Całkowite Zamglenie
1 2 3 4 5 6 7 | ||
Poprzednia | Jesteś na stronie 7. |
-Czekaj, czekaj, bo coś mi tu nie gra. Mówiłaś, że kim był ten pierwszy?
-Wnuk starego Alcarina, najważniejszego człowieka w cechu kupieckim- rzekła Ireth.
-Czyli wnuk wpływowego kupca. Drugi?
-Fin, nie rozumiem, po co...- zaczęła Ireth, ale przerwała jej Ellerose.
-Peon, syn wpływowego kupca. A ten trzeci to Damner Hannt, syn bardzo wpływowego kupca.
-Rozumiesz już, Ireth? Dlaczego Czarownik miałby zabijać tylko synów i wnuków ważnych osób z cechu kupieckiego?
-A ty? Ciebie też zaatakowało to... no wiesz.
-Nie wiadomo, czy to to samo.
-I nie wiadomo, czy to nie przypadek. Po co ktoś miałby zabijać synów i wnuków? Nie lepiej samych kupców?
Findiratto westchnął. Tak, rzeczywiście coś tu się nie zgadzało.
-Poza tym nadal się nie dowiedziałam, co chcesz zrobić po znalezieniu Czarownika. Pomijam fakt, że nie wiemy jak go znaleźć. Nie masz broni, nie znasz się na czarach... Chcesz go pokonać złośliwością?
-Nie, chociaż tobie pewnie by się to udało- warknął Fin- Ciekawe, czy twój narzeczony wie, jak potrafisz podciąć człowiekowi skrzydła.
-Nie wie, bo on nigdy nie porywa się z motyką na słońce!- odcięła się odrzucając gniewnie w tył jasne włosy.
-A skąd wiesz? Coś mi się tak wydało, że słabo się znacie.
-To źle ci się wydało- odparła Ireth. Jej błękitne oczy płonęły z wściekłości- Zresztą nawet jeśli, to nie zmienia faktu, że chcesz zapolować na Czarownika i nie masz pojęcia, jak się do tego zabrać.
-Nie chcę na nikogo polować! Ja tylko...- zaczął Fin, ale nie bardzo wiedział, co tak naprawdę chce zrobić. Wiedział tylko, że coś zrobić trzeba.
-No?- ponagliła go drwiąco. W tej chwili miał ochotę ją zabić. Wszystko utrudniała. Ciągle narzekała. I w ogóle...
-Ćśś...- szept Ellerose powstrzymał wybuch złości Findiratta.
Dziewczynka wpatrywała się przed siebie jak urzeczona. Jej rysy w tej chwili bardziej niż kiedykolwiek przypominały coś Finowi, ale nadal nie wiedział, co. W jej oczach odbijała się fascynacja pomieszana ze strachem. Fin domyślił się przyczyny. Powoli oderwał wzrok od Elle i spojrzał we wskazaną przez jej nieruchome oczy stronę. Przed nimi ciasna uliczka kończyła się niewielkim pagórkiem, z którego łatwo można było wejść na mur otaczający miasto. Łatwo tylko z tej strony, z drugiej bowiem pod murem rozciągała się dość głęboka przepaść. Mgła dookoła była coraz gęstsza, przypominała teraz wielki kłąb lepkich pajęczyn. Ale przy wejściu na mury prawie nie było mgły. Tam stał pająk.
Wysoka, zakapturzona postać wpatrywała się przed siebie, jakby wzrokiem potrafiła przeniknąć kamienie, a potem mgłę i spojrzeć w dal na otaczające miasto pola, na gęsty las, a może jeszcze dalej. Findiratto podszedł bliżej. Czarnoksiężnik z bagien powoli odwrócił się, ale nie uczynił żadnego ruchu. Czekał.
Fin powoli zbliżył się do niego. Czuł, jak jego serce próbując wydostać się na zewnątrz przez przełyk więźnie w okolicy gardła, jak jego ciało oblewa zimny pot. Ale szedł dalej. I spojrzał Czarownikowi prosto w oczy. I zmartwiał.
Spodziewał się zimnych, złych źrenic mściwego czarnoksiężnika. Tymczasem zobaczył starca o łagodnym, niemal dziecinnym spojrzeniu wyblakłych oczu. Te oczy były jak dwa bezdenne jeziora, czyste, piękne i tak pełne nie możliwej do zrozumienia przez normalnego człowieka mądrości, wiedzy przerażającej swoim ogromem, doświadczenia zdobywanego tak wiele lat, a może i stuleci, że Fin cofnął się przerażony. Znalazł w tych oczach wszystko. Oprócz zła.
-Witaj- starzec mówił szeptem, ale mimo wszystko Fin był pewien, że Ireth i Ellerose też słyszą go bardzo wyraźnie- czekałem na was. W końcu musieliśmy się spotkać. Patrzysz na mnie. Masz pytanie, wiem. Odpowiem w miarę możliwości.
Fin wziął głęboki oddech. Bał się. Ale musiał zapytać.
-Dlaczego?
Starzec zastanowił się chwilę.
-Dlaczego co?
-Dlaczego ich wszystkich zabiłeś? Za co?- Findiratto czuł, że w tym momencie przekroczył granicę. Zaraz zniknie ta łagodna, zamyślona postać i pojawi się prawdziwy Czarownik. A wtedy...
-Nikogo nie zabiłem. Wiem, że bierzecie mnie za postać z legendy. Ale mylicie się. Nie jestem Czarownikiem. Jestem Parl Timem. W waszej mowie oznacza to wędrowca.
-Wę... drowca?- zająknął się Fin.
-Tak- starzec westchnął spojrzał gdzieś w dal- Dano mi pewną moc, która pozwala mi przenosić się między światami. Wędruję tak już setki lat, ale nic nie trwa wiecznie. Mój czas się kończy. Jestem już tylko cieniem. Nie mogę już nawet bezpośrednio wpływać na rzeczywistość. Ale mogę ją obserwować i odpowiadać na niektóre pytania.
-Ale... w takim razie co z Czarownikiem?
-Nie istnieje. Przykro mi, nie każda legenda jest od początku do końca prawdziwa. Czarnoksiężnik z bagien umarł już dawno.
-Mgła...
-Też nie jest moim dziełem, choć pomaga mi się utrzymać w tym świecie. Wiem, co myślisz. Ta piękna, zielonooka kobieta która szeptem wzywa pomocy także istnieje naprawdę. I potrzebuje was.
-Zielonooka?
-I piękna. Ja nie mogę jej pomóc, nie mogę pomóc nikomu. Ale ty możesz. Wy możecie. Jesteście na dobrym, tropie. Mgła jest więzieniem dla dusz i będzie nim, dopóki nie spadnie klątwa.
-Jaka klątwa?- Fin miał mętlik w głowie, starał się tylko nie stracić nic z tego, co mówił starzec i zadawać jakieś pytania, byle tylko dowiedzieć się wreszcie prawdy. Na razie nie zastanawiał się, czy może wierzyć tej dziwnej postaci.
-Czarownik umarł już dawno. Ale jego potomkowie żyją. To znaczy jeden potomek, bo zawsze moc ma tylko najmłodszy. Ale tą mocą może kierować ktoś inny.
-Na przykład kapłan boga księżyca?
-Na przykład. Szczególnie wysoko postawiony kapłan.
-Nie rozumiem. I dlaczego właściwie mamy ci wierzyć? - Fin powoli odzyskiwał przytomność umysłu.
-Nie musicie. Ale tylko ja powiem wam prawdę i to nie całą, bo nie mam na tyle mocy, aby ją poznać. Pamiętaj, że kapłanem może być tylko ten, kto ma władzę nad świątynią, a kto ma nad nią władzę ma władzę nad ludźmi, zaś władający ludźmi rządzi także miastem.
-Bogowie!- krzyknął Fin- To pałac burmistrza! Burmistrz jest najwyższym kapłanem! I potomkiem Czarownika!
-Jeszcze jedno- rzekł starzec jakby nie zwrócił uwagi na odkrycie Findiratta- pamiętaj, że pozory mylą. Coś, co dziś wydaje nam się pewne, jutro okaże się bzdurą. Nie daj się nigdy wciągnąć w sieć legend i magii, zawsze szukaj najprostszego rozwiązania.
-Ale...
-Nie. Nic więcej nie mogę ci powiedzieć. Przykro mi. Żegnaj.
Findiratto chciał zatrzymać starca, ale ten jakby rozpłynął się we mgle.
Ireth podeszła do niego i położyła mu rękę na ramieniu.
-Słyszałeś, co on powiedział?- zapytała drżącym głosem- najmłodszy potomek ma moc.
-Tak. I co z tego?
Ireth nie odpowiedziała. Findiratto spojrzał na jej dłoń, która trzymała drugą, nieco mniejszą. I wtedy zrozumiał.
-Elle...
-Co?- zapytała zdziwiona dziewczynka.
-Elle to ty0¦ to znaczy... że to ty zabijałaś. Śmierć idzie za tobą.
Elle była przy każdych zwłokach, pomyślał, ba, to ona je znajdowała. Burmistrz wykorzystywał ją, aby zabijać. Ale dlaczego? Tego Fin nie mógł zrozumieć. Ale dowie się.
*
-Musimy się spieszyć, Lindalu- rzekł Gladior dopijając wino duszkiem. Lindal nigdy nie widział go w takim stanie. Może za dużo tym razem wypił, a może po prostu się starzeje.
-Dlaczego, mistrzu?
-Nie teraz, później ci wyjaśnię. Idę do prefekta, a ty sprowadź tu strażników miejskich.
*
Ratusz stał pośrodku rynku wśród kamieniczek. Wielki budynek od stuleci spoglądał ze swej uprzywilejowanej pozycji w niemal samym centrum na miasto jak monarcha na swoje królestwo. Po lewej stronie wznosiły się strzeliste daszki, z tyłu stała wysoka wieża z zegarem, majestatycznie odmierzającym czas pokoleniom. Przód budynku zdobiły okienka, które swoim kształtem przywodziły na myśl jakiś zamek albo świątynię, u góry widać było ogromny trójkąt ze strzelającymi w górę ozdobnymi słupkami, przypominający wielki płomień albo koronowaną głowę jakiegoś obłąkanego króla, którego twarz osłonięto ciemnym woalem. Na środku widniał wielki zgar słoneczny, niby płaskorzeźba zdobiąca świątynię pradawnego boga. Teraz nie odmierzał czasu, gdyż złota tarcza słoneczna została przesłonięta przez wilgotną kotarę mgły. W białych oparach ratusz wyglądał zupełnie inaczej niż zwykle, stał się monumentalnym i nieprzystępnym budynkiem, groźną twierdzą z zegarem słonecznym jako ostrzeżeniem nie wiadomo przed czym.
-Dlaczego sądzisz, że on będzie właśnie tu?- zapytała Ireth, ale Fin nie potrafił odpowiedzieć. Wiedział i tyle.
Masywne drzwi były otwarte. Już samo to, że nikt ich nie pilnował powinno wzbudzić czujność Fina, ale on myślał teraz tylko o tym, co zrobi, kiedy znajdzie burmistrza. Wspinał się po białych marmurowych schodach wśród obitych kosztownymi tkaninami ścian. Skąd wiedział, w którą stronę iść? Nie potrafił odpowiedzieć. Wiedział po prostu.
Drzwi były otwarte. Burmistrz siedział na podłodze. Właściwie usiłował się podnieść, ale nie miał sił. Okolona rudawymi włosami łysina błyszczała od potu. Ellerose podeszła do niego. Teraz dokładnie widać było podobieństwo między nimi. Burmistrz uśmiechnął się do niej słabo. Nie wiedziała, co zrobić. Za nią wszedł do pomieszczenia Fin. Burmistrz wyciągnął do niego rękę.
-Findiratto...- szepnął słabo. Fin cofnął się kilka kroków.
-Skąd znasz moje imię?
-Znam... Findiratto... jesteś... jesteś taki podobny do niej- burmistrz mówił coraz ciszej. Z oczu pociekły mu łzy- Wiedziałem, że cię jeszcze zobaczę zanim... wybacz mi, Findirato, to moja wina... ona... to przeze mnie... on mnie zmusił...
-Co? Co się stało?- krzyknął Fin nie rozumiejąc nic. Klęknął na podłodze i chwycił rękę burmistrza- Powiedz mi- rzekł błagalnie. Ale burmistrz zwrócił się do Elle.
-Ty też mi wybacz... wszyscy mi wybaczcie... tylko o to proszę.
Elle nie rozumiała nic. Ale instynktownie rzuciła się na podłogę i mocno przytuliła umierającego starca. Burmistrz uśmiechnął się. Nic więcej nie powiedział. Już nigdy.
Fin podniósł się drżąc na całym ciele.
-Nie rozumiem- szepnął- Nic już nie rozumiem.
-Ale zaraz zrozumiesz wszystko- usłyszał za sobą. Odwrócił się. W drzwiach ujrzał wysoką sylwetkę Saerosa- Wszystko zrozumiesz, ale będzie już za późno.
-Saeros...- szepnęła Ireth. Arcamnel spojrzał na nią i uśmiechnął się, po czym spokojnie uderzył ją w twarz. Ireth krzyknęła.
-Zdradziłaś mnie, dziewko uliczna!
-Przestań- krzyknął Fin i rzucił się na niego, ale Saeros odepchnął go z łatwością.
-Córka praczki nie będzie sobie ze mnie drwiła- rzekł, uderzając ją jeszcze raz. Ireth zatoczyła się i zemdlała.
Findiratto spojrzał na leżący na stole puchar. Był przewrócony. Po stole ciekła wolno alkoholowa ciecz. Był pewien, że burmistrz pił właśnie z tego pucharu. Teraz wszystko było jasne. Zdjął ze ściany wiszącą tam starą, ozdobną szablę. Nie wyglądała na nadającą się do dłuższej walki, ale aby zabić Saerosa wystarczy. Arcamnel uśmiechnął się szyderczo.
-Wydaje ci się, że wszystko wiesz, co? Powiedz mi zatem, chętnie posłucham.
-Nie wiem wszystkiego. Ale wiem, że on był potomkiem Czarownika, a Elle jest jego córką. Zabijał przy jej pomocy. A ty chcesz zająć jego miejsce, ale ci się to nie uda. Jest tylko jeden potomek Czarownika.
-Tak- uśmiechnął się Saeros- tylko jeden. Ale widzę, że jednak nic nie rozumiesz. On nie miał mocy. I nie ma jej ta mała pokraka. Tylko ona miała moc. Dannea.
-Kto?- zdziwił się Fin.
-Nie wiesz, co? Nic nie wiesz. Nie masz pojęcia, że burmistrz był żonaty. Żonaty z piękną, zielonooką Danneą. I że tylko ona miała moc, ale nie chciała się nią dzielić. Nie chciała mi pomóc i zapłaciła za to. A jej syn został wywieziony daleko stąd i przygarnęli go kupcy. Ale ja wiedziałem, że on wróci. I wróciłeś, Findiratto.
Fin cofnął się kilka kroków.
-Tak- ciągnął Saeros- Nie zauważyłeś podobieństwa? To dziecko wygląda dokładnie tak jak ty, kiedy mu się przyjrzeć. A ty wyglądasz jak burmistrz, tylko oczy masz jej. I to ty jesteś potomkiem Czarownika. Śmierć idzie za tobą. A ja ją zsyłam.
-Nie wierzę ci!- krzyknął Fin.
-Musisz- uśmiechnął się Saeros szyderczo- ty jesteś głównym bohaterem tego dramatu. To dzięki tobie oni zginęli.
-Nie...
-Tak. I nie możesz nic na to poradzić. Czy mnie zabijesz, czy nie i tak będą ginąć ludzie. A możesz się do mnie przyłączyć. Razem możemy rządzić tym miastem. To jedyne rozsądne wyjście- rzekł świdrując Fina wąskimi ciemnymi oczami
Fin stanął na środku pomieszczenia z wyrazem rozpaczy w oczach. Nie prawda, jest inne wyjście. To on jest przyczyną szerzącej się śmierci. On jest winny. Uniósł szablę i desperackim ruchem przyłożył sobie do piersi. Saeros zaśmiał się.
-Tak, zrób to. Ostatni potomek czarodzieja po wsze czasy uwięziony we mgle. Bo chyba nie sądzisz, że śmierć przyniesie ci ulgę? To ty więzisz duszę we mgle. Umierając nie zostawiwszy potomka uwięzisz własną. A ja będę nad nią panował. Potrafię to. Nie mam co prawda mocy potomków Czarownika, ale mam cierpliwości i nauczyłem się wiele. No, dalej.
Fin cofnął się. Nie wiedział, co robić. Gdzieś z tyłu dobiegł go krzyk.
-Fin!
Ale Fin nie słuchał. Miał mętlik w głowie. Słyszał tylko słowa starca...
... zawsze szukaj najprostszego rozwiązania.
I chyba je znalazł. Krzyk, jaki wydał z siebie zadziwił nawet jego samego. Zdawało mu się, że ktoś wyrywa z niego duszę. Skoczył z szablą i przebił bok Saerosa. Arcamnel też krzyknął i próbował odepchnąć Findiratta. Fin z całej siły pchnął szablę jeszcze raz. Saeros jęknął i upadł.
-Fin!- krzyczała Elle. Findiratto dyszał ciężko. Na rękach miał krew. Nie swoją. Ellerose przytuliła go mocno i wyciągnęła dłoń. Trzymała w niej drewnianą rurkę.
-Chciałam ci to pokazać... zgubił ją- rzekła cicho. Długi przedmiot miał pełno dziwnych rzeźbień. W środku tkwiła mała strzałka. Fin był pewien, że jeśli w nią dmuchnąć, strzałka wylatywała prosto w stronę szyi ofiary. Sam miał małą rankę, ale dotychczas nie zastanawiał się, skąd. Teraz już wiedział.
-Fin?- zapytała Elle- Skąd wiedziałeś, że trzeba go zabić?
-Wiesz, szukałem najprostszego rozwiązania. A on był zbyt sprytny, żeby mówić mi całą prawdę. Spójrz.
Wskazał na okno. Mgła rzedła w szybkim tempie, układając się w różne fantastyczne kształty, falujące jak dym kadzidlany. Wydawało im się, jeden z nich przybrał kobiecą postać, która uśmiechnęła się. Ale po chwili kształt się rozwiał.
Fin uśmiechnął się do Elle, po czym wziął nadal nieprzytomną Ireth na ręce.
-Idziemy- rzekł. Kiedy wyszli z ratusza usłyszeli za sobą gwar, jakby cała Miejska Gwardia biegła w kierunku siedziby władz miasta. Ale oni już byli zbyt daleko, a strażnicy byli zbyt zaaferowani, aby ktokolwiek z nich zobaczył Findiratta idącego u boku małej dziewczynki niosąc na rękach kobietę w długiej sukni.
*
-Tak, mój Lindalu. Właśnie tak to się odbyło. Saeros Arcamnel zabijał swoje ofiary przy pomocy małych strzałek z trucizną. Chciał wyeliminować innych kandydatów na stanowisko burmistrza, gdyż wiadomo było, że potomkowie wpływowych rodów kupieckich mają większe szanse od niego. A potem zabił samego burmistrza. Wszystko przy użyciu bardzo dziwnej trucizny. Zabójca po prostu wykorzystał tutejszą legendę do własnych celów. Ten Findiratto został otruty przypadkowo. Znalazł się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie. Mieliśmy tu do czynienia ze zwykłym karierowiczem.
-I to wszystko? A mgła?
-Anomalie pogodowe, mój uczniu. Zdarzają się dość często. Ale teraz już wszystko wróciło do normy, nieprawdaż?
Lindal spuścił głowę.
-Tak, mistrzu.
*
Koń Ireth był śnieżnobiały, jak białe mogą być tylko konie szlachetnej krwi. Findiratto spojrzał na nią.
-Na pewno chcesz jechać ze mną?- zapytał. Uśmiechnęła się. Jej jasne włosy błyszczały w świetle słońca.
-A co innego mam tu do roboty?- zapytała zalotnie. Findiratto też się uśmiechnął. Nie przypuszczał, że tak to się skończy. Nie mógł zostać w tym mieście, to pewne. Na razie nikt go nie szukał i nie żądał wyjaśnienia tego, co stało się w ratuszu, ale Fin miał wrażenie, że po prostu oficer śledczy daje mu trochę czasu. I on go wykorzystał, wyjeżdżając jak najrychlej. A Ireth postanowiła jechać z nim, bo, jak twierdziła, dla niej też nie ma już tu miejsca. I chyba nigdy nic tak go nie ucieszyło, Życie lubi płatać figle.
Elle stała obok matki i patrzyła na nich. Kasztanowa klacz Fina miała w jukach tylko dwa koce. Pieniędzy też nie zabrali wiele. Pomachali im ostatni raz i ruszyli uśmiechając się do siebie. Ellerose patrzyła za nimi długo po tym, jak ich sylwetki znikły w gęstwinie lasu.
Poprzednia | Jesteś na stronie 7. | |
1 2 3 4 5 6 7 |