Smoczy rycerz

1 2 3 4
Jesteś na stronie 1. Następna

Przechadzał się po czeluściach jaskini. Było odrobinę chłodno, ale z każdym krokiem robiło się cieplej, zbliżał się bowiem do wyjścia. Z czasem dostrzegł na ścianie swój cień – niezbyt wyraźny, ale dało się odgadnąć, kto lub co go rzucało. Istota miała humanoidalny kształt ciała, ale za sprawą skrzydeł i ogona daleko jej było do człowieka.

Wyszła na świeże powietrze. Częściowo oślepiana przez blask słońca, spuściła wzrok ku ziemi. Miała czerwone, pokryte łuskami, nieco zgięte w kolanach nogi i czteropalczaste stopy – wszystkie palce, na których się poruszała, zakończone były pazurami. W końcu, idąc dalej, humanoid spojrzał przed siebie.

Po wspięciu się na wysoki, dość stromy skalny klif ujrzał przepiękną panoramę okolicznych krain. Rozejrzał się. Często tu przebywał i trudno mu się dziwić – wszędzie widział w oddali porastającą trawę, wielkie lasy, dalekie góry po bokach, czyste, błękitne niebo… Wszystko to wydawało mu się tak wyraźne i piękne, że gdyby tylko był w stanie, to stałby tutaj po wsze czasy i tylko podziwiał widoki. Ale niestety nie był.

Wówczas zebrało mu się na upust emocji. Nie minęła nawet chwila, gdy wydał z siebie donośny smoczy ryk. Brzmiał on wyraziście i jednocześnie groźnie – nikt, kto akurat znalazłby się w okolicy, nie mógł pozostać wobec niego obojętny. To jednak nie obchodziło humanoida. Kiedy w końcu zamilkł, sam usłyszał ryk, odbijający się echem w stronę góry, na której przebywał. Słuchał tego głosu, wyłapując kolejne jego niuanse, i odpłynął. Chwilo, trwaj wiecznie… Gdy zaś echo ustało, otrząsnął się z rozmarzenia. Spuściwszy głowę, westchnął cicho zawiedziony. Zszedł z klifu i przeszedł się po skale, na której się znajdował.

To byłeś ty, prawda? To był twój ryk? Ty stałeś tam w górach? Wszystko jasne… Musisz należeć do tych, którzy przebywają z dala od ludzi, a którzy potrafią wydać z siebie ryk godny prawdziwego smoka. Z drugiej strony wcale się nie dziwię, wszak już po wyglądzie widzę, że jesteś z bardzo specyficznej rasy…

Okrążając górę, dotarłeś do podnóża wodospadu. Strumień wody spadającej z niedostrzegalnego szczytu ciągnął się do krawędzi skały, a następnie spadał na ziemię, tworząc niewielką rzeczkę. Ci, którzy nie mogli wspiąć się tam, gdzie ty, mogliby ci pozazdrościć takiego widoku… A właśnie, czy ta góra ma jakąś nazwę? Albo po co ja pytam, to przecież nie ma żadnego znaczenia…

Podszedłeś do okolicznego jeziorka, do którego wpadał niewielki strumień z wodospadu. Woda w nim była całkiem czysta, co zawsze cię ciekawiło. Widziałeś w niej swoje odbicie niczym w pieczołowicie wypolerowanym metalu… Ej, nie musisz tak wrogo na mnie patrzeć, nie miałem nic zdrożnego na myśli.

Uklęknąłeś nad owym jeziorkiem, gdzie przyjrzałeś się swojemu odbiciu dokładniej. Stałeś po tej stronie wody, która najmniej się marszczyła, dlatego dostrzegłeś sporo szczegółów. Dosłownie parę chwil temu mówiłem, że wyglądem to ci do człowieka daleko, zgadza się? No widzisz, miałem rację. Może wydawać ci się dziwne, że opisuję twój własny wygląd, ale po prostu chcę głośno wyrazić swoje obserwacje. A widzę między innymi, że twoja twarz w żadnym wypadku nie przypomina ludzkiej; nie masz nosa i ust jako takich, tylko długą smoczą paszczę, można by rzec: prostokątną. Zresztą ogólnie bliższy jesteś raczej smokowi. Masz żółte oczy ze zwężonymi czarnymi źrenicami, a na czaszce znajdują się dwa długie, zwisające do tyłu białe rogi, nieco zakrzywione ku górze. Do tego dochodzą dość ostre łuski na ciele. Pazury u dłoni i stóp oraz zęby też nie należą do delikatnych. Te pierwsze również przypominają smocze, ale nie do końca – palców na łapę masz bowiem pięć. No i, co chyba najważniejsze, typowy dla smoka kolor skóry: ciemnoczerwony. Istnieje jednak rzecz, która w wyglądzie wyróżnia cię szczególnie: zbroja. Jak na taką istotę, jaką jesteś ty, to coś niezwykłego. Na dodatek wygląda na całkiem porządnie wypolerowaną, choć gdybym miał się czepiać, znalazłbym parę rys… Dobrze już, dobrze, nie musisz na mnie warczeć, są prawie niewidoczne. Ale przyznaj, że twój napierśnik, bo tylko korpus ci osłania, nie ma żadnych znaków szczególnych. To po prostu mocny metal, nic więcej… Warknij na mnie jeszcze raz, a dam sobie spokój z dalszą opowieścią. Słuchaj uważnie.

Postanowiłeś w końcu odwrócić się, by zobaczyć w jeziorku odbicie pleców. A z tyłu wyglądasz równie nietypowo, jeśli wybaczysz mi szczerość… Masz długi ogon z rzadką kolczastą grzywą na wierzchu, zaś w okolicach łopatek znajduje się para wielkich jak na ciebie – a każdy człowiek uznałby cię za bardzo wysokiego – błoniastych skrzydeł, aktualnie złożonych. Przez dość długą szyję przewiesiłeś rzemyk z zawiązaną u niego pochwą, w której trzymasz schowany miecz. Wiesz, nagle naszła mnie ochota przyjrzeć mu się bliżej… Tu jednak jeszcze jedno mnie zastanawia: skoro jesteś w posiadaniu skrzydeł, to w napierśniku muszą być otwory na nie. Jak więc założyłeś go po raz pierwszy? Przypuszczam bowiem, że go nie zdejmujesz. A jeśli mam rację, to ciekawe, jak swoją zbroję polerujesz, że tak lśni mimo wszystko. I w jaki sposób wieszasz tę pochwę, skoro skrzydła teoretycznie powinny ci przeszkadzać? Hm? Milczysz? Rozumiem… Chcąc nie chcąc, uszanuję to.

W końcu w ramach porannej kąpieli wszedłeś do jeziorka, uprzednio zdejmując pochwę z mieczem i odstawiając nieopodal. Niesłychane… Rzemyk do pochwy przewieszasz przez prawe skrzydło, a działa on jak gumka recepturka, dzięki czemu jesteś w stanie zdjąć ją z pleców… Jeszcze chciałbym dowiedzieć się czegoś o napierśniku, ale nie będę cię już wypytywał o niego; nie w tym celu się spotkaliśmy. Wracając… Chcąc oprzeć się o ściankę basenu jeziorka, którego brzeg nie sięgał ci do łopatek, odchyliłeś skrzydła jak najdalej od siebie. Wówczas rozsiadłeś się, czując na grzbiecie metal zamiast skały oraz słysząc dźwięk ocierania się pancerza o nią. Nie, poważnie, nie mogę usiedzieć w miejscu z ciekawości… Spojrzałeś w niebo. W niezachmurzone, błękitne, czyste niczym woda źródlana niebo. Z tego, co wiem, to jedna z twoich rozrywek… choć masz wiele lepszych. Wylegując się w wodzie, zacząłeś czuć ciepło coraz wyżej wschodzącego słońca. Jestem gotów się założyć, że gdyby tylko tutaj też był wspaniały widok na okoliczne krajobrazy, to siedziałbyś w jeziorku może i nawet do końca życia. Nie potwierdzisz tego w żaden sposób?

Swoją drogą, ciekawi mnie, czy o czymś rozmyślałeś. Jeśli tak, to o czym? Tak, to byłby na pewno interesujący temat do rozmowy… Zgadzasz się ze mną?… Hm? Znów milczysz? Niech ci będzie, milczenie przyjmuję jako odmowę.

Wydawało ci się, że chwile spędzone w jeziorku ciągną się w nieskończoność – z drugiej strony słońce wzeszło tylko odrobinę. Mając już dość bezczynności, wyszedłeś leniwie z wody, przy okazji zakładając pochwę takim samym sposobem, jak ją zdjąłeś. Chciałeś teraz się wysuszyć i jednocześnie pobyć w ruchu – w związku z tym rozłożyłeś skrzydła, przy okazji prezentując w pełni ich okazałość… Sięgnę nawet do wielkich słów: ich wspaniałość i majestatyczność. Schyliłeś się lekko, po czym pomachałeś subtelnie błoniastymi kończynami, by powoli wzbić się w powietrze. Zaraz zacząłeś poruszać nimi mocniej, żeby zwiększyć pułap, a następnie znaleźć prąd powietrzny pozwalający na większą swobodę ruchu i utrzymanie się w powietrzu. Od dawna latasz w zbroi, dlatego przyzwyczaiłeś się do jej ciężaru. Zasłoniłeś ręką oczy, żeby słońce cię w nie nie raziło. Poczułeś żar, przy którym łuski i zbroja natychmiast zaczęły suszyć się szybciej. Przez chwilę starałeś się za bardzo nie wznosić ani opadać, choć od czasu do czasu robiłeś to drugie – potem leciałeś tam i z powrotem, chcąc rozruszać ciało i pozbyć się wilgoci. Było bardzo ciepło, więc wysokość tak bardzo ci w tym nie przeszkadzała.

Kiedy poczułeś, że zbroja nagrzała się już mocno, zacząłeś powoli opadać, machając skrzydłami w równym tempie. Stając na skale, złożyłeś je. Ze strumienia płynącego w dół napiłeś się bez pośpiechu wody, po czym ruszyłeś z powrotem na klif, na który wchodziłeś wcześniej. Po drodze zaczęło ci doskwierać lekkie uczucie głodu. Dobrze wiedziałeś, że musisz niedługo ruszyć na polowanie, ale najpierw postanowiłeś chwilę odpocząć. Jako lotnik świetnie rozumiałeś, że latanie jest mimo wszystko bardziej męczące niż choćby chodzenie, i nawet jeśli po wysuszeniu się nie czułeś, że podjąłeś się skrajnego wysiłku, to wypadało odzyskać pełnię sił przed kolejnym wypadem. Zresztą nie wiadomo, jak długo taki lot by potrwał: mogła to być chwila, mogło parę, także dłużej; wolałeś więc mimo wyrobionej wytrzymałości nie ryzykować. Miałeś zresztą na czym ją ćwiczyć, bo z tego, co mi wiadomo, lubisz opuszczać swoją samotnię i polecieć w podróż, czy to w ramach polowania na zdobycz na najbliższe posiłki, czy poznania nowych krain. W pełni się z tym zgadzam – jedna panorama, nawet najpiękniejsza, może prędzej czy później się znudzić…

Po ponownym wspięciu się na klif odetchnąłeś głęboko, po czym rozejrzałeś się dookoła, by obrać odpowiedni kierunek lotu. Gdy patrzyłeś wprost, wiedziałeś, że obserwujesz południe – rozejrzałeś się więc po południu, południowym wschodzie i południowym zachodzie. Przypomniało ci się wtedy, że gdzieś na tym ostatnim kierunku znajduje się jakaś osada, ale nigdy się do niej nawet nie zbliżałeś. Wpadłeś na pomysł, że czas najwyższy. Kto wie, może to właśnie po drodze znalazłbyś coś konkretnego do jedzenia? Na myśl o tym swobodnie rozłożyłeś skrzydła, po czym odbiłeś się od klifu i zanurkowałeś. Następnie zacząłeś machać dopiero co gotową parą kończyn i powoli, sukcesywnie przestawałeś spadać – ostatecznie zatrzymałeś się w powietrzu i ustawiłeś w pionie. Zbalansowałeś lekko ciałem, tak by skierować się na południowy zachód. Poleciałeś przed siebie.

Zgięty wpół machałeś spokojnie skrzydłami, oglądając okoliczne tereny, nad którymi przyszło ci przelatywać. Krajobraz nie był tak piękny jak ten z panoramy, ale i tak dało się popatrzeć z przyjemnością. Ale to nie z powodu widoków wyruszyłeś ze swojej jamy, o czym przypomniało ci drobne ukłucie w żołądku. Nie ma co, głód potrafi kierować innymi… Jednakże ogarniało cię rozczarowanie, gdy w trakcie lotu nie mogłeś natrafić na zwierzynę, którą byłbyś w stanie się najeść. Wszędzie flora, bez fauny, przynajmniej tej dla ciebie odpowiedniej. A że jesteś gatunkiem raczej mięsożernym, to nie mogłeś tego zdzierżyć. Wtedy przyszło ci do głowy: może w tej osadzie znalazłoby się coś do upolowania? Myśl bez dwóch zdań absurdalna – ale z drugiej strony nikt nie powiedział, że nie miałeś prawa przynajmniej się zbliżyć, by to sprawdzić.

Gdy akurat przelatywałeś nad nieco przerzedzoną częścią lasu obok piaszczystej drogi, nagle poczułeś, że coś ostrego ugodziło cię w lewe skrzydło. Runąłeś w dół, sycząc z bólu. Zobaczyłeś jakiegoś człowieka stojącego na ziemi – albo dwóch, spadałeś tak szybko, że nie miałeś czasu lepiej się przyjrzeć. Na skrzydle, w które zostałeś ugodzony bełtem, zaczęła powstawać plama krwi. Próbowałeś machać prawą błoniastą kończyną, aby chociaż zamortyzować upadek. Częściowo ci się udało – zacząłeś wirować i w związku z tym spadałeś wolniej; niemniej, chcąc nie chcąc, nadal spadałeś. Ostatecznie runąłeś twardo brzuchem na ziemię. Poczułeś na całym ciele ostry ból. Wzbierała się w tobie wściekłość.

- Na bogów kochanych! Co to jest?! – usłyszałeś z oddali czyjś głos.

- Sam chciałbym wiedzieć… – dobiegł do ciebie kolejny. – Chodźmy lepiej sprawdzić, czy w ogóle żyje.

- Czy ty masz coś z głową? Do bestii chcesz się zbliżać?

- Słuchaj, wątpię, żeby przeżyła; a nawet jeśli, to przecież nie jesteśmy bezbronni. Poza tym chcesz coś takiego zostawić na pastwę losu? Bo ja niezbyt.

Za moment usłyszałeś kroki dobiegające z lewej strony. W tej chwili miałeś przemożną ochotę wyładować na którymś z nich swoją złość, zemścić się za brutalne sprowadzenie na ziemię. Ale nawet gdybyś chciał, nie mogłeś się ruszyć, ponieważ impet upadku chwilowo cię sparaliżował. Na wyładowanie agresji musiało na razie wystarczyć ci zebranie ziemi palcami prawej dłoni, która zaczęła lekko drżeć, a gdy puściłeś grudkę, przestała. Żaden z tych dwóch zdawał się tego nie widzieć.

Jeden z nich podchodził powoli i chyba ostrożnie, dlatego miałeś dziwne przeczucie, że ciągnie się to niemiłosiernie długo. Za nim stąpał drugi. Uchyliłeś lekko powieki, tak aby nikt nie zauważył. Paraliż zresztą nie ustępował, więc i tak nie było cię stać na inne ruchy.

- Hm… – mruknął ten pierwszy człowiek, po czym chwycił lekko twoją paszczę od dołu i przyjrzał się.

- Żyje? – dopytywał się drugi.

- Chyba nie…

- To co chcesz z nim zrobić?

- Nie wiem. Chyba najlepiej byłoby go gdzieś sprzedać po prostu…

- Martwy może nie mieć wartości!

- Nie pleć bzdur. Z czegoś takiego robi się skóry i oprawia zbroję… Hm, wiesz co? Taka szansa nie zdarza się często. Rzeczywiście go sprzedajmy! Wtedy na pewno spłacimy nasze długi, a mnie jeszcze starczy na…

Nagle w twoim ciele coś zaiskrzyło. Poczułeś, że po prostu musisz to zrobić. No i stało się.

Ból… Krzyk… Krew… Surowy posmak…

Uchyliłeś powieki do końca. Stojący przed tobą człowiek wrzeszczał wniebogłosy z powodu obficie krwawiącej ręki, której połowa zniknęła. Teraz ty ją miałeś – w zębach. Zaraz wyplułeś ją na ziemię, po czym wstałeś szybko, czując przy tym ból skrzydła. Człowiek już chciał strzelić z kuszy trzymanej w pozostałej ręce. Ale nagle jego oczy zrobiły się puste, a usta lekko się otworzyły – wbiłeś mu pazury w serce. Powoli wyjąłeś zakrwawioną dłoń z jego ciała. Człowiek upadł bezwładnie na ziemię.

Zacząłeś podchodzić stanowczo do tego drugiego, zirytowany nie na żarty. On, w średnim wieku jak ten martwy, łysy, z ciemnymi wąsami, w lśniącej srebrem kolczudze, dygotał z przerażenia, nie odrywając wzroku od twojej twarzy. Odsuwał się powoli, wyjmując miecz. Trzymając go oburącz, przyszykował się do zamachu – nie zauważył jednak kamienia, o który potknął się, zahaczywszy piętą. Znalazłeś się tuż przed człowiekiem, który zaraz przystawił broń ostrzem w twoją stronę, krzycząc z przerażeniem:

- Poczwaro z piekła rodem, czarcie wcielony, wracaj, skądś przybył! Zabijasz i pożerasz ludzi dla przyjemności, to jeszcze gnębisz nas, szlachetnie urodzonych?! Miłościwie nam panujący…

Przerwałeś jego monolog wściekłym rykiem. Na człowieka zdawało się to działać stymulująco, gdyż zaraz wstał i rzucił się na ciebie z wrzaskiem. Zamachnął się mieczem w poziomie, mierząc w szyję z twojej lewej strony. Ostrze trafiło…

Klinga zatrzymała się w twojej prawej dłoni. Trzymałeś ostrze twardo, choć ze świeżego rozcięcia zaczęła płynąć strużka krwi. Poczułeś wyraźnie, jak błędny rycerz próbuje wyrwać broń. Co prawda trzymałeś ostrze na tyle silnie, że miał z tym nielichy problem, ale twój uchwyt odczuwalnie słabł. Nie zwlekając dłużej, wolną dłonią złapałeś człowieka za szyję. Jak najmocniej. Starałeś się ją zacisnąć. Przeciwnik wydawał z siebie słabnące, przerywane jęki. Próbował łapać oddech – na nic. Z czasem rycerzowi oczy niemal wyszły z orbit, a usta otworzyły się szeroko. Nagle w prawej dłoni przestałeś czuć opór wyrywanego miecza. Głowa ofiary lekko opadła na bok. Rzuciłeś ciało na ziemię, podobnie jak ostrze trzymanego miecza.

Przyjrzałeś się zwłokom obydwu ludzi. Jeden pozbawiony połowy ręki, z dziurami w klatce piersiowej… Drugi uduszony… A u ciebie… dość duże rozcięcie w prawej dłoni, które na szczęście u kogoś takiego jak ty powinno wkrótce zaschnąć, i rana na skrzydle… Właśnie, skrzydło. Przez tę walkę zapomniałeś złożyć obydwa, dzięki czemu zaraz przyjrzałeś się ranie. Wyglądała ona dosyć paskudnie – w miejscu, gdzie wbił ci się bełt, znajdowała się plama krwi. Wprawdzie to nie był żaden sygnał nadchodzącej śmierci, ale i tak zostałeś uwiązany do ziemi. Takie twoje szczęście…

Starałeś się przysunąć lewe skrzydło bliżej siebie. Choć spodziewałeś się najgorszego, na szczęście bełt nie osadził się w nim tak głęboko. Chwyciłeś je lewą ręką, a prawą złapałeś pocisk. Zasyczałeś z bólu – z drugiej strony jakoś musiałeś się uporać z tym cholerstwem. Zacząłeś ciągnąć. Aż zbierało ci się na ryk, tak bardzo to bolało – nie trwało to jednak długo. W końcu wyciągnąłeś bełt, warcząc przy tym głośno, i cisnąłeś nim w dal, byle gdzie.

Uklęknąłeś na jednej nodze, po czym z pewnym trudem złożyłeś skrzydła – udało ci się tylko z prawym, bo przy lewym w pewnym momencie znowu chciałeś ryknąć z bólu, dlatego teraz odstawało komicznie. Złapałeś się za nie lekko. Oceniłeś z goryczą, że jesteś zwolniony z latania na parę dni. I jak wróciłbyś w góry? Cóż…

Ale przynajmniej wiedziałeś, kim był winowajca – w końcu to ten, którego pozbawiłeś ręki, miał przy sobie kuszę. Nie miało to jednak znaczenia – nieważne, czym cię postrzelono, stało się. Nie wstając z klęczek, powoli wyciszałeś nerwy. W końcu, gdy udało ci się to wystarczająco, dało o sobie znać uczucie głodu. Racja, przecież chciałeś coś upolować… No i masz, dwóch ludzi się trafiło. Na myśl o tym wstałeś na równe nogi, po czym zdjąłeś rękę ze skrzydła. Syknąłeś krótko – domyśliłeś się, że chwyciłeś je prawicą, dlatego poczułeś ból także od rany na dłoni. Pochyliłeś się nad tamtą dwójką z osobna, wziąłeś na barki i zaniosłeś w stronę, z której leciałeś. Dalej bowiem las robił się gęstszy, a z oczywistych przyczyn nie chciałeś iść drogą.

Podczas wędrówki naszła cię refleksja. Skoro nic tym ludziom nie zrobiłeś, to czemu cię zaatakowali? Czy to możliwe, że „zabijasz i pożerasz ludzi dla przyjemności”, a do tego „gnębisz szlachetnie urodzonych”? Nasunęła ci się tylko jedna odpowiedź: ludzie bardzo często boją się tego, czego nie znają. Właśnie takim istotom jak ty najchętniej fundują hasło „na stos”, a to tylko dlatego, że pochodzisz z rasy, która diametralnie różni się od nich samych. Nikt w tych stronach nie kojarzy, czym jest twój gatunek, więc dlaczego mieliby traktować cię inaczej? To z tego względu chętnie wymyślają ci od „poczwar z piekła rodem” i przypisują najgorsze czyny, których nie ty jesteś winien. Ale ktoś musi za to odpowiedzieć, bo na siebie przecież nie spojrzą! I jak tu przebywać z tak nietolerancyjnym gatunkiem, który najchętniej by cię po prostu ukatrupił? Może i to krzywdząca ocena, ale jakoś do tej pory nie spotkałeś człowieka, który by od niej odstawał. To ci jednak nie przeszkadzało zazwyczaj odbywać dłuższych podróży, a nuż spotkałbyś kogoś, kto nie będzie cię wyklinać do końca życia za różnice w wyglądzie. Inna rzecz, że na tym kontynencie przebywają nie tylko ludzie, choć tych jest bez wątpienia najwięcej. Swoją drogą, wiesz, że zabijając tych dwóch, sam dałeś się poznać jako bestia bez skrupułów? W końcu to byli ludzie, jedne z istot żywych i, było nie było, myślących, a życie każdej takiej istoty chyba powinno być ważne, prawda? Z drugiej strony można to zrozumieć. Musiałeś coś upolować, by nie paść z tak głupiego powodu jak głód, a napatoczyli się właśnie oni. W dodatku działałeś w samoobronie, bo przecież to oni cię zaatakowali. Ale nic to, stało się – trzeba żyć dalej mimo wszystko.

Po krótkiej wędrówce znalazłeś sobie ustronne miejsce w mniej zagęszczonej części lasu, akurat idealne na odpoczynek. Był to niewielki rów pomiędzy i tak rosnącymi z rzadka drzewami. Położyłeś obydwa ciała na środku, obok siebie, po czym przykucnąłeś i przyjrzałeś się im ponownie. Tym razem jednak chciałeś się zastanowić, kogo tu pierwszego przekąsić. Kierowałeś wzrok to na mężczyznę z kuszą, to na błędnego rycerza. Nie zastanawiałeś się długo – nadal miałeś w pamięci, kto strzelił ci w skrzydło. Z tego względu to tego pierwszego zacząłeś rozbierać. W końcu obnażyłeś go całkowicie, następnie wziąłeś zwłoki na ręce, wyprostowałeś się i uniosłeś je do góry. Patrząc na ciało, zebrałeś w płucach swoją broń oddechową. Otworzyłeś lekko paszczę, z której wyszedł niewielki strumień ognia. Podpiekałeś człowieka od stóp do głów, w pewnym momencie odwracając go do dołu brzuchem. Kiedy uznałeś, że jest już dostatecznie przypieczony, przestałeś ziać i położyłeś efekt swojej pracy na ziemi. Uklęknąłeś obunóż i popatrzyłeś na ofiarę po raz ostatni. Skóra zrobiła się dość czerwona, gotowa do bezproblemowego rozerwania. Dobrałeś się do mięsa i przystąpiłeś do posiłku.

W trakcie jedzenia przyszła ci do głowa pewna myśl. Tamten rycerz bowiem wspomniał o kimś „miłościwie nam panującym”. Ale kto tu panował, skoro najbliższa wioska znajdowała się ładny kawałek stąd i nie było tu żadnego miasta, tylko wszędzie las? Ludzie bywają naprawdę dziwni…


Jesteś na stronie 1. Następna
1 2 3 4