Smoczy rycerz

1 2 3 4
Poprzednia Jesteś na stronie 2. Następna

Ze zwłok zostały jedynie poobgryzane kości. Posiłek był na tyle obfity, że z pewnością mógł ci starczyć na parę godzin. Tymczasem siedziałeś pod drzewem, spokojnie trawiąc pożywienie i patrząc na chmurzące się niebo. Rozcięcie w prawej dłoni przestało męczyć, ale rana na skrzydle, mimo że jej krwawienie ustało już dawno, nadal uniemożliwiała latanie. Właściwie to powinieneś był już wracać, ale dostanie się do domu stanowiło obecnie zdecydowanie większy problem. Zapewne już trochę oddaliłeś się od niego, toteż spacer pochłonąłby mnóstwo czasu. A gdybyś nawet się na to porwał, to potem musiałbyś albo jakoś się tam wspiąć – to akurat nie byłby dla ciebie problem, ale trzeba zauważyć, że góra, na której mieszkasz, do niskich nie należy – albo przedostać się tylko tobie znanym wejściem znajdującym się przy ziemi. Przyjąłbyś ten pomysł, gdyby nie to, że aby do niego dotrzeć, musiałbyś nieco okrążyć górę; a potem maszerowałbyś długo po koniec końców zimnych jaskiniach, żeby wreszcie dostać się do swojej jamy. Dlatego postanowiłeś, że… przejdziesz się – ale tam, gdzie wcześniej leciałeś, a nie w stronę domu. Jakbyś nie miał już dość wrażeń… Z drugiej strony to wcale nie był taki zły pomysł – może dałbyś radę upolować coś jeszcze, tak by starczyło też na najbliższy posiłek? Kto wie…

Spacer przez dość gęsty las, umilany śpiewem ptaków, trwał już trochę czasu. Na całe szczęście nie natknąłeś się na żadnego człowieka w okolicy. Niby nie stanowiłby dla ciebie problemu, ale wyszedłeś z założenia, że lepiej się nie przemęczać dla byle kogo. Jednakże nie tylko ludzi nie mogłeś napotkać, ale też żadnych większych zwierząt – wszędzie tylko ptaki, gryzonie i im podobne. Takie pożywienie natomiast nie starczyłoby ci w ogóle.

W pewnym momencie znalazłeś kolejny świetny powód, by znienawidzić tego, kto cię postrzelił z kuszy – na twoją paszczę bowiem spadła kropelka. Kiedy wystawiłeś dłoń, poczułeś kolejną. W końcu na dobre zaczęło padać. W myślach przekląłeś fakt, że nie możesz w takiej sytuacji wznieść się w powietrze. Przyśpieszyłeś kroku, rozglądając się za schronieniem – warknąłeś jednak, gdy po jakimś czasie okazało się, że nie możesz znaleźć żadnego. Dopiero później natknąłeś się na mocniej zagęszczoną część lasu, ale to była fatalna kryjówka przed deszczem. Lepsza jednak fatalna niż żadna – dlatego skryłeś się pod tą gęstwiną drzew.

Szedłeś równie szybko co wcześniej, starając się unikać deszczu, choć było to niemożliwe. Już nie najgorzej zmokłeś zaraz po tym, jak zaczęło padać, a teraz wyglądałeś na zupełnie przemoczonego. Rany zdawały się znowu pulsować lekko bólem. Pomyślałeś, że jeżeli tak dalej pójdzie, to skończy się to dla ciebie źle. A jakby tego było mało, odniosłeś wrażenie, że ktoś cię obserwuje. Rozejrzałeś się, ale nie mogłeś dostrzec, co to takiego. Ani na moment jednak nie zwalniałeś kroku.

Usłyszałeś z niewiadomej strony ciche powarkiwanie – wówczas znowu zacząłeś wypatrywać potencjalnego obserwatora. Zdecydowałeś zatrzymać się na chwilę, by spojrzeć na domniemywane źródło tych odgłosów. Twój wzrok padł na krzaki. Zanim jednak zdążyłeś zorientować się w sytuacji, te niespodziewanie poruszyły się, ukazując wyskakującego z nich wilka. Nie trwało jednak nawet moment, zanim pojedyncze stworzenie nie przerodziło się w watahę. Przyszło ci do głowy, żeby stąd uciec, i z początku rzeczywiście zawróciłeś; ale to tylko po to, by zaraz odzyskać rozum. Bo czymże przecież jesteś, jak nie smoczym rycerzem, który potrafiłby roznieść stado takich zwierząt? Właśnie. Szybko odwróciłeś się ponownie w stronę wilków i zobaczyłeś, jak kolejne biegną w twoją stronę, zajadle szczekając. Zaraz jedno z tych stworzeń skoczyło na ciebie, ale gdy tylko znalazło się przed tobą, złapałeś je za podbrzusze i odrzuciłeś silnie na bok. Szybkim ruchem chwyciłeś kolejne dwa, które rzuciłeś tym razem w stronę reszty – zwierzęta jednak się nie przestraszyły, tylko pobiegły szybciej. Z następnymi starałeś się postępować podobnie, lecz przybywało ich tyle, że byłeś coraz bardziej oblegany. W końcu parę z nich skoczyło na ciebie z impetem tak wielkim, że upadłeś plecami na ziemię.

Był to twardy upadek. Tak twardy, że przeszył cię ból ogona i skrzydeł, włącznie z tym rannym. Na dodatek wilki ani myślały schodzić z twojego ciała. Drapały, kąsały, ujadały. Przez pewien czas, gdy nie mogłeś się ruszyć, doznawałeś kolejnych ran. Zaraz usłyszałeś przy tym dźwięk przypominający skrzypienie metalu – bardzo szybko skonstatowałeś, że wilki robią rysy na… twojej zbroi. Czułeś się coraz gorzej, tak. Ale tego zdzierżyć już nie mogłeś! Paskudnie zły warknąłeś głośno, po czym zacząłeś gwałtownie wstawać. Ze dwa wilki od ciebie uciekły, a ty nadal starałeś się podnieść, odtrącając od siebie kolejne. Jedno po drugim, dopóki ostatnie z ciebie nie zejdzie. W końcu udało ci się w miarę wyprostować. Wszystkie zwierzęta zajęły swoje miejsca, tworząc szczelny krąg, którego nie mogłeś opuścić inaczej, niż lecąc.

Jest już lepiej… Tak właśnie chciałeś pomyśleć. Ale nie było. Wataha, warcząc i ujadając, nie opuszczała posterunku. Ty zaś poczułeś się jakby zamroczony. Ze względu na zbroję nie mogłeś dotknąć piersi tam, gdzie masz serce, ale wydawało ci się, że wyraźnie słyszysz jego bicie. Wszystkie twoje kończyny pulsowały bólem. Pancerz był porysowany. Chociaż ogólne samopoczucie miało się jeszcze nieźle, chwilami obraz przed twoimi oczami zdawał się rozmazywać. Coraz bardziej ogarniało cię poczucie beznadziejności, pogłębiane przez padający deszcz. W pewnej chwili nawet o mało co nie poślizgnąłeś się na mokrej ziemi. A to był przecież tylko jeden atak! I mimo że w końcu odzyskałeś rezon – wszak przed tym spotkaniem najadłeś się i odpocząłeś – miałeś już dość wszystkiego. A to nie był jeszcze koniec wrażeń na dziś.

Rozejrzałeś się uważniej po watasze. Wilki nie chciały uciekać, ale też nie atakowały. Dlaczego? Na co czekały? Zaraz wszystko stało się jasne: z krzaków wyszło kolejne zwierzę, starsze i większe od pozostałych, mocno wyróżniające się ciemnoszarym futrem. Podeszło powoli w stronę kręgu utworzonego przez stado; wilki stojące na jego drodze przepuściły go do środka. Cofnąłeś się odrobinę, omal nie przewracając na błoto – zdążyłeś jednak utrzymać równowagę. Spojrzałeś hersztowi w ślepia – nie wyglądał na skorego do współpracy. Wyszczerzył kły, z jego pyska wydobyło się głośne warknięcie. Zapewne zależało mu na zakończeniu tego szybko… Chociaż nie, moment! Przyglądałeś mu się dalej, milcząc. Herszt warknął raz jeszcze, tym razem zajadlej. Wreszcie doznałeś olśnienia! Zrozumiałeś, o co chodzi – chciał z tobą „rozmawiać”.

Podchwyciwszy, co wilk „powiedział”, odparłeś mu swoim warknięciem. Nie ukrywałeś przy tym, że jesteś naprawdę zły. Zwierzę wydało z siebie przeciągły warkot, jednocześnie rozglądając się po watasze. Zrozumiałeś, że chce przez to coś zaproponować. Ryknąłeś krótko, pytająco. Nie każąc ci długo czekać, herszt odsunął się lekko i położył na ziemi, nie odrywając od ciebie wzroku. Chwilę później wstał i, rozejrzawszy się po stadzie, zrobił gwałtownie krok w twoją stronę, szczekając głośno. Więcej nie musiałeś wiedzieć. Pochyliłeś ku niemu głowę i mruknąłeś cicho. Oznaczało to tyle, że przystałeś na jego warunki; czyż nie tak?

Deszcz siepał straszliwie. Usłyszałeś grzmot dochodzący gdzieś z horyzontu. Nagle na twoje oko spadła kropla deszczu, rozmazując obraz przed nim. Gdy tylko je przetarłeś, wilk posunął łapę do przodu. Instynktownie cofnąłeś się odrobinę o krok. Zwierzę zawarczało wściekle. Odpowiedziałeś mu tym samym. Herszt natychmiast skoczył w twoją stronę. Zanim cię dopadł, zdążyłeś złapać go lewą ręką za bok tułowia. Momentalnie jednak zostałeś w nią podrapany. Natychmiast cisnąłeś zwierzę niedaleko, sycząc z powodu kolejnego silnego bólu: w okolicy łokcia lewego ramienia. Wilk, zdążywszy się pozbierać, rzucił się na ciebie po raz kolejny. Uklęknąłeś lekko, ale pod naporem śliskiej ziemi straciłeś równowagę, wywracając się na plecy – choć z początku próbowałeś zamortyzować upadek ogonem, zaraz odruchowo zabrałeś go spod ciała. Przeciwnik skoczył ci na brzuch z przygotowanymi pazurami. Starałeś się strącać łapy dłońmi, byle uwolnić się spod tego ciężaru – bezskutecznie. Chwilę później poczułeś ból na paszczy, kiedy wilk potraktował ci ją szponami. Zawarczałeś gniewnie – stałeś się tak wściekły, jak to tylko było możliwe. Odpierając kolejny atak, wbiłeś hersztowi pazury w szyję. Wydawszy z siebie pisk, wilk przestał atakować, za to zaczął się miotać. Nie puszczałeś go. Wtedy zdobyłeś się na podniesienie głowy do góry i szerokie otwarcie paszczy. Pysk zwierzęcia był już na wyciągnięcie zębów… Zamknąłeś ją… jak najmocniej… Zaraz ją otworzyłeś.

Deszcz nadal padał jak oszalały. Tym razem jednak jak nigdy chciałeś go poczuć; krople spływające raz po razie po twojej paszczy… Mimochodem spojrzałeś na herszta wilków. Byłego herszta. Jego głowa została zmiażdżona. Zwierzę osunęło się powoli i bezwładnie na pancerzu, po czym spadło na mokre podłoże. Ulewa moczyła jego futro bez umiaru. Nie chcąc dłużej tego oglądać, opadłeś głową na ziemię. Poczułeś się taki… spokojny. Zapomniałeś nawet o tym, że leżysz na skrzydłach. Otworzyłeś szeroko paszczę. Oddychałeś głęboko. Łykałeś kolejne krople deszczu…

Leżałeś tak dłuższą chwilę. Aż straciłeś zainteresowanie, co dzieje się z tamtymi wilkami, które jeszcze niedawno zamykały cię w kręgu… i robiły to nadal. Nie słyszałeś jednak ich szczekania ani warczenia. Odpocząwszy wystarczająco, starałeś się wstać. Choć z powodu otrzymanych ran miałeś z tym problemy, a zmoczona ziemia wcale nie ułatwiała ci sprawy, w końcu się udało. Nie musiałeś przy tym się śpieszyć – nie było takiej potrzeby. Zauważyłeś, że wilki rzeczywiście nie opuściły posterunku. Jednakże one… ułożyły się. Z przednimi łapami skierowanymi w twoją stronę. Rozejrzałeś się. Mimo że rany teoretycznie stanowiły dla ciebie dobry powód do zmartwień, nie dbałeś o to. Już samo to, że na razie było po wszystkim, sprawiało, że czułeś sporą ulgę.

Nagle spostrzegłeś, że jeden wilk podszedł do ciebie. Patrzył w twoje oczy. Biła z nich jakaś determinacja, czułeś to. Nie wiedziałeś tylko, co to ma oznaczać. Przemknęła ci myśl, że być może zaraz cię zaatakuje – niesłusznie. Wyciągnął jedynie łapę w twoją stronę i tak stał. Zrozumiałeś, co chce przez to przekazać. Przykucnąłeś powoli. Podłożyłeś nisko prawą dłoń. Wilk położył łapę na jej wierzchu. Patrzyłeś na to całkowicie spokojnie. Nie przejmowałeś się absolutnie niczym. Wataha zawyła.

Kiedy ruszyłeś dalej, wycie wilków towarzyszyło ci jeszcze długo. To cię pokrzepiało – z drugiej strony miałeś przemożną ochotę zrobić dłuższy postój, by zebrać się psychicznie. Las był ogromny, na dodatek poruszałeś się zdecydowanie gorzej niż przed spotkaniem ze zwierzyną. Szczęśliwie deszcz w pewnym momencie przestał padać. Spostrzegłeś też, że marsz najwyraźniej trwa już bardzo długo, bo zauważyłeś, że na niebie już zmierzchało. Dlatego starałeś się przyśpieszyć. I w końcu… Po tylu trudach tym większa radość cię ogarnęła, gdy zobaczyłeś, że doszedłeś na sam kraniec lasu. Przeszedłszy się jeszcze chwilę, wychyliłeś głowę zza drzew. Daleko od siebie dostrzegłeś coś, co przypominało palisadę, a za nią dachy zabudowań. Niemal osiągnąłeś swój cel podróży… Uczucie ulgi jednak szybko przeminęło, gdyż nagle przeszył cię ból, przez który zacisnąłeś zęby. Z trudem stłumiłeś ryk – wydałeś z siebie tylko cichy, acz przejmujący dźwięk. To był jednoznaczny sygnał: musiałeś odpocząć.

Ulokowałeś się na wysokim wzgórzu pod gołym niebem. Miałeś w poważaniu, że ktoś może cię zobaczyć, tym bardziej że już jedyne, co oświetlało ziemię, to były gwiazdy na niebie. Uprzednio odgarnąwszy ogon, usiadłeś ze skrzyżowanymi nogami. Wiesz, co uważam tu za fascynujące? Mianowicie fakt, że była to twoja pozycja do snu, pomyślana specjalnie po to, by nie uszkodzić skrzydeł. Bardzo zmyślna, muszę przyznać… A przyjąłeś ją, bo chciałeś poobserwować w zamyśle ciemne, bezchmurne niebo. Przypomniałeś sobie przy okazji, że jednym z twoich pragnień z czasów pisklęcych było wzlecieć wysoko, jak najwyżej, byle sięgnąć tak licznych tam gwiazd… Ale pozostało to w sferze marzeń. Mimo to jestem gotów się założyć, że chciałbyś kiedyś tak rozwinąć skrzydła… Przyznaj, mój drogi, nie mam racji? Nie minęło jednak wiele czasu, aż stwierdziłeś, że pewne marzenia powinny zostać tam, gdzie ich miejsce – dlatego postanowiłeś zamknąć oczy… Przeszkodziło ci jednak wycie wilków. Dźwięk docierał ze znajdującego się daleko stąd klifu – słyszałeś go aż tutaj… Tak, to te wilki. To te wilki…

Ostatecznie zamknąłeś oczy w błogim uczuciu ulgi. Zacząłeś śnić tak szybko, że nawet nie zorientowałeś się kiedy…


Poprzednia Jesteś na stronie 2. Następna
1 2 3 4