Całkowite Zamglenie
1 2 3 4 5 6 7 | ||
Poprzednia | Jesteś na stronie 2. | Następna |
Findiratto zacisnął zęby i spróbował wstać, a przynajmniej usiąść. Czuł się jak plac manewrowy, po którym przed chwilą przedefilowało całe królewskie wojsko. Ból trzymał ciało w stalowych kleszczach, paraliżując je ilekroć Fin spróbował uczynić jakikolwiek ruch. Rana na rozbitej o twardy bruk wardze zasklepiła się razem z przyległym do niej kurzem i pyłem, a zimna wilgoć unosząca się w powietrzu bynajmniej nie ułatwiała oddychania. Ale najgorszy był ten potworny ból głowy. Jakby pod jego czaszką pękały przy najdrobniejszym ruchu kolejne cienkie szyby, wbijając się tysiącami odłamków w mózg, jakby ktoś przystawił mu do czoła niewidzialne dłuto i uderzał w nie lekko, ale uparcie, nie tyle dla przebicia się przez kość, ile dla samej radości uderzania. Findiratto zebrał się w sobie i usiadł na brudnej ulicy, starając się nie krzyknąć z bólu. "Co to było, cholera?"- pomyślał, ale nie był w tej chwili w stanie zastanowić się nawet nad tym, gdzie jest i co teraz zrobi. A co dopiero mówić o tak złożonych kwestiach...
Chłopcy od kilku minut ciekawie przypatrywali się leżącemu. Kilkakrotnie podchodzili do niego, najodważniejszy z nich nawet dotknął jego ramienia. Ale kiedy nieznajomy znów zaczął się poruszać uciekli, a raczej odskoczyli od niego, pozostając jednak w pobliżu. Teraz obserwowali zaciekawieni jak usiłuje podnieść się z ziemi, cały czas gotowi do ewentualnej ucieczki.
-Zobacz, jakie on ma włosy!- zaśmiał się jeden z nich- Rudzielec!
-Ucisz się!- ofuknął go inny, piegowaty blondyn w podartych spodniach- Sam jesteś rudzielec. To musi być rycerz.
-Co ty wiesz o rycerzach!- obrzucił go pogardliwym spojrzeniem ciemnowłosy chłopak z blizną na twarzy- Rycerze mają zbroje! To jakiś zwykły złodziej, ja się znam na takich. Mój tato...
-Cicho!- syknął najwyższy z nich, wyglądający na jakieś dwanaście lat- Wstaje...
Rzeczywiście, Findiratto zdołał wreszcie podnieść się i teraz usiłował za wszelką cenę utrzymać równowagę. W oparach mgły wyglądał niemal jak zjawa nie z tego świata. Szczupła, wręcz chuda sylwetka, długie rudawe włosy, które nigdy nie poddawały się żadnym zabiegom fryzjerskim, pociągła blada twarz brudna od długiego leżenia na bruku i mokra od wilgoci, zniszczone ubranie i nieprzytomny wzrok w połączeniu z sunącymi w powietrzu białymi smugami robiły iście upiorne wrażenie. Chłopcy zamarli w bezruchu wstrzymując oddech. Kiedy Findiratto zrobił w ich stronę kilka chwiejnych kroków rozbiegli się we wszystkich kierunkach, znikając szybko za mglistą zasłoną. Został tylko jeden. Tak się przynajmniej wydawało Finowi, kiedy mocniejszy ból spowodowany zmianą pozycji minął a obraz przed oczami odzyskał względną ostrość. Wydawało mu się, że został tylko jeden chłopiec, który teraz bez najmniejszego strachu podszedł do niego i przyjrzał mu się podejrzliwie. Z bliższej odległości można było zauważyć, że najodważniejszy z chłopców jest dziewczynką.
-Skąd się tu wziąłeś?- spytała bez ogródek mała. Miała około ośmiu- dziewięciu lat, potargane rudawe włosy i duże ciemne oczy o podejrzliwym spojrzeniu. Stała przed nim jak strażnik z miejskiej gwardii przed przyłapanym na gorącym uczynku złodziejaszkiem i patrzyła prosto w jego zmęczone oczy- Ej, słyszysz mnie? Pytałam...
-Nie jestem głuchy- odparł usiłując zebrać myśli. Musiał znaleźć... a zresztą, co można znaleźć w obcym mieście w taką pogodę?
-No to mi odpowiedz- nie dawała za wygraną mała. Findiratto spojrzał na nią uważnie.
-A to niby czemu?- zaczął przekornie tym tonem, którym dorośli zwykle zwracają się do dzieci, które udają dorosłych- Zmiataj stąd, mała, nie mam czasu na zabawę.
-Temu- rzekła zignorowawszy jego poprzednią uwagę- że wtedy może ci pomogę.
-Ha!- parsknął- Pewnie, że mi pomożesz. Słuchaj, mówię ci odczep się, miałem ciężki dzień, nie mam czasu na zabawy z dziećmi.
-Nie to nie- wzruszyła ramionami i odwróciła się na pięcie- Sam będziesz szukał drogi w obcym mieście w tej mgle, w dodatku chory- rzuciła.
-Czekaj...- zaczął niepewnie Fin, który zorientował się, że mała ma rację, ale nie chciał jej za nic tego przyznać. Przecież nie mógł dyskutować z dzieckiem jak z normalnym człowiekiem- Skąd właściwie wiesz, że nie jestem stąd, hę? I że jestem, jak to określiłaś, chory?
-Nie znam cię- odpowiedziała odwracając się wolno-A ja znam tu wszystkich. I widać na kilometr, że coś ci jest. Jakbyś mi odpowiedział od razu, to zaprowadziłabym cię do mojej mamy, ona by ci pomogła, albo nawet do starej Ninde.
-A nie wiesz, że z nieznajomymi się nie rozmawia, dziecko?- mimo iż Fin był w niezbyt ciekawym położeniu nie mógł się powstrzymać od przekomarzania się z tą małą. Denerwowało go, że na wszystko ma odpowiedź.
-I nie rozmawiam, ale ty mi nic nie zrobisz. Ledwo stoisz. A poza tym dzieci to dzieci a ja rozmawiam z kim chcę i kiedy chcę- zakończyła triumfalnie.
-Dobrze. Zaprowadź mnie do mamy.
-Nie.
-Nie?
-Nie.
-Dlaczego nie?
-Bo jesteś dla mnie niegrzeczny. Musisz przeprosić.
-A idź ty, co ty sobie wyobrażasz, smarkulo!
-Nie to nie-odrzekła.
-Ojej, już dobrze- jęknął- przepraszam.
-Teraz lepiej- rozpromieniła się. Miała dziwne rysy. Nie, nie dziwne. Znajome...- Chodźmy.
Findiratto potrzebował jednak pomocy w postaci małej brudnej dłoni. Dziewczyna zaprowadziła go do najbliższego budynku, czyli kilka kroków (uliczki w miastach zawsze są przecież wąskie) i dalej już posuwali się wzdłuż niego.
-Dorośli są strasznie głupi- mówiła dziewczynka prowadząc chwiejącego się na nogach Fina, któremu każdy krok sprawiał ból- Na przykład tamci dwaj. Niby gwardziści, a w ogóle nie wiedzą nic o mieście. Poszli środkiem ulicy zamiast iść wzdłuż budynków. Zgubią się we mgle, a ja się nigdy nie zgubię, znam tu wszystko i wszystkich, widzisz?- chwaliła się- Tu mieszka gruby handlarz z żoną która zawsze rozdaje słodycze, tu mały cyrulik, tam po drugiej stronie, nie widać teraz, jest zakład golibrody Frusta, który ciągle krzyczy na dzieci a jak jest pijany to dokucza się mu, ile się da, a tam...
Findiratto nie był w stanie jej słuchać. Szumiało mu w głowie, miał wrażenie, że ulica zapada się pod ziemię a on razem z nią i że za chwilę zemdleje, jeśli coś się nie zmieni, jeśli nadal będzie musiał iść pustymi ulicami trzymany za rękę przez trajkoczące dziecko, oddychać ciężką wilgocią i wmawiać sobie, że jest w stanie zrobić jeszcze tych kilka kroków.
-Już jesteśmy prawie na miejscu. Ale... co się tam dzieje?- dziewczynka puściła rękę Findiratta i pobiegła przed siebie znikając we mgle. Fin poczuł, że jego ciało odmawia mu posłuszeństwa. "Umieram"- pomyślał i opadł ciężko na granitową kostkę. Przynajmniej przestało go boleć i z wdzięcznością zanurzył się w ciemność.
***
Szczotka miękko zagłębiała się w długie, jasne włosy. Lustro było może nieco podniszczone, ale odbicie dawało wciąż to samo, odbicie pięknej młodej dziewczyny. Ireth zawsze była z niego bardzo dumna, uważając je za swój największy atut i podstawę do traktowania z góry tych, których odbicie w lustrze przedstawiało się nieco gorzej. Czyli wszystkich.
Piękna suknia przywieziona dziś rano leżała na łóżku. Nie była to co prawda balowa kreacja nadająca się na królewski dwór, ale Ireth nie miała o tym pojęcia, jak i o wielu innych rzeczach i była suknią zachwycona. Będzie w niej wyglądała pięknie, tak pięknie, że wszyscy będą patrzyli tylko na nią. Oczyma duszy widziała zachwycone spojrzenia najprzystojniejszych chłopców w mieście i zazdrość tych wszystkich gęsi, które były jej rówieśnicami. Jedyną rzeczą, jak psuła jej te marzenia była cena, jaką będzie musiała za tę suknię zapłacić. A także za kolczyki, bransoletki, powozy, pościel z aksamitu dla siebie i mamy, no i dla siostry, chociaż akurat ona najmniej obchodziła Ireth. Smarkula łaziła z chłopakami po ulicach, wspinała się na drzewa, bezczelnie się odzywała do wszystkich i nic sobie nie robiła z łagodnych nakazów mamy. A mama była zbyt dobra dla niej i teraz ma. Kto to widział, żeby przyprowadzać do domu jakichś obcych? Fakt, że leżący w tej chwili na łóżku mamy mężczyzna był chory nie zmieniał niczego. Było obcy, a do tego brudny i bez grosza przy duszy, można to było zauważyć na pierwszy rzut oka.
Jeszcze raz spojrzała na swoje odbicie w lustrze i westchnęła. Robisz dobrą partię, mówili, najlepszą w mieście, masz szczęście, córka praczki, bez posagu praktycznie, nie mogłaś lepiej trafić. Pewnie, że miała szczęście, tylko jakoś tego nie czuła. Zamiast tego ogarniał ją dziwny smutek i czasem w cichą, bezksiężycową noc zastanawiała się czy warto. Czy stroje, bale i pozycja społeczna warte są porzucenia... czego? Tu ucinała krótko wszystkie wątpliwości. On jest przystojny, utalentowany, bogaty, przed nim wielkie perspektywy, kariera itd., a ona przecież była najładniejszą dziewczyną w mieście i nie chciała skończyć jako praczka.
Poprzednia | Jesteś na stronie 2. | Następna |
1 2 3 4 5 6 7 |