Bóg kłamstwa
1 2 3 4 | ||
Jesteś na stronie 1. | Następna |
Prolog
"Muszę".
Powoli, nieustannie przemierzał ten świat, by dotrzeć do jednego celu. Podświadomie, zmierzał do niego, kierując się tylko prymitywnym, zwierzęcym instynktem. On! Taki wielki, potężny. Kiedyś.
Mijał rozmazane cienie. W niektórych mógł nawet rozróżnić co bardziej znane mu kształty. To mu dla przykładu przypominało... Nie potrafił tego stwierdzić. Niemy krzyk wydarł z jego krtani. Próba krzyku. Nie ma żadnej krtani.
"Muszę".
Kołatało mu w resztce pozostałej świadomości. Jedna dziwna, rozmazana forma... druga... Przemieszczają się. Nikną w odmętach innej, większej.
Nagle poczuł konieczność zawrócenia, jakby czyjaś potężna wola wywierała na niego wpływ. Chciał zawrócić, podążać za nią...
"Muszę".
Z trudem powstrzymał się, brnąc jakby pod prąd porywistej rzeki, podążał wciąż do przodu, do swego celu. Swego upragnionego celu. Jednak było mu coraz ciężej. Był słaby, bardzo słaby. Nie to co kiedyś. W niesamowitej mordędze posuwał się dalej i dalej. Kierowała nim tylko jedna myśl:
"Muszę".
Czuł, że się zbliża, teraz nie rozróżniał już żadnych cieni. Był w jednym z nich. Ogromnym, strasznym, martwym. Czuł, że to już niedaleko, wiedział to. Jednak coraz większy problem sprawiała mu dalsza wędrówka. Jakby materia wokół niego powoli mętniała, twardniała. Albo... jakby jego powłoka stawała się bardziej... materialna? Każdy łokieć do przodu równał się z wielkim bólem. Jeszcze jeden, wydawało się, że z bólu krzyczy. Jednak żaden dźwięk nie zakłócił ciszy.
Poczuł jak coś głęboko wbiło się w jego przedramię dosięgając delikatnych nerwów i wywołując spazm bólu. Ból. Jak dawno go nie odczuwał. Skoncentrował się na tym uczuciu i napawał nim. Ból, tak! Nareszcie!
Przedzierał się dalej przez cień, który teraz przybrał bardziej realne kształty. Czarny, twardy, wciąż martwy. Do przodu, do przodu, do celu. Cały czas czuł jak igiełki bólu znaczą jego ciało. Ale to jeszcze nie było to, czego oczekiwał, do czego zmierzał. W tej chwili kochał to własne cierpienie.
Uderzenie i... poczuł jak coś ustępuje pod naporem jego ręki. Gruz posypał się na ciemną, gładko oszlifowaną posadzkę. Tego na pewno nie stworzyła ludzka ręka. Wyglądało to tak, jakby już w Czasie Tworzenia powstało tym, czym jest teraz. Napawał swój wzrok ciałem, leżącym na dużym, wykonanym z kruczoczarnego kamienia, ołtarza, u podstawy którego widniały dziwne, splecione ze sobą linie, razem tworzące swoistą wiadomość. Imię.
Runął na leżącą, martwą postać.
Równocześnie w chwili, gdy wnikał w przegniłe kończyny, wyszeptał słowo, którego już od dawna nie słyszano w tym świecie:
- Vant'hrow.
Nagle uświadomił sobie, że zna dalszy ciąg myśli, która utrzymywała go przy "życiu".
"Muszę. Dla nich."
Jesteś na stronie 1. | Następna | |
1 2 3 4 |