Ofiary wojny

1 2 3 4 5
Poprzednia Jesteś na stronie 5.

Dzisiaj, kiedy piszę te słowa, jest już po wszystkim. W kilkanaście dni wybiliśmy opornych, reszta ma karki zgięte do samej ziemi. Kiedy Książę dostał ostateczny raport na temat naszych strat, wypił z radości mój toast. Straciliśmy zaledwie trzy i pół tysiąca żołnierzy, kilka tysięcy było rannych. To był prawdziwy sukces. Książę dotrzymał obietnicy, był naprawdę bardzo hojny. Zostałem bowiem mianowany... gubernatorem nowej prowincji! Nie wspomnę nawet o ilości złota, którym zostałem obsypany.

Już jutro wyjeżdżam objąć we władanie nową prowincję naszego wspaniałego księstwa. Wciąż jeszcze nie mogę w to uwierzyć. Z jednej strony ogromnie się cieszę z tego wyjazdu, z drugiej czuję dziwny niepokój, którego nie potrafię wytłumaczyć.

Dzisiaj podszedł do mnie ten pajac astrolog, któremu chyba wydaje się, że umie przewidywać przyszłość. Uścisnął mi dłoń i rzekł: "No cóż, żegnaj, nie sądzę, żebyśmy się jeszcze kiedykolwiek spotkali". Potem zaczął jeszcze coś bredzić o przyszłości zapisanej w gwiazdach (jakby umiał ją czytać!), ofiarach pochłanianych przez wojny i jakimś kenderze, ale nie słuchałem tego starego durnia. Tak, ja też mam nadzieję, że go już nigdy więcej nie spotkam. W końcu stolicę i moją przyszłą siedzibę dzieli spory kawałek drogi.

***

Polanę, na której właśnie siedział, znał bardzo dobrze - była blisko granicy z Kortią, której wojska najeżdżały teraz kraj. Nie pamiętał jak się tu znalazł. Wiedział tylko, że błąkał się bezmyślnie przez kilka dni. To, co w tym czasie zobaczył, pamięć skrupulatnie notowała by później odtwarzać w czasie snu. Niemal noc w noc budził się z krzykiem i zaczynał iść przed siebie, byle tylko nie zasnąć. Nie chciał tego znowu oglądać, nawet jeśli to był tylko sen. Spalone wioski, zgwałcone i pobite na śmierć kobiety, powieszeni mężczyźni, zmasakrowane ciała osób o trudnej do ustalenia płci...

- To nic, Lagenfold. Nie martw się. Już wkrótce będziemy razem - odezwał się nagle głos, który ścisnął kenderowi serce. Odwrócił się i nie mógł uwierzyć oczom, bo pod drzewem stali...

- Cedric? Ledilan? Co wy tu robicie? Przecież... przecież widziałem, jak... - wspomnienie tamtego dnia ścisnęło mu gardło. Jeszcze raz stanęły mu przed oczami naszpikowane strzałami ciała towarzyszy. I czarne słońca na czerwonych jak krew płaszczach... Zacisnął mocno powieki, chcąc odpędzić wspomnienia.

Odeszły. Ale kiedy otworzył oczy zobaczył, że jego towarzysze też gdzieś zniknęli. "To tylko przywidzenie; tak bardzo mi ich brakuje", pomyślał.

Nagle usłyszał stukot kopyt i jeszcze jeden dźwięk - chyba jechała tam też kareta. Przezornie dał nura w krzaki. Sceny, które ostatnio widział, nauczyły go ostrożności. Tym bardziej, że jeźdźcy zbliżali się od strony dawnej granicy.

Nie mylił się i nie musiał długo czekać na potwierdzenie swoich obaw; ledwo wlazł w krzaki, gdy na polanę zaczęli wjeżdżać konni, najwidoczniej eskortujący karetę. Wszyscy byli ubrani w nowe niebieskie mundury, a na ich długich czerwonych jak krew ofiar płaszczach i równie czerwonych tarczach widniał znienawidzony symbol - czarne słońce.

Łzy napłynęły mu do oczu. Wytarł je szybko rękawem i zacisnął pięści.

- Wtedy się bałem, przyjaciele, ale teraz jestem spokojny. Wiem, że jesteście ze mną - powiedział do siebie cichutko i sięgnął do jednej z sekretnych kieszeni w swojej magicznej szacie, z której był tak dumny. Wyciągnął stamtąd jedyny komponent, jaki mu pozostał, bo nikt nie chciał go kupić. Na otwartej dłoni leżała mała kuleczka siarki.

"To dla was, przyjaciele. Tym razem nie nawalę", pomyślał i zaczął recytować zaklęcie, wkładając w to całą swoją moc.

Potężna kula ognista błyskawicznie poszybowała w stronę karety. Mgnienie oka później okolicą targnęła potężna eksplozja. Kiedy opadł dym, Lagenfold zobaczył, że z karety prawie nic nie zostało. Nigdy nie dowiedział się, kto jechał w tej karecie - nigdy nie dowiedział się, że zabił samego Vildorna, współautora wojny, który zdobył Minotan ku chwale swojego władcy w ciągu miesiąca. Tego, który stał się ofiarą własnej wojny.

Wybuch zabił lub ciężko ranił także ponad połowę eskorty. Ci, którzy przeżyli, rzucili się w jego stronę, ich twarze wykrzywione były żądzą mordu. Ale kender nie zaczął uciekać; nawet się nie odwrócił. Stał i patrzył na zbliżających się ze wzniesionymi mieczami ludzi.

"Wkrótce znowu będziemy razem", usłyszał w myślach słowa Cedrica.

- Tak, przyjaciele, zaraz do was dołączę. Znowu będziemy razem.

Zanim dosięgnął go cios, zdążył się jeszcze lekko uśmiechnąć. Ale rozwścieczeni żołdacy nie zauważyli tego. A nawet gdyby - w końcu kender był jeszcze jedną ofiarą wojny...


Poprzednia Jesteś na stronie 5.
1 2 3 4 5