Srebrne skrzydło

1 2 3 4 5 6 7 8 9
Poprzednia Jesteś na stronie 4. Następna

Pogranicze

-Co to właściwie jest za jeden?- niski ork splunął na spaloną słońcem ziemię, po czym znów pochylił się nad miską i zaczął jeść, a właściwie pożerać to, co w niej było.

-A tobie łajno do tego, psi synu!- odburknął inny.

-Ja se nie dam rozkazywać, komu popadnie, a to jest jakiś ludzki gówniarz!

-Sam jesteś gówniarz, kretynie! Nie tobie decydować, komu będziesz służył, jak ci żreć dają, to ty bierz i rób, co ci każą zamiast się mądrzyć!

-Dobrze mówi- wtrącił się jeszcze inny, bardzo wysoki, z ramionami zwisającymi aż do kolan- Jak wojnę wygramy, to i ludzkiego mięsa nie zabraknie, i zabawić się z kim będzie, bo jeńców nabierzem.

-Ale..- nie poddawał się niski.

-Stul pysk, bo jak cię strzelę na odlew, to się do tej tu skały przykleisz!

-Cicho, kundle! Wódz idzie!

Spojrzeli wszyscy równocześnie we wskazaną stronę. Wódz był wysokim, blondwłosym młodzieńcem o delikatnych, niemal elfich rysach i wielkich oczach, błękitnych jak niebo w upalny dzień, które nadawały jego twarzy dobrotliwy i niemal niewinny wyraz. Kto jednak przyjrzał się bliżej zauważał, że była w nich nieposkromiona pycha, arogancja i szyderczość, a czasami, kiedy coś szło nie po myśli ich właściciela, czaiła się w nich nienawiść i okrucieństwo. Był ubrany po wojskowemu, z przypasanym wielkim mieczem z rzeźbioną rękojeścią. Morenbus. Nowy wódz orków. Powiedział tylko trzy słowa.
-Idziemy po krew!

Wiwaty zagłuszyły nawet wrzask sępów, które już od jakiegoś czasu krążyły nad zbierającym się wojskiem, jakby w przeczuciu nadchodzącej uczty.

*

-Gdzie my jesteśmy?- Derek z zakłopotaniem drapał się w tył głowy. Znajdowali się na piaszczystej równinie, tu i ówdzie porośniętej mchami i karłowatymi krzewami. Słońce zachowywało się tak, jakby chciało żywcem spalić wszystko, co żyje ma ziemi. Najmniejszy wiatr nie poruszał wysuszoną trawą.

-Tylko mi nie mów, że się zgubiliśmy!- krzyknął Ren- Mówiłeś, że znasz drogę bardzo dobrze!

-Mówiłem, mówiłem- machnął ręką zniecierpliwiony krasnolud- ja dużo rzeczy mówię!

-O tak, zauważyłem- rzucił Renavis. Derek spojrzał na niego spode łba

-Nie musiałeś ze mną iść.

-Ale poszedłem, bo mówiłeś, że znasz drogę.

-I znam. Muszę tylko.. sobie przypomnieć. Psiakrew, w ciągu tylu lat bardzo tu się zmieniło!

-Mówiłeś, że ostatni raz byłeś tu jesienią.

-Mówiłem. A teraz cicho siedź i daj mi się skupić. Musimy być niedaleko od Starego Strumienia, dlatego tak śmierdzi. Ci cholerni ludzie z miast wylewają ścieki, gdzie popadnie... Cały czas szliśmy na południe. Zatem jesteśmy już prawie w Milster!

-Jesteś pewien?

-Pewnym to można być tylko tego, że krowie łajno cuchnie, i to też nie zawsze! Ale lepiej spróbować, niż się tu upiec żywcem! Chodź, skręcamy na wschód! A to co?

Jego ostatnie pytanie dotyczyło tajemniczej siły, która poruszała gęstwiną karłowatych krzewów. Szelest natychmiast ustał, widocznie owa siła usłyszała pytanie krasnoluda i postanowiła udawać przywidzenie. Derek jednak nie dał się zwieść.
-To chyba warchlak, albo lis! Czekaj no, wezmę toporek, to może i coś na obiad będzie! Chodź no tu warchlaczku!

-Jaki warchlaczku, jaki warchlaczku!- Spomiędzy krzaków dał się słyszeć się oburzony głos.

-A, to mówi! Kim jesteś i czemu się po krzakach kryjesz?

-Jestem magiem!- w głosie słychać było urażoną dumę- Uważaj do kogo mówisz, bo zmienię cię w coś, co można z łatwością rozdeptać! A w krzakach siedzę, bo... bo coś zgubiłem!

-Akurat!- krzyknął Derek z niedowierzaniem- Jeśli tak, to pokaż nam się, panie magu!

W krzakach znów coś się poruszyło i powoli wygramoliła się z nich ciemna postać. Nieznajomy miał na sobie płaszcz, który, kiedyś zapewne czarny, obecnie miał barwę przydrożnego kurzu. Na twarzy zamiast dodającej dostojeństwa długiej brody noszonej zwykle przez wędrownych magów miał ciemny, co najmniej czterodniowy zarost. W ręku trzymał sękaty kij, na plecach zaś niósł niewielki worek. Wyglądał raczej na wędrownego barda, ale od biedy rzeczywiście mógł być magiem.
-Proszę, panie krasnoludzie, jest pan zadowolony?

-Ależ tak, w zupełności, choć na maga nie za bardzo wyglądasz. No, ale wierzę ci na słowo. Jak cię zwą?

-Delinquo. Ale najczęściej wołają na mnie Deli.

-Witaj. Jestem Derek, a to Renavis Allem cośtam, czyli Ren. Idziemy do Milster, a potem dalej, do Earii.

-Hmm, to dziwne. Dlaczego więc chcecie iść na wschód, skoro Milster jest na zachodzie?

-Skąd wiesz?

-Cóż, przypadkowo pochodzę z Pogranicza i właśnie wracam w rodzinne strony, Również przez Milster i Earię, tylko że ja idę jeszcze dalej, do Sarkem. Znam świetnie wszystkie drogi, może oprócz tych prowadzących przez lasy.

-Cóż... Zatem, magu, jeśli oczywiście nie przeszkadza ci towarzystwo... Może moglibyśmy dołączyć do ciebie.

-Będę zaszczycony.

*

Co prawda po wydarzeniach w Bilienpagos Renavisowi nie za bardzo uśmiechało się nocowanie w karczmie, jednak nie było innego wyjścia. Milster nie było dużym miastem, szczerze mówiąc było raczej zabitą deskami dziurą na drodze z Wiochy Dolnej do Pipidówa Górnego, ale tawernę miało. Co prawda piwo w niej pozostawiało wiele do życzenia, ale polewka była pierwszorzędna. Trójka wędrowców piła już trzecią kolejkę, rozmawiając.
-Podobno idzie wojna- zagadnął Derek.

-Tak, też o tym słyszałem- odparł mag- To możliwe. Jeśli tak będzie, to koniec z nami.

-Przecież król ma wojsko- rzekł Ren

-Ale nie dość dużo. Prawdę mówiąc, tyle co nic. A poza tym Regnavia nie ma króla, tylko zapijaczonego wieprza w koronie.

-A poza tym jest jeszcze Szara Równina...

Zapadło milczenie, co zresztą często miało miejsce, kiedy padały te słowa. Równina była tabu. Nie dało się zahamować jej postępującego rozrostu, nadzieja na przyjście wybawiciela już dawno znikła. Pozostało udawanie, że wszystko jest w porządku.

*

Słuchaj, to brzmi w ciszy śmierci zew,
Nie, to nie mroczny las!
To w żyłach szumi krew

Kamienne stopnie były tym bardziej zarośnięte mchem, im wyżej pięły się ku górze. Wokół było coraz więcej czaszek i innych kości, wiatr robił się coraz zimniejszy, coraz wyraźniej słychać było chrapliwe pomruki dochodzące z góry. Ren spostrzegł, że ma w ręku miecz. Piękny, lśniący miecz z wyrzeźbionymi tajemniczymi znakami i dziwną, błękitną rękojeścią. Bał się. Strach trzymał jakby w żelaznych kleszczach, ale mimo to szedł dalej. Za sobą słyszał upiorne wycie i wręcz czuł na plecach zimne oddechy leśnych zjaw. Zadrżał.
Chodź...
Znów ten sam głos, trochę jak szept, trochę jak syk żmii.
Chodź, chodź, wybrany...

*
Wyruszyli następnego ranka. Szli przez spaloną słońcem ziemię, aż dotarli do lasów, które oddzielały Pogranicze od reszty Królestwa. Przed nimi wznosiła się mroczna, nieprzystępna ściana zieleni. O ile na gorącej równinie mocno dziś wiało i słychać było najróżniejsze odgłosy, od ryczenia pasących się nie wiadomo gdzie i czym krów, aż do nawoływań mieszkańców pobliskiej wsi, o tyle w lesie panowała niczym niezmącona, niesamowita wręcz cisza. Było w niej coś urzekającego i złowrogiego zarazem. Derek jako pierwszy ocknął się z zamyślenia i odwrócił wzrok od tego majestatycznego pałacu przyrody.
-I co teraz, magu? Znasz drogę?

-Średnio- odparł Delinquo

-Jak to: "średnio"? Znasz czy nie?

-W tych lasach drogi co roku zmieniają swoje położenie. Często zresztą nie ma ich tu w ogóle. Ale potrafię sobie poradzić- odrzekł Deli, bynajmniej nie zbity z tropu.

-A nie mógłbyś po prostu otworzyć jakiegoś... tego... portalu? Albo wezwać magicznych ptaków? Albo chociaż wyczarować takie światło, które robi czarodziejom za przewodnika?

-No... nie.

-Słuchaj, co z ciebie właściwie za mag, skoro nie potrafisz czarować?

-Jestem magiem!

-Śmiem wątpić!

-Nie kłóćcie się- krzyknął Renavis, który miał już serdecznie dosyć sprzeczek swoich towarzyszy. Idziemy. Później będziemy się zastanawiać, co dalej. Na razie chcę się już znaleźć w cieniu.

Weszli więc między stare drzewa i natychmiast ogarnęła ich ta dziwna cisza. W lesie było przyjemnie chłodno, ale ten chłód, w miarę jak oddalali się od słonecznej równiny, zaczynał zamieniać się w dotkliwe zimno. Wokół pachniało ziołami i wilgocią. Renowi przypominało to jego sny. Ale to nie był ten las, czuł to.
Szli, a drzewa zdawały się obserwować każdy ich krok, chyliły ku nim swe gałęzie, jakby dołączając fakt ich istnienia do swej wielkiej księgi życia, do swej prastarej mądrości. Spoglądały na nich oczyma zabliźnionych ran po urwanych konarach, słyszeli, jak szepczą koło nich kulki głogu, ocierali się policzkami o opadające gałązki, czuli zapach roślinności. Listki mruczały coś do siebie, lekki powiew wiatru jakby przenosił ich głosy dalej, aby cały las poznał zawarte w nich informacje.
-To nie jest zwykły las...- szepnął Ren. Mag i krasnolud nie odezwali się, ale najwyraźniej podzielali jego zdanie. Szli jeszcze jakiś czas. Stracili z oczu piaszczystą równinę, zagłębili się tajemniczy półcień. W końcu odezwał się krasnolud, przerywając długie, pełne niepokoju milczenie.

-Magu, podobno pochodzisz z tych stron, może więc byłbyś łaskaw wyjaśnić nam, co tu się dzieje? Co to za dziwny las?

-No cóż, podobno ten las jest zaczarowany, ale to nie jest pewne...

-Jak to, idziemy lasem, który przyprawia mnie o dreszcze, a ty mi mówisz, że nie jesteś pewien, czy jest zaczarowany? Mogliśmy iść inną drogą!

-Po pierwsze, nie ma już innej drogi, bo została zasypana, chyba, że masz na myśli Milczący Szlak. Po drugie, czego się spodziewałeś? To już jest Pogranicze, tu nie ma zwyczajnych miejsc.

-Może. Ale są lepsze od tego.

*

W dzień wędrowali, nocą zaś kładli się na wilgotnym poszyciu, nie zasypiając jednak, choć wstawali zupełnie wypoczęci. Wydawało się, że w tym lesie nie da się spać. Nikomu to jednak nie przeszkadzało, drżeli bowiem na myśl o snach, jaki mogłoby na nich sprowadzić to miejsce. Żywili się owocami i surowym mięsem upolowanych wiewiórek i zajęcy, gdyż nie udało im się ani razu rozpalić ogniska. W miarę wędrówki przyzwyczaili się do tajemniczej atmosfery lasu, nie zwracali uwagi na dziwne dźwięki, które można było usłyszeć w nocy, ani na niecodzienne zabarwienie wody ze strumieni, które przepływały między drzewami. Czasem trafiali na ścieżkę, czasem szli na przełaj. Ich oczy pomału przyzwyczaiły się do półmroku, a nosy do zapachu mchu i wilgoci. Powoli stawali się częścią lasu.
Wciąż jednak nie opuszczało ich przeczucie, że kryje on w sobie wiele niesamowitych tajemnic. Nie mylili się.

*

-Co ty do cholery wyrabiasz?!

-Usiłuję sprawiedliwie podzielić te jeżyny...

-Zgubiłeś przy tym już tyle, że nie powinieneś dostać nic! Nie pamiętam już, kiedy jadłem jakiś porządny posiłek, ciągle burczy mi w brzuchu, a ty niszczysz nasz dzisiejszy obiad! Mógłbyś nam wyczarować coś do jedzenia, podobno jesteś magiem, ale ty nie i nie, nie mogę, nie teraz, nie tu! Wiesz co, ja sobie myślę...

-Ćśśśś.... Słyszysz?

-Co?

-Śpiew...

Gdzieś pośród świeżej, soczystej zieleni
Głowy podnoszą żółte żonkile
Sarny się kładą na wilgotnej ziemi
W niebo wzlatują barwne motyle...

-Ren, słyszysz to?

-Słyszę. Chodźmy?

-Gdzie?

Ale pytanie pozostało bez odpowiedzi. Renavis, urzeczony słodkim, dźwięcznym śpiewem brzmiącym jak dzwoneczki zawieszone na oknie w wietrzny dzień, zagłębił się w leśną gęstwinę. Wsłuchując się w cudowną melodię dotarł do miejsca, gdzie krzewy tworzyły jakby zadaszoną altanę, ozdobioną girlandami kwiatów. W środku siedziała dziwna i piękna istota, ni to kobieta, ni to elfka, ni to rusałka leśna. Miała włosy koloru złotego piasku na dnie strumienia, opadające kaskadami loków na krągłe, białe ramiona. Jej smukłe ciało okrywała lekka, miękka szata, jakby utkana z wiatru i nici pajęczej, a duże, ciemnozielone oczy lśniły niesamowitym blaskiem. Ujrzawszy Renavisa podniosła się, ani trochę nie przestraszona. Nie była wysoka. W jej twarzy, ruchach spojrzeniu było coś... wężowego. Ren stał, bojąc się odezwać, aby nie rozwiać tej dziwnej wizji. Za nim stali mag i krasnolud.
Odezwała się pierwsza.
-Witaj, piękny panie. Chodź ze mną.

Po czym odwróciła się i zagłębiła w las. Nic więcej, żadnych wyjaśnień, żadnych zbędnych słów. Poszedł. A za nim jego towarzysze podróży.
Gęste krzewy pomału otwierały się przed nimi, ukazując ich oczom wielki, skryty między drzewami chyba tylko za pomocą magii pałac z białego kamienia. Miał trzy wysokie wieże, mnóstwo balkonów, tarasów, ogrodów, w których rosły wiecznie kwitnące drzewa i księżycowe kwiaty. Większa część dróżek była mostkami zawieszonymi między wielkimi oknami. Wszędzie rozbrzmiewała muzyka. Było to miejsce jak z bajki. Ren jak we śnie podążał za złotowłosą istotą, a za nim Derek i Delinquo. Kiedy przechodził przez bramę, powitały go małe leśne skrzaty. Złotowłosa odwróciła się.
-Witajcie w moim zamku. Od dawna tu na was czekam. Jestem Gaudiena.

*

-Co o tym sądzisz?- spytał Derek, pijąc wonne wino. Mag zamyślił się.

-Nie wiem... to trochę dziwne, ale nie wydaje mi się, żeby coś nam tu groziło. To cudowne miejsce! Zostałbym tu na zawsze.

-Niepokoję się. Ta ślicznotka może wcale nie być tą, za którą się podaje. A jeśli to stara wiedźma, która mami wędrowców? Przecież to Pogranicze...

-Nie sądzę. Może ty nie uważasz mnie za czarodzieja, ale potrafiłbym wyczuć iluzję albo czarną magię.

-Może i tak, ale mnie coś tu nie gra. Zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Słyszałeś, co ona mówiła? Że czekała na nas. Czemu właśnie na nas?

-Nie wiem. Nie bój się, przecież nie zabawimy tu długo. Najemy się, wypoczniemy i pójdziemy dalej.

-Mam nadzieję. O, Ren wrócił! Gdzie byłeś?

-Nigdzie. Zwiedzałem ogrody.

-Słuchaj, jak uważasz, czy my mądrze robimy, zostając tu.

-Przecież nie zamierzamy tu zostać.

Zostali. Główną tego przyczyną nie było jednak wino ani ogrody, tylko Ren.

*

Znalazła go w ogrodzie, tam, gdzie rosła miękka, wysoka trawa. W złote włosy wplotła leśne dzwonki i fiołki, jej szyi skrzyła się kolia z niewielkich szafirów. Wyglądała cudnie.
-Jak ci się u mnie podoba?- zagadnęła swoim dźwięcznym głosem.

-Bardzo. Tylko nie rozumiem.

-Czego?

-Dlaczego nas... dlaczego mnie tu przyprowadziłaś.

-Bo wiedziałam, że staniesz się częścią tego miejsca. Ja znam przyszłość, a przynajmniej jej część. I wiem, że tu zostaniesz. Dla tych ogrodów. Dla śpiewu ptaków. Dla mnie...

Odległość, która ich teraz dzieliła była tak niewielka, że nie zmieściłby się między nimi motyl. I stale się zmniejszała.

Mag i krasnolud właśnie sprzeczali się po raz kolejny, kiedy Renavis Allem Staer i Gaudiena legli na puszystym kobiercu seledynowej trawy.

*

Czas w leśnym królestwie zdawał się płynąć o wiele wolniej. Nie zauważyli, kiedy minęło lato, a potem jesień i zima. Przechadzali się białymi mostkami i ścieżkami wijącymi się wśród ogrodów, jakby pogrążeni w apatii. Renavis był szczęśliwy. Ale krasnoludowi coraz bardziej przykrzyło się życie w lesie.
-Mieliśmy odpocząć i iść dalej.

-Nie przesadzaj. Nie zabawiliśmy tu aż tak długo.

-Wystarczająco. Po dziurki w nosie mam tych drzew, kwiatów i perfumowanej lury, którą tu nazywają winem.

-Malkontent z ciebie. No, ale masz rację, najwyższy czas iść dalej.

-Tylko będzie problem. Ren raczej nie zechce iść z nami.

-Być może. Ale to jego wybór.

-Jaki jego wybór? Ta ślicznotka omotała go! Muszę mu pomóc, jestem za niego odpowiedzialny.

-Nie jesteś. Jest dorosły, wcale nie musi nigdzie iść z tobą. A ona go nie omotała dla rozrywki.

-Myślisz, że ona go naprawdę kocha?

-A czemu nie? Jest młodym, przystojnym brunetem, który uwielbia ją i jej zamek.

-Pewnie masz rację. Tylko nie wiem, jak ja się z nim rozstanę. Polubiłem szczeniaka.

*

Tej nocy zdarzyło się coś dziwnego: Ren usnął, po raz pierwszy od nie wiadomo jak dawna. Usnął w sercu zaczarowanego lasu i miał sen.

Stał u wylotu jakiegoś niesamowicie długiego podziemnego korytarza. Po ścianach ściekały krople wody. Koło niego stała Gaudiena. Tylko że nie była już piękną istotą z lasu, stała się wielkim, zielonym wężem o kilku głowach, pełznącym tuż obok niego z cichym szelestem. Nie wiedział, czy mówiła tylko jedna głowa, czy wszystkie naraz.
-Teraz zostaniesz tu na zawsze. To będzie twoje więzienie aż do śmierci.

Obok Gaudieny pojawiły się inne wężowate stwory. Wszystkie patrzyły na niego z nieukrywaną wrogością.

Obudził się zalany potem.

*

Znalazł ją w jednym z ogrodów. Na jego widok uśmiechnęła się słodko i wyciągnęła ku niemu ramiona. Nie zareagował.
-Kim jesteś?- zapytał- Tylko mów prawdę.

Spojrzała na niego zdziwiona.
-O czym, ty mówisz?

-O tobie. Powiedz mi, kim jesteś- krzyknął, coraz bardziej zdenerwowany.

Spojrzała mu w oczy. I zmieniła się na twarzy. Wiedział.
-Jestem księżniczką nagów.- rzekła spokojnie- Podziemnych stworzeń z pogranicza.

Zdanie zawisło w powietrzu i zapadło długie milczenie. Ren starał się powstrzymać łzy. Był zawiedziony i wściekły, że został tak oszukany, ale przede wszystkim smutny.
-Dlaczego?- spytał w końcu.

-Zostałam wysłana przez Radę Państwa Nagów, żeby cię zwieść i zaprowadzić do podziemi. Kobiety nagów potrafią przybierać ludzką postać, więc ktoś wpadł na pomysł, że to będzie dobry sposób, by cię uwięzić. A chciano cię uwięzić, ponieważ masz przynieść ludziom wolność. Nie zrozumiesz tego. My, nagi, nie posiadamy duszy, tego pierwiastka nieśmiertelności, który mają ludzie. A przecież bardziej na niego zasługujemy. Nie niszczymy przyrody, kochamy naukę, jesteśmy pracowici i szanujemy cudzą pracę. Nie mamy własności, wszystko u nas jest wspólne, żyjemy w zgodzie. Ale to jedno czyni nasze życie nieznośnym i popycha do głupich czynów. To zazdrość, Renavisie. Cieszyliśmy się, kiedy zaginął amulet i Bramy Światów zostały zamknięte, bo wtedy dusza stała się dla rodzaju ludzkiego źródłem cierpienia. I nagle zjawiasz się ty, i choć jeszcze o tym nie wiesz, wyruszysz, by ocalić piękno duszy. I dlatego miałam cię uwięzić. Ale nie zrobię tego, bo naprawdę cię pokochałam. Chciałam wyrzec się mojej rasy i zrobię to, tylko zostań tu ze mną. Będziemy żyli szczęśliwi w moim pałacu i nigdy się nie rozstaniemy.

Ren patrzył na nią, jakby chciał przewiercić ją oczami.
-Nie wiesz, co mówisz. Jestem śmiertelnikiem. Umrę i pogrzebią mnie na Szarej Równinie.

-Nie, jeśli zostaniesz ze mną. Potrafię sprawić, że po śmierci nie zamienisz się w upiora, tylko w leśnego duszka.

-Nie, Gaudieno. Skoro takie jest moje przeznaczenie, pójdę dalej.

-Zostań, proszę! Umrę, jeśli odejdziesz!

Zapadła cisza. Renavis wiedział, do czego zdolna jest nagini. Mogła uwięzić go w leśnym zamku na zawsze.
-Dobrze już, tylko nie płacz. Zostanę z tobą, kochanie. Nie płacz, proszę.

*

-Wstawajcie, idziemy!

-Dokąd? Krzyknęli jednocześnie Derek i Delinquo, zdziwieni, że Ren przychodzi do nich w środku nocy.

-Ruszamy w drogę.

-No!- ucieszył się krasnolud- Nareszcie! Tylko czemu tak nagle!

-Później wam wszystko wyjaśnię. W drogę!

Trzy postacie pod osłoną ciemności wymknęły się cicho z leśnego zamku. Zanim nastał świt, opuściły też zaczarowany las.


Poprzednia Jesteś na stronie 4. Następna
1 2 3 4 5 6 7 8 9