przeszył ją. Jeśli zdoła je wykonać. Każdy przecież dostaje tylko jedną szansę, jeśli w ogóle0¦ Jeśli jej się nie uda będzie mogła oczekiwać tylko szybkiej śmierci.

Stanęła przed kolejnymi drzwiami. Zapukała delikatnie, ale i tak dźwięk zabrzmiał jak walenie w głuchym powietrzu. Czekała nasłuchując kroki za drzwiami. Musi jej się udać. Gildia nie toleruje nie zrzeszonych i szybko ich likwiduje. Zasada jest prosta: jesteś złodziejem gildii albo jesteś martwy.

Nagłym szarpnięciem zostały otworzone drzwi.

- Wejdź.

Zrobiła jak jej kazano. W pomieszczeniu było duszno i mroczno, choć na stole stał świecznik z pięcioma świecami. Kontem oka zauważyła, że przy drzwiach stoi strażnik. Nie miała szansy przyjrzeć się bliżej, czego bardzo żałowała. Jednak obowiązujących tutaj zasad nie powinno się łamać z powodu zwykłej ciekawości, nawet jeżeli ta informacja mogłaby jej kiedyś uratować życie.

Całą swoją uwagę skupiła na niepozornym jegomościu za wielkim, zniszczonym i podgniłym biurkiem. Niski, kościsty, w pomiętym i brudnym ubraniu, o rozczochranych, za długich włosach koloru nijakiego i o pospolitych rysach twarzy nie zwróciłby uwagi nikogo. Po tej szybkim przeglądzie strach ścisnął ją za gardło. Miała przed sobą człowieka na bardzo wysokim stanowisku w hierarchii półświatka złodziei.

Stała wyprostowana jak struna, spięta tak bardzo, że wszystkie mięśnie delikatnie jej drgały. Również ten człowiek przyglądał się jej, bardzo wnikliwie, wręcz nachalnie, jakby chciał przeniknąć myśli i zgłębić dyszę. Czuła, że się zaczyna pocić, ale nic nato nie mogła poradzić. Wreszcie padły pierwsze słowa.

- Jutro rano masz przynieść tutaj bele jedwabiu od kupca Tereka. Jedwab ma być nie zniszczony, nie pogięty i czysty.- przez cały czas nie spuszczał z niej oczu. Nie wiedziała co ma teraz zrobić, powiedzieć coś, czy wyjść po prostu bez słowa. Podjęła szybko decyzje; zwlekanie mogło by jej tylko zaszkodzić. Kiwnęła głową by dać do zrozumienia, że wykona dane jej zadanie i zarazem pożegnać się, a następnie odwróciła się do wyjścia. Drzwi były już otwarte; znowu nie dostrzegła strażnika. Gdy miała przestąpić próg usłyszała za sobą ten sam monotonny głos co przedtem.

- A jeszcze jedno. Jedwab ma być niebieski. Ma to być królewski błękit.

Nawet nie odwróciła się do mówiącego, choć zdawała sobie sprawę czym ryzykuje w takim wypadku. Wyszła nieśpiesznym krokiem, choć gnana strachem. Gildia nie jest przyjaznym miejscem, szczególnie dla takich jak ona - nie zrzeszonych. Po oddaleniu się od tego miejsca wreszcie mogła swobodnie odetchnąć. Patrzyła na budzący się do życia bazar, a pierwsze promienie słońca zmywały z niej ostanie przeżycia, strach i przerażenie, jak czysta źródlana woda.

Dopiero teraz, patrząc jak na nowo rozkwita ten kwiat w złotym i różowym świetle świtu, uświadomiła sobie trudności zadania które miała wypełnić. Miała okraść jedno z najlepiej strzeżonych stoisk! To wydało jej się szaleństwem. A nie było sposobu, żeby oszukać gildie. Po pierwsze: zapewne ktoś ją śledził i pilnował, czy aby nowa rekrutka działa jak jej polecono. Po drugie: nawet jeżeli nikt jej nie śledzi, to towary Tereka były nie do podrobienia. Sam sposób tkania materiału był niespotykany, a i bela na którą był nawinięty miała jego znak. A na koniec jeszcze powiedziano jej, że ma być to błękit królewski! Ten najdroższy materiał, na który z całą pewnością mogli sobie pozwolić tylko królowie. Z powodu niesamowitego, intensywnego odcienia, tak bardzo pożądanego przez wszystkich, a tak trudnego do uzyskania, że jego barwieniem zajmowali się tylko i wyłącznie najlepsi farbiarze.

Ogarnęła ją rozpacz. To zadanie jest niewykonalne, a ma tylko na nie jeden dzień. Jeżeli jednak go nie wykona zginie w bardzo krótkim czasie0¦ Jeśli jednak ją złapią, to0¦ Przeszył ją dreszcz. Tak, ta druga możliwość, niewiadoma0¦ To ona najbardziej przerażała, gdyż nie można było w żaden sposób przygotować się na to co mogło się zdarzyć. O większości z tych którym się właśnie nie udało, nie słyszano już więcej. Resztę odnalazła gildia.

Słońce wstało już wysoko. Ruszyła powolnym krokiem, by już po chwili zmieszać się z tłumem na Wielkim Bazarze. Pierwsze co zrobiła, to odnalazła stoisko z pieczywem i zwędziła dwie bułki, a później jeszcze jakąś kiełbasę. Zjadła szybkie śniadanie i popiła winem z bukłaka, który wzięła ze stragana obok. Pochodziła jeszcze chwilę bez celu, by zaraz usiąść na cembrowinie małej fontanny. Była w kształcie gołego, pulchnego, małego chłopczyka stojącego na wielkiej muszli. W ręce trzymał drugą z której lała się woda. Tuna lubiła to zaciszne miejsce, gdyż w południowy skwar było tu chłodno i mogła bez żadnych podejrzeń siedzieć tu jak długo chce. Ale nie dlatego je wybrała na odpoczynek. Przyczyna była inna, choć musiała przyznać, że z powodów licznych walorów tego zakątka, miała duże szczęście. Naprzeciw niej, jak na dłoni, mieścił się stragan Tereka.

Siedziała i leniwie obserwowała sprzedawców, kupujących i pięciu strażników. Po cichu obmyślała plan. W końcu, tuż po tym jak słońce minęło najwyższy punkt na niebie, wstała i znów zanurzyła się w tłum. Odnalazła szybko odpowiednie stoisko i sprawnie pozbawiła kolejnego kupca części towaru. Jej najnowsza zdobycz, była skromną, lecz elegancką sukienką. Ubrawszy się w nią w jednej z cichszych alejek, sprawdziła jej funkcjonalność. Prosta linia, nadawała jej workowaty wygląd, co pomoże jej ukryć jedwab. Nie byłą ciasna, pozwalała na swobodne ruchy. Na dodatek przy takim stoisku nie zwracała na siebie tak wielkiej uwagi jak w swoich "roboczych" ciuchach. Jedynym jej mankamentem był rozmiar. Była za długa i w razie wpadki nie będzie mogła rozwinąć odpowiedniej prędkości potrzebnej do ucieczki. Nie mogła jednak nic na to poradzić.

Po zakończeniu przygotowań, ruszyła w stronę straganu. Przystawała również przy innych by nie rzucało się w oczy jaki jest jej prawdziwy cel. Oglądała sztuki najróżniejszych materiałów, dotykała ich, oceniała. Wreszcie dotarła tam gdzie zmierzała. Odprężyła się i skupiła na tym co ma zrobić.

- Przepraszam, czy może mi pan pomóc? - zwróciła się do jednego ze sprzedających. - Jestem uczennicą krawca i mam zakupić dla niego jedwab.

- O jaki rodzaj jedwabiu chodzi? - nie było w tonie jego głosu ani trochę służalczości pomieszanej z pochlebstwem zarezerwowanych dla bogatych klientów. Nie zdziwiła się tym wcale, skoro przedstawiła się jako zwykła uczennica.

- Mój mistrz gustuje tylko w najlepszych gatunkowo rzeczach.

- Aha. A jaki ma być jego kolor.

- Interesują mnie białe, złote i purpurowe. Mój mistrz będzie szył szatę dla pewnego bardzo wysoko urodzonego szlachcica.

Mężczyzna popatrzył na nią długo, jakby chciał się upewnić co do wiarygodności jej historyjki, ale już po czasie potrzebnym do zrobienia trzech głębszych oddechów pokazywał jej różne jedwabie. Tuna marudziła wciąż, a to że splot nie jest taki dobry, że tu widzi skazę, albo że materiał jest brudny, lub w ręcz nie o ten odcień chodzi.

- To nie to. Widzi pan, to ma być jedwab na szatę w której będzie szedł do ślubu wielki książę Iberi. Och0¦- tu złapała się obiema rękami za usta, udając przestrach. - Och, błagam proszę nikomu nie mówić. To jest tajemnica. Tej wiadomości jeszcze nie podano do publicznej wiadomości. Jeżeli się ktoś o tym zdarzeniu dowie mój mistrz będzie miał kłopoty.

- Nie bój się, nikomu nie powiem - i posłał jej taki uśmieszek, po którym poznała, że każda osoba którą spotka będzie to widziała, mimo to udała wdzięczność.

- Dziękuje. Jest pan niezwykle dobry.

- A wracając do sprawy. Jeżeli to ma być dla księ0¦ Ach, przepraszam. Mało mi się nie wyrwało. A więc, skoro ma być to dla nam obojgu wiadomo kogo, to może kupisz jedwab w kolorze błękitu królewskiego - energicznym ruchem wydobył pożądaną przez nią tkaninę. Była nią zachwycona, ten kolor przypominał czysty błękit nieba późnym popołudniem, kiedy to jest najintensywniejszy. Lecz już po dotknięciu zmieniła zdanie. Skojarzyła się jej tym razem ze krystalicznie czystą strugą wody, która z łatwością prześlizguje się przez palce. Tak jak doskonały złodziej zawsze potrafi wymknąć się pościgowi.

- Tak, ten jedwab jest cudowny, ale niestety, to nie ten kolor - zrobiła zawiedzioną minę. - Ale jeżeli ma pan coś z tego gatunku to chciałabym biały.

Handlarz odwrócił się na chwili w poszukiwaniu następnej beli. Tuna szybko wykorzystała nadarzającą się sytuacje. Sprawdziła jeszcze czy nikt nie patrzy, by już po chwili poczuć przyjemny chłód drogocennej tkaniny pod suknią i odejść bez odwracania się.

Nie zaszła jednak daleko. Ktoś pochwycił ją za ramię i wyszarpał jedwab za poły szaty, a następnie siłą pociągnął za sobą. Okazało się, że jeden ze strażników został zaalarmowany przez drugiego sprzedawcę, który przypadkowo spojrzał na nią.

Została zaciągnięta do małej, zimnej i wilgotnej piwniczki. Po przeszukaniu i odebraniu jej przedmiotów, które mogły by jej w jakikolwiek sposób pomóc, mężczyzna wyszedł. Ciężkie drzwi okute metalem zamknęły się zaraz za nim. Usłyszała szczęk klucza. Nikłe, mdłe światło sączyło się przez wąskie zakratowane okienko, jedyne w tym pomieszczeniu. W prawym rogu leżała sterta zgniłego siana przykryta dziurawą płachtą. Z lewej strony, pod oknem stały połamane krzesła i stół. Po tej samej stronie, ale bardziej z tyłu zajmował miejsce zdewastowany przez czas, domowe zwierzęta i dzieci, kredens.

Nie wiedziała jeszcze co ją czeka, ale pewne było to, że nic przyjemnego. Nie czekając na to, aż jej mózg znowu zacznie normalnie pracować, jej ciało zaczęło samo działać. Najpierw sprawdziła okienko. Okazało się, że jest za wysoko i nie dosięgnie go nawet, a co dopiero mówić o wyrwaniu krat i o przeciśnięciu się przez nie. Próbowała wejść na krzesła i stół, ale tylko się załamywały pod nią, a szafka kuchenna była za ciężka żeby ją bodaj przesunąć o pół stopy. Zbadała zamek w drzwiach. Okazał się stary i zardzewiał, tak że gdyby miała swoje narzędzia to w parę chwil byłaby już na zewnątrz. Ale te jej odebrano0¦ Nie widziała innej drogi wyjścia stąd.

Zrezygnowana powlokła się w stronę siana i rzuciła się na nie. Nie myślała, a przynajmniej starała się nie myśleć o tym co ma się stać. Sen nie chciał przyjść. Długo walczyła o chodźby chwilkę zapomnienia. Wreszcie nadeszła fala mroku, która zalała jej umysł. Zaległa wokół niej przytulna nieświadomość.

Zbudził ją szczęk klucza w zamku. W piwnicy panował nieprzenikniony mrok. Za drzwiami słyszała kroki i szelest ubrań. Wreszcie otworzyły się drzwi. Do pomieszczenia wdarło się ostre światło pochodni, a tuż zanim kilkoro ludzi. Naliczyła czterech mężczyzn. Były to rosłe osiłki, które pracowały jako ochrona stoiska Tereka. Nie wyglądało na to, że przyszli tu tylko na niewinną pogawędkę.

- Szef kazał nauczyć cię pokory. My mamy to zrobić - najpaskudniejsza gęba jaką w życiu widziała uśmiechnęła się parszywie, przez co w jakiś niemożliwy sposób stała się jeszcze bardziej odrażająca.

Bez żadnych ceregieli podeszli do niej, a ten który był najbliżej uderzył ją z całej siły w twarz. Następnie kazali się jej rozebrać, a że robiła to dość wolno, po chwili znudzeni czekaniem zdarli z niej resztę. Wzięli ją po kolei, patrząc się jak to robią towarzysze. Brutalnie, bez żadnego współczucia, tak żeby najbardziej bolało. Gdy próbował w jakikolwiek sposób się temu sprzeciwić bito ją. Kompani kibicowali każdemu kto aktualnie na niej leżał. Ją wyzywano, obrażano. Trwało to długo, bardzo długo0¦

Za okienkiem niebo zaczęło się rozjaśniać. Gdy wykończeni swoim, jak widać nad wyraz przyjemnym dla nich zadaniem, mężczyźni zaczęli zbierać swoje rzeczy, ona leżała nieświadoma niczego. Okrucieństwo losu sprawiło, że szybko odzyskiwała przytomność. Na wychodnym jeden z ochroniarzy pluną jej w twarz. Potem zamknęły się drzwi, zagrzechotał klucz i nastała grobowa cisz.

Ranek był piękny.

* * *

Minęły dwa dni i dwie noce. Był późny, lekko pochmurny ranek. Tuna klęczała przy drzwiach. Pracowała przy zamku, starając się by zardzewiały widelec nie skrobał metalu zbyt głośno i nie złamał się przypadkiem. Było to trudne zadanie, ale wykonalne.

Swój najnowszy, choć na pewno nie najlepszej jakości (ani nawet dobrej, czy chociaż średniej) wytrych, znalazła drugiego dnia popołudniu, gdy dokładnie przeszukała kredens. Wyszukała w nim, prócz rulonów kurzu, brudu i śmieci, tylko to, co właściwie też nadawało się do wyrzucenia. Jednak po pracy, która zajęła jej te dwa dni, zrobiła z niego potrzebne jej narzędzie.

Teraz pracowała bez wytchnienia. Nie chciała tu zostać ani chwili dłużej niż to było konieczne. Jak małe dziecko, znów zaczęła bać się ciemności. Z nocą przecież przychodzą potwory, by sprawić jej ból. Najgorsze, że to były jak najbardziej prawdziwe, ludzkie potwory, których nikt jednak nie przegoni za pomocą nikłego światła świecy. Ręce jej się trzęsły na samo wspomnienie minionych nocy. Uspokoiła się jednak.

Praca zajęła całe jej myśli. W skupieniu nie zauważała tego, że jest cała obolała, że pieką ją zadrapania i przekrwione siniaki, że jest cała zdrętwiałą od niewygodnej pozycji. Gdy uświadomiła sobie wreszcie, że zaczęło się ściemniać zdwoiła swoje wysiłki, ale nadal się nie śpieszyła. Najważniejsza była precyzja i wyczucie. Nie mogła sobie pozwolić na błąd.

Jej wysiłki wreszcie ukoronował cudowny teraz trzask. Była już prawie noc. Zapanowała z wielkim wysiłkiem nad emocjami. Prześlizgnęła się cicho do korytarza. Wokoło niej panowała ciemność. Przemykała wzdłuż ściany, ścieżką zapamiętaną z poprzedniego przejścia. Gdy słyszał jakiś szelest zaraz przywierała do ściany w bezruchu lub szukała jakiś otwartych drzwi. Lecz zawsze były to tylko szczury lub koty. Jednak, gdy była już prawie u końca tego podziemnego labiryntu, usłyszała kroki. Obok siebie namacała klamkę za którą bez namysłu szarpnęła i wpadła do pomieszczenia.

Gdy nieznajomi przeszli odetchnęła z ulgą. Wiedziała, że to jej prześladowcy i cała drżała. Musiała się pośpieszyć. Chcąc wyjść niechcący potrąciła mały stołeczek. W ostatniej chwili złapała przedmioty na nim leżące. Były to świeca, krzemień i krzesiwo. Mimo całej ostrożności, poddała się swemu strachu i uległa pokusie oświetlenia drogi. Gdy to czyniła, wmawiała sobie, że to pozwoli jej szybciej się poruszać.

W świetle chwiejnego płomienia ukazało się wnętrze. Był to skład tkanin Tereka. W wielkim pokoju, na dziesiątkach wielkich półek leżały równo poukładane bele materiału. W pomieszczeniu nie było nic prócz nich i tego małego stołeczka. Robiło to imponujące wrażenie. Zdumiona, powolnym krokiem ruszyła przed siebie. Po chwili poczuła, że właśnie coś zaplątało się wokół jej kostki. Był to męski, brązowy płaszcza. Poparzyła na to co pozostało z jej ubrania; brudne łachmany zwisały z niej. Nie zastanawiając się chwyciła płaszcz i ubrała się w niego.

To przywróciło jej trzeźwość myślenia. Ochrona stoiska w każdej chwili mogła nadejść. Już miała odwrócić się i odejść, lecz zauważyła na jednej z półek materiał o niezwykłym odcieniu niebieskiego, przypominającego lazur skąpanego w promieniach słońca morza. Był to jedwab o kolorze królewskiego błękitu. Zapatrzyła się w tą drogocenną bele i ogarną ją zachwyt. W tej chwili usłyszała śpieszne kroki za drzwiami i czyjeś krzyki. Odkryto jej ucieczkę.

Odczekała aż do chwili gdy wszystko umilkło. W tedy zaczęła działać. Schowała materiał, podeszłą do drzwi i zgasiła świece. Położyła na stołeczku nie potrzebne jej już przedmioty, by po następnej chwili ostrożnie wyjrzeć na korytarz. Pusto. Powoli wysunęła się ze składu i wyszła wreszcie na świat by zniknąć w ciemnościach nocy. Wreszcie byłą wolna.

Wróciła do swojego pokoju na strychu. Zabrała wszystkie potrzebne jej rzeczy, nie pozwoliła, żeby zawładnął nią sentyment. Nie mogła sobie pozwolić na stratę czasu. Pakowanie zajęło jej niewiele czasu, jaszcze mniej opuszczenie dawnego "domu". Poszła do równie zaniedbanego, starego i opuszczonego budynku, jaki zajmowała poprzednio. Był położony w znacznej odległości od jej starej kryjówki. Już dawno wypatrzyła go sobie na swoje nowe lokum, ale z powodu sentymentu i braku czasu nie zdążyła się przenieść. Teraz musiała to zrobić i cieszyła się, że wcześniej tego nie zrobiła. Teraz przez jakiś czas nikt nie będzie wiedział, gdzie jest, a to da jej czas.

Czas0¦ Był jej koniecznie potrzebny aby w spokoju wylizać swoje rany. A miała ich dużo. Więc ukrywała się długo, aż do chwili gdy musiała znowu zaopatrzyć się w nowe zapasy żywności. Udała się na Wielki Bazar. W tedy to gildia odnalazła ją.

Od razu zauważyła że ktoś ją śledzi. Doświadczenie z ostatnich czasów nauczyło ją większej ostrożności i przebiegłości. Wiedziała, że nie pozwoli żeby ją jeszcze coś takiego kiedykolwiek zaskoczyło. Miała już to po co wyszła na świat ze swojego mrocznego ukrycia. Trzeba było wracać do domu, gdyż niedługo miało zajść słońce.

Ruszyła szybkim krokiem, jednak dostatecznie wolno, żeby podążający za nią opryszek nadążył za nią. Specjalnie skręciła w najbliższy ciemny zaułek, który okazał się ślepą uliczką. Czekała. W reszcie usłyszała kroki za rogiem, kroki człowieka który miał jej oddać przysługę i zabić ją. Po chwili ukazała się cała postać. Brzydki, poraniony i śmierdzący na odległość wielkolud. Uśmiechnął się do niej. Wiedziała, że to jeszcze nie koniec. Miała racje. Za chwilę u wejścia do ciasnej uliczki ukazał się jego towarzysz, równie brzydki, poraniony i śmierdzący. Ten jednak się do niej nie uśmiechnął. Bez żadnego słowa, szybkim ruchem wydobyli ostre noże, które zalśniły w ostatnich promieniach słońca.

Doskoczyli do niej prawie równocześnie. Widać chcieli to szybko załatwić, bez zbędnych ceregieli. Ona jednak, co ją ogromnie zdumiało, nie poddała się temu z pokorą jak to sobie planowała. Wręcz przeciwnie. Jej ciało samoistnie zaczęło stawiać opór. Upuściła na ziemie torbę z żywnością i już po chwili z całej siły kopnąć drugiego, niższego z napastników. Następnie, wykorzystując pęd jaki nadało jej własne uderzenie odbiła się od niego i uderzyła w głowę olbrzyma. Ten pod wpływem ciosu osunął się na ziemię, ale nie stracił przytomności. Działała szybko. Podniosła upuszczony przez niego nuż i wbiła temu niskiemu w brzuch. Gdy zwinął się w kłębek próbując zatamować lejącą mu się przez palce krew, podniosła jego głowę i poderżnęła mu gardło. Zrobiła to samo z jego towarzyszem, który zaczął się już zbierać. Zdążył się na tyle podnieść, że uklęknął, gdy do niego doskoczyła i jej nuż głęboko wniknął w jego gardło. Chlusnęła krew.

Podczas walki obudził się w niej pragnienie życia, życia którego już nienawidziła. Ta sama chęć przetrwania kazała jej wziąć torbę i uciekać stamtąd. Tak też zrobiła. Wiedziała, że do końca życia będą w niej walczyć ze sobą owe dwa pragnienia. Życia i śmierci. Uciekła i ukryła się tak, żeby nikt nigdy jej nie odnalazł. Wracała jednak co jakiś czas, by szukać żywności lub śmierci. Jedzenie szybko się kończyło i musiała wychodzić częściej, choć śmierć nie nadchodziła w niczyjej postaci. W krótce zaczęła sama jej się narzucać i kradła dla samego ryzyka. To co zdawało się nie dostępne dla zwykłego złodzieja ona miała, to co było uważane za najcenniejsze i najlepiej chronione znikało, by stać się jej własnością. Nie bała się niczego prócz życia, dlatego podejmowała się najtrudniejszych zadań. Była bezczelna i dokładna, zwinna i uważna. Po tym co ukradła zawsze jednak zostawiała ślad. Na miejscu drogocennej rzeczy znajdowano jedwabną wstążeczkę o niesamowitym odcieniu błękitu. Takim jaki ma szafir gdy spojrzy się w jego głębię.

Wkrótce narodziła się legenda. Mówiła ona o Królowej Jedwabiu, patronce złodziei. Nazwano ją tak ze względu na ten królewski błękit. Była złodziejem doskonałym, przemykającym się przez miasto i życie jego mieszkańców jak cień. Zawsze niewidoczna, wszędzie obecna. Niedługo nie mówiono już o niej jak o człowieku, lecz jak o bogini. Złodzieje zaczęli się do niej modlić, witać się jej imieniem. Pojawiła się w powiedzonkach zwykłej ludności; mieszkańcy mówili, że ich odwiedziła, gdy ktoś ich okradł. Po kilkunastu latach nie słyszano już o wielkich włamaniach i kradzieżach. Przestały pokazywać się błękitne wstążki. Tuna odzyskała spokój. Legenda żyje jednak dalej.

Abara...


Poprzednia Jesteś na stronie 5.
1 2 3 4 5