Całkowite Zamglenie
1 2 3 4 5 6 7 | ||
Poprzednia | Jesteś na stronie 5. | Następna |
Kapłan wkroczył na ołtarz wolnym, majestatycznym krokiem. Jego twarz, podobnie jak twarze wszystkich obecnych, była ukryta pod czarnym kapturem. Na środku ołtarza stał przykryty czarną płachtą stół, a na nim bordowa serweta i dwa ciężkie, srebrne świeczniki w których płonęły ciemnoczerwone świece. Powietrze dużej, podziemnej sali przesiąknięte było wilgocią i wonią palących się przed ołtarzem kadzideł. Sine smugi dymu wznosiły się aż od wysoki sufit, przybierając fantastyczne kształty pośród padających na ściany cieni. Panowała niemal idealna cisza. Chwiejne płomienie co jakiś czas oświetlały przeciwległą do ołtarza ścianę i wtedy można było dojrzeć wiszącą na nich ludzkich rozmiarów lalkę, a może to był szkielet. Zebranych było wielu, tak iż podziemna świątynia ledwo ich mieściła. Wszyscy byli ubrani w ciemne płaszcze z kapturami, które kryły ich twarze. Tylko ołtarz był oświetlony, reszta sali pogrążona była w półmroku. Nad tą dziwną świątynią unosiła się teraz pełna oczekiwania cisza niczym mgła nad leśnym jeziorem.
Kapłan podniósł dłonie do góry. Szerokie rękawy ciemnej szaty dodawały jego tęgiej postaci jakiegoś majestatu. W jednej z nich trzymał nóż, w drugiej niewielką miskę. Na szyi miał łańcuszek z amuletem w kształcie księżyca. Na rękojeści noża wyrzeźbione były dziwne znaki.
-Enannur sanderenn!- wyskandował głębokim głosem. Zebrani pochylili głowy- Przyzywamy cię, panie księżycowego światła!
-Przyzywamy!- powtórzył tłum. Osobne głosy były ciche, jednak połączone stały się głębokim, złowrogim pomrukiem. Kapłan milczał przez krótką, a mimo to trwającą wieki chwilę i wydawało się, że już na zawsze będzie tak stał nad ołtarzem z dłońmi uniesionymi do góry, dopełniając każdą kamienną godzina swego życia jakiegoś szyderczego rytuału.
-Przybądź na nasze wezwanie i ześlij na świat nowe dni!- głos kapłana powoli stawał się coraz głośniejszy
-Przyzywamy!- fala połączonych głosów również przybrała na sile.
-Niech ci, co nie znają twego imienia poznają twój gniew!- krzyknął kapłan z uniesieniem.
-Przyzywamy!- tłum krzyczał coraz głośniej.
-A wierni tobie niech zaznają twej łaski!
-Przyzywamy!- krzyczał rozgorączkowany tłum. Kapłan opuścił ręce i położył miskę między świecznikami. Podwinął rękaw i obnażył pulchne ramię poorane świeżymi bliznami. Nóż błysnął odbijając żółte światło świec. Zapadła głęboka, niemal namacalna cisza.
-I składamy ci ofiary z siebie samych!- krzyknął kapłan przesuwając ostrze po skórze. Z podłużnej rany do miski pociekła krew.
-Przyzywamy!- zawył tłum.
-Enannur sanderenn!- krzyknął kapłan i tym momencie coś polało się z sufitu. To coś było ciemne, a przypatrując się błyskającym w blasku świec kroplom można było zauważyć, że miały kolor szkarłatu. Tłum zakotłował się, krzyki wezbrały jak fala na morzu, ręce wyciągały się w górę i łapały czerwone krople.
-Enannur sanderenn!- wrzasnął kapłan i natychmiast rozległ się niemożliwy do zniesienia pisk. Pod sufitem zatrzepotały skórzaste skrzydła i przez salę przeleciało kilka nietoperzy. Tłum zawył. Część ludzi chowała się, część wznosiła ręce w górę w jakiejś szaleńczej modlitwie, Reszta krzycząc próbowała wedrzeć się na ołtarz. Wydawało się, że rytuał wymknął się spod kontroli, ale kapłan stał na ołtarzu nie ruszając się. Nie widać było jego twarzy, ale odnosiło się dziwne wrażenie, że się uśmiecha.
*
-Jesteś pewien?
-A mamy inne wyjście? Kiedyś trzeba stąd uciec- szepnął Findiratto.
-Ale jak chcesz to zrobić? Tak, jak weszliśmy?
-Zwariowałaś? Na pewno nikt nie zauważył, że otworzyliśmy przejście i nikt nas nie szuka, co?
-To jak chcesz stąd wyjść? Słuchaj, kto to właściwie był? Co tu się... co tu się stało- zapytała Ireth z rozpaczą w głosie. Fin spojrzał na nią. Dygotała na całym ciele.
-Nie wiem. Nic ci nie jest?
-Nie, codziennie widuję różne straszne rytuały podczas których krew kapie z sufitu!- parsknęła, starając się ukryć zdenerwowanie. Fin wzruszył ramionami.
-Tak tylko zapytałem.
-Słuchajcie, tam można wejść- szepnęła Ellerose. Głos dobiegał z góry. Elle patrzyła na ich stojąc mniej więcej w połowie długości sznurowej drabinki, sprytnie ukrytej za załomem ściany. Drabinka prowadziła w kierunku zatopionego w mroku sufitu. Ireth wstała.
-Tam?- zapytała zadzierając głowę do góry.
-Nie czas na narzekanie- rzekł Fin- Poczekajcie tu na mnie chwilę.
-Gdzie ty znowu..- zaczęła Ireth, ale Findiratta już nie było. Szedł wzdłuż ściany w stronę ołtarza.
-Fin!- szepnęła Elle, bojąc się krzyczeć. Ireth zaczęła wdrapywać się na drabinkę.
-Co za dureń- mruknęła starając się udawać, że długa sukna wcale jej nie przeszkadza. Findiratto tymczasem wracał już do nic, niosąc w ręku skradzioną z ołtarza świecę.
-Tak...-mruknęła Ireth- Nikt nie zauważy, że jej tam nie ma.
-Wolisz się wspinać w ciemności?- spytał Fin wchodząc za nią na drabinkę. Nie było łatwo wspinać się trzymając w ręku świecę. Elle była już na górze.
-Chodźcie!- szepnęła.
Fin wdrapał się na górę ostatni, oświetlając pomieszczenie trzymaną w ręku świecą. Gdyby nie fakt, iż znajdowali się w podziemiu pod rezydencją burmistrza powiedziałby, że to poddasze. Podłoga zrobiona była z drewna, podobnie jak niski sufit. Tylko ściany były kamienne. Na środku leżało przewrócone sporej wielkości wiadro, przez deski podłogi ściekał czerwony płyn. Findiratto uśmiechnął się.
-No to już wiemy, skąd ta krew. Założę się, że to świńska. Piękna maskarada, nie ma co. Postarali się. Pewnie jest tu jakaś klapa w podłodze, przez którą wypuścili nietoperze.
-Gratuluję domyślności- mruknęła Ireth zła na siebie. Bała się takiego przedstawienia, dobre sobie.
-Nie podoba ci się, księżniczko?- wyszczerzył zęby Fin.
-Przestaniecie wreszcie?- zdenerwowała się Ellerose- Chyba znalazłam wyjście.
-No tak- rzekł Fin- Ci co tu byli musieli jakoś wyjść- dodał patrząc na Ireth drwiąco. Miała ochotę w tej chwili zrzucić go ze schodów, ale ponieważ żadnych w pobliżu nie było, postanowiła nic nie mówić.
*
-Czegoś tu nie rozumiem- rzekł wolno, nie patrząc na nich. Cieszyli się z tego, gdyż spojrzenie Gladiora wprawiało ich w niemałe zakłopotanie. Aksamitna czerń jego oczu zdawała się mówić: "I tak wiem wszystko". To nie było miłe, szczególnie jeśli się chciało opowiedzieć tylko niezbędną część prawdy.
-No... bo to nie do końca tak było... to znaczy było tak, ale nie tak jak pan myśli...- plątał się pierwszy strażnik, gorączkowo starając się zrozumieć, jak główny śledczy dowiedział się o wszystkim, tak jakby to mogło mu w czymś pomóc. Dzieci? Niemożliwe. Wysoko postawiony oficer tajnej milicji słuchałby dzieci?
-To opowiedzcie mi, jak dokładnie było. Bo na razie wygląda to tak, że znaleźliście rannego na ulicy i zostawiliście go. I nie mówcie mi, że poszliście po pomoc, bo to mógł zrobić jeden z was, a drugi powinien przy nim zostać.
-No... tak, ale... była mgła i... sami nie widzieliśmy gdzie jesteśmy...
-Tak?- zdziwił się Gladior unosząc wysoko brwi. "Dobry z niego aktor- pomyślał Lindal- plączą się jak ryby w sieci"- A ja myślałem, że gwardziści muszą znać miasto, jak własną kieszeń.
-Dopiero zaczynamy...- zaczął drugi strażnik. Gladior zerknął na leżące na biurku pergaminy
-Trzy lata?
-No... wolno się uczymy... zresztą na początku tylko pilnowaliśmy bram, a dopiero potem...
-Dobrze. I na pewno nie widzieliście niczego? I nikogo?
-Była mgła...- zaczął pierwszy z zakłopotaniem
-Starczy- uciął Gladior- Jesteście wolni. Na razie- dodał patrząc w okno.
Drzwi zamknęły się za gwardzistami niespodziewanie szybko.
-I co o tym sądzisz, drogi Lindalu?
-Nie wiem, mistrzu.
-Jak to nie wiesz?- zdziwił się Gladior, tym razem naprawdę- Nie masz dla mnie jakiejś ciekawej teorii?
-I tak będzie fałszywa- Lindal wzruszył pulchnymi ramionami. Gladior uśmiechnął się.
-Martwisz się tym, chłopcze? Czeka cię jeszcze dużo fałszywych teorii, zanim rozwiążesz swoją pierwszą sprawę. Fałszywych teorii i błędnych decyzji- dodał patrząc w okno z zamyśleniem
-A pan, mistrzu, masz jakąś teorię?- zapytał Lindal.
-Mam. Ale na to jeszcze za wcześnie- odparł Gladior. "Jasne- pomyślał Lindal- nie ma żadnej, jak na coś wpadnie, to powie, że wiedział wszystko od początku. Za dobrze cię znam, mistrzu, żeby się na to nabrać".
***
Na zewnątrz powitała ich wszechobecna mgła. Wychodzili kolejno przez dziurę w ścianie z zamiarem rzucenia się do natychmiastowej ucieczki, byle dalej od tego przeklętego miejsca. Ale ona ich zatrzymała. Stanęła przed nimi nieprzebytą ścianą uświadamiając, że nie mają dokąd uciekać, bo ona i tak ich znajdzie. Gęsta, lepka, osiadająca na twarzy tysiącami drobnych kropelek, wciskająca się wszędzie. Milcząca. Patrzyła na wszystko, co się tu działo i nie mówiła nic. Dlaczego z resztą miała by mówić, w końcu tylko patrzyła, jak każda martwa rzecz. Ale im wydawało się w tej chwili, że ona nie tylko patrzy, że ona także widzi. Widzi i wie. Wie o wszystkim. I pomyśleli, choć nie miało to żadnego sensu, że ona jedna rozumie, co tu się dzieje. Tylko mgła zna rozwiązanie zagadki. Która z resztą na szczęście ich nie dotyczyła.
-To nas nie dotyczy- rzekł głośno Findiratto, chcąc przerwać przedłużające się milczenie- To nie nasza sprawa. Znaleźliśmy się tu przypadkiem.
-Tak, przypadkiem...- powtórzyła Ireth, wciąż wpatrując się w mgłę jak urzeczona- tylko że ja tu mieszkam.
-Ja też- stwierdził Fin.
-Ty?- zdziwiła się
-No... przynajmniej chwilowo. Ale powtarzam, to wszystko nas nie dotyczy.
-Nas?
-Mnie, ciebie, Elle, waszej matki... a właśnie, czy ona się nie martwi o was?
-Saeros wysłał do niej posłańca z zawiadomieniem, gdzie jesteśmy. Miała do nas dołączyć jutro. Co robimy?
-Idziemy do niej i zabieramy ją w bezpieczne miejsce.
-To znaczy gdzie?- zapytała. Fin nie wiedział, co na to odpowiedzieć. Czy w tym mieście są jakieś bezpieczne miejsca?
-Do Enternot oczywiście- odezwała się Ellerose.
-Gdzie?- zdziwiła się Ireth- Na cmentarz?
-Oczywiście- rzekła Elle po czym nabrała tchu i wyrzuciła z siebie potok słów- wszyscy wiedzą że tam jest najbezpieczniej przecież tam nikt nie zagląda jak nas gwardziści gonią to zawsze tam bo oni tam się boją zresztą wszyscy tam rzadko chodzą bo tam jest strasznie trochę ale ja się nie boję tylko w nocy bo w nocy tam straszy na każdym cmentarzu w nocy straszy a teraz nie i możemy się tam schować ja znam wszystkie kryjówki.
-Przecież teraz jest noc- przypomniała jej Ireth.
-Nie- odparł Fin- już się rozjaśnia. Niedługo będzie już zupełnie widno. Nie możemy teraz iść do was, na pewno tam nas już szukają. Widzieli otwarte przejście i wiedzą, że byliśmy w podziemiu. Musimy się schronić.
-Przed kim? Czy my w ogóle wiemy, przed kim się chronimy?
-Nie wiem- odparł Fin wpatrując się w mgłę.
-Fin?- zaczęła Ireth niepewnie.
-Hm?
-A jeśli to prawda?
-Co?
-Jeśli ten cały rytuał... to znaczy ja wiem, że to nieprawda, ale... jeśli oni rzeczywiście przywołali jakiegoś boga księżyca? A jeśli to Czarownik z bagien?
-Nawet tak nie mów!
-Oczywiście, że to on- rzekła Ellerose tonem eksperta- Jest mgła i ludzie giną i nikt nie wie dlaczego i oni na pewno go przywołali. A ten najważniejszy co się pociął to dziecko z legendy i teraz przywołuje Mór, żeby zabijał, to jasne- wzruszyła ramionami. "Ta mała mnie zadziwia- pomyślał Findiratto- Czy ona w ogóle się niczego nie boi? I co takiego jest w jej twarzy? Zadaje mi się, że gdzieś już to wi..."
-Co tam jest?- Ireth wskazała na majaczący przed nimi we mgle kształt. Podeszli bliżej. Na wilgotnym bruku leżał młody chłopak. Nieruchome błękitne oczy wpatrywały się przesłaniające niebo opary.
-Na bogów...- szepnęła Ireth- to... to... to przecież Damner Hannt. Syn jednego z najbogatszych kupców w mieście...
Fin spojrzał przed siebie i wtedy ją zobaczył, choć nie był pewien, czy nie uległ złudzeniu. Przed nim w oparach mgły zamajaczyła wysoka postać w ciemnym płaszczu z kapturem, by zniknąć po chwili.
Poprzednia | Jesteś na stronie 5. | Następna |
1 2 3 4 5 6 7 |