Chronomanta

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11
Jesteś na stronie 1. Następna

To nie był zwykły deszcz. Nie, nie było w nim niczego nadnaturalnego, ale taki deszcz nie zdarza się często. Krople były wręcz ogromne, spadały w niewielkich ilościach i jakby leniwie, lecz ich uderzenia o powierzchnię ziemi były głośniejsze od szumu najbardziej nawet rzęsistej ulewy.

Spał. W pełnym ubraniu, na łóżku bez materaca. Właściwie odpoczywał tylko, leżąc z zamkniętymi oczami i na granicy świadomości. Deszcz padał za oknem, które niemal całkowicie wyciszało jego odgłosy.

Jakiś dźwięk. Jak krok na dywanie lub zamknięcie książki. Ale otworzył oczy. Idealnie szare oczy.

Bez najmniejszego zastanowienia, odruchowo, sięgnął po sztylet. Cienki jak papier i tak długi, że był niemal mieczem. Wstał z łóżka i z zaciśniętymi ustami skierował się do drzwi.

W jego domu był intruz. Nie wątpił w to nawet przez chwilę. Mówiło mu o tym coś więcej niż tylko słuch. Czuł go. Wyczuwał czyjąś obecność.

Ileż już razy próbowano go zgładzić.

Przeszedł przez korytarz kierując się do gabinetu. Wszedł po kilku stopniach, po czym otworzył drzwi. Cicho.

Przy jego biurku, o kilkanaście kroków dalej, stał ktoś, odwrócony tyłem do drzwi.

Widział tylko zarys intruza, który przy zapalonej świeczce patrzył na coś leżącego na blacie. Ruszył w jego kierunku, stąpając całkowicie bezdźwięcznie. Zbliżył się na odległość ramienia.

Wtedy postać odwróciła się. Był to starzec, okryty łachmanami. Siwe włosy i broda były tak brudne, że ciemnoszarej barwy.

W głębokich zmarszczkach wokół ukrytych w cieniu oczu lśniły łzy.

Ręka uzbrojona w sztylet przecięła powietrze. Zatrzymała się dopiero, gdy ostrze tkwiło głęboko w piersi starca.

W tym ciosie, błyskawicznym, silnym i precyzyjnym, wyraźnie było pewne wahanie.

Starzec zrazu nie zareagował, a potem otworzył usta i wydał okrzyk. Rozdzierający duszę ryk, nieporównywalny z żadnym innym dźwiękiem. To nie był krzyk umierających. Był to krzyk zastrzeżony dla ojców, którzy tracą swych jedynych synów. Przenikliwy wrzask, który pamięta się całe życie.

Sztylet stał się czarny. Trzymająca go ręka zadrżała.

Cofnął ją, w odruchu pełnym przerażenia, i skierował w stronę szyi intruza, nadając impet w powietrzu.

Widział, jak ostrze przecina skórę. Jak z łatwością przechodzi przez ścięgna i mięśnie. Czuł opór, gdy wnikało w tchawicę i rdzeń kręgowy. Patrzył na usta starca otwierające się w agonii. Na purpurową krew, której wszędzie było pełno.

A potem widział tylko swoją wyciągniętą rękę, kończącą zamach w pustce.

Zamrugał oczami odzyskując równowagę. Był sam w swoim gabinecie.

Dokładnie obejrzał podłogę, przypatrzył się trzymanej broni.

Nie znalazł żadnych śladów wydarzeń sprzed paru sekund. Śladów człowieka, którego z pewnością zabił. Ze zmarszczonymi brwiami zgasił świeczkę i wyszedł z gabinetu.

Rano uznał, że miał interesujący sen.

Na jednym z pergaminów leżących na jego biurku pojawiła się mała, ciemna plama, która rozmyła trochę inkaustu.


Jesteś na stronie 1. Następna
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11