Ofiary wojny

1 2 3 4 5
Poprzednia Jesteś na stronie 4. Następna

Jako pomysłodawca byłem dopuszczony do wszystkich raportów dotyczących wojny domowej w Minotanie. Stało się dokładnie tak, jak przewidziałem - zaciężne wojska, zamiast pilnować granic państwa, walczyły z oddziałami powstańców. Obie strony nie przebierały w środkach, nikt nie brał jeńców, nie litował się nad rannym przeciwnikiem. W ciągu kilkunastu dni walk zginęło (według naszych szacunków) jakieś pięć może sześć tysięcy osób. Patrząc na liczby odnosiłem wrażenie, że zarzynali się tam jak świnie. Ale trudno, każda wojna ciągnie za sobą ofiary.

Dwa tygodnie później Książę zdecydował, że nadszedł czas wkroczyć do akcji. Do naszych sąsiadów poszły noty dyplomatyczne o mniej więcej takiej treści:

"My, Książe Rudolf V, żywimy poważne obawy, że konflikt zbrojny może rozprzestrzenić się z Księstwa Minotanu na ościenne kraje, co zmusza nas do natychmiastowego i zdecydowanego działania. W związku z zaistniałą sytuacją postanowiliśmy wysłać do Księstwa Minotanu korpus ekspedycyjny, którego zadaniem jest zaprowadzenie i utrzymanie tam ładu i porządku. Chcemy, aby w braterskim Księstwie Minotanu znów zapanował pokój, etc."

Jednocześnie z wysłaniem listów do władców sąsiednich państw, granicę z Minotanem przekroczyła nasza siedemnastotysięczna armia. Woleliśmy postawić wszystkich władców przed faktem dokonanym, chociaż nie sądzę, by którykolwiek z nich śmiał zgłosić jakieś sprzeciwy.
Dopiero kiedy nasza armia wkroczyła do Minotanu, miejscowa ludność zorientowała się o co w tej wojnie tak naprawdę chodzi. Ale było już za późno. Za późno o tych kilka tysięcy zabitych najemników.

Jako autorowi tak genialnego planu, Książę Rudolf dał mi prawo wyboru dowódcy jednego z trzech głównych oddziałów wchodzących w skład korpusu. Niezmiernie się z tego ucieszyłem i oczywiście skorzystałem z tego prawa. Zaproponowałem mojego dobrego przyjaciela - Hastelboga. Co prawda był on moim rówieśnikiem, ale zapowiadał się na świetnego żołnierza - miał walkę we krwi. Nie myliłem się. Hastelbog sprawdził się na polu walki, a wyznaczone zadania wykonywał szybko i sumiennie. Książę był z niego bardzo kontent.

Niestety, przedwczoraj dowiedziałem się, że Hastelbog zginął. Jego oddział wpadł w zasadzkę urządzoną przez jakąś bandę partyzantów. Co prawda Minotańczycy zostali pobici, ale Hastelbog dostał zatrutą strzałą. Umarł w męczarniach parę godzin po bitwie. Paskudna śmierć dla tak wspaniałego wojownika. Czuję się za nią trochę odpowiedzialny. Może nie powinienem był go rekomendować na stanowisko dowódcy?

***

- Psst, ktoś nas chyba obserwuje - szepnął Ledilan. - Nie ruszajcie się i zachowujcie normalnie.

- Idę zobaczyć co z końmi - dodał głośno.

- Ale przecież my nie... - zaczął kender, ale w tym momencie Cedric rzucił w niego patykiem.

- Lagenfold, przestań pieprzyć i dorzuć do ogniska.

Wojownik spojrzał za odchodzącym w mrok półelfem. Wiedział co teraz będzie. Ledilan poszedł dokładnie w odwrotnym kierunku niż siedzieli ci, którzy ich obserwowali. Później zatoczy szybko i cicho spory łuk i zajdzie ich od tyłu. Trzeba się na to przygotować - nigdy nie wiadomo kto lub co to jest. Cedric jakby zupełnie bezmyślnie i przypadkowo pochylił się w stronę leżącego w pobliżu pasa z mieczem. Nagle rozległ się krótki krzyk. Wojownik w mgnieniu oka zerwał się i dobył broni.

- Tylko spokojnie, a nic się jej nie stanie - rozległ się głos półelfa. - Idźcie w stronę ogniska.

- Ledilan, ty brutalu, puść ją - odezwał się wreszcie kender patrząc na wyłaniające się z mroku postacie: z przodu szedł jakiś człowiek rzucając na bok niespokojne spojrzenia; zaraz za nim niepewnie stąpała kobieta w średnim wieku; na końcu kroczył półelf trzymając wpół jakąś dziewkę i trzymając sztylet przy jej gardle.

Godzinę później, gdy wszyscy skończyli obfitą kolację, przybysz zaczął opowiadać ponurą historię. Kraj był ogarnięty pożogą wojny, chłopi i miejska biedota chwycili za broń i zaatakowali dzielnice bogaczy, koszary wojska, zbrojownie. Rewolta szybko ogarnęło cały kraj, zabijano się bez żadnej litości. Wtedy do Minotanu wkroczyły wojska Kortii i krwawo rozprawiły się z pozostałością wspaniałej kiedyś armii, szybko zdusiły powstanie. Teraz walczyły już tylko oddziały partyzanckie, ale ich liczba topniała z dnia na dzień. Minotan jako samodzielne księstwo właściwie przestał istnieć.

To była kolejna nieprzespana noc. Ale tym razem powodem była wojna i obawa o najbliższych. Nic dziwnego, że rano byli w raczej ponurym nastroju.

- Muszę się wysikać - powiedział kender i odwrócił się w stronę drzewa zakasując szatę. - Niech dobrze rośnie.

- Lagenfold, nie tu! Mamy ze sobą kobiety - szepnął ostrzegawczo Cedric, oglądając się w stronę chłopskiej rodziny.

- No dobra, wiedziałem, że będzie z nimi kłopot.

Kender odwrócił się na pięcie i odszedł w stronę zarośli. Krzaki nie były tu zbyt wysokie, ale mały Lagenfold momentalnie w nich zniknął. Kiedy wreszcie uznał, że odległość dzieląca go od kobiet jest wystarczająca, spełnił swoją potrzebę przysłuchując się jednocześnie głośnej rozmowie przyjaciół.

- Mówię ci, Ledilan, musimy iść walczyć o nasz kraj.

- Wiesz co ci powiem? Pieprzę tę wojnę i ten kraj. Kiedy piętnaście lat temu żołdacy zgwałcili i zabili moją matkę, siostrę i Gwen, nikt nawet nie kiwnął palcem. I ty dobrze o tym wiesz. To nie jest moja wojna i jeśli chcesz wiedzieć, mam ją głęboko w...

Kender wytężył słuch, ale nie usłyszał, gdzie Ledilan ma te wojnę. Zamiast tego usłyszał charkot i wrzask podróżujących z nimi kobiet. Natychmiast zaczął się przedzierać w stronę obozu. Przezornie wolał jednak nie wychylać się z zarośli. I to go być może uratowało. Zamknął oczy i otworzył je, chcąc się przekonać, że to co widzi to nie zły sen. Nawet się boleśnie uszczypnął... Ale koszmar nie chciał odejść. To wszystko działo się naprawdę!

Spojrzał na Cedrica i Ledilana poprzeszywanych strzałami. To niemożliwe, znał ich już ponad dziesięć lat. To się nie dzieje - to się nie może dziać! Przecież Ledilan zawsze chwalił się, że będzie żył dwieście lat, mimo że jego ojciec był człowiekiem.
Wrzask ponownie sprowadził go na ziemię. Podniósł wzrok i zobaczył, jak pięciu żołdaków w czerwonych płaszczach z symbolem czarnego słońca dopadło obie kobiety. Na to, co działo się później wolał już nie patrzeć.

"Zabili ich! Te skurwysyny zabiły moich najlepszych przyjaciół!", pomyślał, a wielkie słone łzy pociekły mu po małych policzkach. W bezsilnej złości zacisnął zęby i zwinął dłonie w pięści. Jeszcze raz zamknął oczy, a znak czarnego słońca na czerwonym tle na zawsze wyrył się w jego pamięci...

Kiedy znów otworzył oczy, zobaczył jak żołdacy, zaspokoiwszy swoje żądze, zaczęli przetrząsać bagaże drużyny. Sparaliżowany przez strach przyglądał się, jak róg jednorożca, którego zdobycie kosztowało ich tyle wysiłku, wylądował w błocie.


Poprzednia Jesteś na stronie 4. Następna
1 2 3 4 5