Odwieczna Walka
1 2 3 4 | ||
Poprzednia | Jesteś na stronie 3. | Następna |
Czas Apokalipsy
czyli o mobilizowaniu się rodu męskiego w sytuacji zagrożenia
Wstał świt. Ptaki się rozśpiewały, słońce zaczęło milutko przypiekać, fontanna na rynku miasteczka szumiała, a koty harcowały po krwistoczerwonych dachówkach przysadzistych domków. Wszędzie pachniało bujną, kwitnącą zielenią. Ach, jakaż piękna jest wiosna w swoim dojrzałym stadium... Ale cóż to! Z piękną pogodą jaskrawo kontrastowało zachowanie męskiej części miasteczka. Sklepikarze zamiast zachwalać produkty siedzieli jacyś tacy cisi i przygaszeni, burmistrz nie chodził z dumnie podniesioną głową i napiętym "mięśniem piwnym", a kowale starali się zrozumieć jak to możliwe, że przegrywają z żoną siłowanie na rękę... Na przekór rozśpiewanej, rozszumianej przyrodzie, męska część miasteczka trwała w apatii. Żeńska zaś od rana gwarzyła, trajkotała, szczebiotała, dumnie się przechadzała, towary zachwalała, tudzież je oglądała i w końcu kupowała. No, i jeszcze dzieci. One też wspaniale się bawiły, odkąd tatusiowie stracili w rodzinach swoją uprzywilejowaną pozycję.
Tak musi wyglądać Apokalipsa, myślałem wtedy i podtrzymuję tę myśl do dzisiaj. Byłem jednym z nielicznych wolnych elektronów. Jednym z nielicznych, którzy mogli sobie pozwolić na przebywanie w karczmie "Pod pewną nazwą" bez narażania na szwank zdrowia i życia. Nie miałem jeszcze kobiety. Szczęściarz.
Dostałem zadanie od nieznajomego, który okazał się rycerzem. Miałem zawiadomić jak największą liczbę mężczyzn o tajnym spotkaniu. Nie wiedziałem, co zamierza rycerz, ale był naszą ostatnią, jedyną nadzieją. Spotkanie miało odbyć się w środku nocy, tak, żeby jego uczestnicy zdołali się wymknąć śpiącym żonom i wrócili nad ranem, zanim te się obudzą. Wiem. Wygląda to na zadanie karkołomne i takie w istocie było. Cały dzień spędziłem nawołując do uczestnictwa w tym mission imposible, odwołując się do honoru i dumy obywateli miasteczka... "Daj spokój, czar musi w końcu minąć" słyszałem najczęściej.
Wieczorem udałem się na miejsce spotkania, do młyna wdowca Grunbaga, który zgodził się go użyczyć po długich namowach i gratyfikacji pieniężnej z kieszeni rycerza. W nocy zjawiło się siedmiu żonatych mężczyzn. Tylko siedmiu, albo aż siedmiu... Rycerz wystąpił z długą mową, z której ze względu na obszerność i moją słabą pamięć przytoczę jeno fragmenty:
- Bracia! [...] Musimy stawić czoła Wszechbabiej Mocy! [...] Nie można wygrać z czarami, ale można zlikwidować ich źródło. Kto pójdzie ze mną do Wieży Czarodziejki?
- Hehehehe... - odpowiedział ktoś z obecnych.
- Hohohoho... - zawtórował drugi.
Innym nie było do śmiechu... Byli wyraźnie rozczarowani i rozwścieczeni...
- Jeśliś po to nas tu przywoływał mości rycerzu, to daremna była nasza droga. Czy nikt Cię nie uświadomił, że do Wieży wybrało się wcześniej dwunastu śmiałków i nikt z nich nie powrócił?
- Teraz pójdziecie pod moim przewodnictwem. Miałem już kiedyś do czynienia z babskimi czarami i nie dam się znowu na nie nabrać.
- Pięknie. Zaiste. Kim ty w ogóle jesteś? Mógłbyś się przedstawić, może twoja sława doszła już do naszego skromnego miasteczka.
- Nieważne kim jestem... Może zdradzę swoje imię, gdy już wrócimy w chwale.
- Jaki tajemniczy... - zadrwił mieszczuch. - Idź sobie sam do Wieży. Zobaczymy, jak ci pójdzie. Jeśli uda ci się zdjąć czar, będziemy prawdziwie i z całego serca wdzięczni. Na pewno też burmistrz ufunduje ci jakąś nagrodę. Ale na naszą pomoc nie licz... Może jesteśmy zdesperowani, ale życie nam jeszcze miłe. Mimo wszystko.
- Właśnie. Mimo wszystko. Na nas już czas... I tak za długo tu siedzimy. Podałem żonce środki nasenne, ale boję się...
- Tak, tak. Nic już tu po nas. Powodzenia rycerzu!
I wyszli.
Poprzednia | Jesteś na stronie 3. | Następna |
1 2 3 4 |