Opowieść Księżycowa

1 2 3 4 5
Poprzednia Jesteś na stronie 3. Następna

Nieopisany gwar. Turkot kół na ulicznym bruku, chude szkapiny ciągnące wozy z sianem i piękne rumaki zaprzęgnięte do eleganckich karet. Kupcy krzyczący na targowisku, brudne dzieci grające kamieniami na ulicach, wąskie przesmyki między wysokimi domami o ciasnych mieszkankach, gospodynie rozmawiające przez okna albo kłócące się na zagraconych podwórzach, karczmy pełne parującego jadła i rozlanego piwa. Świątynie rozgrzane modlitwą i pachnące kadzidłem, tętniące życiem ulice, wędrowni sprzedawcy, żebracy, bogacze, złodzieje, najemnicy, magowie, uliczni aktorzy, mordercy... tysiące zaułków, labirynt uliczek. Grube mury otaczające to wielkie miasto. Kavihnia, stolica południa.

Falivrin oglądał ją idąc ze związanymi z tyłu rękoma obok dwóch krasnoludów. Pył falujący w rozgrzanym powietrzu wchodził mu do oczu i ust, hałas oszałamiał, upał wyczerpywał ostatecznie. Pilnujący go żołnierze nie pozwalali mu zbliżyć się do maga. A szkoda, miałby wiele pytań. Idący obok niego krasnolud co jakiś czas rzucał mu uważne spojrzenie. Jego bordowy mundur prezentował się wspaniale. Promienie słońca tworzyły na lśniącym materiale istny teatr cienia i światła, srebrzysty pas odbijał słońce tak mocno, że można było oślepnąć. Fal zastanawiał się, czy taki strój jest praktyczny w czasie ewentualnej walki. Widocznie był, bo krasnolud wydawał się być mocno zadowolony z siebie.

Pałac króla Celevhala Trzeciego nie wydawał się duży, pewnie dlatego, iż przystosowane do wzrostu jego mieszkańców niskie drzwi i okna zmniejszały go optycznie. Cała budowla sprawiała wrażenie niskiej i przysadzistej. Grube mury o wąskich oknach, krótkie wieże, wielkie kamienne płaskorzeźby zdobiące wejściowy tympanon oraz wielkie przypory po bokach ścian potęgowały je jeszcze.

Szli długim korytarzem o kamiennej podłodze. Wszędzie stały marmurowe rzeźby i popiersia przedstawiające krasnoludy. Obrazów nie było, tak jak kwiatów czy jakichkolwiek innych roślin. Nagość ścian kryły misternie wykonane gobeliny. Kroki żołnierzy dudniły odbijając się echem od grubych kamiennych murów. Z prawej odnogi korytarza wyszła im na spotkanie odziana w purpurową szatę, dość wysoka jak na krasnoluda postać. Mężczyzna uniósł dłoń w geście powitania, a sierżant Nhart skłonił się.

-Przyprowadziliśmy kogoś, myślę, że Najjaśniejszy Pan ucieszy się bardzo z jego widoku- rzekł żołnierz wskazując na spętanego maga. Postać w purpurowym habicie zbliżyła się nieco. Opadające kąciki surowych ust uniosły się w złym uśmiechu. Mag patrzył na krasnoluda spode łba.

-Natychmiast do sali tronowej!- rzekł krasnolud w habicie.

*

-Tak więc, Panie nasz Najjaśniejszy, przyprowadziłem go przed twe oblicze- zakończył sierżant. Po wstępnych formułkach, których wymagała etykieta Fal i jego towarzysz zostali pokazani królowi, siedzącemu na ozdobnym tronie w wielkiej sali. Celevhal był starym krasnoludem o siwych włosach i szpakowatej jeszcze brodzie ubranym we wspaniały, wysadzany klejnotami płaszcz w kolorze purpury. Jego czoło zdobiła piękna, złota korona wykonana przez największych krasnoludzkich mistrzów. Na widok maga uśmiechnął się, w jego ciemnych oczach zapłonęły złośliwe ogniki.

-No proszę, Messahu, wróciłeś jednak do nas- rzekł z fałszywą uprzejmością- Witamy, witamy w naszych skromnych progach. Czym chata bogata! Mam nadzieję, że podszkoliłeś nieco swe nikłe umiejętności od czasu naszego ostatniego spotkania? Bo przydałyby ci się teraz bardzo. Mógłbyś na przykład nagle ogłuszyć się, żeby nie musieć słuchać jak będę mówił, co mam zamiar z tobą zrobić.

-Najjaśniejszy Panie, wielki królu Celevhalu Trzeci, potężny władco krasnoludów z Kavihni!- zaczął mag, klęczący na marmurowej podłodze.

-Nie, Messahu, nie nabierzesz mnie dziś na pochlebstwa.

-Ale, panie, pozwól...

-Nie pozwolę!- krzyknął król- Okłamałeś mnie twierdząc, że posiadasz umiejętności magiczne choć wyrzucili cię z uniwersytetu, po czym, kiedy wszystko się wydało, uciekłeś! Powinieneś za to wisieć, ale znaj moją łaskę. Wybaczę ci.

-Królu..

-Sierżancie, już drugi raz pozwalacie, by jeniec przerywał królowi.

-Wybacz mi, panie- rzekł Nhart, po czym podszedł do maga i z całej siły uderzył go w twarz. Krew z rozbitej wargi pociekła po białej brodzie.

-Dziękuję- rzekł król- Zatem, Messahu, wybaczam ci twoje kłamstwo, oszukiwanie króla i ucieczkę przed karą. Ale jak zapewne pamiętasz, zrobiłeś coś jeszcze. I to coś o wiele poważniejszego. Pamiętasz, pseudomagu? Przypominasz sobie, jak okradłeś króla Celevhala trzeciego? Okradłeś go i tego to on ci nigdy nie wybaczy. Zginiesz w męczarniach i twój towarzysz także.

-Za co?- oburzył się Fal- Ja tylko...- zaczął, ale cios stojącego obok żołnierza skutecznie odwiódł go od dalszych wyjaśnień.

-Ktoś, kto przestaje z kimś takim jak Messah nie może być człowiekiem niewinnym. Ale najpierw, mój magu, oddasz mi moją własność. Gdzie to jest?

-Nie... nie mam go, królu- jęknął mag, co zaowocowało kolejnym uderzeniem w szczękę.

-Zła odpowiedź. Nie kłam, bo i tak nic nie osiągniesz. Twój los jest przesądzony. Od ciebie teraz zależy, czy będziesz bardzo cierpiał.

-Mówię prawdę, wielki królu ja... sprzedałem go- rzekł mag cicho. Król wstał.

-Co powiedziałeś?- zapytał z groźną miną.

-Sprze... dałem- jęknął mag usiłując tak ustawić głowę, aby uchronić się przed spodziewanym ciosem sierżanta.

-Przeszukaliśmy ich, panie- potwierdził Nhart- Nie znaleźliśmy nic.

-Zabrać ich!- krzyknął król natychmiast- Niech przygotują dla nich miejsce na sali tortur. Szczególnie dla maga- oczy króla płonęły wściekłością. Żołnierze brutalnie wyprowadzili ich z sali tronowej po czym skierowali się w stronę lochów.

*

Cela była mała, ciemna i wilgotna. Ciężkie, grube kraty skutecznie odwodziły od jakichkolwiek myśli o ucieczce. Trochę siana na podłodze miało stanowić miejsce do spania. Za kratą widoczny był oświetlony pochodniami korytarz, w którym stał krasnoludzki strażnik. Mag usiadł na podłodze. Jego szara szata z wyszytymi magicznymi runami wyglądała niesamowicie w panującym w celi półmroku. Falivrin przyglądał mu się.

-Więc masz na imię Messah- zaczął.

-Tak...- odparł mag zamyślony- Niektórzy mnie tak nazywają.

-I okłamałeś mnie od początku do końca.

-A gdybym powiedział ci prawdę- Messah uniósł głowę i spojrzał w błękitne oczy Falivrina- Co by to zmieniło? Przecież mieliśmy umrzeć. Zresztą umrzemy i tak.

-To może dla odmiany teraz opowiesz mi prawdę? Albo nie, nie trzeba, już ją przecież znam- rzekł Fal z goryczą w głosie- Nie było żadnego spisku i wcale nie musiałeś uciekać, nie...

-Nie znasz. To, co mówił król nie było całą prawdą. Owszem, wyrzucili mnie z uniwersytetu, ale właśnie z powodu spisku, o którym się dowiedziałem. Uciekłem stamtąd, a oni oficjalnie mnie wyrzucili, bo musieli to jakoś wytłumaczyć, prawda? I rzeczywiście byłem nadwornym magiem Celevhala, no może trochę przez przypadek, ale byłem. I nie z powodu braku umiejętności usiałem uciekać. Widziałeś tego krasnoluda w purpurowej szacie? To był mój rywal. Zazdrościł mi pozycji i wrobił mnie. Napoił czymś, co zmniejszyło moje siły magiczne i ośmieszył, a potem nasłał na mnie straż. Wszyscy myślą, że udowodnił, że nie jestem magiem! Ha, musiałem uciekać. I uciekłem.

-A co ukradłeś Celevhalowi? I dlaczego nie użyjesz magicznych mocy, żeby nas stąd wydostać?- dopytywał się Fal. Mes wpatrywał się w korytarz za kratami.

-Bo może nie będę musiał- rzekł tonem człowieka, który nagle wpadł na jakiś pomysł.

Zbliżył się do krat. Strażnika nie było. Niestety, klucza, który powinien wisieć na kołku na ścianie też nie. Widocznie żołnierz zabrał go ze sobą. Wilgotne powietrze korytarza niosło ze sobą dźwięk kroków. Messah odwiązał sznurek, którym przepasana była jego szata.
-Co chcesz zrobić?- zdziwił się Fal.

-Ćśś...- Mes zatkał mu dłonią usta. Słaby blask pochodni oświetlał jego twarz, kiedy wpatrywał się w korytarz przez żelazną kratę. Szybkimi ruchami zrobił ze sznura pętlę i czekał. Strażnik zbliżał się. Mes przygotował linę do rzutu. Falivrin wstrzymał oddech. Z mroku powoli wyłaniała się postać krasnoluda. Jeszcze kilka kroków. Mes zamachnął się i szybkim ruchem ramienia rzucił linę w kierunku strażnika. Pętla przecięła powietrze, zatoczyła łagodny łuk i wylądowała na podłodze obok zaskoczonego żołnierza.

-Agrh... nie trafiłem- warknął cicho mag. Krasnolud podniósł pętlę i zbliżył się do kraty.

-Próbujemy ucieczki, co?- uśmiechnął się złośliwie. Zrobił jeszcze kilka kroków uśmiechając się szyderczo. Mes stał z kamienną twarzą nie poruszając się. Krasnolud zbliżył się i sięgnąwszy przez kratę zebrał w garść szatę maga tuż przy szyi.

-Bez takich numerów- rzekł patrząc na niego z groźną miną. Falivrin patrzył na to wszystko z boku. Wydawało mi się, że to już koniec, że nie trafiony rzut Mesa zaprzepaścił szanse ucieczki. I wtedy spojrzał na strażnika. Krasnolud uzbrojony był w krótki miecz. Oprócz tej broni zza pasa wystawał mu nóż o gładkiej, czarnej rękojeści wokół której powoli i delikatnie owijały się teraz palce Messaha. Krasnolud nadal dusił go trzymając za szatę i szydził patrząc w oczy.

-Złodzieje tacy jak ty kończą gnijąc w lochach, powinieneś być szczęśliwy, że król w swej łaskawości raczył skrócić twoje cierpienia.

-Ty też powinieneś być szczęśliwy- rzekł mag obojętnie- bo ja też zamierzam darować ci życie, jeśli nie będziesz zachowywał się zbyt głośno i grzecznie oddasz mi klucze.

Krasnolud roześmiał się szyderczo, patrząc na Mesa z politowaniem.
-Niby w jaki sposób? -zapytał- A...- jęknął poczuwszy ukłucie własnego noża powoli wbijającego się między żebra a miejscu, gdzie dość cienka tkanina munduru nie była niczym osłonięta. Mag skinął na Fala nie odrywając wzroku od strażnika.

-Zabierz mu klucze- rzekł. Falivrin nie poruszył się- Pospiesz się!

-Nie uda wam się, nie wydostaniecie się stąd- syknął krasnolud.

-Zamilcz- warknął Messah. Fal już mocował się z zamkiem. Drzwi celi otworzyły się z przeciągłym skrzypieniem. Fal wyszedł na zewnątrz, mag zaś nadal stał nieruchomo nie spuszczając krasnoluda z oczu.

-Zabierz mu miecz- rzucił. Fal natychmiast wykonał polecenie. Mes powoli przełożył rękę przez kratę i wyszedł z celi cały czas trzymając ostrze noża tuż przy boku krasnoluda. Pchnął go lekko i ostrożnie poprowadził przez korytarz wziąwszy do ręki pochodnię zdjętą ze ściany. Fal poszedł za nimi trzymając w ręku miecz krasnoluda. Właściwie nie bardzo wiedział, jak go trzymać, choć starał się wyglądać na doświadczonego szermierza, jednak broń była ciężka i żadne ułożenie ręki nie wydało mu się wygodne. Korytarz zakręcał kilka razy. W ścianie co jakiś czas widać było żelazne kraty, a za nimi więźniów. Niektórzy spali, chudzi i wycieńczeni, inni przypatrywali się uciekinierom z nienawiścią, jeszcze inni krzyczeli, by zabrać ich ze sobą.

-Uciszcie się!- syknął Mes. Na próżno, krzyki wzbierały na sile- Usłyszą ich, niech to demony!

Za kolejnym zakrętem korytarz przechodził w lepiej oświetlone pomieszczenie, blask dawał się zauważyć z daleka. Mes popchnął przed sobą strażnika pokazując zaalarmowanym krzykami więźniów krasnoludom siedzącym za stołem, że w każdej chwili może zrobić ich towarzyszowi krzywdę. Strażnicy znieruchomieli na chwilę. Jeden z nich uniósł miecz.
-Rzuć to!- warknął Mes.

-Ani kroku- odparł krasnolud- Nie macie szans uciec. Puść go i oddaj broń.

-To ty oddaj broń- rzekł mag groźnie. Patrzył strażnikowi z mieczem w oczy i pewnie dlatego nie zauważył innego krasnoluda, który zaszedł go od tyłu i przyłożył ostrze do jego szyi.

-Nie ruszaj się- rzekł strażnik.

-Fal...- zaczął mag. Falivrin przeanalizował usłyszany dźwięk i po chwili zrozumiał, że ktoś zwraca się do niego. Miecz trzymany w ręce z ostrzem zwróconym w najmniej spodziewanym kierunku stał się nagle dziwnie ciężki. Fal przełknął ślinę i pomału uniósł broń, aby dotknąć jej niebezpieczniejszym końcem policzka drugiego strażnika.

-Rzu... rzuć to- wyjąkał.

-Ha, ha i ty myślisz, że przestraszymy się takiego dzieciaka?- szydził strażnik stojący naprzeciw Messaha.

-Dzieciaka może nie- rzekł mag- Ale porządnie naostrzonego noża na pewno!

W jednej chwili pchnął trzymanego przez siebie krasnoluda i uchylił się przed pchnięciem stojącego za nim napastnika. Strażnik syknął i przygotował się do kolejnego ataku unosząc swój krótki miecz i z wrzaskiem rzucając się na Messaha, który patrzył na atakującego z kamienną twarzą i stał w miejscu. Fal postanowił ratować towarzysza, ale przeszkodził mu w tym inny krasnolud, który wszedł na stojącą pod ścianą ławę i skoczył Falivrinowi na plecy. Fal poczuł ból jakby ktoś właśnie złamał mu kręgosłup. Mag tymczasem poczekał, aż nacierający na niego strażnik nabierze prędkości po czym kocim ruchem usunął mu się z drogi, pozwalając mu wpaść na innego żołnierza. Padający zrzucili ze ściany wiszącą tam starą tarczę, echo poniosło nieopisany rumor po wilgotnych korytarzach. Jeden z krasnoludów wstał i ponownie rzucił się na maga, który odparował jego atak odebranym od drugiego, nieco bardziej poszkodowanego i leżącego na ziemi strażnika mieczem. Szczęk żelaza wypełnił pomieszczenie.

Falivrin na oślep ciał mieczem gdzieś nad głowę. Nie trafił. Zebrał siły i zakręcił się wokół własnej osi, zrzucając napastnika z pleców. Ciemnowłosy krasnolud wstał szybko i zmierzył Fala wściekłym spojrzeniem. Młodzieniec skoczył do tyłu i jednym ruchem przesunął drewnianą ławę, ale przeciwnik sforsował przeszkodę zwinnym skokiem i stanął naprzeciw niego z bronią w ręku. Fal zacisnął palce na rękojeści miecza i przygotował się do walki. Ciemnowłosy zamachnął się i ciął z prawej strony. Fal zamknął oczy, miecz zrobił się tak ciężki, że nie był w stanie go unieść. Zacisnął powieki czekając na ostateczny cios i wtedy usłyszał szczęk żelaza. Mag zablokował cięcie i swoim mieczem i odepchnął krasnoluda tak mocno, że tamten uderzył plecami o ścianę. Strażnik, z którym walczył przed chwilą Mes leżał na ziemi martwy albo przynajmniej nieprzytomny. Mes pociągnął Falivrina za rękaw.

-Szybko!- krzyknął. Wbiegli na wilgotne, kamienne schody. Wejścia pilnował blondwłosy strażnik. Mag powoli i cicho zbliżył się do niego, po czym mocno uderzył, tak iż blondyn padł na ziemię. Mes znów pociągnął Fala za sobą. Przesuwali się teraz szybko ale cicho wzdłuż ścian. Plan labiryntu pałacu był widocznie Mesowi dobrze znany, bo prowadził pewnie. Przed każdym zakrętem zatrzymywał się i ostrożnie wyglądał za róg. Fal szedł za nim oszołomiony. Trwożliwie rozglądał się po pokrytych gobelinami ścianach. Na jednej z nich wisiał portret, pierwszy obraz, jaki Fal widział a pałacu. Pięknie wykonany portret dostojnej krasnoludzkiej królowej. Cienie, które tworzyły załamania sukni były oddane z godną podziwu perfekcją. Falivrin nie mógł oderwać wzroku od pięknego portretu...

Hałas, jaki uczynił spadający na ziemię i rozbijający się w drobny mak posążek potrącony przez Falivrina zdawał się być tym większy, że w pałacu panowała cisza. Mes syknął coś przez zęby i puścił się biegiem. Z dala dobiegły ich krzyki zaalarmowanej służby. Zbliżały się. Z bocznego korytarza wyszła im naprzeciw postać w purpurowej szacie i stanęła w poprzek korytarza.

-No, no, uciekamy?- wycedził krasnoludzki czarodziej patrząc na Messaha wyzywająco.

-Zejdź mi z drogi!- warknął tamten i ostrzegawczo uniósł miecz. Krzyki strażników i służby zbliżały się szybko.

-A to niby czemu?- zaśmiał się purpurowy i wykonał dziwny ruch ręką. Miecz wypadł Mesowi z dłoni i poleciał daleko- No, teraz ty. Pokaż mi swoje magiczne moce, albo zostaniesz złapany.

-Puść mnie, ostrzegam.

-Ha, ha! Ty? Mnie?- zaśmiał się czarodziej, po czym znowu uniósł dłoń i zaczął mamrotać coś niezrozumiałego. Mes wykorzystał ten moment i szybkim ruchem odepchnął przeciwnika tak mocno, że tamten upadł na wzorzysty dywan. Mag znowu puścił się biegiem pociągając Fala za sobą.

-Jeszcze się spotkamy!- usłyszeli z tyłu. Zbliżali się już do wyjścia. Dwóch strażników w lśniących zbrojach zagrodziło im przejście. Mag skręcił w boczny korytarz. Z jednej i z drugiej strony słyszeli zbliżające się głosy. Mes wdrapał się na kamienny parapet, po czym odebrawszy Falowi miecz rozbił kolorową szybę i wyskoczył na zewnątrz. Falivrin zrobił to samo.

-Coś słabo pilnowany ten pałac- mruknął mag po czym przebiegł z mieczem w ręku przez dziedziniec i zaczął wdrapywać się po schodach na wysoki mur. Stojący na górze strażnicy biegli już w jego stronę. Fal wdrapał się na górę za nim. Mes stanął trzymając miecz w obu dłoniach i czekał na krasnoludów. Pod nimi przejeżdżały wozy.

-Na trzy skaczemy- rzekł cicho do Fala. Strażnicy z murów zbliżali się, ci z pałacu wdrapywali się już na górę.

-Raz...- zaczął mag. Fal nie bardzo rozumiał, co ma robić. Skoczyć? Na dół? Z tego muru o wysokości trzech rosłych ludzi?

-Dwa... trzy!- krzyknął Mes i złapawszy Fala za rękę rzucił się na dół. Młodzieniec krzyknął, poczuł na twarzy pęd powietrza. Wylądowali na wozie z warzywami.

-Głośniej to się nie mogłeś wydrzeć?- skarcił go mag wyciągając zza kołnierza liście kapusty.

-Ejże!- wrzasnął woźnica i natychmiast zszedł na dół i ruszył ku nim wymachując barem i wykrzykując niecenzuralne słowa. Zeskoczyli z wozu i pognali przez zatłoczone ulice potrącając przypadkowych przechodniów. Rozgarniali łokciami na boki ciasno zbity tłum ludzi, krasnoludów i innych stworzeń i biegli dalej na oślep przez labirynt domów i brukowanych uliczek, przebiegali tuż pod kołami dorożek, wpadali na udających się do karczmy osiłków, zostawiając za sobą przekleństwa we wszystkich znanych językach.

-Szybciej!- krzyknął mag. Falivrinowi zabrakło tchu. Messah biegł jak szalony. Za nimi ciągnęły się krzyki potrąconych przypadkowo przechodniów i gnających za nimi strażników pałacowych. Mes skręcił w jakąś boczną uliczkę i pociągną Fala w ciasny labirynt. Domy stały tu jeden przy drugim nie zostawiając sobie miejsca na oddech, małe brudne podwórka, wybite szyby w oknach i połamane szyldy bynajmniej nie świadczyły o bogactwie mieszkańców tej dzielnicy. Mes szybko wszedł do pomieszczenia, nad którym wisiała tabliczka z napisem "Kraczma Pod Rzęsą Wodną".

Jej właściciel wyszedł z założenia, że klientów najbardziej przyciąga oryginalna nazwa lokalu. Założenie nie sprawdziło się, szyld został. Teraz właściciel siedział na ławie i wycierał zaśniedziałe kufle, kiedy do jego karczmy wpadło dwóch mężczyzn. Jeden był jasnowłosym młodzieńcem o błękitnych oczach, drugi- wysokim magiem z krótką siwą brodą. Kiedy spojrzenie karczmarza zatrzymało się na tym drugim, jego twarz rozjaśniła się.
-Messah, stary druhu!- krzyknął rozłożywszy ramiona. Mes z szerokim uśmiechem uściskał go.

-Evjak! Dawnośmy się... czekaj, nie mam czasu, możesz nas tu szybko ukryć? Później porozmawiamy.

-Jasne, chodźcie.

*

Z drewnianej miski wypełnionej po brzegi bigosem unosiła się gęsta para. Powietrze przesiąkło jej zapachem, wosk kapał z zapalonych świec, cienie beczek wina tańczyły na zasnutych pajęczynami ścianach. Fal jadł w milczeniu przysłuchując się rozmowie karczmarza z Mesem. Odkąd strażnicy przeszukali całą karczmę, a sprytnie ukrytego wejścia do piwnicy nie znaleźli czuł się o wiele lepiej. Dopiero kiedy niebezpieczeństwo minęło przynajmniej na jakiś czas przypomniał sobie, że nie jadł od kilku dni. W więzieniu dano im tylko wodę. Na szczęście przyjaciel Mesa był karczmarzem i choć na pierwszy rzut oka nie wiodło mu się zbyt dobrze, podziemie było zastanawiająco dobrze zaopatrzone i to nie tylko w artykuły niezbędne do prowadzenia karczmy. Owszem, beczki wina jak najbardziej pasowały do scenerii, ale zawinięte w samodział bele drogich tkanin już nie bardzo. Fal zastanawiał się, po co karczmarzowi jedwab albo perkal...

-Więc tak to wygląda?- Evjak patrzył na Messaha popijając piwo z kufla.

-Tak. Musisz mi wyświadczyć jeszcze tą jedną przysługę.

-Daj spokój, to żadna przysługa- karczmarz pociągnął kolejny łyk- Po prostu moi dostawcy zabiorą was ze sobą. O ile hmm... tego rodzaju podróż wam nie przeszkadza.

-Nie żartuj, będziemy wdzięczni za każdą możliwość wydostania się z Kavihni- rzekł mag, który siedział naprzeciw Evjaka przy drewnianym stole, przezornie ustawionym w piwnicy właśnie na tego rodzaju okazje. Falivrin obserwował ich ciekawie, wyskrobując resztki bigosu z miski- I jeszcze jedno. Pamiętasz, jak ostatnio pomagałeś mi uciekać z Kavihni? Coś ci wtedy powierzyłem. Masz to jeszcze?

Karczmarz odgarnął włosy z czoła, wstał z krzesła i zbliżył się do ściany. Ostrożnie wyjął jedną z cegieł i włożył rękę do powstałego otworu w murze.
-He he, nigdy nie zrezygnowałeś z tej skrytki, co?- uśmiechnął się Mes.

-Nigdy mnie nie zawiodła- odrzekł Evjak i ponownie usiadł naprzeciwko maga, po czym położył na stole jakiś przedmiot. Fal odłożył łyżkę i przysuną się bliżej. Na drewnianym blacie leżał srebrny łańcuszek z wisiorkiem w kształcie księżyca. W środku sierpa mienił się niewielki brylant. Chwiejne światło płomyków świec odbijało się od cienkiego srebra, kamień mienił się tysiącem barw jakby był zrobiony z odłamków jakiegoś magicznego lustra, jakby w jego wnętrzu zatopiona była odrobina światła z każdej gwiazdy na niebie. Zdawało się, że brylant jest jeziorem, w którym żyją magiczne wróżki, że jest okiem, które patrzy na świat świetlistą źrenicą. Że jest żywy.

-Co to jest?- szepnął Falivrin wpatrując się w naszyjnik z zachwytem. Blask brylantu odbijał się w jego błękitnych oczach.

-Nic- uciął Mes, szybko chowając naszyjnik gdzieś w zakamarkach szaty- Brylant, sporo wart, można go dobrze sprzedać- rzucił niedbale.

-Tak... brylant- rzekł Evjak zamyślony- Wiesz, Mes, przez ten czas, kiedy Cię nie było zastanawiałem się, czemu tak ci zależało na tym naszyjniku.

-Już mówiłem, jest sporo wart- rzekł mag.

-Ale zastanawiałem się, czy... wiesz, czy za tym coś...

-Nic, to tylko skarb- uciął mag- Zmieńmy temat.

-Tak- rzekł Evjak powoli- Ten wyraźnie ci nie odpowiada- dodał patrząc ma Messaha uważnie. Fal westchnął. Nigdy w życiu nie widział tak pięknego klejnotu. Właściwie to nigdy w życiu nie widział prawdziwego klejnotu, ale i tak wiedział, że ten był wyjątkowy. Było w nim coś... nie potrafił tego określić. Coś tajemniczego i bardzo znajomego zarazem.

-Tamta droga dalej jest użyteczna? Musimy jakoś dostać się do portu.

-Nie, ale mamy o wiele lepszą. O to się nie martwcie, przyjdzie tu człowiek, który zabierze was na statek. Przepłyniecie bezpiecznie Szmaragdową Zatokę i dostaniecie się do Semlonu, a później będziecie musieli sobie radzić sami.

-Oczywiście- odrzekł mag- I tak mam u ciebie dług. Jak cię znam, to go sobie odbierzesz na pewno- spojrzał na karczmarza uważnie- Ale to dobrze. Nie lubię bezinteresownych ludzi, zawsze są podejrzani.

*

Noc, która zapadła nad Kavihnią była gęsta, ciężka i przesycona lepkim upałem. Rozgrzane dniem ulice oddawały ciepło w duszną ciemność, gwiazdy na bezchmurnym niebie lekko oświetlały uśpione miasto. Tylko księżyca nie było widać...

Wysokie kamienne budynki kąpały się w półmroku letniej nocy stygnąc powoli. Z poziomu ulicy widać było tylko pnące się do góry rzędy okiennic i granatowe tło usianego gwiazdami nieba. Widok z góry był nieco inny: spadziste dachy, strzelające w niebo czarne tuby kominów... i trzy postacie wędrujące po nich najostrożniej, jak się da. Lina, którą jedna z nich zręcznie zaczepiała o niemal niewidoczne haki powbijane w strategicznych miejscach dachów nie wystarczała, aby zapewnić bezpieczne przejście. Falivrin poczuł, że jego noga szybko ześlizguje się po dachówkach. Mes złapał go za rękę, w ostatniej chwili ratując przed upadkiem.

-Uważaj- mruknął. W prawej ręce trzymał linę rozpiętą między dwoma kominami, w lewej - dłoń Falivrina. Dach był niezwykle stromy, toteż przejście po nim było bardzo trudne. Spaść zaś można było tylko na ulicę, pełną teraz szukających zbiegów strażników. Zresztą biorąc pod uwagę wysokość, na wspomnianej ulicy można było się znaleźć niemal wyłącznie w charakterze zwłok.

Człowiek, który zabrał ich z "Karczmy pod rzęsą wodną" był niski, chudy i ciemnoskóry. Wspinał się na wysokie budynki i chodził po stromych dachach zwinnie jak kot. Nie odzywał się wcale. Prowadził ich tą niebezpieczną, tajemną ścieżką nad uśpionym miastem w całkowitej ciszy.

Port w Kavihni tętnił życiem nawet nocą. Marynarze upijali się w tawernach ostatni raz przed opuszczeniem lądu, przegrywając pieniądze w karty i śpiewając stare piosenki wypełnione różnego typu przekleństwami, inni pełnili wartę na statku z zazdrością patrząc na zataczających się towarzyszy, najemni tragarze wnosili ostatnie towary, złodzieje kręcili się bezgłośnie między skrzyniami... Olbrzymie statki wolno kołysały się na falach, gotowe do wypłynięcia. Większość dopłynie tylko do Semolnu przeciąwszy w poprzek Szmaragdową Zatokę, kilku przeznaczony jest Ocean. To właśnie ci marynarze, którzy mieli znaleźć się na ich pokładach śpiewali teraz najgłośniej i obstawiali najodważniej. W końcu mógł to być ich ostatni rejs.

Statek, do którego prowadził Fala i Mesa ciemnoskóry przewodnik należał do tych mniejszych, których przeznaczeniem było do końca swych dni pływać po spokojnych wodach Zatoki. Jego kapitan czekał już na nich. Statek był już załadowany, marynarze na pokładzie gotowi do wypłynięcia. Jedyna trudność polegała na przejściu przez otwartą przestrzeń pełnego dziś strażników portu. Niski przewodnik zaklął cicho widząc krasnoludów rozglądających się uważnie. Zapewne domyślili się, którędy chcą uciec zbiegowie. Przewodnik odwrócił się do maga i Falivrina, po czym przytknął palec do ust nakazując ciszę. Ruchem głowy wskazał stojące w pobliżu skrzynie powiązane linami, po czym ostrożnie skierował się w ich stronę. Mes i Fal podążyli za nim starając się iść jak najciszej. Przewodnik wskazał na stojące w pobliżu beczki, po czym znów bezgłośnie przesunął się bliżej statku i ukrył za przygotowanym do załadowania towarem. Nadal jednak byli dość daleko od statku.

Przewodnik pokazał coś Mesowi na migi. Mag przytaknął na znak, że rozumie...

*

Strażnik rozglądał się, starając się tłumić ziewanie. Nadzwyczajna mobilizacja bardzo przedłużyła jego dzisiejszą służbę. Podkrążonymi oczyma zaglądał w twarze przechodniów, ale żaden z nich nie pasował do opisu. Ot, marynarze, tragarze, kilku złodziei i jaskrawo umalowane kobiety. Nie rozumiał, po co to całe zamieszanie.

Zatoka szumiała usypiająco, okręty kołysały się leniwie. Od strony jednej z tawern szły w kierunku brzegu trzy postacie, kolejni zwykli marynarze, kolejne bezsensowne sprawdzanie, czy przypadkiem nie pasują do opisu zbiegów. Wysoki człowiek w podwiniętej do kolan szacie zataczał się lekko co jakiś czas wykrzykując słowa marynarskiej piosenki, jego niski ciemnoskóry towarzysz gestykulował zacięcie do młodego chłopaka z nieco wystraszoną miną. No tak, pewnie pierwszy raz wypływa. Krasnolud westchnął ciężko i zbliżył się do przechodzących.

-Stać. Kto idzie?- zapytał znużonym głosem.

-Jej piękne ooooczyy tam zostaaałyyy! One wcaaalee mnie nie chciaaaałyyyyy!!!- zawył wysoki osobnik chwiejąc się lekko. Ciemnoskóry obrzucił krasnoluda groźnym, dzikim spojrzeniem i sięgnął po wielki nóż wetknięty za pas.

-Nie nie, to tylko strażnik- powstrzymał go gestem młodzieniec. Jego głos drżał lekko, patrzył na krasnoluda z przestrachem w błękitnych oczach- Je... jesteśmy marynarzami.

-Dobrze- strażnik uśmiechnął się do niego życzliwie- Mam obowiązek sprawdzić każdego, ale to tylko formalność. Nie widzieliście tu gdzieś dwóch podejrzanych osobników? Brodatego maga i jasnowłosego chłopca?

-Więc żegnaj miiiłaaaa! Odpłyyyynąąąć mi czaaaaas!

-Nie, nikogo podobnego- odrzekł młodzieniec. Ciemnoskóry nadal patrzył na krasnoluda groźnie, jakby chciał dać mu do zrozumienia, że gotów jest w każdej chwili poderżnąć mu gardło.

-Szkoda...- westchnął strażnik. Miał serdecznie dosyć tej głupiej służby- No cóż, życzę bezpiecznego rejsu w takim razie...

-Nie zobaczyyymyyy się! Ocean rozdzieeeeeliiiii naaaaaas!

-Dziękujemy, mam nadzieję, że poszukiwani szybko się znajdą- rzekł uprzejmie młodzieniec, po czym wziąwszy wysokiego pod rękę skierował się w stronę jednego ze statków.

-Ja też- mruknął krasnolud. Niski człowiek posłał mu ostatnie wrogie spojrzenie po czym podążył za towarzyszami.

Kiedy oddalili się od krasnoluda Mes zawył raz jeszcze.
-Oooo moja miiiiłaaaa, coś ty mii zrobiiiiłaaaa!!! (Chyba się udało)- szepnął jak najciszej, po czym znów krzyknął- Wsiaaaadłem na staaaatek już cię nie zobaaaaaczęęęę!!! (Fal, nie mogłeś być naturalniejszy? O mało co nie wpadliśmy). Pójdęęęę w objęęęęcia faaaal!!! (Nie oglądaj się, może jeszcze nas obserwować). Odpłyyyynę w siiiną daaaaal!!!

Tymczasem krasnolud odwrócił się i usłyszał czyjś głos. Sierżant Nhart zbliżył się do niego. Strażnik wyprostował się stając na baczność.
-Sprawdziliście ich?- zapytał.

-Tak, sierżancie. To nie oni.

-A jednak coś mi się tu nie podoba... ten głos...- sierżant wpatrywał się w oddalające się sylwetki- Chwileczkę- rzekł, po czym szybkim krokiem skierował się w ich stronę. Strażnik westchnął. Gorliwość Nharta była dla niego czymś zupełnie niezrozumiałym.

Mag obejrzał się, chwiejąc się lekko.
-Argh... to ten cholerny sierżant. Idzie tu. Przygotujcie się do ucieczki- wskazał na majaczącą kilkadziesiąt kroków dalej sylwetkę statku, jednak przewodnik pokręcił głową na znak, że zanim podniosą kotwicę i okręt odpłynie, strażnicy zdążą już ich złapać. Nie mówiąc już o tym, że kapitan raczej nie zaryzykuje rozpoznania swojego statku i zakazu wstępu na wody Kavihni pod groźbą śmierci. Mes szybko skierował się stronę sterty skrzyń niedaleko, za którymi panowała ciemność...

-Stać!- krzyknął Nhart. Krążący w pobliżu strażnicy spojrzeli w ich stronę. Trójka towarzyszy zatrzymała się- Kto idzie?

-Marynarze- Fal starał się jak mógł, aby jego głos nie drżał. Nie wyszło.

-Odwróćcie się- rozkazał sierżant. Nikt się nie poruszył. Nad portem zawisła przytłaczająca cisza. Wydawało się, że nawet pijani marynarze przestali na chwilę śpiewać... Krasnolud zbliżył się od nich.

-Kazałem wam się odwrócić- powtórzył groźnie. Ciemnoskóry obrócił się powoli, pozostali nie ruszyli się. Nhart okrążył ich wyciągnąwszy miecz, po czym stanął naprzeciwko pochylonego maga. Mes nie poruszył się. Sierżant zajrzał mu w twarz i uśmiechnął się, unosząc jednocześnie miecz.

-Kogo my tu mamy?- spytał szyderczo. Mag pomału uniósł głowę.

-Mnie- wycedził.

-Zauważyłem. A teraz bądźcie uprzejmi nie stawiać oporu, nie mam ochoty was zabijać.

-To ty nie stawiaj oporu- Messah ruchem głowy wskazał na miejsce za plecami krasnoluda. Stał tam niski, ciemnoskóry człowiek z długim nożem w dłoni. Mag uśmiechnął się.

-Nie uda wam się!- syknął krasnolud.

-Już to gdzieś słyszałem- parsknął mag- Jedno głośniejsze słowo i po tobie. A teraz grzecznie wsiądziesz z nami na statek- rzekł. Przewodnik popchnął krasnoluda w stronę okrętu. Nhart syknął. Strażnicy nie zauważyli niczego.

Wsiedli na statek, powoli, prowadząc przed sobą sierżanta. Wysoki, rudobrody kapitan czekał już na nich. Kazał podnieść kotwicę. Okręt zakołysał się, ciężki żelazny harpun powoli uniósł się w górę. Statek zaczął wolno oddalać się od brzegu. Przewodnik obserwował to w zamyśleniu. Nhart skorzystał z okazji. Jednym susem skoczył w stronę burty.
-Heeej! Tutaj są! Brać ich, szybko!- krzyknął, marynarze rzucili się, żeby go złapać, krasnolud pognał przez pokład. Jego krzyk niósł się przez wodę, jednak żaden strażnik nie odwrócił się, byli już zbyt daleko. Po chwili dał się słyszeć głośny plusk. Krasnolud został złapany...

Mag milcząco skinął głową kapitanowi, tamten odpowiedział wzruszeniem ramion. Falivrinowi zakręciło się w głowie. Nie mógł uwierzyć, że już są bezpieczni. Spojrzał w niebo i wtedy go zobaczył. Wszedł na scenę nocy, jakby chciał ukoronować jej pomyślne zakończenie. Księżyc.

*

Wszelkie przepowiednie nie mają sensu. Ot, na przykład to miasto. Wiem, jak okrutna czeka je przyszłość, ale nic nie mogę zrobić, by jej zapobiec. Po pierwsze ludzie nie posłuchaliby mnie, a po drugie przeznaczenia nie da się uniknąć i wszystkie te domy spłoną choćby nie wiem co. Tak ma być. Mój czas też niedługo się skończy i choć wiem o tym, nie mogę nic na to poradzić. Chociaż kusi mnie, aby spróbować. Oszukać przeznaczenie, zagrać z losem o własne życie, o tych kilka nędznych lat, abym mogła jeszcze trochę powłóczyć się po zakurzonych uliczkach i popatrzeć na zielone liście drzew wiosną. Obejrzeć płonące miasto. Zginąć w pożarze, a czemu nie. Zawsze to tych kilka słowiczych koncertów więcej.

To nie prawda, że nic mnie nie cieszy. Kocham świat i dlatego tak bardzo boli mnie, że on musi przeminąć. A ja wiem nawet, kiedy. I właśnie dlatego, że mogę odliczać sekundy do jego zagłady jest mi tak smutno. Nie chcę o tym myśleć i znowu staję w oknie, mrużąc oczy w ostrym słońcu i spoglądam na te szare, ulotne twarze mijających mnie ludzi. Oni się spieszą i nie widzą niczego wokół siebie. Są zaprzątnięci problemami, wiecznie tymi samymi problemami. Dla nich świat będzie trwał wiecznie i dlatego nie zwracają na niego uwagi. Po co? Przecież są nieśmiertelni. Tak im się przynajmniej wydaje.

Tak wydawać się będzie im. Dwóm wędrowcom, kolejnym, którzy wyzwą przeznaczenie na pojedynek...


Poprzednia Jesteś na stronie 3. Następna
1 2 3 4 5