Przygody MacDudekusa

1 2 3 4
Poprzednia Jesteś na stronie 4.

- Więcej piwa karczmareczko!- krzyknął Don Ash.

Don Ash przebywał w karczmie "Pazur Behemotha" z dala od wojen i zmartwień. Przy dźwiękach lutni i kufli piwa, opowiadał przeróżne opowieści i wymyślał teksty do swoich ballad. Przyjaciół miał tam wielu. Począwszy od niskich i lubiących pić krasnoludów, a skończywszy na pięknych elfach. Jednym mankamentem był fakt, iż oprócz karczmareczek, nie było tam żadnych elfek, kobiet... To smuciło Don Asha, jednak piękne melodie i dobry trunek pozwalały mu o tym zapomnieć. Była deszczowa noc. Za oknami słychać było stukanie kropelek deszczu o kamienny chodnik. Nagle do karczmy wbiegł wysoki, młody mężczyzna w płaszczu, przemoknięty do suchej nitki.
- Wiadomość do niejakiego Tok Aża.

- Don Ash się nazywam młodzieńcze. Pokaż co tam dla mnie masz.

List był mokry, naszczęście dało się odczytać wiadomość. Brzmiała tak:
"Drogi przyjacielu Don Ashu. Wyjeżdżam z Verogravii i udaje się do Dungeonii. Zapewne tak, jak ja wydawało Ci się, że ona nie istnieje, jednak ostatnie wydarzenia zmieniły moje poglądy na tą krainę. Cel mojej wyprawy jest bardzo skomplikowany. Tak bardzo, że do końca sam nie wiem o co chodzi. Jednak, jeżeli choć połowa tego co usłyszałem jest prawdą to być może mogę zapobiec wielkiej zagładzie. Jak zapewne słyszałeś Dolne Landy są atakowane przez tysiące orków. Nikt nie wiem kto nad nimi żądzi, wiadomo jednak, że do tej pory nie udało się odeprzeć ataku żadnym wojskom. Sytuacja jest naprawdę przerażająca. Dlatego postanowiłem: wyruszam do Dungeonii

Twój stary przyjaciel
MacDudekus"

MacDudekus razem z Yzabellą wyruszyli do Dungeonii. Niewiedziel jednak, jak wiele się wydarzy podczas ich wędrówki. Postanowili iść najpierw na północ do Hernei, aby później z dala od bitew, dojść do Dungeonii. Gdy dotarli do cudownego miasta nauki, postanowili zatrzymać się na chwilę. Wynajęli pokój, z dwoma łóżkami, a na posiłek skierowali się do tawerny, którą niegdyś pokazała MacDudekusowi Anna.
- Ładna sala.- odrzekła Yza.

- Zaprowadziła mnie tu moja znajoma.

Po posiłku skierowali się na spoczynek, jednak Mefista nie położyła się od razu. Nagle zniknęła MacDudekusowi z oczu. On nie czekał. Nie mógł zasnąć choć bardzo chciał. Myślał o różnych, nie mających ze sobą żadnego związku, rzeczach. O Dungeonii, o wojnie, o... Yzabelli... Najwięcej myślał o Yzabelli. Dlaczego? Sam nie wiedział. Dręczyło go pytanie: "Czy to ta jednyna?". Bał się zapytać.Yza nie wyglądała na dziewczynę, której zależałoby na miłości. Szczególnie miłości krasnoluda. Bo co taki krasnoud może jej dać. Czarować nie umie, na bankiety się go wziąść nie da, bo wstyd, a i w łóżku jest do niczego. Czy miłość krasnoluda może kiedyś być odwzajemnona. Przecież z nim spała. No i co... Za dwieście miedziaków w odpowiednim miejscu może się znim przepsać wiele kobiet. Ale czy to jest to? Tu trzeba czegoś więcej. Krasnolud nie umie kochać. Krasnolud umie tylko siekać przeciwników swoim dużym, zakrwawionym toporem. Nigdy jej nie zapyta, czy go kocha. On się boi... Boi się zapytać dziewczyny, mimo iż na wojny chodził i strachu na nim nie było widać. Teraz się boi. Boi się odpowiedzi, straszniejszej niż dwieście, a nawet trzysta strzał orków. To była tylko jedna strzała, za to śmiertelna.

- Obudź się Dudusiu! Czas wstawać. Czeka nas mrożąca krew w żyłach wyprawa do Dungeonii. Dlaczego masz łzy na oczach?

Nie odpowiedział. Nie chciał mówić, że płakal w nocy, bo czeka ich daleka droga i to mogłoby zmienić zdanie Mefisty o dzielnych krasnoludach.
Było bardzo wcześnie. Nad polanami unosiła się jeszcze lekka mgiełka. Zbliżali się do lasu. Mimo mgły czuć było, że za nim czeka ich górska wspinaczka. Gdy słońce wzeszło dość wysoko. Byli tak wysoko, że widać było granice lasu, którego wyszli. Widok był tak piękny, że Dudusiowi po raz drugi zakręciła się łezka w oku.
- Masz kłopot z oczami?- spytała Yza. Ona wiedziała dlaczego MacDudekus płakał. I teraz i wtedy gdy wyjeżdżali z Hernei. Ona nie mogła go kochać. Może chciała, ale nie mogła...

W dzień podróżowali górami, na noc chowali się w lesie, który ciągnął się wzdłóż gór. Rozmawiali nie wiele. Prawie wogóle.

W Vergravii ludzie, którzy nie zamatrwiali się nad przebiegiem wojny, zastanawiali się, jak zwyciężyć z hordami orków.
- Najbardziej dziwi mnie to, że orkowie pojawiają się albo w nocy, albo gdy niebo zasnute jest czarnymi, jak smoła chmurami.- odrzekł jeden z dowódców.

- Wydaje mi się, że gdyby zaskoczyło ich słońce nie byliby w stanie walczyć, a może nawet wyparowaliby.- odrzekł Marvick, człowiek, którego zadaniem danym od samego króla jest wygranie tej bitwy.

- Tak tylko nikt z nas nie umie sprawić, aby nagle na niebie pojawiło się słońce.

- Magowie...

- Magowie nie chcą się w to mieszać. Próbowaliśmy ich namówić, lecz oni gadali, że to nasza wina. Teraz nie chcą brać na swoje barki tej wojny.- odrzekł Marvick.

Rozmowa trwała bardzo długo. Nawet, gdy słońce schowało się za widnokrąg, w kilku oknach zamku było widać światło świec. Jednak nawet dowódcy, będący na wojnie nie wiedzieli, jak straszna ona jest dla zwykłego piechura nie mającego godła rodzinnego na tarczy.

"Droga mamusiu

Jestem wojnie. Znajduje się w obskurnym namiocie. Pada deszcz. Na obiad mieliśmy surowe mięso szczurów, które złapaliśmy. Pycha. Nawet nie wiesz, jak może smakować surowy szczur, jeżeli wcześniej nie jadło się nic przez dwa dni. Koledzy wprawdzie przynieśli jakieś owoce z lasu, jednak były trujące. Wymiotowaliśmy w nocy. Dobrze, że tylko tyle. Mam fajnych kolegów. Niektórzy widzieli już orków. Mówią, że nie wiedzą dlaczego, jeszcze raz chcą z nimi walczyć. Wymiotowali na sam ich widok. Nie chcę widzieć orków. Boję się! Mam nadzieję, że wojna się skończy i nie będę musiał ich widzieć. Są one podobno takie straszne, że nic tylko wiać. To dlaczego musimy z nimi walczyć? Dowdcy mówią, że to dla dobra królestwa. Tylko dlaczego ja mam walczyć dla królestwa, które nie chce nawet przysłać nam normalnych posiłków? Muszę niestety już kończyć. Dzisiaj jest moja warta i zaraz przyjdzie zmiana. Jak wrócę to wszystko Ci opowiem.
Twój kochany syn
Valdick"

Ciemną, romantyczną noc zakłucił szlest krzaków. MacDudekus nie spał, dlatego zerwał się na równe nogi, aby spawdzić co było przyczyną hałasu. Nie doszedł do krzaka, gdy przed jego oczami pojawił się chodzcy szkielet. Miał w ręku miecz. MacDudekus złapał za swój topór, jednak zauważył, że szkieletów jest więcej. Gotował się do ataku. Wiedział, że nie ma szans. Poczuł jak trzęsie się mu topór. Zaatakował, jednak w ostatniej chwili usłyszał znajomy głos:
- Spokojnie MacDudekusie!

- Skądś Cię znam.

- Znasz mnie i to bardzo dobrze.

- Don Ash!

Z krzaków wyszedł wysoki, czarnowłosy, mężczyzna ubrany w długi, skórzany płaszcz. Przy plecaku umocowaną miał lutnię.
- Przeczytałem, Twój list i postanowiłem się przyłączyć. Naprawdę nie wiedziałem, że Dungeonia istnieje.

- Skąd masz szkielety?

- Siedząc w karczmie, postanowiłem uczyć się nekromancji od pewnego maga. Wskrzeszenie jednego takiego szkielecika jest bardzo męczące i czasochłonne. Dlatego prosiłbym, abyś go nie rozsiekał ich przypadkiem. Widzę, że nie jesteś sam...

Don Ash spojrzał w kierunku Mefisty. Spała niedaleko ogniska. Z spod koca widać było jej piękną twarz, która przypominała twarz najpiękniejszej elfki.
Wśród wysokich sosen, oprócz trzasku ogniska słychać było dwie osoby. Co jakiś czas rozmowe przerywały śmiechy, wesołe wspomnienia z przeszłości. Nad lasem widać było czyste niebo, nie skarzone, nawet najmniejszą chmurką, po którym spokojnie wędrował jasny księżyc. Nie przejmował się wojną, tysiącami trupów niewinnych ludzi, dzieci, krasnoludów i elfów. Wszystko to widział i mimo to nawet nad nimi nie zapłakał.

W Hernei, mimo iż dotarła tam wiadomość o wojnie, nie panikowano. Oczywiście przygotowywano zastępy leśnych elfów, przeważnie łuczników, jednak nie przeszkadzało to w normalnym życiu.
Także Marccius, kiedyś zapalony wojak, nie przejmował się za bardzo wojną, choć czasami gdy wrócił do domu, miał zwyczaj sciągania łuku ze ściany. Brał go w ręce, umieszczał na cięciwie koniec strzały i celował w skórę jakiegoś zwierzaka. Wspominał dawne czasy jego świetności. teraz czysty i połyskujący łuk, kiedyś mieszał się z błotem, podczas ataku. Wspominał tamte czasy, jak coś wspaniałego co przeminęło. Cudowne lata, które musiały się skończyć. Zawsze, gdy chciał już wypuścić strzałe, w kierunku skóry zjawiała się tak, która pozwalała mu natychmiast zapomnieć o tym co minęło- Eliss. Była to wspaniała para i wspaniały związek pełen miłości i namiętności. Coś co według niektórych nie może istnieć. Być może Ci "niektórzy" nigdy nie zakochali się? Nie należy ich za to tępić, należy raczej współczuć.

Ranną pobudkę zorganizował Don Ash, który i tak niewiele spał w nocy. Kompania wyruszyła kilka chwil po pobudce. Posiłek składał się głównie z tego co przywiózł Don Ash. Nie oznaczało to bynajmniej, że posiłek ten był skromny i niedobry. Wręcz przeciwnie. Śniadanie to mogłoby zaspokoić głód kilku hobbitów. Podróż rozpoczęta była we mgle, gęstej jak mleko. Jednak nie trwała ona długo, ponieważ wkrótce opadła ukazując czarny, wysoki zamek spoczywający na stoku gór, posiadający trzy wysokie wieże. Do zamku prowadziła kręta dróżka. MacDudekus był bardzo zainteresowany historią tego odosobnionego pałacu.
- Nie znasz tego zamku? Nic ci nie mówi imię Hegrietta?- Zapytał mocno zdziwiony Don Ash.- Więc słuchaj uważnie drogi MacDudekusie. Zamek ten zamieszkiwany był przez wampirzycę Hegriettę.

Żyła tam sama ze swoją kochanką...

- Kochanką?!

- Tak. Zamieszkiwały ten zamek razem i nie tylko zamieszkiwały... Pominę jednak ten dział historii, ale mam nadzieję, że domyślasz się co tam mogło się dziać. Jednak to nie wszystko. Wampirzyca miała zwyczaj żywić się młodymi dziewicami. Nie będę ci opowiadał co ona z nimi robiła, jednak wiedz, że dzisiaj trudno znaleźć w pobliskich wsiach jakąś kobietę. Jeżeli już to albo wygląda jak mężczyzna, albo najwyraźniej zdążyła stracić cnotę zanim zaatakowała ją Hegrietta. Krąży nawet słowa, że ona tam nadal jest mimo, iż według legendy zgładził ją słynny mag...

W tym momencie za nimi przemknął cień porywając Yzę. MacDudekus bez zastanowienia pobiegł za cieniem. Kierował się w kierunku wielkiego zamku. Zbliżając się do zamku nie zwracał uwagi na lężące wszędzie ciała młodych dziewczyn, które miały poodgryzane fragmenty skóry, stopy, słonie, a nawet piersi. Biegnąc przed siebie dotarł do wielkiej bramy. Była otwarta. Gdy znalazł się na placu zamkowym ujżał przywiązaną do pala, nagą Yzę, trzęsącą się z zimna. Szybko podbiegł i zaczął ciąć liny swoim toporem. Nagle ujżał kobietę, która pojawiła się, jak na klaśnięcie rękoma. Widać było dwa kły, które uświadomiły MacDudekusowi, że ma doczynienia z wampirzycą.
- Dzielny karasnoludek.- odrzekła cienkim, hrapliwym głosem Henrietta.- Myślisz, że uda Ci się odebrać mi posiłek? Nie, nie będzie tak łatwo. Nie dam Ci mojego posiłku!- odrzekła i posłała w jego stronę promień, który rzucił nim o mur. Myśląc, że ów wróg nie żyje, skierowała się w stronę ofiary. Na jej twarzy widać było głód, który zaraz zostanie zaspokojony dzięki Yzie. Jednak konsupcja Hegritty znowu została przerwana, tym razem za sprawą szkieletów Don Asha, który nie mógł zostawić MacDudekusa na pastwę wampirzycy. Widział bowiem, że w jej przypadku topór na nic się nie zda.

Nawet użycie magii w tym przypadku było niebezpieczne. Henrietta miała bowiem zwyczaj odbijać większość czarów bez szkód własnych. Don Ash nie chciał ryzykować dlatego zasięgnął do klasycznych metod. Na szyji zwisał mu czosnek, a w ręku trzymał drewniany kołek. Miał nadzieję, że Hegrietta nie zdążyła się uodpornić na tego typu atak. Czosnek mógł uniemożliwić rzucanie jej czarów i obronę przeciw nim. Szybko ruszył w kierunku wampirzycy. MacDudekus zdążł się ocknąć i mimo bólu głowy udało mu siędotrzeć do pala, do którego była przywiązana Yza. Wyciągnął mały nożyk, aby uwolnić dzieczynę. Tym razem jednak Hegrietta mu nie przeszkodziła. Pod wpływem czosnku zaczęła się zwijać w mękach, jednak nadal nie dało jej się nic zrobić. Zaczęła wrzeszczeć, a po chwili przestała reagować na czosnek. Don Ash widząc zmianę sytuacji, natychmiast krzyknął do odwrotu.
Gdy byli już przy bramie ta zamknęła się. Na niebie zaczęły gromadzić się burzowe chmury.
- Myśleliście, że uciekniecie Hegrieccie? Nie, nie uciekniecie. Zjem sobie dziewczynę. Wy będziecie na to patrzeć.- wampirzycy cieknęła śłinka na myśl o pysznym posiłku.

- Nie oddam Ci jej!- krzyknął MacDudekus.

- Jakie słodkie. Nie musisz mi oddawać. Sama sobie wezmę.- odrzekła Hegrietta i posłała w jego stronę pocisk, który spowodował, że puścił Yzę, a przy okazji rzucił nim o bramę. Don Ash nie wiedząc co ma robić rzucił kołkiem z taką siłą, że wbił się wampirzycy w brzuch. Ona jednak uśmiechnęła się tryumfalnie i wyciągnęła kołek z brzucha.

- Wampiry są niezniszczalne, ha, ha!- krzyknęła Hegrietta i w tym momencie uderzył w nią piorun. Przyjaciele na miejscu wampirzycy zobaczyli tylko kupkę popiołu. Zaczęło padać. Mimo zimna, deszcz był bardzo ciepły. MacDudekus leżał przy bramie nieprzytomny. Yza zaczęła szukać czegoś w co mogłaby się odziać niestety nic nie znalazła. Don Ash przywoływał swoje szkielety.

- Don Ashu mówiłeś, że Hegritta pożera tylko dziewice.- tak MacDudekus oznajmił, że się ocknął.

- A ona nie jest dziewicą?

MacDudekus nie odpowiedział. W oczach miał cudowną noc. Wspomnienia zostały przerwaną, gdy Yza zasłaniając swoje kobiecości zapytała go o jakiś kocyk. Patrząc na nią, zrobiło mu się dziwnie, przyjemnie ciepło... może nawet gorąco. Oczywiście dał jej koc, którym przykrywał się w nocy, aby mogła z niego zrobić jakiś strój. Może nie był ładny, ale uwalniał Yzie ręce, którymi nie musiała się zasłaniać. Schowani pod arkadą, przeczekali deszcz i noc przy dźwiękach lutni Don Asha. Gdy przestało padać, niebo zrobiło się czyste. Można było podziwiać wszystkie gwiazdy i konstelacje, a także księżyc, który rozjaniał dziedziniec zamku.

-Dlaczego mnie chciałeś ratować?- zapytała Yza MacDudekusa, który mimo zamkniętych oczu nie spał.

-Nie chciałem, żebyś była pożerana, przez jakąś wampirzycę.

-Jesteś pewien?Mi się wydaje, że był inny powód..

-I tak wiesz dlaczego. Odkąd się poznaliśmy, minęło trochę czasu. Mimo, że niewiele rozmawiamy to czuję, jakbym znał Cię od wielu lat.

-Dlaczego mnie kochasz?- Yza zdążyła wyczytać to u niego już dużo wcześniej.

-Ponieważ to co do Ciebie czuję to coś więcej niż przyjaźń. Nie umiem tego nazwać.

-Nie możesz mnie kochać. Nie chcę.

-Dlaczego?

-Za dużo już cierpiałam z tego powodu...

MacDudekus zauważył, że ona nie chce już o tym rozmawiać. Miłość zostawiła na niej wiele bolących ran, które być może nigdy się nie zagoją. Ona lubiła MacDudekusa, jednak bała się go pokochać. Bała się kolejnej rany.
- Dziwie ci się, że jeszcze chcesz kogoś kochać- odrzekła i przykryła się kocem, próbując przy okazji zasnąć. MacDudekus także otrzymał wiele ran. Każda, którą pokochał nie zwracała na niego uwagi. Była to miłość, jak do kobiety z obrazu- i tak nigdy nie powie Ci, że cię kocha. Jednak on nie bał się kolejnej rany. Może dlatego, że był krasnoludem, który nie powinien się bać ran? Ciągle miał nadzieję, że usłyszy kiedyś od kobiety te magiczne, prawdziwe słowa: "Kocham Cię".

Ranek był jednym z najgorszych ranków tej podróży. Zachmurzone niebo, mżawka i zimno powodowały, że nie trzeba było nikogo budzić. Najgorsze jednak były smugi dymu wydobywające się z lasu. Wszyscy obawiali się, że są to ogniska orków.
- Należałoby zachować czujność. Armie orków poruszają się bardzo szybko.- odrzekł Don Ash.

- Przemieszczają się w nocy.- uzupełniła Yza.

Po spakowaniu koców, przyjaciele wyruszyli w stronę ich celu, co jakiś czas spoglądając na niepokojące smugi dymu.

- Dzisiejszy wykład chciałem poświęcić energii magów i czarodziejek. Otóż są dwa sposoby, dzięki którym mogą oni władać magią. Większość magów uczy się przez wiele lat pobierać energię z otoczenia. Wspominałem o tym na wtorkowym wykładzie. Chciałbym jednak przypomnieć, że każda istota żywa, a także większość roślin posiadają energię, którą magowie wykorzystują, aby móc dowolnie modyfikować ją zależnie od potrzeb. Jednak jest także niewiele magów, i trochę więcej czarodziejek, które tej energii nie potrzebują. Wertując księgi spotkałem się z sytuacjami, w których młoda dziewczyna, rzadziej chłopak pod wpływem emocjii wyzwalają niekontrolowane ilości energii. Takie osoby są specjalnie szkolone w akademiach, gdzie uczą się, jak tą energię kontrolować. Są oni potężniejsi od zwykłych magów, ponieważ nie muszą zbierać energii z otoczenia. Ich czary są rzucane szybciej i większą mocą, oczywiście kosztem energii.

Wykład Marcciusa zakończyły oklaski wykładowców i uczniów akademii. Przez przeszło dwa miesiące, kiedy to ostati raz widział MacDudekusa, stał się poważanym mieszkańcem i wykładowcą Herneii. Wydawać by się mogło, że całkowicie opóścił go duch wojny. Jednak pewnego dnia coś obudziło się w nim. Widząc coraz więcej elfów zmierzających na wojne, przypomniał sobie kim był kiedyś.

"Droga Eliss

Nie chciałem martwić Cię moją podróżą. Nie wiem jak to powiedzieć mimo, iż na codzień mówię wiele. Obudziło się w mnie coś, co zasnęło na długi okres czasu. Patrząc na łuk i kołczan ze strzałami, zatęskniłem za wojną. To tak, jak rybka: żyjąc w dostatku i z dala od zagrożeń, jednak woli pływać na wolności. Ty byłaś dla mnie osobą, do której zawsze mogłem powrócić, po ciężkim dniu niczym do ciepłego domu. Podnosiłaś mnie na duchu, gdy byłem załamany. Wiem, że zawsze starałaś się, abym był szczęśliwy. Może nie było tego widać, ale ja także się starałem Cię uszczęśliwiać. Napewno wrócę. Słowo człowieka, który kocha Cię ponad wszystko.
Twój oddany cały sercem
Marccius

Gromadka Przemyssa od kilku dni była w obozowiskach wojsk Dolnych Landów. Żaden z nich nigdy nie walczył z orkiem, chociaż przechwalali się jeden nad drugim tak, że gdyby była to chociaż połowa prawdy, to tej wojny już by nie było. Każdy z nich uważał się za wielkiego wojownika, który niestety do tej pory mógł jedynie mógł wykazać swoje zdolności na dużo słabszych od siebie. Wszyscy oprócz Manii. Siedział trochę dalej o nich, myśląc o wszystkim co związane z wojną i z nim. Zastanawiał się nad słusznością tej wojny, jaki był jej powód i czy naprawdę warto jest w niej uczestniczyć. Słysząc rozmowy towarzyszy, uznał, że dla niektórych jest to sytuacja, w której można sprawdzić swoją siłę.
jemu na tym nie zależało. nie chciał siekać orków. Może się bał, a może był zbyt dobry, aby pozbawiać życia nawet tak okrutne istoty. Przez niektórych tępiona jego dobroduszność była z kolei ceniona przez takich jak MacDudekus, którzy oprócz siły, cenią to co ma się w głowie.

Noc. Czarna, jak włosy Yzy. Zachmurzone niebo niepozwalało księycowi oświetlić nawet najmniejszego skrawka ziemi. Niektórzy, ci którzy spotkali już orków podczas bitwy, wiedzieli, że będą atakować kolejną wioskę. Dowódcy byli na to przygotowani. Żołnierze musieli być czujni przez całą noc, od momentu gdy ostatnie promienie słońca nie zostały przykryte przez gęste chmury.
Marccius także tam był. Radość mieszała się z wieloma innymi uczuciami. Bębny. Silne dudnieie spowodowało, że wielu zaczęło się trząść. Orków nie było jeszcze widać a mimo to wydawało się jakby zaraz mieli zaatakować. Grupka Przemyssa stała na prawym skrzydle razem z innymi wojownikami, rycerzami. Marccius także tam był, stał na tyłach razem z łucznikami. Dawno nie strzelał, jednak miał okazję poćwiczyć. W obozie było kilka tarcz, do których mieli okazję postrzelać wszyscy łucznicy. Nagle z za wzniesienia wyłowili się pierwsi orkowie, dzierżący zapalone pochodnie. Nie było to zbyt mądre, ponieważ ułatwiało celowanie łucznikom. Posypały się pierwsze strzały. Słychać było ich świst. Niemiłosierny wrzask powodował, że żołnierze jeszcze bardziej zaczęli się bać.
Przemyss i jego grupa uderzyła. na początku wydawało się, że wygrywają, jednak szansę na zwyciestwo przekreślił dziwny piorun, który zmiótł prawe skrzydło. Wielkoręki Mania, jako jednyny z grupy Przemyssa zdał sobie sprawę, że muszą pogodzić się z porażką. Jednak nikt nie słuchał. Wiedząc, że nie honorowo jest uciekać z pola bitwy, jak najszybciej skierował się w stronę obozu. Była to kolejna bitwa, taka jak inne w mroku, przeciwko orkom.

MacDudekus, Don Ash i Yza po wielu lepszych dniach i nocach wędrówki znaleźli w końcu cel ich podróży. Na bramę do Dungeonii trafili zupełnie przypadkowo. Szukając sposobu na ich otworzenie mieli okazję podziwiać wspaniały zachód słońca. Don Ash próbowa odczytać coś z wrot bramy, podczas gdy MacDudekus i Yza rozmawiali o podróży. Rozmowę zakłuciły odległe wrzaski z głębi lasu.
- To orkowie!- krzyknął Don Ash- Prawie wiem, jak otworzyć te drzwi, jednak brakuj mi dwóch słów.

MacDudekus podszedł i po namyśle stwierdził, że są one w języku krasnoludzkim. Dwa słowa Don Asha to: "czytaj" i "spieprzaj". Jak się okazało bez tych dwóch słów, albo wogóle nie dostaliby się do wnętrza, albo zostaliby spaleni przez ognistą kulę, która po wymówieniu tajemniczych słów, wyobyła się z wrót. Zamiast nich, przeszkodą dla niej stało się drzewo, które zostało doszczętnie spalone. Jednak gdy zaczęli wchodzić przez wielie drzwi, o ozdobny portal zaczęły się odbijać pojedyńcze strzały. To ich zmobilizowało, aby szybciej znaleźć się w środku. Za zamykającymi wrotami słychać było coraz głośniejsze, okropne wrzaski. Na szczęście drzwi zdążyły się zamknąć. Teraz wszyscy, przmierzając liczne, wsapniale ozdobione korytarze, zmierzali w stronę głównej sali. Gdy dotarli, przywitał ich głos o nieznajomym pochodzeniu.
- Szybko przybyliście!- odrzekł głos.

- Tak, staraliśmy się jak najszybciej przynieść ten klejnot.- odrzekł MacDudekus.

- Mieliście trochę przygód. To dobrze, bo tak nie mielibyście żadnych wspomnień. Czy mógłbym zobaczyć ten klejnot? acha, jeszcze jedno: Yzo przygotowałem dla Ciebie gustowniejszy strój.

- Dziękuje.- odrzekła Yza, która była przejęta obecnością w legendarnym miejscu. Oglądała wszystkie ściany, podziwiając kunszt tutejszych mieszkańców, porównywalny z dziełami elfów. Podała klejnot MacDudekusowi i poszła za dziwną elfką do sali przypominającej łaźnie.

gdy czarodziejka zniknęła im z oczu, przez chwile była zupełna cisza.
- Niestety muszę was zasmucić. Owszem być może ten klejnot jest źródłem jakiejś energii, jednak to nie ten, którego szukam.- odrzekł głos i w tym samym momencie coś głośno huknęło, a następnie słychać było wrzaski i wbiegające istoty.

- Orkowie!- odrzekł Don Ash- uciekajmy!

- Tylko gdzie?!- spytał MacDudekus.

Yza gdy wróciła zauważyła panikę dlatego, mocno się skupiła. Wykonała kilka bardzo skomplikowanych ruchów rękami, a pochwili ukazał się przed nią purpurowy portal.
- Gdzie on prowadzi?!- spytał MacDudekus.

- Nie wiem! Ale chodźcie!

Wszyscy wskoczyli nie zastanawiając się gdzie wylądują. W momencie gdy MacDudekus przekraczał granicę portalu w oczach mignął mu dziwny ork, być może szaman dzierżący w rękach niebieskawą kulę zktórej wydobywały się błyskawice.

Znaleźli się w dziwnym miejscu. Dookoła był sam piasek nie licząc drogi zrobionej z niezwykle gładkiego i twardego materiału. Stali w trójkę obok tej drogi nie wiedząc co będzie dalej. Po chwili stania i rozglądania się, do ich uszu doszedł dziwny dźwięk. Regularne dudnienie przypominające bębny orków. Na horyzoncie pojawiły się błyszczące maszyny. Po chwili zauważyć można było, że miały po dwa koła a na nich siedziało przeważnie po dwoje ludzi. To z tych maszyn wydobywało się dudnienie. Dziwne było, że nie miały żadnych koni. Poruszały się same z siebie. MacDudekus zauważył, że niektórzy ludzie mieli bardzo długie, prawie krasnoludzkie brodu, a przybrani byli w czarne skóry. Nie wiedząc co ma zrobić wyskoczył przed nich, chcąc ich zatrzymać. Dwukołowe maszyny z piskiem się zatrzymały.
- What are you doing?!- krzyknął do niego jeden z jeźców.

- Co on mówi?- spytała Yza.

- Nie wiem.- odparł MacDudekus.- Czy moglibyści nam pomóc?

- I don't understand you. And get out from road!

- Prosze, pomóżcie!

- See ya.

- Hey, maybe we'll take them.- odezwała się jakaś kobieta.

- Well, Ok. Hey fellows! Find a free seats.- odezwał się główny jeździec.

Po kilu minutach udało im się porozumieć. Każdy siedział z jednym jeźdźcem. Już po kilku minutach jezdy MacDudekusowi spodobały się te maszyny. Przyzwyczaił się do dudnienia, które nawet polubił. Tak samo te lekkie wibracje przechodzące przez całe ciało. Cudowny powiew powietrza dużo przyjemniejszy niż podczas jazdy konno.
- Hey! I ride with witch!- krzyknął jeździec jadący w Yzą.

- Yeah, and I ride with dwarf!- odkrzyknął jeździec przed MacDudekusem, który zaraz zaczął się śmiać a razem z nim inni jeźccy.

Jechali tak kilka mil śmiejąc się i krzycząc do siebie, dopóki nie zatrzymali się na czymś przypominającym przydrożną karczmę. Gdy MacDudekus, Yza i Don Ash zsiedli udali się w cień, ponieważ było tak gorąco, że nie wytrzymywali. Nagle coś ich wciągnęło. Znaleźli się znowu w portalu.
- Where are this nice fellows?

Po podróży, znaleźli się znowu w w głównej sali Dungeonii. wkoło było wiele ciał, nie tylko orków. MacDudekus zobaczył martwego szamana, którego widział przed wejściem w portal. Dopiero po chwili zobaczyli wysokiego mężczyzne w długim płaszczu, trzymającego w ręku niebieskawą kulę.
- Przepraszam, że tak długo musieliście czekać na portal. Jednak przez ten czas zdążłem rozprawić nie tylko zorkami, którzy nas zaatakowali. Niektóre jednostki, były zaledwnie kilka mil od Vergravii.

- Jak Ci się udało pokonać wszystkich orków, skoro nie poradzili sobie zniby największe wysyłane armie?- zapytał Don Ash, który był bardzo tego ciekawy.

- Orkowie są bardzo wrażliwi nawet na niewielkie ilości światła słonecznego. Dlatego atakowali albo przy złej pogodzie, albo w nocy. Mając ten klejnot, mogli bez problemu kontrolować pogodę.

- Nasza misja jest chyba zakończona.- odrzekł MacDudekus.

- W rzeczy samej.-odrzekł głos- jednak zasłużyliście na nagrodę. Proszę oto dla was.- przed nimi pokazały się dość spore sakiewki ze złotem.

Gdy wrócili do Vergravii, wszyscy jeszcze raz spotkali się w tawernie aby przy dźwiękach lutni porozmawiać nie wiele przeróżnych tematów. Zaraz potem Don Ash powrócił do swojej kochanej tawerny. Jeżeli chodzi o Wielkorękiego Manię to po powrocie do Vergravii postanowił zająć się czymś bardziej pokojowym więc założył bank zatrudniając najlepszych krasnoludzkich rachmistrzów. Oprócz tego zyskał sobie opinię bardzo chojnego człowieka, który przestrzegał przed wojną i opowiadał o jej okropieństwach.
Iza opóściła MacDudekusa, ponieważ miała wiele do załawienia. Jednak zanim udała się na posiedzenia magów, pojechała razem z nim do małej wioski niedaleko Karris Mare. Iza mimo wszystko pozwoliła sobie zostać w pięknej chatce, którą kupił MacDudekus za pięniądze przywiezione z Dungeonii. Razem przesiedzieli kilka wieczorów nad pięknym brzegiem morza, patrząc na gwiazdy i próbując odczytać z nich przyszłość. Gwiazdy jednak pieczołowicie ukryły przed nimi tą tajemnicę...


Poprzednia Jesteś na stronie 4.
1 2 3 4