Historia pewnej podróży
1 2 3 4 | ||
Poprzednia | Jesteś na stronie 4. |
ROZDZIAŁ IV
*
Niebo spowiły mroczne, kłębiaste chmury, odcinające spragnioną choć odrobiny ciepła Ziemię od coraz skromniejszych promieni słonecznych. Drobniutkie kropelki nieustannie padającego deszczu powolnie spływały po szybach pozostawiająca za sobą wilgotne smużki. Drzewa zaś niemal bez ustanku oddawały pokłony życiodajnej mocy wiatru; młodziutkie wierzby i brzozy w geście tym wyginały się niemożebnie, niemal dotykając swymi konarami leśnej ściółki, stare i rozłożyste dęby natomiast, z racji swego dostojnego wieku pochylały jeno swe konary w majestatycznym ukłonie. Nie próżnowały też wszelakiej maści zwierzęta; nia raz spostrzec się udało rudą wiewiórkę szperającą wśród oceanów opadłych liści w poszukiwaniu pożywienia. Do rzadkości nie należał też widok przechadzającego się po lesie niedźwiedzia, sprawdzającego po raz ostatni przed zapadnięciem w zimowy sen stan swych włości.
Jednym słowem: wraz z następującym końcem jesieni zbliżała się zima. Fakt ten był na tyle oczywisty, iż nikt nawet nie próbował z nim polemizować. Nie zamierzali na pewno czynić tego chłopi, usiłujący przed pierwszymi śniegami sprzedać ostałe im płody rolne. Wtórowali im też kupcy, dobrze wiedzący, iż zima jest okresem stagnacji w handlu... Ale podczas tej, w roku pańkim 1236 miało się stać coś, co odmieni losu świta.
*
W pomieszczeniu panowała niemal całkowita ciemność. Przez gęsty mrok przebijał się jeno blask jasnopomarańczowego płomyku, który radośnie odprawiał swój rytualny taniec na jednej ze świec ustawionych w rogu hebanowego sekretarzyku. Dookoła nich znajdowały się sterty chaotycznie porozrzucanych papierów; od niezwykle ważnych dokumentów o strategicznym dla Wessmif znaczeniu, po kartki ozdobione dzięcięcymi, dla nikogo, prócz ich autora niezrozumiałymi bazgrołami. Spora ich część była obficie splamiona atramentem ze stojącego na półce powyżej kałamarza. Nie lada wyzwaniem mogło by być znalezienie w tym całym galimatiasie pióra, prawdopodobnie spoczywającego gdzieś wśród stert makulatury. Jedynym dowodem świadczącym, iż miejsce to było gabinetem, był spory zasób ustawionych tu i ówdzie ksiąg; od mało poczytnych dzieł ambitnych historyków, po wielce popularne romansidła artystów "z boskiej łaski". Większość z nich (Książek rzecz jasna! Autorzy takich "dzieł" zapewne spoczywają ku ogólnej radości gdzie indziej...) okupowała specjalnie przygotowane do tego celu regały, jednak nie dla wszystkich tam miejsca starczyło i raczyć się musiały miejscami mniej zaszczytnymi, na parapecie na ten przykład...
Przez niedomknięte okno do pokoju dostał się podmuch wiatru, lekko zawirował wśród regałów zapełnionych książkami, po czym skierował się w stronę hebanowego sekretarzyku. Nagle zapanowała ciemność.
Poprzednia | Jesteś na stronie 4. | |
1 2 3 4 |