Ofiary wojny

1 2 3 4 5
Poprzednia Jesteś na stronie 3. Następna

Kilka tygodni późnij do Minotanu zaczęli przenikać nasi agenci specjalnie przeszkoleni do tego zadania. Mieli się oczywiście zająć podżeganiem ludności do buntu.
Wszystko poszło nadzwyczaj dobrze. Przyznam, że nawet ja nie spodziewałem się tak szybkich efektów. Choć z drugiej strony podżegacze byli wszędzie - na jarmarcznych placach, w podłych knajpach i tanich tawernach, we wsiach i miasteczkach. Obiecywali, że po obaleniu rządów księcia Viseka i wybiciu bogatych, religią panującą będzie kult Koldera, wszyscy będą się pławić w bogactwie i inne podobne bzdury. Ale liczyło się tylko to, że ci głupi biedacy uwierzyli w te brednie.

Zaczęły się rozruchy. Wtedy zaczęliśmy słać im broń (całkowicie za darmo), a na czele powstańczych oddziałów stanęli nasi agenci - w końcu ktoś musiał ich poprowadzić do walki. Większość z nich zginęła, ale Książę nie zapomniał o wdowach i hojnie im tę stratę wynagrodził.
Wybuchła wojna domowa. Na wieść o tym Książę wezwał mnie do siebie i poczęstował wspaniałym trzystuletnim winem, które trzymał na specjalną okazję. Wznieśliśmy toast za pomyślny przebieg pierwszej fazy operacji "Klin".

Holin chodził wściekły jak pies. Nie podobało mu się to, że zyskałem takie łaski Księcia. Cały czas przeganiał mnie z miejsca na miejsce i zawalał najgorszą robotą. Pewnego dnia dostałem tajemnicze pismo - osoba, która podpisała się jako Życzliwy prosiła mnie o pilne spotkanie na osobności. Pora i miejsce spotkania (dzielnica biedaków o północy) wzbudziły moją nieufność. Z drugiej strony byłem ogromnie ciekaw o co chodzi. Oczywiście poszedłem tam, tyle że w obstawie moich czterech najlepszych asasinów. To byli zawodowcy w każdym calu - bezszelestnie wtopili się w mrok i podążali za mną jak cienie.

Kiedy dostałem się na umówione miejsce, podszedł do mnie jakiś człowiek. Nawet w mroku nocy widziałem, że rzucał na bok niespokojne spojrzenia, czułem jego niepokój.

"To ty jesteś Życzliwy?", spytałem.

"Tak. Jesteś sam?"

"Oczywiście, tak jak mnie prosiłeś", skłamałem bez zająknięcia. "Co to za pilna sprawa?"

Wtedy on krzyknął jakieś słowo, a w moim kierunku ruszyło kilka postaci. Byli z przodu i z tyłu, w świetle księżyca błysnęły noże. Zrozumiałem, że ktoś chciał upozorować napad i zabójstwo jakich pełno w tej części miasta. Błyskawicznie dobyłem swego sztyletu i dźgnąłem nim Życzliwego. Osunął się na ziemię z wyrazem zdziwienia na twarzy. W tym samym momencie rozległy się krótkie okrzyki bólu - to moi żołnierze nocy przystąpili do dzieła. W chwilę później było po wszystkim. Zastanowiłem się, komu mogło zależeć na mojej śmierci. Nie musiałem długo myśleć, kto maczał w tym palce.

Nazajutrz znaleziono Holina z podciętymi żyłami. Biedaczek nie wytrzymał napięcia nerwowego i popełnił samobójstwo - tak brzmiała oficjalna wersja i taką przekazałem Księciu, wyrażając jednocześnie głęboki żal po stracie przyjaciela i wspaniałego człowieka, zasłużonego dla kraju i Księcia.

***

To była ciężka noc. Mimo najlepszych chęci żaden z nich nie mógł zasnąć; wizja następnego dnia i podniecenie polowaniem nie pozwoliło im zmrużyć oka. Lagenfold, dla zabicia czasu, zaczął opowiadać dawno usłyszane historie związane z gwiazdozbiorami i księżycami. Mówił bardzo pewnym głosem, chociaż do końca nie był pewien, czy czegoś w tych historiach nie namieszał.

Zerwali się na nogi, gdy tylko pierwsze promienie słońca rozświetliły świat. Na śniadanie szybko pochłonęli kawałki pieczeni, nawet ich zbytnio nie gryząc, zwinęli obóz i ruszyli w stronę doliny.
Droga dłużyła im się w nieskończoność, ale w rzeczywistości pokonali ja bardzo szybko - gdy osiągnęli cel swojej wędrówki na trawie wciąż skrzyła się rosa.

Ledilan miał rację - dolina była naprawdę piękna. Stali przez dobrą chwilę i przyglądali się jej w zachwycie. Łąka wydawała się im kolorowym morzem kwiatów, z którego co jakiś czas wyłaniała się zielona wyspa zarośli. Ptaki śpiewały słońcu swój hymn radości z życia, a szum pobliskiego wodospadu działał przedziwnie uspokajająco. Jakieś ćwierć dnia drogi przed nimi widzieli ścianę lasu, a po lewej stronie doliny zobaczyli... tak, choć nie widzieli dokładnie, intuicja podpowiadała im, że to z pewnością były jednorożce.

- Dobra, plan jest taki: skradamy się w tamte zarośla, Lagenfold usypia jednego z nich, odcinamy mu róg i zmywamy się. Proste i skuteczne, prawda, Lagenfold? Dasz radę?

- Ba, jeszcze zobaczysz, niedowiarku, co potrafi zdziałać sługa Mocy.

Ledilan sięgnął ręką do sakwy podróżnej i wyciągnął małą flaszkę płynu.

- Musimy się obficie skropić tym płynem, żeby stłumić zapach humanoidów. Jeśli tego nie zrobimy, nie zbliżymy się do jednorożców na niezbędną odległość - powiedział półelf, po czym odkorkował naczynie i oblał się.

- Na bogów, Ledilan, zaczerpnąłeś tego w rynsztoku?! - prawie krzyknął kender zaciskając nos.

- Nie, to tylko mieszanka pewnych ziół, choć przyznam, że zapach może nasuwać inne skojarzenia...

Przeklinając na czym świat stoi, Lagenfold i Cedric wylali resztę cieczy na siebie.
Pomimo, że dystans dzielący ich od stada nie był duży, słońce było już wysoko na niebie nim dotarli do upatrzonej kępy zarośli. Nie chcieli spłoszyć stada, więc skradali się bardzo wolno i ostrożnie. Stado było niemal na wyciągnięcie ręki. Wiatr wiał w ich stronę, więc zwierzęta nie mogły ich wyczuć. Może to i dobrze, bo choć kender wierzył elfowi, to tym razem był przekonany, że zwierzętom nie spodobałby się zapach ziołowego płynu.

- Gotowy? - spytał ledwo słyszalnym szeptem Cedric.

Lagenfold powoli skinął głową i zaczął szeptać słowa czaru, wykonując jednocześnie skomplikowane gesty. Wokół jednego z jednorożców pojawiła się chmurka magicznego kolorowego dymu. Pozostałe zwierzęta stada niespokojnie zastrzygły uszami i parsknęły nieufnie spoglądając w stronę obłoku.

Kiedy mgiełka znikła zobaczyli efekt działania czaru. Ledilan i Cedric sapnęli ze zdumienia i złości, a później parsknęli zduszonym śmiechem. Tylko Lagenfold pozostał niemy patrząc z otwartymi ze zdumienia ustami na... sporej wielkości żółwia!

- Znakomicie, Lagenfold - wyszeptał duszący się ze śmiechu Ledilan. - A teraz co nam wyczaruje sługa Mocy? Zamieni maki w jabłonie?

- Nie wiedziałem, że znam polimorfię - powiedział do siebie kender, nie zważając na kpiące uwagi przyjaciół. -Ale jak w takim razie brzmi zaklęcie uśpienia?

Minęła dobra chwila zanim Lagenfold doszedł do wniosku, że przypomniał sobie czar uśpienia. Na szczęście jednorożce nie uciekły, najwidoczniej zaciekawione żółwiem nieporadnie stąpającym po morzu kwiatów.

- Teraz się uda - szepnął kender i rzucił zaklęcie. Tym razem oczom przyjaciół ukazał się śpiący jednorożec. I całe szczęście, bo reszta stada rozbiegła się w popłochu, najwyraźniej w obawie o swój fizyczny wygląd.

- No to odcinajmy ten róg - powiedział Cedric i sięgnął po nóż. Róg trzymał się dość mocno, ale już po kilku chwilach ustąpił ostrej klindze sztyletu.

- A co z nim? - spytał Ledilan wskazując na jednorożca, który bez rogu wyglądał jak piękny biały rumak.

- Powinien się zaraz obudzić, ten czar jest dość słaby.

- A żółw?

- Mogę go zamienić z powrotem w jednorożca albo jakieś inne zwierzę - zaproponował ochoczo kender.

- Nie, nie - szybko zaoponował Cedric. - Dość przemian jak na jeden dzień. Myślę, że znakomicie sobie poradzi jako żółw. Zbierajmy się. Czas wracać do cywilizacji.


Poprzednia Jesteś na stronie 3. Następna
1 2 3 4 5