Chronomanta

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11
Poprzednia Jesteś na stronie 3. Następna

//Dzień 343 roku 61

Dziennika dzień pierwszy

Jestem zmęczony.

Pamiętam czasy, gdy pełen wściekłej determinacji rozpocząłem pracę nad mym wielkim dziełem. Pamiętam doskonale chwilę, gdy zawarłem za sobą ołowiane odrzwia, jedyną drogę do świata, i gdy zszedłem w głąb stworzonej przeze mnie ciemnej samotni. Do dziś jej nie opuściłem, do dziś wrota pozostają nieotwarte.

Cień dawnego zapału nadal tli się we mnie, niczym samotny węgielek wśród zimnego już popiołu. Ale tli się nieśmiało, migotliwie. Otoczony zmęczeniem, powoli przez zmęczenie dominowany. W końcu zgaśnie. Pozostanę pustą, wypaloną skorupą dawnych ambicji.

Póki jednak tak się nie stanie nie porzucę swojej pracy. Nie teraz, kiedy w końcu, po tylu latach egzystencji niczym cień i wyrzeczenia się wszystkiego, co kiedyś było mym udziałem, zbliżam się do końca. I kto wie, czy nie okaże się, że warto było poświęcić wszystko. Że cena nie była zbyt wysoka. Być może z popiołów wstanie feniks.

Na razie jednak jestem zmęczony, a do przodu pcha mnie jedynie nieprzemożone uczucie, że gdybym teraz zrezygnował, całe moje życie okazałoby się marną komedią o żałosnym zakończeniu.

Zaczynam spisywać ten dziennik, gdyż czuję taką potrzebę. Być może za kilka stuleci ktoś otworzy ołowiane drzwi do mojej fortecy i wejdzie w głąb czarnej czeluści, która otworzy się przed nim. Być może na jej dnie odnajdzie te zapiski, a przy nich kości.

Być może też uda mi się dokonać tego, o czym marzyłem ponad pół wieku temu, a wtedy sam za kilka lat przeczytam to, co teraz spisuję i śmiać się będę ze zmęczenia i wątpliwości, które obecnie wespół targają się na mnie, i którym na razie daję odpór, choć już coraz słabiej. Nie wiem. W każdym razie spisuję to, co za spisania uznaję godne. Mam też zamiar zdać relację z wydarzeń najbliższych dni, które to mają stać się rozliczeniem całego mojego życia.

Wpierw jednak napisać muszę trochę o sobie, abyś wiedział, kimkolwiek jesteś, o ile jesteś, czyje myśli przychodzi ci czytać.

Nie dbam o imię, którego nie używałem już od tak dawna, że stało się dla mnie obce. Imię nie mówi nic o człowieku. Mówią o nim jego czyny, myśli i zamiary. Sam więc nazwij mnie po lekturze tego dziennika, jeśli uznasz to za stosowne.

Historia moja niewarta jest wzmianki, zresztą większość jej dokonała się tu, w mojej samotni. Wiedzieć musisz tylko, że jestem tym, który potrafi wolą zmieniać rzeczywistość. Kiedyś określałem się mianem maga, lecz dawno już stałem się kimś od magów większym. Jestem Adeptem Magii. Uczniem Magii, który przerósł mistrza. Jestem Panem Magii, gdyż jest ona na każde skinienie mej woli. Niekwestionowanym jej Władcą. Bez wątpienia rzec mogę, iż jestem jednym z najpotężniejszych ludzi, jacy kiedykolwiek stąpali po tym i po innych światach.

I cóż z tego? Co mi po tym, skoro tkwię tutaj niczym wygłodzony pies, który od półwiecza skamle o miskę wypełnioną po brzegi? Cóż z tego, skoro władzę i destrukcję mam za nic? Cóż z tego, jeśli jestem już niemal całkowicie wyprany z namiętności?

Jako człowiek młody i głupi, zaślepiony własną mocą, powziąłem decyzję, której skutkiem jest mój obecny stan, a także ten dziennik. Odrazą napawała mnie wówczas myśl, iż ja mógłbym skończyć tak jak inni wielcy magowie tego świata. Na dworze władcy jakiegoś państwa, albo też zaszyty w wieży w dzikiej puszczy, karmiący się legendami o sobie samym. Nie, moja ambicja sięgała znacznie dalej.

Głęboko pod ziemią stworzyłem miejsce, twierdzę złożoną z trzech sal. Sześćdziesiąt jeden lat i trzysta czterdzieści trzy dni temu zamknąłem się w niej, odgradzając od świata pokrywą z ołowiu.

Spędziłem tutaj większość swego życia. Przez większą jego część jedynymi mymi towarzyszami były prastare grimuary, magiczne przyrządy i demony ewokowane w rytuałach. Nie pamiętam już jak wygląda słońce ani drugi człowiek. Zapłakałbym nad sobą, gdybym był w stanie. Jakże gorzki byłby to płacz.

Wszystko po to, aby zyskać rzecz tak prozaiczną jak potęga. Potęga co prawda, o jakiej nikt nie śmie nawet marzyć. Potęga, która dla mnie nawet stanowi ogromne wyzwanie, lecz co z tego? Jakimże byłem głupcem!

Lecz wycofać się już niepodobna. Zbyt wiele postawiłem na szali, by teraz odejść bez jej zawartości. Doprowadzę więc do końca to, co rozpocząłem w swej ślepocie. Być może Bogowie, w których od dawna już nie wierzę, wynagrodzą mnie za moją wytrwałość. Być może ukarzą za pychę mojej młodości.//


Poprzednia Jesteś na stronie 3. Następna
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11