Legenda Oka Śniegu

1 2 3 4
Poprzednia Jesteś na stronie 4.

Tydzień później zrobiło się tak przeraźliwie mroźno, że kto żyw opuszczał Riodesoy. Tyczyło się to także młodego niziołka Gierydda, który z żalem i nostalgią patrzył z wozu na niknące w oddali wieże miasta. Ruszył on w drogę na północ z grupą kupców, którzy po stwierdzeniu, że w tym na pól-wymarłym mieście interesu już nie zrobią, uznali, że czas spakować manatki i powrócić do Eracji.

Po kilku dniach podróży byli już zmęczeni. Mróz nie puszczał. Wręcz przeciwnie, wzmagał się, można by powiedzieć, z godziny na godzinę. Porywisty wiatr szarpał płachtami przykrywającymi dobytki kupców. Było tak zimno, że trzeba było opatulać twarze grubymi skrawkami materiału. Każdy miał na sobie dwie kurtki. Wzmagała się zamieć. Nie było widać nic już na odległość wyciągniętej ręki.

Gierydd poczuł, że musi na chwilę odejść od grupy. Zlazł z wozu i stanął na poboczu drogi, przynajmniej tak się domyślał. Po chwili chciał wracać, ale poślizgnął się i sturlał kilka metrów w dół po malutkim zboczu. Kiedy wbiegł z powrotem na trakt nie widział już karawany. Próbował krzyczeć, ale pohukiwanie śnieżycy całkowicie głuszyło wszelkie dźwięki. Biegł, ale zapadał się w głębokie, szczególnie jak dla niziołka, zaspy. Jego kompani nie mogli zauważyć jego zniknięcia, w tej zawiei nie widzieli siebie nawzajem. Już nie dogonił swojej grupy.

Szedł przez śnieg. Przebijał się przez białą ścianę zimnego puchu. Nie miał już pojęcia dokąd zmierza. Czasem tylko, gdy śnieg przez chwilę padał trochę mniej, majaczyły mu przed oczami górskie szczyty. Nie były one zbytnio pomocnymi punktami odniesienia, bo przecież Brakada to same góry. Więc szedł tak dalej, gdzie go poniosły własne nogi.

Zrezygnowany usiadł pod drzewem. Zaczęły go nachodzić dziwne myśli. Teraz zrobiło mu się głupio na samego siebie. Wyrzucał sobie swoje głupie marzycielstwo. Po co mu była ta Brakada? Teraz tu pewnikiem zginie.

Było mu zimno. Włożył zgrabiałe dłonie w kieszenie kaftana. Poczuł tam coś dziwnego. Wyjął coś twardego, odwinął materiał, w którym było zawinięte. Trzymał jakieś dziwne owalne szkiełko. Było ono bardzo podobne do tego, jakie w dzieciństwie wyjął z lupy nielubianego druida, po czym ten pieklił się cały dzień, z tym że całe było jednakowej grubości. Ale najdziwniejsze było to, że w szkle mienił się jakiś dziwny blask. Była to cieniutka jakby niteczka o błękitnym odcieniu. Gdy Gierydd obracał znaleziskiem w dłoni, ona nie zmieniała położenia razem z nim, tylko była wyraźnie skierowana na jeden, rzekłbyś, znany tylko sobie, kierunek. Niziołek był bardzo zdziwiony fenomenem tego przedmiotu, jak i tym, skąd się znalazł w jego kieszeni. Zazwyczaj mało tam znajdował.

Po krótkiej chwili przypomniał sobie starca, który zaczepił go jeszcze w mieście. Ale jakie to były słowa, które do niego wypowiadał?

Gierydd, mimo, że nie miał już wiele sił, postanowił pójść za kierunkiem wskazywanym przez to kryształowe oczko. Może było to spowodowane jego wieczną ciekawością? A może coś go prowadziło? Niziołek czuł, że musi iść. Nie miał wyjścia, inaczej by po prostu zamarzł.

Kiedy tak szedł przez górki i doliny tracił pewność siebie. Jaki to miało sens? Nie było szans na znalezienie żywej duszy.

Właśnie kroczył przez głęboką zaspę sięgającą mu do pasa, kiedy nagle ziemia osunęła się pod jego stopami. Gierydd poleciał razem z nią. Wleciał do jakiejś jaskini, zjeżdżał jakąś wydrążoną w skale rynienką. Przed oczami migały mu sterczące z pułapu jaskini stalaktyty. Mijał grube skalne kolumny, które musiały powstawać przez tysiące lat. Rynna wydawała się nie mieć końca. Spłoszył zwisające z sufitu nietoperze. Nabierał coraz większej prędkości. Z przerażeniem zauważył, że zbliża się do ściany. Rynna się po prostu kończyła, a on nie mógł wyhamować. Zamknął tylko oczy.

Odsunął trzęsące się ręce od głowy. Uderzyło go jasne światło sączące się z nieba. Leżał na mięciutkiej i zieloniutkiej trawce. Nie miał pojęcia, jak się tutaj znalazł. W powietrzu unosił się lekko smagający nozdrza zapach wiosennych kwiatów. Wstał, otrzepał kaftan z pyłu i podniósł głowę.

Jego oczom ukazała się strzelista, jaśniejąca żółtawą poświatą biała wieża. Miała tylko pojedynczą basztę. Cała zbudowana była z granitu. W tle wbijały się w niebo groźne postrzępione góry. Przez niebo płynęły białe jak mleko chmury. Gdzieś już widział tą wieżę. Tak, to była ta, którą wyobrażał sobie w dzieciństwie, ta o której mu opowiadał jeszcze w Av'lee pewien mag - wieża Tirith.

Nagły powiew wiatru wyrwał go z zamyślenia. Gierydd spojrzał w niebo. Na tle żółtej tarczy słońca zobaczył ciemny kształt. Na chwilę objął go cień tej istoty. Kształt szybko przesuwał się w kierunku wieży. Niziołek usłyszał głośny groźny ryk.

Wieża magnetyzowała go. Jakaś siła ciągnęła go w jej kierunku. Ruszył.

Po jakimś czasie zbliżył się do wrót. Tirith z bliska wyglądała na wiele większą niż się wydawała wcześniej. Smukły kształt strzelał w niebo i zdawał się nie mieć końca. Niknął w chmurach. Na masywnych żelaznych wrotach widniały jakieś dziwne znaki, których Gierydd nie do końca rozumiał. Przypominały one trochę elfie runy, których uczyli go druidzi, ale te znaki były dużo smuklejsze i delikatniejsze. Były tam też ryciny, które obrazowały kilka dziwnych scen. Był tam sielski krajobraz jakiegoś miasta, obraz wieży i jakiegoś klejnotu. Na przedostatnim rysunku widać było strasznego potwora, który owija swoim cielskiem cały świat. Ostatniego obrazu Gierydd nie mógł odczytać. Był on nieco zniszczony, podrapany przypuszczalnie czymś bardzo ostrym, mógł jednak przysiąc, że widział tam jakiegoś człowieka, przy którym ten potwór wydawał się taki słaby.

Gierydd sposobił się do otwarcie wrót, postąpił krok naprzód wyciągnął rękę i... drzwi z głośnym skrzypieniem odsunęły się same. Niziołek z osłupieniem spojrzał na swoją otwartą dłoń, wzruszył ramionami i zanurzył się w ciemnościach budowli.

W środku było chłodno i nieprzyjemnie wilgotno. Unosił się drażniący nozdrza lekki zapach... strachu? Gierydd zastanawiał się przez chwilę, czy strach może pachnieć. Jeszcze nie wiedział, że mógł.

W środku budowla była dużo bardziej przestronna niż mogło się wydawać z zewnątrz. Gładkie ściany zdobiły podobne znaki, jakie widział na wrotach. Gęsto usytuowane kolumny były idealnie okrągłe i wypolerowane jak okienne szyby. Lekko zwężały się ku górze. Naprzeciwko niziołka były schody rozdzielające się na dwie części, biegnące przy samych ścianach. Okalały one jakąś rzeźbę z brązu. Gierydd w przypływie nieodpartej chęci poznania tego tajemniczego miejsca wbiegł po schodach do jeszcze większej sali. W wesołym biegu odliczał pokonane stopnie. Zdążył naliczyć wszystkie czterdzieści i cztery, kiedy nagle stanął jak wryty. Patrzył teraz prosto na jakiś podest, na którym stał piękny marmurowy postument. Na nim, w srebrnych okuciach, umieszczony był jaśniejący lazurowym blaskiem kryształ wielkości dwóch złożonych pięści. Ale to nie było to, co zatrzymało Gierydda w miejscu. Za postumentem leżał smok, który swym obłym ogonem oplatał kolumienkę. Cielsko potwora nie miało ani jednaj łuski, całe było gładkie. Padające na niego światło rozszczepiało się na miliony braw. Wyglądał jak poranna tęcza. Ale tęcza była piękna i zawsze potrafiła uspokoić Gierydda, a ten smok wręcz przeciwnie - przeraził młodego niziołka. Jego kryształowe cielsko poruszyło się, a Gierydd poczuł w czaszce tępy ból. Usłyszał w środku jakieś dziwne dźwięki, które dopiero po chwili zaczęły się układać w składne słowa:

- Nie spodziewałem się, że tu jednak trafisz - głos ucichł na chwilę, jakby wyczekiwał odpowiedzi - Myślałem, że wybraniec będzie jakimś okazalszym rycerzem, a tu mi Brakada wysyła takie chłopiątko. Śmieszni jesteście wy, ludzie.

Gierydd w końcu pokonał zdziwienie i strach, otworzył usta i znowu zamarł, bo smok odpowiedział mu na nie zadane jeszcze pytanie:

- To ty nawet nie wiesz, jaki jest cel, o ile można to w ten sposób nazwać, naszego spotkania? Śmieszni jesteście wy, ludzie. Nie zastanawiałeś się nad tym, dlaczego na świecie zrobiło się tak zimno. Czy ta kraina nie zaprzecza temu, co dzieje się tam, w twoim świecie? To jest wieża Tirith. Ten tu klejnot to kamień zwanym Okiem Śniegu. Odpowiada on za równowagę żywiołów w przyrodzie. Ten balans pozwoliłem sobie zachwiać. Nie pytaj mnie teraz o moją motywację, nazwijmy to po prostu moim smoczym widzimisię. - po krótkiej przerwie potwór kontynuował - Przejdę teraz do powodów, dla których ty się tu znalazłeś. I znowu nie będę wnikał w te wszystkie bzdury o przepowiedniach i przeznaczeniu. Ty masz mnie zniszczyć i przywrócić zachwianą równowagę. Z góry uprzedzam, że twój wysiłek jest bezcelowy. Mnie się nie da zniszczyć. Teraz więc pozwól, że przejdę do sedna sprawy. Zaczyna mnie męczyć twoja obecność tutaj. Może to po prostu skończymy?

Dziwny ból w głowie Gierydda odszedł tak samo szybko, jak przyszedł. Niziołek obserwował teraz z rosnącym przerażeniem, jak smok powoli podnosi się z legowiska. Refleksy światła w kryształowym cielsku oślepiały młodzieńca. Smok stanął na dwie łapy, pokazał się teraz w całej krasie. Był olbrzymi. I przerażający. Przesunął w powietrzu pysk i wydał groźny chrapliwy ryk, który odbił się jeszcze głośniejszym echem po ścianach wieży. Smok ruszył na Gierydda. Ten chciał uciekać, jednak postępował tylko drobniutkimi kroczkami do tyłu. Strach odebrał mu wszystkie siły. Oparł się o barierkę schodów. Smok był coraz bliżej. Niziołek nie miał pojęcia co ma robić. Nie wiadomo dlaczego przypomniały mu się teraz słowa ballady barda w Riodesoy: "Tylko śmiałek pokona zło, Co rzuci na smoka wielki czar". Gierydd nie miał pojęcia, jakie to mogłoby być zaklęcie. Takie mógł znać tylko najznakomitszy mag. Jednocześnie po chwili przyszły mu na myśl słowa dziwnego starca: "Ty przywrócisz ład. Pamiętaj, moc masz w sobie.". Nie wiedział, co to miało znaczyć. Podniósł wzrok. Smok był tuż tuż. Prawie czuł na sobie jego kwaśny oddech.

"Nieeeee!"- rozniosło się po całej wieży. Ten krzyk małego niziołka niósł ze sobą dziwną moc. Od przerażonego skulonego Gierydda wystrzeliły w kierunku potwora smugi błękitnego światła. Całe wnętrze wieży zaczęło świecić na niebiesko. Promienie przeszywały cielsko smoka. Na jego pysku malował się wyraz bezgranicznego bólu i... zdziwienia. "Więc jednak to byłeś ty. Odnalazłeś w sobie moc. Pokonałeś mnie. A miało być tak pięknie..." usłyszał Gierydd. Spojrzał na smoka. Ten "pęczniał" wręcz od niebieskiej poświaty. Rozsadzała go od wewnątrz. W pewnym momencie po prostu pęknął, a drobniutkie kawałeczki jego ciała rozsypały się po całej posadzce. Błękitne promienie wystrzeliły teraz z kryształu na postumencie i poszybowały w każdym kierunku. Gieryddowi przed oczami przesunęły się różne obrazy: puszczające mrozy i ludzie na ulicach Riodesoy, karawany ciągnące na południe do Brakady, ogólną wesołość wszystkich mieszkańców krainy czarodziejów. Ale jeden szczególnie przykuł jego uwagę. Otóż ukazały mu się wrota wieży, a na nich ten ostatni zamazany obraz. Teraz rysy znikały i wyraźnie widział siebie pokonującego złego smoka.

I tak znalazł się bohater, co uwolnił kamień zwany Okiem Śniegu.


Poprzednia Jesteś na stronie 4.
1 2 3 4