Historia pewnej podróży
1 2 3 4 | ||
Poprzednia | Jesteś na stronie 2. | Następna |
ROZDZIAŁ II
*
Sen. Bardzo dziwny sen. Obudziła się. Młoda kobieta w półprzezroczystej koszuli nocnej. Cała zlana potem. Wstała powoli i ostrożne, opierając się ręką o brzeg łoża. Jej stopy dotknęły chłodnej podłogi. Chciała podejść do okna, zaczerpnąć trochę świeżego powietrza, ochłonąć z wszechogarniającego ją ciepła. Bardzo nieprzyjemnego ciepła. Lecz potknęła się. Jęknęła, dotkliwie poczuła pod sobą zimną, kamienną posadzkę. Przesunęła ręką po podłodze, szukając przyczyny nieszczęścia. Dotknęła czegoś. Krzesło, pomyślała, znowu go nie odstawiłam. Złapała je i szybkim, pełnym złości ruchem postawiła obok. Cała obolała wstała jeszcze wolniej i ostrożniej niż wcześniej. Szła powoli, krok po kroku. Uważała aby nie upaść po raz drugi. Mimo, iż nic widziała, znała drogę do okna. Przyzwyczaiła się już do chodzenia w ciemnościach. Widziała tylko... nie. Nie widziała nic. Nawet ciemność wydawała się jej niewyraźna, taka oddalona i... Była niewidoma...
*
Sierociniec La'eval... To tutaj, prędzej czy później, trafiały chyba wszystkie pozostawione na lodzie przez nieubłagany los sieroty Elintaru, bądź dzieci, których rodzice nie mieli w planach i nie zamierzali tych planów ze względu na nie zmieniać. Stanowił też jedyną bezpieczną przystań dla ludzi starszych, schorowanych czy też ułomnych. Znajdując się pod opieką sióstr zakonnych mogli liczyć na lepsze życie, aniżeli wiedli do tej pory - w świecie w którym nikt nie liczył się ze słabszymi, gdzie byli poniewierani i niechciani. Od wielu wieków znajdywali spokój właśnie na tej wyspie, oddalonej od lądu, bez ciągłych waśni, zbrodni, wojen. Tu, gdzie niegdyś mieszkali pierwsi obywatele królestwa Thevartii, pionierzy tych ziem, tutaj gdzie zbudowali zamek - otoczony grubymi murami i uwieńczony czterema, sięgającymi wręcz do nieba wieżami, mieszkały teraz sieroty i staruszkowie...
*
Chłodny wiatr przyjemnie głaskał jej rozpalone policzki. Przyłożyła zwilżone od kamiennych ścian ręce do twarzy. Nieprzyjemne gorąco już minęło. W jej uszach grał teraz przyjemny dźwięk fal uderzających co chwilę o skaliste wybrzeże. Uśmiechnęła się, choć czuła jeszcze ból w stłuczonym przy upadku kolanie. Dotknęła je dłońmi, powoli i delikatnie, zaraz też sięgnęła ku ustom. Krew. Jednak uśmiech ten szybko minął. Ten sen, koszmar. Nie dawał jej spokoju. I choć odkąd sięgała pamięcią, takie sny pojawiały się często, żaden nie był tak bliski, tak bardzo wyraźny. Coś się zbliża. Tak. Na pewno. Coś bardzo tajemniczego, coś... bardzo złego.
*
Młody mężczyzna energicznym krokiem przemierzał niezliczone wydawałoby się korytarze starego zamczyska. Lekko podniecony zatrzymał się przed jedną z komnat. Chwilę się zawahał, lecz trwało to krótko, zaraz też nabrał powietrza i otworzył drzwi. Najciszej jak tylko potrafił. Lecz mimo tego, jak gdyby na złość, stare, zardzewiałe wrota cichutko zaskrzypiały. Zatrzymał się na chwilę. Chciał mieć pewność, że nikt go nie usłyszał. Odczekał kilka sekund. Nie wyłowił jednak żadnego dźwięku, prócz wydobywającego się zza okna ćwierkania ptaków i spokojnych podmuchów wiosennego wiatru. Ostrożnie wszedł więc do izby. Na środku leżało przewrócone krzesło. Podniósłszy je, usiadł. I patrzył.
Leżała na łóżku. Odziana jedynie w skąpą, półprzeźroczystą koszulę nocną podwiewaną przez wiatr wpadający do izby przez otwartą okiennicę. Pomyślał, że przykryje ją kocem na którym spała, ale... Chciał na nią jeszcze trochę popatrzeć. Promienie słońca nadawały jej pięknemu ciału ciepłą, złocistą, brzoskwiniową barwę. Nie mógł oderwać od niej wzroku. Oderwać wzroku od jej długich i smukłych nóg. Od szerokich, ale zarazem kształtnych bioder. Patrzył na jej łono, na zgrabne i kształtne piersi. Jej twarz. Uroda tego kobiecego, delikatnego lica zaćmiewała swym blaskiem nawet wszelkie złoto i klejnoty tego świata. I piękne złociste włosy, pachnące kwitnącą jabłonią.
*
Słońce świeciło już wysoko ponad horyzontem obficie zsyłając Ziemi swe życiodajne promienie. Wyjrzał przez okno - pomimo późnej pory zamkowy gościniec był zupełnie pusty. Odwrócił się za siebie, spojrzał czy jeszcze śpi. Spała. Nie miał pojęcia, która może być godzina, zresztą, nie było to ważne. Nie było ważne nic, prócz jednego.
Zdecydowanie i agresywnie posuwał starannie wyciosanym kawałkiem węgla po trzymanym w ręku, pożółkłym już z wiekiem pergaminie. Jego ruchy były bardzo przemyślane, zaplanowane z góry, aczkolwiek pełne swobody i niczym nieograniczonej młodzieńczej fantazji. I złości. Rozmyty i nieobecny wzrok dawał wyraz pełnemu skupieniu. Szkicował. Sztuka stała się tu dla niego jedyną odskocznią, ucieczką w samotność, której pragnął i łaknął niczym utrudzony wędrowiec na pustyni choćby kropli wody. Nienawidził tego miejsca, bo cóż można było czuć do starego, ponurego zamczyska, które miało zastąpić ukochany, ciepły dom rodzinny? Nienawidził mieszkających tu sióstr zakonnych, bo cóż można było czuć do ludzi którzy nie mogli, a co gorsza - nawet nie próbowali zastąpić jego bliskich?
Wyjątkiem była Neshli...
*
Obudziła się. Przez chwilę leżała jeszcze na łóżku, z grymasem na twarzy masując kolano. Dopiero teraz zauważył na nim niewielkie otarcie. Nim zdążył mu się dokładniej przyjrzeć, nagle, pełna energii zerwała się na nogi i szybkim, aczkolwiek dosyć ostrożnym krokiem podeszła do szafy.
- Dam, znowu mnie szkicowałeś? - uśmiechnęła się, odwracając twarz w stronę okna.
- Skąd wiesz, że tu jestem?
- Po prostu wiem, nie wystarcza Ci to? - odwróciła się w jego stronę i podeszła bliżej - Szkoda, że nie mogę zobaczyć twoich rysunków. Teodot powiedział mi, że jesteś bardzo utalentowany. Wiesz, skoro już jesteś, to czy mógłbyś mi jeszcze poczytać?
- Dobrze. Tą książkę od Teodota, tak? - spytał.
- Tak, jest piękna, prawda? Acha, zapomniałabym! Dziękuję, że obstawiłeś krzesło - usiadła mu na kolanach i objęła za szyję. Uśmiechała się.
Jak zawsze.
Poprzednia | Jesteś na stronie 2. | Następna |
1 2 3 4 |