Opowieść Księżycowa
1 2 3 4 5 | ||
Poprzednia | Jesteś na stronie 4. | Następna |
Ojciec leżał na podłodze. Krew otaczająca jego ranę była jeszcze świeża, oczy szkliste i wpatrzone w jakiś przypadkowy punkt na ścianie. Za nim stała wysoka, ciemna postać uzbrojona w długi miecz, którym najwyraźniej zamierzała walczyć z Falem. Szczerzyła ostre, białe kły. Fal krzyczał. Potwór skoczył na niego i wtedy okazało się, że to krasnolud. Krew płynęła nienaturalnie długo, zalała już całą podłogę, krasnolud wbił nóż w plecy ojca i wyciągnął, wbił i wyciągnął, powtarzał to dziesiątki razy, śmiejąc się makabrycznie. Fal krzyczał. Chciał coś zrobić, ale nie mógł się ruszyć...
*
Fale leniwie kołysały statkiem. Falivrin wybiegł na pokład starając się powstrzymać łzy. Znów ten sam sen. Wyjrzał za butę. Noc była ciepła, światło księżyca falowało na granatowej wodzie jak rozpuszczone srebro, woda mieniła się, wiła, zapraszała, aż chciałoby się skoczyć, zanurzyć w chłodną toń, poczuć na sobie tajemnicę atramentowych fal... Niebo rozświetlał teraz księżyc. Wielki, nie całkiem jeszcze krągły, biało-szary, tajemniczy, odległy... wisiał nad głębią Zatoki niby przewodnik, który tak naprawdę zawsze prowadzi na manowce. Gdzieś daleko majaczył ciemny zarys lądu. Jutro tam dotrą. Jutro rozpocznie nowe życie. Falivrin westchnął i skierował się pod pokład, skąd dochodziły co jakiś czas okrzyki.
Marynarze siedzieli wokół drewnianego stołu, na którym leżały potłuszczone karty i kilka pustych butelek po rumie. Ktoś się śmiał, ktoś się awanturował wymachując kartą, ktoś spał w kącie. Mes siedział na niskim krześle nie odzywając się. Brodaty człowiek o ciemnych oczach i ogorzałej twarzy opowiadał grubym głosem:
-I wtedy... trrach! Skała. Ciemno wokół, nic nie słychać, tylko ten śpiew. Statek rozbity, każdy ratuje się, jak może, a tu żadnej wyspy... z daleka widać drzewa, zielono, pięknie, a z bliska tylko skały. I większość się o te skały zabiła, kaleczyli się i nie mogli pływać i tonęli, a w ciemnościach jeden drugiego nie widział, krzyczeli wszyscy. A rano zostało tylko kilkunastu na nagich skałach. Przeżyło trzech, jakiś statek za dnia tamtędy przepływał, długo potem. I zabrał ich, jeden umarł z wyczerpania po kilku dniach, dwóch wróciło do domu, ale tylko jeden chciał opowiadać o tym wszystkim i też niewiele. Podobno dużo okrętów już się na tamtej wyspie rozbiło, ale tylko nocą, w dzień nigdy- zakończył patrząc na towarzyszy z powagą. Siwiejący marynarz pokiwał głową milcząco, chudy rudzielec machnął ręką.
-Ee, tam- rzekł z niedowierzaniem- A kto to może potwierdzić? Zwykłe legendy, jakieś wyspy nie z nie wiadomo czym. Statek rozbił się i tyle, przecież sam mówiłeś, że nie było tam nic, co mogłoby śpiewać.
-Niedowiarków nie brakuje- parsknął brodacz- Zobaczymy, co będzie, jak wypłyniesz na prawdziwy Ocean, synku.
-Nic nie będzie- burknął rudzielec. Siwiejący wzruszył ramionami, po czym rzekł ochryple:
-Pomyśleć, ilu takich jeszcze żółtodziobów po pokładach chodzi. Udają odważnych, krzyczą, że potwory morskie nie istnieją, ba, nawet mówią, że wyspy umarłych nie ma... a jak przyjdzie co do czego to trzęsą się przed byle cieniem. Ot, zawsze tak było i będzie. Lepsi tacy niż ci, co skarbów po Oceanie szukają.
-Tak- przytaknął z kąta nieogolony blondyn- Po wyspach chcą bogowie wiedzą co znajdywać... księżycowe diamenty chyba!
-Co to są księżycowe diamenty?- szepnął Falivrin przysuwając się do Mesa.
-Takie tam klejnoty z legendy. Niektórzy twierdzą, że dawno zostały zniszczone, inni, że zakopane, jeszcze inni, że pogrzebane na dnie oceanu. Zwykła bajka jakich wiele. Nawet na magicznym uniwersytecie o tym nie uczą.
-Skąd wiesz? Przecież go nie skończyłeś- zauważył Falivrin.
-Wiem i tyle. Chodźmy stąd, robi się duszno- Mes uciął dyskusję i skierował się do wyjścia.
Wyszli na pokład. Przed nimi rozciągały się czarne wody Zatoki, niewielkie fale unosiły na powierzchni zimny blask. Zza chmur znów wyłonił się księżyc. Wielka, niemal okrągła tarcza sprawiała wrażenie niesamowicie odległej... i samotnej.
-On jest pusty- szepnął Falivrin wpatrując się w księżyc jak zaczarowany- Jakby stracił duszę. Jakby ona umarła, rozsypała się w proch...
-Rozsypała się w proch- powtórzył mag w roztargnieniu. Patrzył w niebo zmyślonym wzrokiem, z tęsknym, jakby skupionym wyrazem twarzy, pogrążony we własnych myślach. Chłodny blask łagodził jego rysy, krótka siwa broda lśniła, jakby zaplątały się w nią księżycowe promienie.
-Mam rację?- zapytał Fal, szczęśliwy, że udało mu się porównanie. Chciał przerwać ciszę. Niepokoił go księżyc, niepokoiło go zamyślenie Mesa.
-Tak...- szepnął mag wciąż patrząc gdzieś w dal- Masz.
W oddali zamajaczyło ciemniejsze pasmo. Zbliżali się do lądu...
*
Semlon. Miasto wypełnione stukiem kopyt o bruk, pełne fantazyjnych rzeźb, cyprysów i platanów, niewielkich teatrów, ogromnych świątyń, łaźni, dzieci spędzających całe dnie na ulicach, małych parków z fontannami strzelającymi wysoko w niebo, długich promenad, powietrza pachnącego oliwą i morską bryzą, ludzi o ciemnych włosach i oliwkowej skórze, kobiet barwiących usta na ciemnoczerwony kolor...
Falivrin rozglądał się wokół oszołomiony. W porównaniu z gwarem semlońskiego portu targowisko Sisty było puste i ciche jak stara biblioteka nocą. Szafirowe fale Zatoki delikatnie kołysały wielkimi statkami, słońce zalewało wilgotne powietrze falami żaru, ludzie przepychali się wśród wielkich skrzyń i tajemniczych beczek. Wszędzie biegający tam i z powrotem chudzi mężczyźni z kawałkami pergaminu w ręce, marynarze o ogorzałych, brodatych twarzach, jacyś podejrzani osobnicy w brudnych ubraniach. Fal przyglądał się ich oświetlonym promieniami słońca twarzom. I wtedy znów go zobaczył. Ta sama szczupła sylwetka, ten sam czarny płaszcz mimo upału okrywający szczelnie wysoką postać, te same małe oczy zanurzone głęboko w twarzy pozbawionej wyrazu. Łowca głów. Falivrin otworzył usta nie wiedząc, co robić. Chciał do niego podejść, zadać mu tyle pytań... poczuł, że ktoś ciągnie go za rękaw. Odwrócił się.
-Idziemy- rzekł Mes. Fal ponownie spojrzał w stronę łowcy, ale okrytej ciemnym płaszczem postaci już nie było- A tobie co się stało? Zobaczyłeś ducha?- Messah przyjrzał mu się uważnie.
-Nie- odparł Falivrin. Zaczynał odnosić wrażenie, że naprawdę niczego, a raczej nikogo nie zobaczył. Że tylko mu się wydawało. Spojrzał jeszcze raz w tamtą stronę, ale zobaczył tylko kłębiący się w upale tłum. Mag również patrzył w tym kierunku, ale z zupełnie innego powodu. Jego twarz rozpromieniła się jakby, na ustach zagościło coś w rodzaju powitalnego uśmiechu.
-Reilih- rzekł wciąż uśmiechając się do tłumu. Fal spojrzał w stronę kłębowiska ludzkich ciał i po chwili wyłuskał z niego wysokiego mężczyznę, który parzył w ich stronę uśmiechając się podobnie jak Messah. Był ubrany w ciemne spodnie i coś w rodzaju skórzanej kamizelki. Na szyi miał kilka wisiorków i małych woreczków na cienkich rzemykach, wielki miecz przytroczony do szerokiego pasa lśnił w słońcu. Na szerokie ramiona opadały niezbyt czyste włosy w kolorze słomy. Szczupłą, opaloną twarz szpeciła nieco podłużna, niezbyt głęboka blizna ciągnąca się od czoła aż po lewe ucho. Mężczyzna wyglądał na jakiegoś najemnika albo żołnierza z barbarzyńskich krain. Zbliżał się do nich długim, elastycznym krokiem.
-Kogóż to widzę? Mag nad magami?- rzekł patrząc na Mesa roześmianymi oczyma- Czym sobie stary dobry Semlon na taki zaszczyt zasłużył?
-Mówisz o tym, że przebywa w nim sam Reilih, najsławniejszy wojownik w tej części świata? Ty mi powiedz!- uśmiechnął się Messah.
-Długa historia- odrzekł wojownik- Wolałbym wiedzieć, jakżeś to zrobił, żeś się nic nie zmienił. Jak cię ostatnio w Llod widziałem tak samoś wyglądał. I kogóż to prowadzisz? A może raczej: kto jest drugim rodzicem tego kogoś?- uśmiechnął się szelmowsko.
-To jest Falivrin... nie znam żadnego z jego rodziców- zastrzegł Mes- Fal, to Reilih, mój stary... o tak, bardzo stary znajomy.
-Witam- Reilih wciąż się uśmiechając wyciągnął do Fala szeroką dłoń. Chłopak uścisnął ja nieśmiało. Broń nieznajomego, jego ubiór a przede wszystkim fakt, że Mes nazwał go "najsławniejszym wojownikiem w tej części świata" zafascynowały Falivrina. To musi być prawdziwy bohater... może nawet jest łowcą głów, tylko ze skromności się ukrywa?
-Ho ho, ależ masz uścisk chłopie, mucha potrafi lepiej- roześmiał się Reilih, po czym zwrócił się do maga- Gdzie się zatrzymaliście?
-Na razie nigdzie- odrzekł Mes- Nie wiem, czy ta stara karczma w północnej części miasta jeszcze istnieje.
-Nie istnieje- zaprzeczył wojownik- Ale jest mnóstwo innych. Mogę was zaprowadzić gdzieś, gdzie można za rozsądną cenę zjeść i przespać się... no i oczywiście napić- tu uśmiechnął się jeszcze szerzej- Pogadamy o starych czasach. Może nawet Libla jeszcze tam jest. Spotkałem ją parę dni temu.
-Libla jest tutaj?- zdziwił się Messah. Kąciki wyblakłych ust uniosły się w lekkim uśmiechu- Naprawdę?
-Kto to jest Libla?- zapytał Falivrin nie mogąc oderwać wzroku od pięknej broni Reiliha.
-Libla z Rem, wędrowna bardka... czy jak to się tam mówi. Nie słyszałeś o niej?
-Opowiada historie?- oczy Fala zrobiły się wielkie i okrągłe- Takie prawdziwe? O bohaterach, księżniczkach i smokach?
-Nie wiem, czy prawdziwe- wzruszył ramionami Mes- Chyba sama je wymyśla. I nie są specjalnie dobre, takie sobie szczerze mówiąc. Nic tam nie robią, tylko gadają albo podziwiają przyrodę, rozchorować się można od tych opisów. I do tego robi straszne błędy, myli się w co drugim zdaniu. Ale ma dobre chęci i ludzie jej słuchają, zawsze lepsze to niż nuda.
-Nie słyszałeś o pięknej Libli z Rem?- zdziwił się wojownik.
-Jest piękna?- ucieszył się Falivrin.
-Nie bardzo, ale tak się mówi- roześmiał się Mes- Oczywiście tego nie wiesz, ale o kobietach zawsze mówi się, że są piękne, jakiekolwiek by nie były, tego wymaga grzeczność. No, chyba że jest tak źle, że mogłoby to być uznane za szyderstwo. Jak jakaś dziewczyna jest choć trochę młoda, nie tak do końca brzydka i wcale miła to przed jej imieniem dodaje się takie epitety jak "piękna" albo wręcz "olśniewająca". Taki zwyczaj.
-Wymyślony przez dawnych rycerzy, którzy z wszystkiego robili taki cyrk- dodał wojownik parskając śmiechem- Ty myślisz, że królowa Semlonu zwana Gwiazdą Południa naprawdę jest taka cudowna? W tych lśniących sukniach i klejnotach jest niczego sobie, ale jakby ją ubrać w coś zwyczajnego i zmyć puder z twarzy zmieniłaby się w brzydkie kaczątko.
-Jak możecie tak obrażać królową!- krzyknął Fal, ale pod ironicznym spojrzeniem Mesa spuścił głowę. Oburzanie się nie miało sensu, mag i tak zawsze wiedział swoje.
-Zresztą, co ci będę opowiadał. Sam poznasz Liblę. Kiedyś bardzo dobrze się rozumieliśmy- wyszczerzył zęby Mes.
-Oho, masz na myśli ten moment, kiedy usiłowała zmienić cię w żabę czy ten, kiedy rzucała w ciebie słoikami z marmoladą?- roześmiał się wojownik. Mes obrzucił go pełnym godności spojrzeniem.
-Mam na myśli nasze długie dyskusje i miłe pogawędki- rzucił wzruszając ramionami.
-Libla zna się na magii?- zapytał Fal coraz bardziej zafascynowany.
-Ha, trochę, ale za mało, żeby zmienić w cokolwiek takiego maga jak ja- rzekł Mes z pewną siebie miną.
-Przecież nie skończyłeś uniwer... - zaczął Fal i poczuł mocne kopnięcie w kostkę.
-Co ty tam mamroczesz?- wojownik spojrzał na niego podejrzliwie.
-Nic, on tak zawsze- rzekł obojętnie Mes- Libla podobno umie nawet zmieniać się w zwierzę, co akurat nie dziwi, jakoś musi sobie radzić. Zachodzę w głowę, po co ona łazi po tych lasach i górach, jakby w miastach nie było nic ciekawszego do roboty. A potem opisuje to w swoich opowieściach, można skonać, nic tylko lasy i lasy, same opisy drzew. Ciężko ją spotkać, bo bez przerwy zmienia miejsce pobytu. No, ale teraz jest w Semlonie i będziesz miał okazję ją poznać.
-O ile jeszcze go nie opuściła... chociaż wątpię, ostatnio zajmowała się jakąś tutejszą legendą. Opowiadała mi o tym, ale nie mówiła specjalnie ciekawie, więc żem... więc nie słuchałem uważnie- rzekł Reilih, starając się mówić poprawnie. Ciężko mu było jednak ukryć, że niegdyś był przyzwyczajony do używania chłopskiej gwary- W każdym razie chodźcie ze mną.
Poprowadził ich w stronę miasta. Zagłębili się w labirynt ulic, placów i zaułków, mijając tłum krasnoludów, ludzi a nawet półelfów wszelkich narodowości, wieku i płci. Wojownicy ubrani podobnie do Reiliha albo na zupełnie inną modłę, młode dziewczyny w zwiewnych sukienkach, staruszkowie udający się na spacer do parku, wędrowni kupcy, aktorzy, akrobaci stający na głowie ku uciesze zbierającego się wokół nich tłumu, dezerterzy z armii niemal całego świata, pomocnicy świątynni, mnisi, urzędnicy, strażnicy miejscy, żebracy, dzieci, a na szerszych ulicach wozy i karety zaprzężone w konie różnorakich ras i wszelkiej maści. Semlon nie był co prawda tak dużym miastem jak Kavihnia, ale na pewno o wiele bardziej różnorodnym. To tu zupełnie odmienne kultury i religie spotykały się i przenikały wzajemnie, to tu mieszkańcy chłodnej północy mieszkali obok południowców, a wyznawczynie bogini ogniska domowego w czepcach zasłaniających włosy i rzucających głęboki cień na twarz rozmawiały z wyznawczyniami boga wina noszącymi sukienki w krzykliwych kolorach. Ta wielokulturowość co prawda nie zawsze wychodziła miastu na dobre, różnego rodzaju zamieszki i napaści zdarzały się tu często, ale za to czyniła je niepowtarzalnym, jedynym w swoim rodzaju miejscem.
Reilih poprowadził ich do karczmy. Wiszący nad wejściem szyld przedstawiał jednorożca i księżyc. Pewnie w nazwie też miała jednorożca, jak wiele innych karczm. Był to bardzo powszechny motyw. A jednak szyld wywoływał jakiś nieokreślony niepokój. Widniejące na nim zwierze było jakby zbyt żywe, księżyc świecił zbyt jasno. Większość wchodzących nie zauważała tego. Wchodziła po prostu do środka, jak właśnie uczyniło troje ludzi: mag, wojownik i blond włosy chłopak.
-Usiądźcie gdzieś, zaraz wrócę, muszę pogadać z właścicielem- rzekł Reilih oddalając się. Fal i Mes rozejrzeli się wokół. Zwykła, niczym nie różniąca się od innych karczma. Mag skierował się w stronę jednego ze stołów, Falivrin zrobił to samo.
-Messah?- usłyszeli za sobą. Odwrócili się w stronę, z której dobiegł ich kobiecy głos. Za nimi stała średnio wysoka dziewczyna w długim, burym płaszczu pokrytym przydrożnym kurzem. Miała oczy o barwie kasztanów i sięgające do połowy ramienia włosy w bliżej nie określonym kolorze. Nie była specjalnie ładna, właściwe wcale nie była, choć brązowy płaszcz z kapturem, spodnie o równie mało ciekawej barwie, szeroki pas i szara koszula robiły całkiem interesujące wrażenie i nieźle pasowały do całej postaci.
-Witaj, Liblo!- uśmiechnął się mag. Dziewczyna roześmiała się, po czym zupełnie nieoczekiwanie podbiegła do wędrowców i rzuciła się Mesowi na szyję.
-Witaj, magu!- krzyknęła radośnie, po czym szturchnęła z trudem łapiącego oddech po jej wybuchu radości Mesa pod żebro- Ładnie to tak zostawiać starych przyjaciół bez pożegnania?
-Przepraszam- wykrztusił Messah- Wiesz, jak to ze mną jest, zawsze... auć, dziewczyno, trochę delikatności!- sapnął trzymając się za bok.
-Wiem wiem, każde miejsce swojego pobytu opuszczasz w popłochu uciekając przed pościgiem- roześmiała się Libla- Ojej, przepraszam, boli cię? Przedstawisz mnie swojemu towarzyszowi?
-A, tak, oczywiście. To jest Falivrin, najbardziej naiwny chłopak, jaki kiedykolwiek się narodził- rzekł wskazując na rumieniącego się Fala- Fal, to jest Libla, piękna bajarka z Rem.
-Witaj- Libla uśmiechnęła się szeroko do oszołomionego Falivrina. Mes wykorzystał moment jej nieuwagi i usiadł w obawie przed kolejnym szturchnięciem. Fal usadowił się koło niego.
-Co cię tu sprowadza?- zapytała Libla zajmując miejsce naprzeciwko i kiwając ręką na młodego pomocnika karczmarza- Uciekasz, czy masz tu coś konkretnego do załatwienia? Kradzione rzeczy łatwiej i lepiej sprzedaje się w Llod więc zapewne to pierwsze.
-Jak zwykle nie mylisz się- uśmiechnął się Mes. Młody chłopak poszedł do nich i zebrał zamówienia. Mes poprosił o bigos i piwo, Fal o bigos i mleko, Libla stwierdziła, że nic nie chce.
-Jeśli to ironia, to nie łudź się, że mnie obrazisz- odrzekła z udawanym wyzwaniem w głosie.
-A ciebie co sprowadza do Semlonu? Z tego, co słyszałem jesteś tu od dość dawna. Jakiś nowy pomysł?
-O tak!- oczy dziewczyny rozbłysły- To będzie wielka opowieść, o ile zdołam się czegoś konkretnego dowiedzieć.
-Dowiedzieć?- zdziwił się mag.
-Owszem. Ten jeden raz nie będę nic wymyślać, tylko opiszę prawdziwą historię... w każdym razie prawdziwą legendę. Semlon to kopalnia legend, ale mnie interesuje tylko jedna. Podobno kiedyś był tu portal- rzekła, po czym zawiesiła głos, czekając na reakcję.
-Portale już nie istnieją, jeśli nie liczyć tych dwóch w Alma Liminia- wzruszył ramionami Mes. Zawiedziony wzrok Libli podpowiedział mu jednak, że nie był to zbyt dobry komentarz do jej rewelacji- No, ale oczywiście mogą istnieć wspaniałe legendy na temat portali- dodał szybko.
-I istnieją, chociaż ja uważam, że to wcale nie jest legenda. Ale to jeszcze nic. Podobno był to portal bez drugiego wyjścia, który przesyłał wchodzącego "w miejsce przeznaczenia".
-Gdzie?- wyrwało się Falowi. Wyglądał na zafascynowanego opowieścią Lilbi.
-Nie wiem dokładnie, co to oznacza- uśmiechnęła się, zadowolona, że znalazła przychylnego słuchacza- Podejrzewam, że należało wypowiedzieć jakieś zaklęcie i na przykład wyobrazić sobie, gdzie się chce w tej chwili znaleźć, a portal tam właśnie przenosił. Ale to tylko domysły. W każdym razie portal został stworzony bardzo dawno temu, przez jednego z pierwszych magów świata. A potem został ukryty, nie wiadomo przez kogo. Podobno ma to jakiś związek z...- znów zawiesiła głos- zaginionym skarbem Pisanno!- dokończyła triumfalnie.
-Pisanno?- mina Fala świadczyła wybitnie, że chłopak nie ma pojęcia, o co chodzi. Pomocnik karczmarza przyniósł tymczasem bigos i piwo, a po chwili doniósł jeszcze mleko dla Fala. Libla spojrzała na młodzieńca.
-Nie wiesz, co to Pisanno?- zdziwiła się. Messah westchnął i popatrzył znacząco w sufit.
-Nie...- jęknął Falivrin zawstydzony. Libla potrząsnęła rozczochraną czupryną po czym odruchowo przesunęła leżący przed nią kufel Mesa nieco do przodu.
-Trzeba to koniecznie nadrobić. Rzecz najważniejsza: Pisanno to Kavihnia. Niegdyś było ogromnym miastem rządzonym od wieków przez ród książąt, podobno wywodzący się od elfów. Ostatni z nich w ogóle nie interesował się metropolią, zajmując się tylko i wyłącznie hodowlą koni... piękne, wysmukłe klacze o zgrabnych głowach i mądrym spojrzeniu, zarzucające splątanymi grzywami rumaki o lśniącej sierści, bułane źrebięta pasące się na porosłych kobiercami seledynowej trawy łąkach...
-Liblo- przerwał jej Mes ostrożnie- Do rzeczy...
-A tak, przepraszam- rzekła zawstydzona- Że też ja zawsze muszę zacząć ględzić... nic nie umiem porządnie opowiedzieć... nie wiem, czemu ci ludzie mnie w ogóle słuchają...
-Książę hodował konie i...- podsunął łagodnie mag.
-...i nie zajmował się miastem, które zaczęło podupadać. I kiedy z gór przyszedł król krasnoludów prowadząc swoją armię, Pisanno w ogóle nie było przygotowane do oblężenia. Co prawda jego mieszkańcom udało się jakoś zorganizować i bronić dość długo, ale brak jakiejkolwiek pomocy z zewnątrz i tchórzostwo księcia, który ułożył się z krasnoludzkim królem wydając mu miasto praktycznie za nic nie dały im szans. Ostatniej nocy oblężenia krasnoludy sprowadziły łuczników... niezbyt dobrych, za to używających podpalonych strzał... wybuchł wielki pożar i wróg wdarł się do miasta. Bitwa zmieniła się w rzeź, napastnicy zabijali kogo się dało... letnia noc spłynęła krwią, ogień szalał pożerając całe ulice, rozzuchwaleni wojacy plądrowali świątynie, wycinali mieszkańców, wywlekali trupy na bruk, okradali domy...
-Liblo...- szepnął Mes.
-Już kończę. Tej strasznej nocy, kiedy niebo zabarwiło się krwawą łuną... no więc wtedy zaginął skarb Pisanno. Nikt nie wie dokładnie, czym był. Trzymano go w najlepiej strzeżonym skarbcu pod ratuszem i chyba nawet książę nic o nim nie wiedział... skarb po prostu istniał i był pilnowany. A wtedy, kiedy krasnoludy wdarły się do ratusza okazało się, że ktoś ich uprzedził. Drzwi były wyłamane- Libla tajemniczo zawiesiła głos, wpatrując się w Fala- Nikt nie wie dokładnie, co się stało. Teorii jest wiele, być może któremuś ze strażników skarbu udało się wywieźć go z miasta w bezpieczne miejsce. Inna mówi, że skarbu nikt nie wywiózł- pozostał on w Pisanno, ale ponieważ chyba żaden z żyjących nie widział go nigdy, nikt nie miał pojęcia, że to właśnie on... może nawet wszedł w posiadanie nieświadomego jego wartości krasnoludzkiego króla. A może jakiś złodziej skorzystał z zamętu bitwy i ukradł skarb, a potem gdzieś sprzedał. Nie wiadomo. Faktem jednak jest, że od tej pory Pisanno przeszło w ręce królów krasnoludzkich, czego znakiem jest choćby zmiana nazwy na Kavihnię.
-Uczysz chłopaka historii?- głos należał do Reiliha, który podszedł właśnie do nich. Uśmiechnął się jak zwykle szeroko i usiadł obok Libli- Nie lepiej porozmawiać o czymś ciekawszym?
-Zamówiłeś coś? Nie? To zajmij się tym- uśmiechnęła się Libla.
-Dla ciebie wszystko, ale nie teraz. Za parę dni płynę do Kavihni, muszę sobie załatwić przewóz zanim Van Silim wprowadzi swój nowy pomysł. Ten sknera chce wprowadzić nowe statki do przewożenia ludzi przez zatokę. Nigdy nie zgadniecie, ile będzie kosztowała taka podróż.
-Domyślam się, że dużo- mruknął Messah- I że pływanie na zwykłych statkach przewożących towary zostanie zabronione wszystkim poza marynarzami.
-Van Silim?- Falivrin o mały włos nie zerwał się z miejsca.
-Taki tam ważniak- machnął ręką Reilih- Co ci się stało, chłopcze? Żeś się, he he, tym mlekiem zakrztusił? Nic dziwnego, świństwo takie, że patrzeć ciężko, o piciu nie wspominając. No, czas na mnie, idę do portu. Spotkamy się wieczorem.
-Mogę iść z tobą?- zapytał nagle Fal. Mag spojrzał na niego zdziwiony, ale już po chwili machnął ręką. Ciekawość tego chłopaka zadziwiała go, ale nic nie mógł na nią poradzić.
-Chcesz zwiedzić trochę miasta, chłopcze?- wyszczerzył się Reilih- Jasne, że możesz.
*
-Wszystkiego najlepszego, Wasza Wysokość- rzekł patrząc na nią poważnie.
-Nie kpij. Urodziny mam na pół roku- prychnęła.
-Wcale nie kpię, pani. Za te pół roku już nikt ci nie złoży życzeń. Nie będzie czego gratulować- rzekł smutno.
-Za te pół roku nie będzie już komu gratulować- odparła i zbliżyła się do okna. Z pałacu roztaczał się naprawdę piękny widok. Ale jej nie zachwycał. Już nie. Ponownie spojrzała na starca.
-Nie ma żadnej nadziei, prawda?
-Jest, księżniczko. Istnieje przepowiednia...
-Wiem. Nie wierzę w przepowiednie.
*
"Wiesz co, zawrzemy układ. Ja znajdę tego Van Silima, a ty jak już dopłyniesz do tej wyspy, to odszukasz mojego ojca i zapytasz go, kto go zabił. On ci powie, a ty przekażesz to bratu i kiedy on wróci tu i już pożegna się z narzeczoną to odnajdzie mnie i powie mi to. A ja znajdę mordercę..."
-Hej, chłopcze! Jak ty tam miałeś na imię?
-Falivrin.
-Nie zamyślaj się tak, złodziej dopadnie cię szybciej niż zdążysz mrugnąć okiem. Już jesteśmy w porcie- rzekł Reilih. Rzeczywiście, byli na miejscu. Fal znów poczuł świeże powietrze znad Zatoki- Idziemy poszukać jakiegoś życzliwego kapitana.
-Mogę tu zostać?
-A po co? Żeby cię okradli? He he, czyżbyś miał coś do załatwienia w tym porcie? Zgubisz się i tyle.
-Nie zgubię się. Chciałbym tylko pospacerować.
-Jak sobie chcesz. Tylko uważaj na siebie i nie odchodź za daleko- ostrzegł Reilih, po czym oddalił się. Falivrin został sam. Gwar portu bynajmniej nie pomagał mu zebrać myśli. Musi znaleźć Van Silima, a potem... potem odprowadzić go przed oblicze sprawiedliwości. Ale do tego potrzeba mu broń. No cóż, pomyśli się później, na razie musi się zorientować, gdzie jest ten człowiek. Zdał sobie sprawę, że nie ma pojęcia, od czego zacząć. Wypytywać ludzi na ulicy? Niedorzeczny pomysł. Więc co robić?
Z zamyślenia wyrwał go hałas. Nie zwykły gwar portowy, tylko wrzaski dobiegające gdzieś z prawej. Tłum od razu popłynął w tamtą stronę, unosząc ze sobą Fala. Ktoś krzyczał przeraźliwie.
-Ratunku, pomocy! Morderca! Stratował go! Morderca! Wszyscy widzieli! Straż, straż!- Falowi udał się jakoś dopchać do miejsca, z którego mógł obserwować całe zajście. Na otoczonym tłumem bruku leżał jakiś człowiek. Nad nim stał piękny, gniady koń noszący na grzbiecie bogato odzianego jeźdźca. Mężczyzna zeskoczył z konia i pochylił się nad leżącym. Stojący obok młodzieniec darł się w niebogłosy.
-Ratunku! Straż! Zawołajcie strażników!- krzyczał w stronę zgromadzonego tłumu. Ktoś widocznie zlitował się i posłuchał jego próśb, bo przez zbiegowisko zaczęło przedzierać się trzech umundurowanych mężczyzn. Jeden z nich natychmiast wziął się za nakłanianie zgromadzonych do rozejścia się. Z marnym zresztą skutkiem. Drugi pochylił się nad leżącym na ziemi mężczyzną, trzeci zaś zbliżył się do bogato odzianego jeźdźca.
-Panie Van Silim, zechce pan wybaczyć to zamieszanie- rzekł. Falivrin drgnął. Van Silim.
-Wbiegł pod kopyta... nie miałem możliwości uniknięcia tego przykrego wypadku- odrzekł tamten spokojnie. Był wysokim, przystojnym mężczyzną o kasztanowych włosach. Drobne zmarszczki wokół małych, ciemnych oczu i wąskich ust nadawały jego twarzy wyraz dziwnej powagi... a także bezwzględności.
-Oczywiście- wyprostował się strażnik. Tymczasem na miejsce wypadku przybył wezwany przez kogoś medyk, a przynajmniej niezbyt czysty osobnik podający się za medyka. Uklęknąwszy koło rannego i wykonawszy serię dziwnych czynności typu przykładanie policzka do twarzy stwierdził, że człowiek ten jest na pewno martwy. Pierwszy strażnik nadal usiłował bezskutecznie nakłonić gapiów do odejścia. Wszyscy żywo komentowali wydarzenie.
-Nic mu nie zrobią, w końcu wielki pan, kapitan portu- machnął ręką jakiś staruszek.
-A co mu mają zrobić? Widziałem, nie jego wina była!- zacietrzewił się mężczyzna w zielonej czapce.
-Jego była, jego, nie trza mu było tak szybko pędzić, kiej wiedział, że ludziska tędy chodzą- obruszyła się kobieta w kwiecistej spódnicy.
-Nie jego, sam mu pod kopyta wyskoczył, oczy miał, to czego nie patrzył jak lezie!- krzyknął ktoś z tyłu. Dyskusja rozwijała się w najlepsze, tymczasem dwóch pomocników medyka zabrało martwego, strażnicy zaś po krótkiej rozmowie z Van Silimem, której treści Falivrinowi nie udało się dosłyszeć, odeszli, a sam Silim wsiadł na swego konia i zaczął powoli przedzierać się przez tłum. Fal szybko ruszył w jego stronę. Szedł za nim przeciskając się przez ciżbę. Kapitan portu skręcił w prawo i wjechał w szeroką, brukowaną ulicę, po której obu stronach rosły w równych odstępach platany. Na jej końcu stał duży dom ogrodzony dość wysokim murem. Wejścia pilnował służący. Falivrin schował się za jednym z posadzonych wzdłuż muru drzew i patrzył, jak Van Silim powoli znika za kamiennym ogrodzeniem. Stracił go z oczu.
*
-A, tu jesteś! Szukałem cię, gdzieś się włóczył?- głos Reiliha dobiegał gdzieś z tyłu. Falivrin odwrócił się i zobaczył wojownika, uśmiechniętego jak zwykle- Już myślałem, żeś... że się zgubiłeś. Zaraz zajdzie słońce, musimy wracać.
Rzeczywiście, niebo nad zatoką przybrało złotawy kolor, pierzaste chmury świeciły wysyłając promienie ukrytego za sobą słońca niby własne. Za chwilę świetlista kula zatonie w zielonkawej wodzie.
-Możemy popatrzeć?- zapytał Falivrin. Na statku bardzo podobały mu się zachody słońca.
-Niech będzie- wzruszył ramionami Reilih. Podeszli do brzegu. Ciemniejące fale delikatnie rozpraszały złote światło. Falivrin pomyślał, że gdzieś tam, za Zatoką nadal stoi gwarna i piękna Kavihnia, ta sama Kavihnia, która niegdyś była starożytnym Pisanno ze swoim pilnie strzeżonym skarbem. Zdał sobie sprawę, że tak naprawdę wie o świecie tylko to. Miasto krasnoludów, Llod, Sista i jego rodzinna wioska. A co jest dalej?
-Jak wygląda świat?- zwrócił się do Reiliha- Co jest za Kavihnią? I dalej? I jeszcze dalej?
-A po cóż ci to wiedzieć?- zapytał wojownik zaskoczony.
-To ciekawe. Może kiedyś tam dotrę- rzekł Fal. Reilih spojrzał na niego uważnie. Młody marzyciel, nie pierwszy i nie ostatni.
-No dobrze- rzekł patrząc na Falivrina z uśmiechem- Spójrz na wschód. Widzisz Zatokę? Za nią jest Kavihnia, ostatni port w tej części świata. Dalej na południe jest już tylko Alma Liminia, czyli Wieża Magów. Na północ od Kavihni są Góry Kocie, dalej Llod i pustynia. Obok płynie Assennih, przez Małą Puszczę aż do Sisty. Na wschód od rzeki mamy Błękitny Bór, za nim ziemie należące głównie do elfów. Dalej na północ- Góry Cynamonowe, a potem Remy i Wielka Puszcza.
-Wielka Puszcza? Taka jak Mała, tylko...
-Owszem, większa. I kryje w sobie więcej tajemnic. Podobno gdzieś na zachodnim wybrzeżu można zobaczyć legendarne mury Alma Seminamis, drugiej Wieży Magów...
-Przecież jest tylko jedna- zdziwił się Fal.
-Tak, jest tylko jedna. Ale na świecie jest pełno różnych legend. Ludzie nie umieli się nigdy pogodzić z tym, jak wyglądają znani im czarodzieje z ich ciągłym mieszaniem się do polityki... i wymyślili sobie Alma Seminamis, wieżę ukrytą gdzieś między Oceanem a Wielką Puszczą. Taka bajka.
-Aha.
-Na czym to ja... no więc na północ od Puszczy mamy Góry Ivlley. A bardziej na wschód wielki las, nie pamiętam jego nazwy.
-A dalej?- drążył Fal.
-Co dalej? To już koniec.
-Ale co jest dalej? Tato mówił mi kiedyś, że Kontynent jest z wszystkich stron otoczony Oceanem. A ty skończyłeś na górach i lesie- rzekł podejrzliwie. Wojownik zamyślił się. Spojrzał na Fala z uśmiechem.
-Nie dasz za wygraną, co? Dalej... na wschodzie jest Oslamilgh, nazywana czasami Ziemią Czaszek... królestwo nekromantów.
-Kogo?- zdziwił się Fal.
-Nie ważne. W każdym razie niezbyt przyjemne miejsce. A im dalej na zachód, tym gorzej. Zamek Cierni... Nie wiem o nim nic dokładnego, ale to siedziba wszelkiego zła... no i najdalej wysunięty punkt na północ. Wyklęty Port. Podobno nie ma na świecie gorszego miejsca.
-Dlaczego? Co tam jest?
-Nie wiem- wzruszył ramionami wojownik- Nie zapuszczam się w tamte rejony. Zresztą, nikt się nie zapuszcza.
*
Falivrina obudził dziwny hałas. Coś jakby brzęczenie owadów zamkniętych w słoiku. Pokój, w którym spali z Messahem był dość mały, ale zmieściły się w nim dwa łóżka. Stare, dawno nie prane zasłonki w kolorze zgniłej zieleni przepuszczały mdły blask niewiadomego pochodzenia. Noc była pochmurna i ciemna, a mimo to na ulicach panował co najwyżej niebieskawy półmrok. Jakieś zimne, niebieskawe światło sączyło się przez drzwi i okna. I ten dziwny dźwięk. Falivrin wstał i powoli przeszedł przez pokój. Zaspał. Musi dostać się do domu Van Silima. Ubrał się najciszej, jak mógł. Mag spał. Fal delikatnie otworzył drzwi i wyszedł na zewnątrz. Cały korytarz wypełniało dziwne, błękitne światło. Brzęczący dźwięk zdawał się wypełniać całą karczmę. Powietrze drżało dziwnie. Falivrin rozejrzał się. Było zupełnie pusto. Cicho zszedł na dół i zbliżył się do jednego z okien. Było zaryglowane, ale nie miał problemów z otworzeniem go. Okiennice skrzypnęły przeraźliwie. Zastygł w bezruchu i przez chwilę nasłuchiwał, czy nikogo nie obudził nagłym hałasem. Cisza. Niezdarnie wgramolił się na parapet i wyskoczył na ulicę, przewracając się na bruk. Syknął z bólu.
Ulica była zupełnie pusta. Było to o tyle dziwne, że wielkie miasta zazwyczaj nocą tętnią życiem, a już w szczególności miasta portowe. Tu jednak było niemal idealnie cicho, jeśli nie liczyć brzęczącego dźwięku, do którego zresztą Falivrin zdążył się już przyzwyczaić. Rozejrzał się ze zdziwieniem. Miasto najwyraźniej spało. Ruszył przed siebie długą ulicą, starając się przypomnieć sobie drogę do portu. Nic z tego, żadna ze skręcających w różne strony uliczek nie wyglądała znajomo. Falivrin bał się wejść w którąś z nich, by nie zagubić się w ciasnym labiryncie. Pamiętał, że trzeba minąć jakiś park... jakąś rzeźbę przedstawiającą skrzydlatego stwora... wysoki budynek z okrągłymi oknami... ale gdzie to było? Szedł środkiem wyludnionej ulicy oświetlonej płynącym nie wiadomo skąd mdłym blaskiem. Latarnie nie paliły się. Semlon, ten słoneczny, gwarny Semlon wyglądał jak po epidemii. Falowi wydawało się, że w miarę jak posuwa się do przodu, brzęczenie staje się coraz głośniejsze. Jakby miało jakieś konkretne źródło... gdzieś z prawej strony. Falivrin przystanął. Tak, brzęczenie wyraźnie dochodziło stamtąd. Odetchnął głęboko i skręcił w pierwszą uliczkę na prawo. Szedł przez chwilę między zamkniętymi okiennicami ciemnych domów, po czym skierował się jeszcze raz na prawo. Karczma dawno znikła mu z oczu. Szedł przez pogrążone w tym dziwnym letargu, skąpane w zimnym świetle miasto, kierując się słuchem. Minął kilka parków, przecinał wyludnione place. Wreszcie dotarł do miejsca, w którym dźwięk był bardzo silny. Rozpoznał wysoki mur. Dom Van Silima.
Brama była zamknięta. Fal obejrzał mur, jednak wdrapanie się na górę było niepodobieństwem. Przynajmniej dla niego. Podszedł do drzewa, za którym schował się wcześniej. Pierwsze gałęzie wyrastały z grubego pnia bardzo wysoko, niższe zostały obcięte, jednak przy odrobinie zręczności można się było nań wdrapać. Objął szorstką korę i zaczął podciągać się w górę. Nie szło mu zbyt dobrze, co chwila zsuwał się w dół i musiał zaczynać od nowa. Spróbował dosięgnąć nogami muru i zaczepić chociaż o wystający kamień. Jest! Mozolnie zaczął wspinać się znowu, aż w końcu udało mu się dosięgnąć stopą końca ogrodzenia. Teraz musi delikatnie zaczepić o mur kolanem ostrożnie puszczając jednocześnie pień drzewa... o tak. A teraz...
-Aaaa!- krzyknął Falivrin spadając. Runął w dół, prosto na krzew różany. "Dobrze, że przynajmniej jestem po dobrej stronie muru"- zdążył pomyśleć, zanim poczuł, jak kolce rośliny rozdrapują mu skórę na całym ciele. Przeszył go ostry ból, chociaż dzięki krzewowi uniknął gwałtownego zderzenia z ziemią. Znalazł się w ogrodzie. Dźwięk stał się jeszcze mocniejszy. Oprócz niego usłyszał coś jeszcze... szczekanie. Kilka ujadających psów szybko zbliżało się do niego. Fal zaczął szamotać się wśród ciernistych gałązek, powodując nowe zadrapania na twarzy i rękach. W końcu udało mu się wydostać. Popędził jak szalony w stronę wielkiego domu, mając tuż za sobą biegnące zwierzęta. Biegł dysząc ciężko, słysząc za sobą ujadanie i czując niemal oddechy zbliżających się psów. Co dziwne dom przed nim pozostał ciemny i cichy, jakby ujadanie nie obudziło nikogo. Fal dopadł jakiejś oplecionej rozgałęziającą się rośliną kolumny i zaczął wspinać się na nią z szybkością, o jaką sam siebie nie podejrzewał. W ostatniej chwili podciągnął nogi do góry, tak że podskakujące i kłapiące zębami psy nie mogły ich dosięgnąć. Był względnie bezpieczny. Pytanie tylko, jak długo zdoła utrzymać się zaczepiony rękami i nogami o pnące się pod balkonem gałązki i kiedy wreszcie hałasujące psy obudzą służbę.
Rozejrzał się. Znajdował się pod balkonem. Spróbował przesunąć się nieco do przodu i zaczepić dłońmi o jego brzeg. Próba ta co prawda zakończyła się sukcesem, ale za to stopy wysunęły się Falivrinowi z pnącza i teraz wisiał trzymając się krawędzi balkonu i rozpaczliwie machając nogami, co jeszcze bardziej rozwścieczyło czekające na dole na jego upadek zwierzęta. Powoli, mozolnie podciągał się. Łokieć, tak, pomału, teraz brzuch, lewe kolano... przy prawym omal nie uderzył głową w balustradę. W końcu jednak, podrapany, w poszarpanym ubraniu i dyszący ciężko zalazł się na balkonie, przed drzwiami prowadzącymi do środka. Uchylonymi. W końcu noc była ciepła.
Delikatnie otworzył je i wszedł do środka. Znalazł się w obszernej sypialni, na środku której stało wielkie łóżko z baldachimem. Niesamowity blask spowijający ulice Semlonu był tu o wiele mocniejszy, tajemnicze brzęczenie przechodziło w trudny do zniesienia hałas. A jednak w łóżku ktoś spał. Pulchna, ciemnowłosa dziewczyna. W zimnym, błękitnym świetle wyglądała jak martwa i przez chwilę Falivrin bał się, że jest taka w istocie, A jednak nie, jednak biały materiał koszuli unosił się miarowo wraz ze spokojnym oddechem. Fal cofnął się i cicho wyszedł na korytarz. Buty miękko grzęzły w puszystym dywanie. W pokoju z prawej strony paliło się światło. Nie zimny, błękitny blask bez źródła, tylko chwiejny płomień świecy. Delikatnie uchylił drzwi i zajrzał do środka. Nikogo. Wszedł i cicho zbliżył się bo stojącego na środku wzorzystego dywanu biurka. Było duże i ciężkie, zrobione z ciemnego drewna. Na rozłożystym blacie leżały fantazyjnie porozrzucane papiery. Żółtawy pergamin zapisany był czarnymi znaczkami drobnego pisma. Spod jednej ze stert wystawał jakiś szkic. Fal wyciągnął go i przyjrzał się delikatnie zaznaczonym ochrą budynkom. Pośpiesznie naszkicowane zarysy ludzkich sylwetek zdawały się poruszać. Pod spodem leżały inne szkice. Wyciągał je kolejno, przyglądając się delikatnym zarysom piany na falach Zatoki i mocnym konturom pni drzew wokół domu Van Silima, szorstkości bruku ulicznego i gładkości pulchnej twarzy dziewczyny, która tak głęboko spała w pokoju obok. A pod każdym rysunkiem zamaszysty podpis kapitana portu. Czy on naprawdę sam to wszystko narysował? Fal odłożył szkice i otworzył szufladę biurka. Pod stertą czarno zapisanych pergaminów znalazł oprawiony w skórę stary zeszyt. Otworzył go na pierwszej lepszej stronie nie spodziewając się niczego specjalnego. Rzucił okiem. Dziennik!
Dziś przywieziono jedwab. Zapłaciłem za niego o wiele więcej, niż powinienem, ale i tak ten zakup się opłaci.
Falivrin przerzucał strony zafascynowany. Było bardzo dużo ilustracji wykonanych ręką właściciela. Jedna z nich była wyjątkowo ładna: przedstawiała zatokę o zachodzie słońca.
Czasami wydaje mi się, że żyję w jakiejś straszliwej pustce... oczywiście, że powinienem być szczęśliwy. Jestem bogaty, mam piękną córkę i wysoki urząd. Mogę mieć wszystko, czego zapragnę... a jednak czasami to wszystko przestaje mnie cieszyć...
Fal przerzucił jeszcze kilka stron wstecz... i zamarł. Rysunek przedstawiał długowłosego młodzieńca o zmarszczonych brwiach i przenikliwym spojrzeniu. Szczupła, koścista twarz i wąskie usta. Uderzające podobieństwo. Brat Eleniusa!
Jednak odpłynął. Usiłowałem go zatrzymać. To niebezpieczny rejs, ale burmistrz postawił sprawę jasno: albo ten statek odpłynie teraz, albo ktoś zajmie moje miejsce i statek też odpłynie, tylko nieco później. Garstka zapaleńców i desperatów zgodziła się wypłynąć w ten rejs, daleko na Ocean, skąd nikt jeszcze nie wrócił. A on razem z nimi. Nawet nie zdążył jej przeprosić, a to przecież ona była powodem tej decyzji. Żegnaj, byłeś dla mnie jak syn.
Nie mógł uwierzyć własnym oczom. Kilka stron wcześniej inny zapis:
... że pokłócił się z narzeczoną. Wpadł do mnie zdyszany, jego oczy ciskały iskry. Krzyczał, że chce płynąć z nimi. Próbowałem go uspokoić, ale to nic nie dało...
...a potem on, spokojnie i chłodno powtórzył swoją decyzję: chce wziąć udział w tym samobójczym rejsie.
Podjął decyzję. Te słowa jeszcze długo tłukły się echem w głowie Falivrina. A więc tak wyglądała prawda. Elenius się pomylił, Elenius nic nie wiedział. Prawda była...
-A, tu jesteś- Fal podskoczył słysząc za sobą głos. Poczuł, jak serce podchodzi mu do gardła. Powoli odwrócił się. Właściciel głosu stał w drzwiach i uśmiechał się lekko.
-Me... Mes? Co ty tu...
-Szedłem za tobą, mój chłopcze. Nie mogę przecież pozwolić, żeby taki młodzik włóczył się sam nocą po mieście.
-Ale... przecież spałeś, kiedy...
-Pozory mylą, mój mały. Zreszta, robisz tyle hałasu, że obudziłbyś umarłego- Mes uśmiechnął się raz jeszcze- Domyślam się, że jako łowca głów zakradłeś się do domu Van Silima żeby szukać sprawiedliwości.
-Skąd wiesz?- Falivrin był wyraźnie zaskoczony.
-Opowiadałeś mi przecież. A ja mam dobrą pamięć. Zresztą, znam to miasto i wiem kim jest kapitan portu. A poza tym Libla szła za mną, więc nie mogłem jej zawieść i musiałem gdzieś zaprowadzić. Najlepiej od razu do ciebie- dodał głosniej, tak aby było go wyraźnie słychać na całym korytarzu. Ciemność koło schodów poruszyła się i wypluła z siebie zakapturzoną postać.
-Skąd wiedziałeś, że szłam za tobą?- w głosie Libli wyraźnie brzmiało rozczarowanie- I w ogóle... jak to się stało, że nie śpicie?
-Jeśli chodzi o pierwsze pytanie, to oczywiście przypadkiem zobaczyłem twój cień, a poza tym, świetnie się maskowałaś, Liblo- odrzekł Mes uprzejmie, figlarnie się uśmiechając- Jeśli zaś chodzi o drugie, to czemu niby mielibyśmy spać? Piękna noc, taka... niebieska.
-Właśnie o to chodzi! Nie powiedziałam ci tego wczoraj, ale... dziś jest noc portalu! On otwiera się tylko raz w roku i to jest własnie dziś!- Libla mówiła szybko, na twarzy miała wypieki.
-Hmm... to bardzo ciekawe, ale może przedyskutujemy to jutro- zaproponował Messah ziewając.
-Mówię prawdę!- zdenerwowała się dziewczyna- Nie rozumiecie? Nie widzicie tego niesamowitego światła, nie słyszycie tego dziwnego dźwięku? Przeszliście przez całe miasto, nie zauwazyliście, że na ulicy nikogo nie ma? To miasto jest w tej chwili martwe! Jesteśmy w obcym domu, psy ujadają na zewnątrz i nikt się nie obudził! To przez portal! On jest tu, w tym domu!
-Eee... w domu Van Silima?- nawet Falivrin miał wątpliwości.
-A czym się kierowałeś, kiedy tu szedłeś? Nasilającym się blaskiem i hałasem, prawda? To tu jest ukryty portal. Zastanawia mnie tylko, jak to się stało, że się obudziliście. Dzisiejszej nocy starożytna magia uśpiła całe miasto, to dlatego jest takie wyludnione... a was nie!
-A ty, czemu nie śpisz?- spytał Messah.
-Och, zabezpieczyłam się przed tym- rzekła, wskazując na mały wisiorek na szyi- To nie taka znowu mocna magia, żaby nie wystarczył odpowiedni amulet. Przygotowywałam się na tę noc cały rok. A wy... co tak magicznego macie ze sobą, że uchroniło was obu?
-Nic, po prostu nie ma żadnego portalu, Liblo- rzekł Messah spokojnie.
-Nie? No to zgaś świecę- odparła Libla. Falivrin posłusznie zdmuchnął chwiejny płomień. Pomieszczenie wypełniał błękitny blask. Małe drzwiczki, które z początku trudno było zauważyć świeciły oślepiająco. Libla podeszła bliżej i otworzyła je. Brzęczący dźwięk stał się ogłuszający, jeszcze mocniejsze niebieskie światło rozlało się po całym pokoju. Za drzwiczkami znajdowała się jakby błona, coś na kształt mieniącej się, pionowej tafli wody. Podeszli bliżej. Światło oślepiało ich, jednak bardzo dobrze widzieli drobne iskry na powierzchni portalu. Migotały, trzeszczały, świeciły zapraszająco, piękne, a jednocześnie groźne.
-Nie ma portalu?- zapytała Libla szyderczo. Falivrin otworzył usta i zastygł w bezgranicznym zdumieniu, Messah zmarszczył brwi. Ich oczy pomału przyzwyczajały się do błękitnego światła, tak że mogli lepiej widzieć gładką, a jednak delikatną jak lustro wody powierzchnię. Fal postąpił kilka kroków i zbliżył się do niej. Wyciągnął rękę, dotykając jej delikatnie i tworząc tym samym małe, rozchodzące się promieniście kręgi. Kiedy cofnął dłoń świetlista substancja jakby przylepiła się do niej i długa, niebieska nić podążyła za jego palcami, odrywając się dopiero wtedy, gdy Fal szybkim ruchem przyciągnął rękę do siebie. Na jego dłoni pozostały resztki gęstej, płynnej substancji.
-Jest portal- przyznał Messah- I co teraz?
-Jak to co?- Libla potrząsnęła rozczochraną czupryną- Teraz trzeba w niego wejść. I zobaczyć, co oznacza "miejsce przeznaczenia".
-A jeśli to pustynia? Albo gdzieś za górami Ivlley? Albo na środku Oceanu?
-Zaraz się przekonam. I wy też. Chyba nie przepuścisz takiej okazji, magu?
-Owszem, przepuszczę. Dla własnego bezpieczeństwa- rzekł Messah.
-Nie zrobisz tego. Za dobrze cię znam. Nie wiem, co takiego masz teraz przy sobie, że udało ci się uchronić przed usypiającą magią portalu ani skąd to wziąłeś. Ale na pewno nie wziąłeś przypadkowo. Może i jestem głupia, ale umiem obserwować ludzi, a ciebie znam już dość długo. I na pewno nie jesteś tym, za kogo się podajesz. Nieudolnym magiem, złodziejem i oszustem, który płynie z prądem i żyje z dnia na dzień wykorzystując okazje, które podsuwa mu życie. Ty czegoś szukasz, czegoś bardzo konkretnego, chociaż jeszcze nie wiem, co to jest.
-Mylisz się- Messah odwrócił głowę.
-Ale wejdziesz w ten portal i zabierzesz ze sobą tego chłopaka- uśmiechnęła się Libla. Falivrin przyglądał się tej scenie zaskoczony i zafascynowany. Nie mógł zrozumieć ani słowa z tego, co dziewczyna mówiła o Messahu, nie wiedział, co ma o tym wszystkim myśleć. I wtedy mag, uśmiechnąwszy się lekko, zaskoczył Falivrina ostatecznie mówiąc:
-Nie wiem, skąd to wiesz, ale masz rację. Tak właśnie mam zamiar zrobić.
Wziął stojącego nadal z otwartymi ustami Falivrina za rękę, uśmiechnął się raz jeszcze do dziewczyny w burym płaszczu i powoli zanurzył się w świetlistej cieczy. Fal poczuł, jak ciągnie go za sobą. Zamknął oczy.
***
-Nic nie rozumiem. Kompletnie nic nie rozumiem.
-I nie musisz.
-Muszę! Dlaczego wszedłeś w ten portal? Dlaczego ona mówiła, że nie jesteś tym, za kogo się podajesz i o co chodziło z tym szukaniem? Dlaczego nie zasnęliśmy? I skąd to wszystko się tam wzięło? I w ogóle to co się z nami stało i... dlaczego? I co się stało z Liblą?- Falivrin mówił szybko, gorączkowo, raz po raz odgarniając jasne włosy z czoła.
-Na które pytanie mam odpowiedzieć najpierw? Może najlepiej zrobię, jak nie odpowiem na żadne.
-Ale...
-Ale co? Libla ma swoje teorie na temat świata i ludzi i nie ma sensu jej przekonywać, jak jest naprawdę. Weszliśmy w portal, bo w Semlonie nie byliśmy bezpieczni. A ja wiedziałem, że portal zaniesie nas daleko od Szmaragdowej Zatoki. A przeniósł nas za pomocą magii Nie spaliśmy, bo... a zresztą, nie będę ci tłumaczył, to magiczne sprawy, których nie zrozumiesz. Nie wiem, co z Liblą. To wszystko?
-Nie... znaczy coś mi się nie zgadza. Mówiłeś, że nie skończyłeś uniwersytetu. A przecież wiedziałeś o portalu. I o tym, gdzie nas przeniesie. A poza tym naukę zaczyna się chyba w młodym wieku, a ty spędziłeś w Alma Liminia, dajmy na to, dwa lata, potem parę w Kavihni, a potem od razu wędrowałeś do Llod i spotkałeś mnie. A jesteś... tego, no... siwy i w ogóle. A poza tym znasz Liblę, Railiha, Semlon i w ogóle, a w twojej opowieści nie było nic o nich. A musiałeś kiedyś już być po drugiej stronie Zatoki... to mi się nie zgadza.
-Wszystko ci się zgadza. Nie masz wątpliwości. Powinieneś je mieć, ale jesteś głupi, więc nie masz.
-Aha. Zaraz... znaczy nie chcesz, żebym pytał?
-Cudowna spostrzegawczość.
-Dziękuję.
-To była ironia.
-Nie radzę sobie z ironią.
-Wiem.
-To dlaczego jej używasz?
-To też jest ironia.
-Aha. To znaczyło, że mam nie zadawać głupich pytań?
-Bystry chłopak- pochwalił go Mes- Wyrabiasz się.
-Dziękuję. To... to też była ironia?
-Tak. No widzisz, coraz lepiej ci idzie.
-A... nadal nic nie rozumiem, ale to już nawet nie ważne... chciałem tylko zapytać... skoro już wiedziałeś, gdzie wyrzuci nas portal... gdzie jesteśmy?
Messah spojrzał przed siebie zamyślonym wzrokiem. Przestał się uśmiechać.
-Nie wiedziałem, gdzie wyrzuci nas portal, mój chłopcze- rzekł cicho- Tak naprawdę nie wiedziałem nawet, czy zadziała. Ale musiałem tak wejść, kiedyś to zrozumiesz. A na razie... wiem, gdzie jesteśmy. Spójrz przed siebie. Tego widoku się nie zapomina. Jesteśmy w górach Ivlley. A to... to jest Diamentowy Pałac.
Poprzednia | Jesteś na stronie 4. | Następna |
1 2 3 4 5 |