Smoczy rycerz

1 2 3 4
Poprzednia Jesteś na stronie 4.

- Poczwaro! Bandyto! Bezbożniku!

- On zjadł moje dziecko!

- Na stos z nim!

- Na co czekacie?! Mądrze prawią!

To były pierwsze słowa, które usłyszałeś po obudzeniu się. Wśród gawiedzi panował gwar – no ale czego się spodziewać po bandzie niewdzięczników? Po pełnej uprzedzeń hołocie, która nie dość, że nie raczy chociaż podziękować, to jeszcze przypisuje ci najgorsze zbrodnie, których przecież nigdy się nie dopuściłeś? Jak ulał pasowało do sytuacji to, co powiedział Halde: „Debili ci u nas dostatek”. Czułeś się skrępowany, a rany znowu zaczęły pulsować bólem – niemniej co z tego, skoro traktowano cię o wiele gorzej niż pospolitego śmiecia?

A gdy otworzyłeś oczy, to jeszcze bardziej utwierdziłeś się w tym przekonaniu, prawda? Tylko tego brakowało… Rzeczywiście, prawdopodobnie cały tłumek z osady zebrał się znowu. Tyle że znajdowałeś się już nie poza nią, tylko wewnątrz… Wszyscy, którym zdążyłeś się przyjrzeć, patrzyli na ciebie gniewnie. Trzymali przy sobie garście zgniłych owoców. Zebrałeś się na wysiłek, by się poruszyć, ale nie dałeś rady, jakby faktycznie coś cię krępowało. Obejrzałeś się – okazało się, że znalazłeś się pod szafotem. Twoje ręce wisiały poziomo w powietrzu, mocno ściśnięte osobno przez pętle w sznurach. Choćbyś więc nawet chciał się ruszyć, a chciałeś bardzo, i tak byłeś skazany zaledwie na machanie dłońmi. Poczułeś, że nogi masz związane podobnie… Skonstatowałeś też, że założono ci luźno stryczek na szyję. Zrozumiałeś, co chcą z tobą zrobić. Na paszczy również miałeś pętlę, ale założoną nieudolnie. I niepotrzebnie. Możesz zionąć ogniem tak, że ma to wartość bojową, tylko raz na jakiś czas – dlatego w tej chwili nie byłeś do tego zdolny, co przeklinałeś gorzko w duchu.

Tak kręcąc głową i oglądając swoje ciało, naraziłeś się na reakcję gawiedzi.

- Patrzajta! Poczwara się obudziła!

- Dajmy jej za swoje, ludziska!

Tłumek zaczął rzucać zgniłymi owocami, oczywiście w twoją stronę. To był cholernie niegościnny gest z ich strony. Nie dość, że z czasem zaczęło cię to boleć, szczególnie gdy trafiali w miejsca, w których podczas swojej podróży dorobiłeś się ran, to jeszcze same owoce nie były pierwszej świeżości. Najczęściej dostawałeś w paszczę lub zbroję. Ech… Nie wiem, jak ty to widzisz, ale gdy o tym opowiadam, to na usta cisną mi się najgorsze możliwe zniewagi.

Niedługo potem ludzie nieco uspokoili się i przestali rzucać. Dzięki temu mogłeś jako tako usłyszeć rozmowę dwóch innych osób, stojących niedaleko nietypowego szafotu.

- …A zbroja? Co z jego zbroją?

- Niestety, panie namiestniku. Staraliśmy się, ale jej po prostu nie da się zdjąć.

- Nie da się? Jak to?

- No nie da się. On ma skrzydła. Nie mam zielonego pojęcia, jak w ogóle ją założył. Ale za to zdjęliśmy mu pochwę z mieczem. Broń nie była w najlepszym stanie, ale gdyby ją trochę zreperować, stanowiłaby znakomite wyposażenie.

- No, chociaż tyle. Mnie tylko dziw bierze, jak taka poczwara, niemyśląca ponoć, może używać czegoś takiego… Ale nic to. Twój oddział zbrojnych dobrze się spisał. Heroldzie! Uspokój wrzawę, muszę przemówić do ludu.

Ta rozmowa wcale cię nie uspokoiła, a wręcz przeciwnie: miałeś ochotę wszystkich tutaj po prostu rozszarpać. Stwierdziłeś jednak, że lepiej nie robić sobie dalszych kłopotów, skoro sytuacja tak czy siak była beznadziejna. A co do miecza, to rzeczywiście nie miałeś go przy sobie – pochwa z nim stała tuż przy szafocie.

Na miejsce egzekucji wszedł człowiek w średnim wieku i z wypielęgnowanymi jasnymi wąsami, ubrany wytwornie i z charakterystyczną czapką na głowie. Domyśliłeś się, że to jest herold. Uniósł ręce – w jednej trzymał zwinięty pergamin.

- Proszę o ciszę!

Momentalnie wszyscy umilkli. W sercu zrobiło ci się trochę lżej, jednakże to nic nie pomogło na ból i smród. Zaraz za heroldem weszła kolejna osoba, z wyraźnie zarysowanymi kościami policzkowymi i gęstymi ciemnymi włosami, gładko ogolona, ubrana niczym jeden z bogatszych przedstawicieli wyższej warstwy społecznej. Był to zapewne namiestnik we własnej osobie.

- Poddani! – zakrzyknął, unosząc ręce. – Oto przemawiam do was w imieniu miłościwie panującego nam władcy, którego pragnieniem jest, bym reprezentował wolę jego i waszą w tym wydarzeniu. Powitajmy ten czas, kiedy świat po raz kolejny wymierza sprawiedliwość tym, co chcą szerzyć na nim zło! Śmierć siłom nieprawym! Śmierć siłom ciemności! – Chyba ciemnoty… – Oto ten, którego słusznie zwiecie sprawcą całego zła na świecie!

Prezencja namiestnika, jego sposób przemawiania i zachowanie natychmiast podsunęły ci skojarzenia, że masz do czynienia z zawodowym retorem. Chociaż wiedziałeś dobrze, że wygaduje bzdury, podświadomie byłeś pełen podziwu dla jego umiejętności – w swojej sytuacji jednak nie miałeś tego jak okazać.

Człowiek odwrócił się w twoją stronę. Ty zaś, pomimo upokorzenia, jakiego już doznałeś, usiłowałeś stanąć na nogach. Ale gdy ci się udało, nagle część kładki, na której postawiłeś stopy, nieco opadła. Zacząłeś się dusić. Cokolwiek próbowałeś zrobić, byłeś bezradny. Na szczęście na platformę wszedł jeden ze zbrojnych, który złapał cię za nogi i ustawił na poprzednią pozycję. Twoje płuca z radością powitały na nowo haust powietrza, a kładka powróciła na swoje miejsce.

- Oto, co dzieje się z tymi, którzy śmią zadzierać ze sprawiedliwością – zwrócił się do ciebie namiestnik. – Ty, poczwaro z piekła rodem, nie dostąpiłaś zaszczytu stanięcia na dwóch nogach tak jak wszyscy tutaj.

Tym razem udało ci się powstrzymać złość – a to nie było łatwe zadanie.

- A teraz odpowiedz mi na pytanie, potworze: czy jesteś świadom popełnionych przez siebie czynów?

Powoli spuściłeś głowę – na tyle, na ile mogłeś.

- Skoro masz zbroję i miecz, to logiczne, że jednak umiesz myśleć. Więc odpowiedz na moje pytanie!

Podniosłeś głowę i spojrzałeś na człowieka z pogardą. Nie odpowiadałeś w żaden inny sposób – kazałeś mu się samemu domyślić.

- Oho, takiś cwany? To zobaczymy, jak bardzo będziesz szarżował, kiedy ludzie miłościwie nam panującego zalezą ci za skórę. Możesz jednak tego uniknąć, jeżeli tu i teraz potwierdzisz wątpliwości ludu. Jesteś świadom popełnionych czynów, tak czy nie?

Zacząłeś przypominać sobie wszystko, co wydarzyło się od czasu, gdy opuściłeś swoją jamę. Zwróciłeś przy tym szczególną uwagę na dwójkę ludzi, których zabiłeś i zjadłeś po tym, jak zranili cię w skrzydło, i na szkodę chłopów, którzy obwiniali cię za spalenie części ich zboża. W końcu, patrząc z melancholią na namiestnika, pokiwałeś lekko głową.

- Tak… Wiedziałem, że w końcu się przyznasz. Jednakowoż oczywiście zdajesz sobie sprawę z tego, że czyniąc takie straty mieszkańcom tej zacnej wioski i jeszcze zacniejszego królestwa, narażasz się na gniew ze strony miłościwie nam panującego? – syknął retor.

Jakbyś zupełnie miał zakaz wstępu na te tereny… Mimo to, spoglądając człowiekowi w oczy, kiwnąłeś głową.

- Mądrze… Jednakże w żadnym razie nie usprawiedliwia cię nic, bestio. Umieraj i niech cię piekło pochłonie, bo tam twoje miejsce. Heroldzie?

- Tak, panie namiestniku?

- Wykonać.

- Jak pan namiestnik sobie życzy.

Namiestnik zszedł z szafotu. Tobie zaś pozostało jedynie czekać na swój los…

Herold rozwinął pergamin i zaczął czytać:

- Niniejszym uskarża się, aby przywrócić porządek onegdaj ustalony. Moment ów na krok ku sprawiedliwości oto nadszedł i jej powszechne wyroki wypełnić należy. A zatem istniejący tu i teraz potwór o posturze człowieczej i głowie gadziej oskarżony zostaje za wszystek zbrodni, jakich w tym oto królestwie się dopuścił. I oto powiadane jest, aby tam trafił, gdzie jego miejsce, gdzie czorty jeno o bezbożników wołają. Na mocy tegoż pisma niniejszym wykonać wyrok nakazuję, wynik którego stanowić będzie wyzionięcie do świata wiecznego. Nim jednak sąd zapadnie ostateczny, upraszam się o tortury bolesne, ażeby kryminalista poznał, na czym polega to, czego sam śmiał się bez ustanku dopuszczać. Wykonać.

Na platformę weszło kilku zbrojnych, którzy wyjęli miecze. Ty zaś zacisnąłeś zęby, przygotowując się na śmierć… Nagle poczułeś ból na grzbiecie. Zbroja, choć niewątpliwie dobra, nie ochraniała cię już tak porządnie. Zapulsował kolejny ból, tym razem w innej części pleców. Z czasem zaczęli łupać ci także nogi, ogon, skrzydła… oraz zbroję w tym samym miejscu, co na początku. Straszne, upokarzające przeżycie. Znów poczułeś się zamroczony…

Zauważyłeś przy tym, że jeden ze zbrojnych patrzy ci w oczy. To był ten sam, który wtedy stanął w twojej obronie. Chociaż starał się udawać chłód, odniosłeś wrażenie, że na jego twarzy maluje się coś w rodzaju zakłopotania. Nic nie powiedział… W końcu któryś z nich przedostał się bronią do twoich pleców. Tego uderzenia może byś nie odczuł aż tak – twoje łuski są w końcu wytrzymałe. Ale ta rana wraz z innymi sprawiła, że zachłysnąłeś się. Nie mogłeś już dłużej wytrzymać… W końcu tamten zbrojny, pozbywając się resztek wyrzutów sumienia, zamachnął się mieczem w poziomie. Wymierzył w serce…

Powiem jedno: gdybyś miał jak, to byś właśnie złapał się za nie. Poczułeś metaliczny posmak, po czym zacząłeś mocno broczyć krwią. Choć ostrze nie przebiło zbroi, zrobiło ci się bardzo ciemno przed oczami. Lada moment miałeś stracić przytomność…

- Wystarczy! Teraz stryczek! Wykonać! – zawołał namiestnik.

Tobie pozostało tylko czekać na nieuniknione. A wszystko przez coś, czego inni nie potrafili zrozumieć…

Ale zanim straciłeś przytomność, nagle coś usłyszałeś, jakby łopotanie skrzydeł. Nie miałeś siły, by otworzyć oczy i na to spojrzeć, ale domyślałeś się, co się dzieje. Ludzie z tłumu wrzeszczeli jak obłąkani. Dochodził do tego dźwięk kwasu przeżerającego coś – nie umiałeś stwierdzić, co konkretnie. Wszyscy pierzchali, gdzie tylko pieprz rośnie, być może ktoś zginął. W każdym razie sprawca zamieszania ewidentnie zrobił swoje. Wrzawa wyraźnie ucichła. Słyszałeś jednak odgłosy kling. Rozbijanych pancerzy. Odcinanych i wyrywanych kończyn. Krzyki. Warkoty. W końcu i one umilkły. Nie miałeś najmniejszych wątpliwości, kto był za to wszystko odpowiedzialny: twój stary znajomy. A mówiąc ściślej, przedstawiciel twojej rasy z gatunku czarnych.

Więzy poluzowały się, jakby zostały przecięte. Miałeś upaść, ale nic z tego. Twój pobratymiec cię przytrzymał.

- Oj, kiedy ty się w końcu nauczysz… Ich lepiej jest zostawić w spokoju. Niech sami się ratują…

Odgłos składanych skrzydeł. Kroki bosych stóp. Twój los spoczął w dobrych rękach –
dosłownie. Mimowolnie uśmiechnąłeś się lekko. Prawdopodobnie przestałeś broczyć krwią. Tego jednak już nie było dane ci wiedzieć, bo w końcu miałeś dobry pretekst, by zemdleć…

Zapewne zastanawiasz się, kim jestem, że opowiadam ci o tym wszystkim. Skąd znam te wydarzenia, jeżeli nie znajdowałem się u twojego boku? Jakim cudem wiem, jakie były twoje myśli i odczucia? I dlaczego w ogóle poruszyłem temat tej historii, skoro o tak złych przeżyciach wolałbyś jak najprędzej zapomnieć? Po kolei więc. Jestem obserwatorem. Moją ulubioną rozrywką jest podglądanie, co dotyka co ciekawsze indywidua. Widzisz, możesz czuć się wyróżniony. Otóż znam metody, które sprawiają, że mogę oglądać te wydarzenia we własnym zaciszu. W pewnym stopniu potrafię też czytać w myślach tych osób, dlatego wiem, jakie uczucia targały tobą w danej chwili.

Odpowiem ci teraz na ostatnie pytanie, bo po twojej minie wnioskuję, że jesteś już zniecierpliwiony. Cóż, to historia przykra dla ciebie, tego w żadnym razie nie ukrywam. Niemniej uznałem, że muszę ci ją opowiedzieć, żeby ci o czymś przypomnieć. Co wyniosłeś z tych wydarzeń? Zastanawiałeś się, dlaczego ludzie traktują cię jak odchody na polu? Głupie pytanie – w końcu urodziłeś się innej rasy niż oni, na dodatek im nieznanej, a pewne grupy zwykły traktować z pogardą coś, czego nie znają i w związku z tym się boją. Sam muszę przyznać, że jest w tym sporo prawdy – ale czy naprawdę możemy podzielić wszystkich na czarnych i białych? Czy jest coś, co wybija się ponad to wyobrażenie, a co pokazała ta historia?

Zostawiam cię samego z przemyśleniami.


Poprzednia Jesteś na stronie 4.
1 2 3 4