Smoczy rycerz
1 2 3 4 | ||
Poprzednia | Jesteś na stronie 3. | Następna |
Nowy dzień powitałeś, próbując przyzwyczaić oczy do blasku słońca. Mimo że widziałeś przez chwilę trochę niewyraźnie, jakoś nie miałeś ochoty jeszcze się przespać. Przeciągnąłeś się bardzo mocno, napawając piękną pogodą. Pomimo feralnych wydarzeń z zeszłego dnia czułeś się dziś fenomenalnie. Wszystkie rany, jakich wtedy doznałeś, przestały ci tak dokuczać, z wyjątkiem obrażenia na skrzydle – czułeś, że latanie nadal stanowi dla ciebie poważne ryzyko. A jako że zaszedłeś już za daleko, żeby ot tak wrócić do swojego siedliska z pustymi rękami, tym bardziej na piechotę, postanowiłeś wyruszyć w dalszą podróż. Poza tym potrzebowałeś trochę ruchu, wszak spałeś jak kamień!
Podczas spaceru wczułeś się w klimat tego słonecznego poranka. Szedłeś sobie spokojnie po pagórkach, po drogach… Nic sobie nie robiłeś z tego, że jacyś ludzie mogli cię zauważyć, tym bardziej że nikogo nie było w pobliżu. Nikt więc nie mógł popsuć ci tej chwili.
Choć twój dalekosiężny wzrok wypatrzył osadę już z lasu, dopiero teraz znalazłeś się blisko niej. Zdawała się nie wyróżniać niczym niezwykłym, a przynajmniej tak sądziłeś, widząc drewnianą palisadę ochraniającą wnętrze. Za głównym wejściem zauważyłeś domy wraz z przechadzającymi się od czasu do czasu ludźmi. Uznałeś, że lepiej będzie, jeśli cię nie zobaczą – dlatego schowałeś się szybko za krzakami, a z czasem i wśród drzew łączących się z lasem, który przemierzałeś wcześniej. Z ulgą skonstatowałeś, że najprawdopodobniej nikt cię nie dostrzegł.
Ruszyłeś dalej, nie opuszczając gęstwiny drzew, tak żeby okrążyć osadę. Rozmyślając o tym, co działo się ostatnio, nagle dotarłeś do kolejnego skraju lasu. Lekko wyłoniłeś paszczę. Twoim oczom ukazały się rozległe pola, których powierzchnia w porównaniu z niewielką osadą zrobiła na tobie wrażenie. W jeszcze lepszy nastrój zaś wprawiali cię ludzie na nich pracujący. Musiał być aktualnie okres żniw, ponieważ szli z kosami i sierpami, by żąć zboże, a później związywali je w snopy i zabierali w wozach zaprzęgniętych w woły. Nigdy nie znałeś się na rolnictwie, ale domyślałeś się, że chłopów czeka mnóstwo pracy. Niemniej dziwiło cię, że wszystkie te czynności wykonywali jednocześnie, nie skosiwszy zboża do końca.
Chwilę później poznałeś powód. Było to coś, czego, jak się później okazało, nie mogłeś zignorować. Pewna wieśniaczka bowiem, pracując, nagle upadła twardo na ziemię i nie mogła się podnieść. Szybko podbiegł do niej mężczyzna, podobnie jak ona ubrany w typowy dla rolnika strój roboczy. Mówił coś do niej… Mimo że stałeś w pewnej odległości od nich, słyszałeś wszystko dość wyraźnie.
- Wstańże, wstań! Spieszyć się ino trza! – ponaglał wieśniak wystraszony.
- Och, nie mogę… – odparła kobieta. – Wszystko mnie boli…
- Czasu nie ma! Spieszyć się trza, hę? Oglądnij se, ile zostało do zrobienia!
- Noż, jak grochem o ścianę! – wybuchnęła. – Tak mogę sobie ględzić, a ciebie to gówno obchodzi!
- No, obchodzi! Co będzie, gdy ci rozbóje na nas pójdą raz drugi, hę? Ratuj zboża, bo od południa jeno gównem zadowolić się da!
- Ale…
- Ech, sam to zrobię! Leż tu, jak ci wygodnie!
Szybko poukładałeś sobie fakty: rozbójnicy mieli uderzyć na osadę w południe. Gdyby rzeczywiście tak się stało, to z jej zapasów mogłoby nic nie zostać! Musiałeś to zrozumieć… Inaczej nie da się wytłumaczyć tego, że odezwała się w tobie nutka… współczucia? W każdym razie twoje uczucia, jakiekolwiek by nie były, kazały ci zostać tutaj. Wszedłeś w las głębiej, chcąc przygotować się psychicznie. Przy okazji zrobiłeś się głodny. Przypomniałeś sobie, że po ludzkim mięsie, które jadłeś w zeszłym dniu, nie wziąłeś nic na ząb.
Byłeś więc cholernie głodny.
Szybko znalazłeś wiewiórkę, którą upiekłeś i zjadłeś ze smakiem. Choć nie mogła nasycić cię na długo, musiała ci na razie wystarczyć. Spojrzałeś w niebo. Drzewa sięgały niżej niż w tej części lasu, w której spotkałeś wilki, dzięki czemu mogłeś zobaczyć słońce i określić, że jeszcze trochę wody upłynie, zanim nastanie południe. Usiadłeś wygodnie na ziemi, krzyżując nogi. Nie odrywałeś wzroku od nieba, nawet jeśli słońce po części cię oślepiało. Mimo woli dałeś się ponieść nastrojowi beztroski. Myślałeś…
Musiało już minąć nieco czasu, gdyż miałeś coraz większe problemy z patrzeniem na nieruchomą taflę nieba. Słońce powoli osiągało zenit. Wtedy uznałeś, że wystarczy tego leniuchowania – postanowiłeś przyjrzeć się bliżej temu, co miało się stać niedaleko osady.
Wychyliłeś się zza drzew i zacząłeś obserwować. Wieśniacy nadal pracowali na polach, ale widać było wyraźnie, że się śpieszyli. Niektórzy po skończeniu pracy już kierowali się w stronę osady. Wówczas dostrzegłeś coś z dala od niej… Chłopom nie było dane tego widzieć, ale tobie z twoim bystrym wzrokiem wręcz przeciwnie: nadciągali rozbójnicy.
Kolejni wieśniacy opuszczali pola, uzmysławiając sobie, że nie zdążą już zrobić więcej, i uciekali z wozami w głąb wioski. W końcu żaden nie został. Wielu z nich nie uratowało wszystkiego, ale w tej sytuacji wcale im się nie dziwiłeś. Zbóje nie mogli mieć dobrych zamiarów. Musiałeś teraz podjąć konkretne działanie…
Gdy rozbójnicy jechali na galopujących koniach, wiedzieli, że już prawie dosięgli celu. Tak tego łaknęli, tak tego pragnęli… Wydali z siebie świdrujący powietrze wrzask, który odstraszyłby nawet ludzi śmiałych. Weszli na pola, nie orientując się w porę, że podeptali część zboża i upraw, ale to nieważne. Tak niewiele już zostało…
- STAAAAAĆ!
Wszyscy, słysząc rozkaz przywódcy, zatrzymali się. Zobaczyli humanoidalną istotę wyglądającą jak smok, czyli ciebie. Stałeś przed znajdującą się dość daleko za tobą palisadą wioski. Trzymając ręce opuszczone, zmierzyłeś rozbójników złowrogim wzrokiem.
Mimo że stałeś im na drodze do osady, nie dostrzegłeś żadnych sił zbrojnych w pobliżu. Pewnie mało kto tu stacjonował, dlatego zebranie się mogło zająć im jeszcze sporo czasu.
- Ej, co jest? – zapytał jeden z rozbójników z pretensją w głosie.
- Widzisz tego, co tu stoi? – odparł człowiek, którego wziąłeś za przywódcę.
- Widzę, i co z tego? Rozjedźmy go, to zobaczymy, co zrobi!
Znajdujący się niedaleko rozbójnicy wybuchnęli śmiechem. Stałeś cierpliwie.
- Tja, debili ci u nas dostatek… – Watażka skrzywił się. – Słuchałeś legend? O stworach takich jak ten? Jakichkolwiek?
Mężczyzna spojrzał na niego tępym wzrokiem. Ty zaś sposępniałeś, gdy tamten dał ci do zrozumienia, że uważa cię za stwora. Nie pierwszy i nie ostatni…
- No właśnie – powiedział w końcu przywódca. – Weź zejdź z konia i sam do niego podejdź. Wtedy zobaczymy, co zrobi.
Zbój wymamrotał coś nieprzyzwoitego, po czym zszedł z konia. Był to wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna o gęstych czarnych włosach i zaroście, włącznie z wąsami. Podszedł do ciebie, patrząc gniewnie – okazało się wtedy, że mimo swojego dużego wzrostu sięgał ci do paszczy zaledwie czubkiem głowy.
- No co tu se stoisz, hę? – zagaił. – Wiocha pełna łupów, a ty stoisz i gapisz się jak koń w koryto! Co wy na to, chłopaki? Dajmy mu porządną lekcję, że z nami…
Urwał. Nagle nie mógł złapać tchu, bezskutecznie próbując się wyrwać. Zacisnąłeś bowiem lewą rękę na jego szyi – udowodniłeś właśnie, że władasz nią nie gorzej niż prawą…
Pokazałeś człowiekowi swoje zęby, z myślą, żeby zawarczeć – powstrzymałeś się jednak. Mężczyzna, stękając, zaczął się miotać idiotycznie. Sięgnąłeś wolną ręką za plecy. Złapałeś rękojeść i pociągnąłeś.
Rozbójnicy już wcześniej byli zbyt przerażeni, by zaatakować natychmiast. Teraz jednak przerazili się jeszcze bardziej. Oto bowiem ujrzeli w całej okazałości świecące blaskiem słońca ostrze twojego miecza.
Uniosłeś klingę czubkiem do góry. Mężczyzna nadal się dusił, ale widać było wyraźnie, że lada moment miał przestać. Zamachnąłeś się. Przestał przedwcześnie.
Ciało osunęło się bezwładnie na ziemię, a odcięta głowa stanowiła od tej pory jej ozdobę. Watażka, choć za wszelką cenę starał się zachować zimną krew, z trudem ukrywał strach, a reszta na widok martwego zbója w ogóle pobladła. Zawarczałeś przeciągle. Wydany przez ciebie odgłos stawał się coraz głośniejszy, aż do momentu, gdy nagle ustał. Powoli przysunąłeś miecz do siebie. Przejechałeś po ostrzu ręką, by oczyścić je z krwi. Przy okazji wiedziałeś, do czego teraz się posunąć…
- DO ATAKU!
Na rozkaz przywódcy ruszyli. Wtem nadąłeś się mocno. Poczułeś gorąco w płucach. Wypuściłeś to, co właśnie w nich trzymałeś…
Nagle wcześniej ustalony „szyk” trafił szlag. Rozbójnicy złamali go, galopując w popłochu we wszystkie strony, tylko nie w tę, co powinni. Ci, którzy jechali prosto na ciebie, stanęli w ogniu. Przestałeś ziać. Zauważyłeś, że niektóre konie zaczęły płonąć, a kilku, może kilkunastu jeźdźców zwaliło się na ziemię z wrzaskiem. Mając trochę czasu, złapałeś miecz oburącz i stanąłeś w odpowiedniej pozie, przygotowany do ataku. Okazało się, że wciąż pozostało ich wielu. Jeden z nich natarł na ciebie, przesunąwszy się lekko w bok. Zamachnął się. Ty jednak zdążyłeś – wbiłeś mu miecz w brzuch. Kiedy wyciągnąłeś szybko klingę, jeździec osunął się niemrawo. Pchnąłeś jego konia – wywrócił się. Zauważyłeś, że innych niestety pożoga też niezbyt powstrzymała. Odsunąłeś się prędko w bok, by później, ustawiając miecz po skosie, odeprzeć natarcie kolejnego konnego rozbójnika. Ten jednak szybko zabrał ostrze i zamachnął się znowu. To działo się tak szybko, że nie miałeś szans na obronę. Tak szybko…
Niespodziewanie jeździec spadł z konia. Gdy spojrzałeś przelotnie, dowiedziałeś się dlaczego – dobrze kojarzyłeś wilka, który stanął na nim, wściekle warcząc. Uśmiechnąłeś się lekko, po czym podszedłeś bliżej pola bitwy. Było to dobre słowo – reszta stada też się tu znalazła. Dało się wyraźnie zauważyć, że rozbójnicy, choć może i umieli walczyć, w walce z tobą i wilkami radzili sobie co najwyżej przeciętnie. Ale nie miałeś już czasu, by lepiej się przyjrzeć – zobaczyłeś za sobą kolejnego jeźdźca. Nie zdążyłeś się obrócić – jego stal zarysowała zbroję. Odwróciłeś się, rycząc wściekle, i zamierzyłeś mieczem. Przeciwnik stracił rękę w okolicy łokcia. Zaraz też pozbawiłeś go głowy.
Rozbójników było na początku kilkudziesięciu, wilków zaś kilkanaście – plus ty jeden. Teraz siły wroga niebezpiecznie się skurczyły, a zwierzyny nie było już prawie wcale. Zdążyłeś zabić jeszcze przynajmniej kilku jeźdźców – jednemu przeciąłeś całe ramię, innemu przebiłeś płuco, jeszcze innemu odciąłeś głowę. Jeden z nich jednak musnął cię w lewe ramię w okolicy łokcia. Mimo że łuski złagodziły skaleczenie, poczułeś wściekłość. W takim stanie poważnie zraniłeś przedostatniemu rozbójnikowi konia, a następnie jego samego pozbawiłeś życia cięciem w czaszkę od góry.
Spojrzałeś na pole bitwy. Zziajany, ranny, rozeźlony. Większość zboża, jakie pozostało w okolicy, albo została zniszczona w wyniku bitewnego zgiełku, albo paliła się po tym, jak zionąłeś ogniem. Niemal wszyscy rozbójnicy leżeli martwi, podobnie jak część koni – wiele wierzchowców uciekło. Ale to nie wszystko – z wilków też żaden nie został żywy. I tyle z nowej roli… Jednakże na placu boju poza tobą został ktoś jeszcze: człowiek, który już galopował na ciebie z wyciągniętym mieczem. Szybko odskoczyłeś w bok, omal nie potykając się o zwłoki jakiegoś konia. Jeździec skręcił lekko, tak że jechał niemal prosto w twoją stronę. Był już bardzo blisko. Wyprowadziłeś atak.
Z rozciętej szyi konia chlusnęła krew. Zwierzę padło na ziemię martwe.
Przywódca bandy, gdyż to był on we własnej osobie, zdążył zeskoczyć na ziemię. Czułeś się zmęczony, nawet jak na swoje możliwości – a mimo to miałeś jeszcze sporo siły, by się bronić… Naprawdę, niezwykły z ciebie przypadek. A mówię o tym tak spokojnie, gdyż watażka nie ruszał do ataku. Przyjrzałeś mu się. Był wysoki i szczupły, miał jasną karnację. Po posturze widać było, że należał do wyćwiczonych. Zadziwiało cię jednak to, że o ile umiesz poprawnie ocenić wiek człowieka na podstawie jego wyglądu, to on przedstawiał się dość młodo. Miał ciemne oczy, krótkie brązowe włosy i takiż zarost. Nosił się w jasnych barwach, i to jeśli chodzi zarówno o kurtkę skórzaną, jak i spodnie. W ręce trzymał długi miecz.
Watażka spokojnie popatrzył na ciebie, machając klingą popisowo. Z jego twarzy nie wyczytałeś nienawiści, tylko chłód, pewnie na swój pokrętny sposób pomieszany z euforią. Najwyraźniej tak starał się tłumić strach, który skrywał głęboko, widząc, co zrobiłeś z resztą rozbójników. A może był pod wpływem obłędu?
- Szczerze? – zaczął mówić. – Jestem… pod wrażeniem. Nie sądziłem, że kiedyś spotkam tak silnego wojownika. A może, sądząc po zbroi… rycerza? Choć wątpię, by takie bestie jak ty mogłyby kiedykolwiek zostać rycerzami…
Zawarczałeś wściekle.
- O, w czuły punkt trafiłem, widzę? Bo wiesz, tak się składa… że ja też umiem walczyć.
Chwyciwszy miecz oburącz, watażka zaczął powolnym krokiem zataczać koło. Ty robiłeś to samo.
- Do rzyci z łupami – kontynuował coraz bardziej egzaltowanym tonem – nawet gdy bogate, kiedy stoi dobry wojownik. Wiesz… gdy chcę, to potrafię postępować honorowo. A skoro załatwiłeś w pojedynkę wielu moich ludzi, to zaczynaj.
Nadal krążyłeś. Starałeś się, by emocje opadły.
- Co jest? Ja ci daję wolną rękę, a ty nic? Dziwi mnie to tym bardziej, że przed tobą stoi człowiek, nędzny rasista przecież! Nie pasujesz do społeczeństwa, tyle ci powiem. Jeśli żyjesz samotnie, to wcale ci się nie dziwię. Ale dlaczego chronisz tych, którzy najchętniej upiekliby cię na rożnie?
Nie wytrzymałeś. Zaryczałeś tak głośno, że musieli usłyszeć cię wszyscy w okolicy. Rzuciłeś się na przywódcę, tnąc od prawej – odskoczył zgrabnie do tyłu. Pchnąłeś ostrzem w brzuch – sparował je silnie od pionu. Nie mogłeś w ogóle pohamować emocji; ciąłeś jak szalony. On zaś tylko unikał, ewentualnie próbował parować… Gdyby gniew nie przesłonił ci wszystkiego, pewnie byś zauważył, że blokowanie ciosów potężnego smoczego rycerza przychodziło mu z trudem. Nie zwróciłeś też uwagi na to, że jednym cięciem mocno porysował twoją zbroję, a zaraz potem w ramach kontry przejechał ci ostrzem po paszczy na ukos, poważnie ją kalecząc. A szaleństwu nie było końca. W końcu, znów warcząc wściekle, zaatakowałeś ponownie. Oponent nie miał czasu na unik, więc i tym razem przyjął gardę. Skończyło się to przepołowieniem jego miecza.
Znów uderzyłeś. Watażka, wrzeszcząc z bólu, jaki poczuł w okolicach klatki piersiowej, osunął się na ziemię. Ale jego krzyk był niczym w porównaniu z rykiem, jaki właśnie z siebie wydałeś. Nie wstając, wróg zaczął się cofać, byle z dala od ciebie. Ale ty szedłeś w jego stronę z trzymanym mieczem. Furia zawładnęła tobą całkowicie. Twoje oczy były skierowane tylko na to, co chciałeś widzieć.
- Proszę… – Przeciwnik zakaszlał krwią. – Odszczekuję wszystko… tylko… nie zabijaj mnie…
Nie. To było nieważne. Miał zapłacić za to, co powiedział. O tak, drogo zapłacić… Teraz tylko ta chwila się dla ciebie liczyła. Rozbójnik zamknął oczy ze strachu. Podniosłeś miecz, jak najwyżej. Ostrze opadło. Miało dotknąć jego ciała…
Przywódca byłej bandy zbójów otworzył oczy. Zobaczył twój miecz. Miecz, którego ostrze zatrzymało się tuż przy jego twarzy. Obaj trwaliście przez chwilę w bezruchu. W końcu wyprostowałeś się spokojnie i powoli schowałeś broń do pochwy za plecami. Watażka mocno drżał ze strachu. Nie mógł oderwać od ciebie wzroku, nie był w stanie nawet się ruszyć. Popatrzyłeś na niego bez emocji. Po chwili zrobił się siny; zaczął broczyć krwią. Nie przestawałeś go oglądać. Rany, które ty otrzymałeś, nie miały obecnie żadnego znaczenia. Wiedziałeś, że jeśli nie otrzyma pomocy medycznej, wkrótce umrze. Chciałeś się nad nim pochylić.
Ale usłyszałeś za sobą coraz głośniejsze wrzaski. Odwróciłeś głowę – zobaczyłeś masę ludzi, którzy przybiegli tu z osady. Nie zrażało ich nic – ani dogasająca pożoga, ani masa zwłok, ani ty, „bestia” stojąca przed watażką byłej bandy rozbójników… Zrozumiałeś, że w tej sytuacji nie możesz już pomóc człowiekowi w żaden sposób. Kiedy jednak chciałeś się odwrócić i iść w swoją stronę, chłopi wykrzykiwali po kolei:
- Idź won, potworze!
- Nie chcemy takiego łachmyty tutaj!
- Spieprzaj tam, gdzie twoje miejsce!
- On go prawie zabił!
- Ocalcie go!
„Potworze”? „Łachmyty”? „Spieprzaj”? „Ocalcie”? Oburzony złapałeś się za głowę. Czy oni już kompletnie pogłupieli? Nie widzieli nic a nic? Ba, jeszcze zaczęli w ciebie rzucać tym, co mieli przy sobie – kamieniami, zgniłymi owocami, sporadycznie widłami… aż ktoś znowu krzyknął:
- Stać! Macie natychmiast przestać! Przestańcie, do cholery!
Z tłumu, który uspokoił się na moment, wyłonił się zbrojny. Był to mężczyzna z czarnymi wąsami, mający na sobie otwartą przyłbicę i lekką zbroję z namalowanym na piersi niewielkim herbem przedstawiającym stojącego na dwóch łapach gryfa. Podszedł do leżącego bandyty, którego stan się pogarszał, i obejrzał go uważnie.
- Aha! Tak jak myślałem – rzekł zadowolony z siebie zbrojny. – To stąd tyle zwłok tutaj. Posiłki nie przybyły na czas, ale widzę, że sprawa jest już załatwiona. No, no… Patrzcie, kogo nam tu przywiało… Znam nawet tę słynną formułkę na pamięć: Halde, zwany Krzywym Ostrzem, jest poszukiwany za napady na terytoria trzech państw, za mordy, gwałty, łupy i kanty. Miłościwie nam panujący wyznaczył za schwytanie cię wielką nagrodę, więc na pewno zamknie cię na dożywocie. O ile oczywiście dożyjesz… He, he, he…
Halde splunął na twarz mężczyzny krwią. Ten wytarł ją okutą w żelazną rękawicę dłonią, nie kryjąc obrzydzenia. Cóż… Albo nie wiedział, że watażka potrzebuje pomocy medycznej, albo nie chciał mu jej dać.
Tymczasem ty, myśląc, że nic już po tobie, postanowiłeś odejść.
- A tobie dokąd tak śpieszno?
Był to głos jednego z chłopów, który wzniecił wrzawę tłumu przeciwko tobie. Odwróciłeś się – a to tylko po to, by jakimś rzuconym widłom pozwolić bardziej zarysować zbroję. Zaryczałeś wściekle. Mało brakowało, by rzucili się na ciebie, ale drogę zastąpił im zbrojny.
- Co wy wyprawiacie?!
- Czarta bronisz? On gotów by nam piekło urządzić! – zawołał ktoś z pierwszego szeregu. – Już huncwot zboże spalił!
- Co wy wygadujecie? Nie widzicie, że on wam uratował życie?!
Ale tłum dłużej już nie słuchał, tylko zaczął napierać na ciebie. Zbrojny, nie chcąc źle skończyć, usunął im się z drogi. Nie zdążyłeś się oddalić – szybko zostałeś otoczony. Kolejny cios widłami zadrapał ci skrzydło. Ryknąłeś w furii. Rzuciłeś się na ludzi z zamiarem utorowania sobie drogi. Chociaż twoje ręce i ogon nadawały się do tego idealnie, to odniosłeś wrażenie, że im więcej chłopów udaje ci się odepchnąć, tym bardziej ich liczba cię przytłacza. W końcu rzucili się na ciebie, powalając na ziemię. Wrzasnąłeś z bólu – przygniotłeś sobie ogon i skrzydła. Zaczęli cię bić.
Nie mogłeś wstać. Z rozbójnikami dałeś sobie radę, ale teraz czułeś się zbyt wyczerpany, żeby bronić się przed kolejną hordą. Nie byłeś w stanie nawet zionąć lekko ogniem. Z każdym kolejnym uderzeniem coraz bardziej ciemniało ci przed oczami. Czułeś posmak krwi w ustach. Nie dawałeś rady wydobyć z siebie dźwięku, poruszyć się, zrobić czegokolwiek, by zaprotestować.
Dopiero gdy po tych wszystkich wydarzeniach próbowałeś je sobie przypomnieć, skojarzyłeś, że kolejny cios w twarz pozbawił cię przytomności…
Poprzednia | Jesteś na stronie 3. | Następna |
1 2 3 4 |