Srebrne skrzydło

1 2 3 4 5 6 7 8 9
Jesteś na stronie 1. Następna

Prolog
Pogoda popsuła się. Niebo zasnuły sinoszare chmury, kłębiące się gdzieś tam, w górze jak dym z wielkiego pożaru. Powoli spadały na dół coraz gęstszą mgłą, przykrywając góry i zasłaniając je kotarą utkaną z cienia i popiołu. W powietrzu rozpyliły wilgoć. Spojrzawszy z wysoka na świat, który za ich sprawą stał się szary, zaczęły płakać, dokańczając swego dzieła tworzenia jesiennego krajobrazu. Deszcz siąpił pomału, jakby specjalnie dozowany przez szare zjawy, które zawładnęły teraz niebem. Może wiedziały, że ich nieuchronnym przeznaczeniem jest oddać siebie, złożyć w ofierze na ołtarzu ziemi, by została zapewniona ciągłość, by przyroda nadal umierała i odradzała się w swoim odwiecznym cyklu i chciały wykrwawiać się powoli, trwać jak najdłużej? A może po prostu ich czas jeszcze nie nadszedł?-Cholerny deszcz- zaklął barczysty kopacz- Nigdy nie skończymy tej roboty. I jeszcze mamy sami je rozpoznawać. Co ja, medyk jakiś jestem?Stał wraz z towarzyszami w głębokim na wysokość przeciętnego człowieka dole. Co jakiś czas któraś z łopat natrafiała na twardy, białawy przedmiot. Tak, jak w tej chwili. Niski, szpakowaty mężczyzna schylił się i podniósł brudną od ziemi czaszkę.-Następna- rzekł z niechęcią, po czym obejrzał ją dokładnie- Ludzka.- stwierdził i rzucił ją na stos podobnych czaszek. Obok piętrzyły się stosy piszczeli, obojczyków i innych fragmentów ludzkiego szkieletu, już od dawna nieużywanych przez właścicieli. Cichy szczęk zasygnalizował, że czaszka uderzyła o inne kości. Gdzieś w oddali dziko wył wiatr. Kopacz wzdrygnął się.-Przeklęta robota.- mówił, rozglądając się trwożliwie.- Przecie my tu cmentarz rozkopujemy. Niebezpieczna rzecz, spokój nieboszczykom zakłócać...-Zawrzyj gębę, Pranc!- ofuknął go ogorzały blondyn- Wiedziałeś, gdzie idziesz. Trza było w chałupie siedzieć!-Kiedy ja nie wiedział, że tu tyle upiorów będzie...-Ile?- prychnął czwarty, najwyższy kopacz- Ani jednego jeszczem nie widział. A poza tym my jeno kopiemy, a to panowie naukowcy rozkaz wydali, oni kości zabierają i to ich upiory dręczyć będą. Oni gorsi od nas.-Gorsi? Oni dla dobra nauki, a ty dla denarów! Kto gorszy, hę?- nie dawał za wygraną szpakowaty.-No właśnie. Za moją zapłatę dzieciaki się najedzą, a nauka nikomu nie potrzebna, chyba starym wariatom, żeby im się nie nudziło! Tedy ja z potrzeby, oni dla rozrywki! Kto gorszy?-Ale strzyga nie patrzy, kto jest kto. Wszyscy my tu w niebezpieczeństwie, powiadam wam, wąpierze się nami nakarmią i w tym dole zostawią, cośmy go sami wykopali!-Jak się nie zamkniesz- wysoki zamachnął się łopatą- to rzeczywiście będziesz tu leżał, ale sam i to nie przez wąpierza.-Uciszcie się!- krzyknął blondyn- Znalazłem coś! Trzymał w ręce kolejną starą czaszkę, jednak ta była inna. Miała dłuższe, ostrzejsze zęby, wśród których wyraźnie wyróżniały się kły. Oczodoły były małe, kości policzkowe bardzo płaskie, a czoło niskie. Bez wątpienia należała do orka.

*

-Nareszcie! Mamy dowód!- krzyknął triumfalnie niski człowiek w ciemnej pelerynie. Wziął czaszkę z rąk kopacza i obejrzał ją dokładnie- Mówicie, że znaleźliście ją na południowym krańcu Doliny? Idziemy tam natychmiast! -Jeśli można coś poradzić- rzekł obojętnie jeden z jego towarzyszy siedzących na drewnianych krzesłach wokół zawalonego pożółkłymi rękopisami i starymi mapami stołu- wybierzmy się tam raczej jutro. Dziś już się ściemnia, a poza tym pada. -Ale to jest sensacyjne odkrycie- człowiek w pelerynie nie dawał za wygraną. Był wyraźnie podekscytowany.- Musimy to natychmiast zbadać na miejscu! Tam musi być ich więcej! To dowód, że legenda mówi prawdę! -Spokojnie, panie Kofler, proszę się tak nie gorączkować. Po pierwsze: jeśli w Dolinie są inne kości orków, to będą tam również jutro. Po drugie: teraz i tak nic nie znajdziemy, o wiele skuteczniej prowadzi się poszukiwania przy świetle dziennym. Po trzecie: legendy NIGDY nie mówią prawdy. Są tylko mitem, który wokół niej powstał, bluszczem, który zarósł starą świątynię i zniekształcił ją. Naszym zadaniem jest usunąć chwast i dostać się do środka. -Ale nie zaprzeczy pan, że to, co trzymam w ręce to czaszka orka. W zeszłym tygodniu znaleźliśmy mnóstwo resztek oręża: wyszczerbione miecze, kawałki zbroi, połamane tarcze. Na wielu z nich był dawny znak Królestwa. Można więc z całą pewnością stwierdzić, że przed wiekami, zanim jeszcze Dolina Esten stała się cmentarzyskiem, rozegrała się tu bitwa , że w bitwie brały udział wojska królewskie i że działo się to nie później niż sześć wieków temu, przed zmianą herbu Królestwa. A teraz mamy dowód, że w bitwie brali udział orkowie! O wszystkim tym mówią już od dawna wędrowni bajarze, wszystko to jest w legendzie!- zakończył triumfalnie. -Tak, to prawda- odparł drugi badacz- rzeczywiście bitwa opisana w legendzie naprawdę miała miejsce i nie tylko pan w to wierzył, my wszyscy również i dlatego właśnie tu jesteśmy. I to jest ta opleciona bluszczem świątynia, a przynajmniej jej fragment. Ale to nie oznacza, że cała legenda, cała zasłonięta chwastem sylwetka jest prawdziwa. Gdzie dowody na to, ze w bitwie brały udział jakieś siły nie z tego świata, wojska z owej krainy szczęśliwości? Gdzie grób tego Renavisa, jego dom, rodowód, jakikolwiek ślad po nim? Gdzie są jakieś pozostałości po kapłanach którzy mieliby mieć tak niesamowite umiejętności? I wreszcie: gdzie jest ów sławny amulet, lub bodaj najmniejsza wzmianka o nim w jakimś poważnym dokumencie? Milczycie, panie Kofler? Macie nas za niedowiarków? Owszem jesteśmy nimi. Jesteśmy bowiem poważnymi badaczami, a nie marzycielami, którzy chcą dowieść niemożliwego!

Kofler nie odpowiedział. Nie miał żadnych kontrargumentów. Ale nie przestał wierzyć, że ma rację.

*

W brudnym, cuchnącym pomieszczeniu, które w miasteczku Milster nazywano tawerną, było dziś niezwykle tłoczno i bardzo duszno. Zapachy potu, piwa i kapusty mieszały się w jedną, trudną to zniesienia woń. Panował nieopisany gwar: wędrowcy opowiadający swe przygody przekrzykiwali się nawzajem, podpici chłopi śpiewali, grające w karty krasnoludy klęły, służebne dziewki piszczały poklepywane z wszystkich możliwych stron przez rozochoconych zabijaków. Nagle ponad cały ten hałas wzniósł się gruby, niski głos, bez wątpienia należący do potężnej matrony siedzącej w pobliżu drzwi. -Renavis była kobietą!- grzmiała. -Co ty gadasz, babo głupia?!- zaskrzeczał siedzący obok staruszek- Renavis to był mężczyzna, elf w dodatku. -Jaki elf znowu?- wrzasnął czerwony na twarzy grubas- tu nie ma elfów, nigdy nie było, mieszkają na południu! On był czarodziejem!-Ona- darła się kobieta-Czarodziejka. Tak, była czarodziejką. -Cicho bądź, krowo, nikt cię nie pytał!- skrzeczał staruszek. Spojrzała na niego groźnie, ale siedział zbyt daleko, by mogła go dosięgnąć i pokazać, kto ma być cicho. -Na niczym się nie znacie- krzyknął jakiś krasnolud, wyjątkowo zarośnięty, nawet jak na przedstawiciela swojej rasy- Renavis to był rycerz! Pasowany rycerz! Z rozkazu króla jechał! Z pięcioma towarzyszami! -Bzdury jakieś, sam jechał, na siwym koniu i w czarnym płaszczu! -Nieprawda, bo na gniadoszu!-Gniadoszce, to była klacz! Kłótnia rozwijała się w najlepsze. Brali w niej udział wszyscy, to znaczy prawie wszyscy. Wysoki, starszy mężczyzna w kapturze, siedzący obok wrzeszczącego grubasa nie odzywał się wcale. Obserwował. W końcu ktoś rzekł, a raczej krzyknął:-Słuchajta, przecie tu bard siedzi, co tak ładnie wczoraj o bitwach, a dziś po południu o elfich krajach opowiadał. On na pewno wie najlepiej, niech tedy rozsądzi, kto ma rację. Mężczyzna powiódł wzrokiem po sali, zatrzymał go na przemawiającym i rzekł: -Nikt. Wszyscy się mylicie.-Tedy opowiedzcie nam, jak było. -Tak, opowiedzcie! -Piwo dla barda! Bard podniósł dłoń, by uciszyć ciżbę. Milczał prze chwilę. -A więc...- zaczął- Wiecie zapewne, że dawno temu...

***

Dawno temu, kiedy na świecie nie było jeszcze Czarodziejów, w Królestwie Regnavii żyli kapłani, którzy potrafili robić wiele nieprawdopodobnych rzeczy, jak chodzenie po ogniu albo przywoływanie deszczu. Znali się na leczeniu, przepowiadaniu przyszłości, umieli robić dające nadludzką siłę zbroje i sporządzać napoje wywołujące wizje. Jednak najważniejszą i najpilniej strzeżoną umiejętnością było nawiązywanie kontaktu z innym światem, z tym, do którego podobno przechodzi człowiek, gdy jego ciało umrze. Światem tym rządził potężny władca, który jednak nigdy nie rozmawiał z kapłanami. Była to piękna i szczęśliwa kraina zamieszkiwana przez wiele stworzeń, przede wszystkim jednak przez dziwne, podobne do elfów, ale skrzydlate istoty. Ich przywódca, a zarazem generał (jako że tworzyły dobrze wyszkolone wojsko) miał na imię Somnus, co w ich języku oznaczało "sen". To on pośredniczył między tajemniczym władcą a kapłanami. W owym czasie Regnawią rządziła starodawna dynastia. Kraj był bogaty, ludzie żyli szczęśliwie i umierali spokojnie, bowiem wiedzieli, że śmierć jest jedynie kolejnym etapem w wędrówce między światami. Przez wiele wieków królestwo trwało w spokoju i dobrobycie. Do czasu. Niebezpieczeństwo było tuż obok od zawsze, najpierw małe, a potem stopniowo rosło w siłę, aż stało się wielkie. Po drugiej stronie Gór Wilczych mieszkały dzikie plemiona orków. Były małe i rozproszone, aż znalazł się ktoś, kto zdołał je zjednoczyć. Ten ktoś nie był orkiem. Był człowiekiem. Młodym, zdolnym człowiekiem, który zdołał połączyć dzikie hordy dzięki swemu mentorowi, który powierzył mu to zadanie, aby z ich pomocą zdetronizować obecnego króla i zająć jego miejsce. Furis. Kapłan.
Król zorientował się, że orkowie się zjednoczyli, ale nie wiedział, kto jest ich przywódcą. Ponieważ w Regnavii nie było wojny od setek lat, w królestwie było niewiele wojska. Żeby zebrać więcej, trzeba było czasu, dużo czasu. Kapłani wezwali na pomoc swoich sprzymierzeńców z innego świata. Armia pod wodzą Somnusa przybyła, aby pomóc królestwu. Maszerowała szybko na wschód, w stronę nowego państwa orków. Jednak Furis ostrzegł swego podwładnego, przywódcę orków. Ten przygotował zasadzkę na skrzydlate wojsko wśród skał Wilczej Przełęczy. Orkowie spadli na nich jak grad. Armia z krainy szczęścia parę dni po przybyciu na padół łez została zmasakrowana. Somnus zginął. Wszyscy zginęli. Zostało tylko dwóch skrzydlatych żołnierzy. Ci, chcąc uratować swój świat przed kolejną zdradą, zabrali amulet Somnusa, który umożliwiał komunikację między dominiami, po czym zabrali go aż za Śnieżne Szczyty, gdzieś na Zimną Pustynię. Tam umieścili go w starej kamiennej świątyni, zastawili magiczne pułapki, a przed wejściem zostawili potwora, aby nikt nie mógł dostać się do środka, po czym sami, z pomocą ukrytego i zabezpieczonego amuletu przenieśli się do swojego świata.
Królowi udało się zebrać dostatecznie dużo wojska, aby pokonać armię orków. Zdrada Furisa została odkryta, a on sam- uwięziony. Wydawało się, że wszystko jest w porządku, ale to nie była prawda. Kiedy zabrakło amuletu, droga, którą ludzie przebywali po śmierci, aby dojść do kraju szczęścia została zamknięta. Ludzie przestali palić zwłoki, zaczęto je grzebać. Rozległa równina między Wilczymi Górami, a Śnieżnymi Szczytami zamieniła się w cmentarzysko. Zmarli, którzy nie mogli zacząć nowego życia ani wrócić do dawnego, uwięzieni na mglistym pustkowiu, w Dolinie Esten zwanej teraz Szarą Równiną, zamieniali się w krwawe zjawy. Kto odważył się wkroczyć na cmentarzysko, natychmiast był napadany i zabijany przez rozwścieczone własnym cierpieniem i bezsilnością upiory. I tylko zawsze pijani grabarze, okryte czarnymi płaszczami zakapturzone postacie omijane przez każdego mieszkańca Regnavii szerokim łukiem, mieli wstęp na tę potępioną ziemię.
Mijały miesiące, lata, wieki. Na Szarej Równinie było coraz więcej zwłok, coraz dalej rozciągało się imperium zjaw. Królestwo podupadło, jego dawna potęga znikła bez śladu. Jedyną pociechą dla jego mieszkańców była stara przepowiednia ostatniego z dawnych kapłanów, który na łożu śmierci powiedział, że kiedyś urodzi się ten, który znów otworzy drogę do innego świata i choć będzie to wyglądało inaczej niż kiedyś- pozwoli umarłym zaznać spokoju w krainie szczęścia. Ludzie czekali. Każdego co sławniejszego rycerza okrzykiwali wybawcą. Jednak żaden z nich nie okazał się nim być. Nadzieja gasła.


Jesteś na stronie 1. Następna
1 2 3 4 5 6 7 8 9