Smocze Leże

1 2 3 4 5
Jesteś na stronie 1. Następna

Słońce piekło niemiłosiernie. Skwar był tym trudniejszy do wytrzymania, że promienie słoneczne odbijały się od gładkiego, jasnego urwiska i paliły Lauranę niemal równie mocno w twarz, co w plecy. Dziewczyna przystanęła. Spojrzenie jej mocno zmrużonych oczu prześlizgnęło się po górnej krawędzi masywu. Podłużna plama - ciemna u góry, coraz jaśniejsza w miarę posuwania się w dół - znaczyła miejsce, w którym drobny strumyk, którego wyschniętym korytem wędrowała od dobrych kilku godzin, znikał w upale nie osiągnąwszy poziomu równiny.

"Kaskada Nocy" - pomyślała - "Doskonale! Skierowali mnie idealnie..."

* * *

Była to najdziwniejsza grupa, jaką Laurana kiedykolwiek widziała. Gdy podkradała się do obozowiska, nocą, jakiś tydzień temu, wyraźnie słyszała odgłosy czegoś w rodzaju przyjacielskiej kłótni. Słowa trudno jej było zrozumieć, słabo znała dolnoingaski, ale ton nie pozostawiał wątpliwości. Podpełzła bliżej. W brzozowym zagajniku płonęło małe ognisko. Siedziało przy nim trzech mężczyzn: Pierwszy miał wygląd zaprawionego w boju wojaka, co to niejeden raz śmierci spod maczugi uszedł, a wrogów zabił więcej niż potrafił zliczyć. Drugi - sądząc po stroju - był członkiem któregoś z zakonów rycerskich. Jego szczera i zdecydowana twarz wręcz promieniała prawością. Trzecim był mag w czarnej szacie i złocistych binoklach. Z wyraźnym rozbawieniem obserwował on spór dwóch pierwszych. Czwarty mężczyzna półleżał w niejakim oddaleniu oparty o drzewo. Oczy miał starannie zawiązane chustą; zwitki materiału wystawały mu też z uszu.

Scena była tak osobliwa, że Laurana dopiero po dłuższej chwili zorientowała się, że coś jest grubo nie tak... W trawie leżały cztery siodła. Nigdzie w pobliżu nie było jednak śladu koni, a ci tutaj nie zachowywali się jak osoby, które właśnie straciły swoje wierzchowce. Może był z nimi jeszcze ktoś? Jeśli tak, to trzeba uważać, nie dać się zaskoczyć, gdy będzie wracał... Laurana powoli zaczęła się wycofywać.

Za późno.

Miękkie lecz potężne uderzenie dosięgło ją w żebra. Przetoczyła się na plecy. Nad sobą ujrzała łeb konia. Konia? Jakiż koń byłby w stanie podejść ją bezszelestnie?! Nim zdążyła zareagować, zwierzę przygwoździło ją do ziemi łapą podobną do łapy lamparta. Długie pazury czerniały pomiędzy miękkimi poduszkami futra gotowe zatopić się w jej ciele. Jednak cios nie następował. Stworzenie podniosło łeb i wydało kilka ostrych parsknięć obnażając przy tym długie, zakrwawione kły.

- A co tam? - rozległ się glos od ognia - Pucek, co wyprawiasz?

Zwierzę znów parsknęło.

"Pucek?" - przemknęło dziewczynie przez głowę - "To... to coś ma imię!" Uspokoiła się nieco. Czymkolwiek to było - było oswojone i nie zamierzało jej pożreć. Przynajmniej nie zaraz. Przyjrzała się uważniej zwierzęciu. Bestia była nieco większa od konia, o ile mrok pozwalał to dostrzec - ciemnoruda. Gdyby nie kocie łapy, nadspodziewanie inteligentne pałające oczy, a przede wszystkim kły drapieżnika - nie różniłaby się ona wiele od wyrośniętego rycerskiego wierzchowca. Laurana zaklęła w duchu. Wyruszyła na smoka, a pokonuje ją pierwsza lepsza drapieżna szkapa. To nic ze nie miała o jej istnieniu pojęcia. I tak powinna była uważać.

Dobiegł ją odgłos zbliżających się kroków, a wraz z nim burkliwy głos:

- Ty, Pucek, zawsze w coś wdepniesz. Jak nie w kłopoty to w giewno. No? Co tam masz?

Zwierzę cofnęło łapę, jednak wciąż wpatrywało się czujnie w swoją ofiarę. Laurana zaczęła podnosić się z ziemi. Powoli, bardzo powoli, by gwałtownym ruchem nie sprowokować prześladowcy. Kątem oka spostrzegła trzy podobne stworzenia stojące nieco z boku.

- Hoho! A to dopiero! - rozległ się tubalny okrzyk - Toż to dzioucha!

Potężny wojownik był już bardzo blisko. Z zaciekawieniem przyglądał się Lauranie.

- No to, tego... - zaczął i urwał. Przez chwile drapał się po szczęce po czym dodał bardziej zdecydowanym tonem - A, co ja tam będę gadał, niech cię Czarny przesłucha. Chodź.

Poszła. Cóż mogła innego zrobić? Co może zrobić dziewczyna - choćby uzbrojona i wyszkolona - jeśli zostanie osaczona przez cztery potworne konie i przerośniętego wojownika? Zebrała się w sobie i starając się nie okazywać strachu weszła w krąg światła ogniska. Za nią czujnie szedł wojownik. Mag i paladyn podnieśli się z ziemi.

- Pucek ją złapał - wyjaśnił wojak.

- Witamy! - czarodziej uśmiechnął się krzywo - Jestem Czarny. A to Mikass. A ten, co cię przyprowadził, to Dobroduszek. A tamten pod drzewem Dep. A ty?

- Ja Laurana z Mirab - wykrztusiła łamiąc sobie język - źle mówia waszemu, ale rozumia.

- Niech obłoki ozdobią twe niebo, Laurano - odezwał się Mikass, słowami tradycyjnego pozdrowienia w najczystszym mirabskim - Przyznasz, że twe zjawienie się tu niespodziewane było, zechciej więc objaśnić nas, jak znalazłaś się tutaj i czy wrogich zamiarów nie żywisz.

- Co ty tam znów gadasz, paladynie jeden?! - niemal wypluł z siebie Dobroduszek akcentując słowo "paladyn" jak najgorszą obelgę - Zrozumieć cię nie idzie!

- Ona rozumie doskonale, zamilknij zatem.

Laurana zdawała sobie sprawę, że zabrzmi to straszliwie głupio, jednak, jakby wbrew sobie, wypaliła:

- Szukam smoka!

- Smoka? A do czego smok ci potrzebny?

- Co oni gadają? - zapytał półgłosem maga Dobroduszek.

Czarny zaczął cicho tłumaczyć. Jednocześnie nie spuszczał wzroku z Laurany kręcąc - jakby od niechcenia - młynka kciukami.

- To próba klanu. - tłumaczyła dziewczyna - Mam znaleźć smoka i go zabić. A co najmniej obciąć mu ucho, albo coś takiego, żebym mogła powrócić do wsi ze smoczym trofeum.

- Nie jesteś najlepiej uzbrojona jak na walkę ze smokiem - zauważył Mikass wskazując na jej krótki miecz i skórzaną procę.

- Mam jeszcze grot do lancy w sakwie. Drzewce by mi tylko przeszkadzało.

Czarny strzepnął palcami. Laurana poczuła, jakby jakaś obręcz, która niepostrzeżenie zaciskała się wokół jej głowy, nagle puściła.

- Czarowałeś mnie!

- Przepraszam - mag poprawił sobie binokle - po prostu musiałem wiedzieć, czy mówisz prawdę.

- Smoka! - rozmarzył się tymczasem Dobroduszek - sam bym chętnie poszedł na smoka, ale na razie muszę pilnować tego lalowatego barda - wskazał na postać pod drzewem.

- Co mu? - Laurana przesunęła dłonią przed oczami dając do zrozumienia, że chodzi jej o chustę.

- Jemu? Głupi, ot co. Szuka natkania i poza nim nie chce nic widzieć ani słyszeć.

- Natchnienia, ignorancie, natchnienia - poprawił Mikass.

Reszta wieczoru upłynęła im na rozmowach. Czarny - najwyraźniej dowódca tej niewielkiej grupki - okazał się być doskonałym gawędziarzem, potrafiącym snuć swoje opowieści niemal bez końca. Jednak to od Dobroduszka dowiedziała się Laurana rzeczy dla niej najważniejszej: całkiem niedaleko, bo na Płaskowyżu Kadyjskim zadomowił się smok. Prawdziwy perłowy smok.

* * *

I oto była tutaj! Ciągnący się od horyzontu po horyzont uskok oddzielał nizinne stepy Mirab od płaskowyżu. Niewiele było miejsc, w których osuwiska stwarzały możliwość przekroczenia tej naturalnej bariery nawet pieszo, a tym bardziej konno. Dlatego też, przed wiekami, w kilku łatwo rozpoznawalnych punktach grupy śmiałków (a może to byli więźniowie, kto dziś to może wiedzieć?) wykuły w nieomal pionowych skałach masywu wąskie stopnie. Ściślej mówiąc, nie były to stopnie, a raczej jakby wnęki, szczeliny, w które akurat mieściła się stopa lub dłoń. Ktoś pozbawiony lęku wysokości mógł po nich wejść bądź zejść przy stosunkowo niewielkim ryzyku odpadnięcia ze ściany.

Jednym z takich miejsc była właśnie Kaskada Nocy.

Laurana podeszła do urwiska na wyciągniecie ramienia. Skała była gorąca, czuła to doskonale. Nie było szans na wspinaczkę przed nocą. "Jak Kaskada zejdzie w dół, to człek może iść do góry" - powiedział wtedy Dobroduszek. Zapewne miał rację.

Spora kępa ciernistych krzewów użyczała w sam raz tyle cienia, ile było potrzeba. Laurana ostrożnie, uważając na kolce, ułożyła się na wąskim pasie ziemi osłoniętym przed palącymi promieniami słońca. Postanowiła się zdrzemnąć. Skoro ma się wspinać w nocy, to lepiej na zapas się wyspać.

Niemal bezwiednie jej ręka powędrowała do zawieszonego na cieniutkim rzemyku srebrnego wizerunku smoka. Powoli obracała go w palcach przyglądając się doskonale znanym sobie kształtom: na wpół otwarte skrzydła, wygięty wrzecionowaty tułów, szponiaste łapy, wydłużony pysk uzbrojony w dokładnie wymodelowane miniaturowe zęby, zawadiacko zakręcony ogon...

* * *

Wuj Lębor krzątał się nerwowo po swojej kuźni burcząc wciąż pod nosem:

- Smoka! Zabić smoka... Na śmierć cię, dziewczyno, wysyłają, tyle ci powiem. Smocze trofeum... Ciekawe ilu z nich widziało na własne oczy choćby jedną smoczą łuskę?! Smok, smok, smok... łatwo się gada, trudniej zabić gada. Jakby tu taki przyleciał, to by oni wszyscy razem... szlag!... A tu tobie mówią: "idź na smoka". Weźże się wypnij na nich wszystkich...

Lauranę zaczęło to mierzić.

- Sam wiesz, wujku, że chcę iść.

- Wiem! Ty głupsza niż oni!

Lębor był jej jedynym krewnym. Reszta jej rodziny zmarła podczas zarazy, gdy Laurana była jeszcze niemowlęciem. Od tej pory zrzędliwy kowal - stary kawaler - starał się jak mógł, by zastąpić jej rodziców. Kochał ją jak własną córkę, chociaż nigdy tego głośno nie powiedział. Choć nie, mówił to cały czas, nawet i teraz, aczkolwiek nigdy wprost. Pogderał jeszcze chwilę, po czym westchnął i zapytał rzeczowo:

- Czym go chcesz pokonać?

- Nie wiem. To zależy gdzie go znajdę. Na otwartej przestrzeni wolałabym lancę, ale w lesie lub w jaskini lepszy byłby miecz.

- Weź i jedno i drugie - kowal kiwnął z aprobatą głową - nawet pod otwartym niebem, gdy lanca się złamie, trzeba do miecza.

Otworzył jeden ze swoich kufrów i gmerał w nim przez dłuższą chwilę wśród brzękania metalu. Nie znalazł jednak tego czego szukał, gdyż wzruszył w końcu ramionami i otworzył kolejny. Potem jeszcze jeden...

- O, jest! - ucieszył się wyjmując z wnętrza podłużny przedmiot okręcony kilkoma warstwami grubej tkaniny. Odwinął ją niespiesznie, wydobywając na światło dzienne krótki miecz o rękojeści misternej roboty - Potrzebujesz dobrej klingi. - zwrócił się do siostrzenicy - weź tę. Uważaj, ciężka.

Laurana ochoczo pochwyciła oręż. Choć uprzedzona przez wuja, nie zdołała powstrzymać okrzyku zdumienia - broń była niezwykle masywna, jej błyszczące ostrze było zrobione z metalu cięższego nawet od ołowiu.

- Dasz radę? - zaniepokoił się Lębor.

- Tak... Troszkę mnie zaskoczyło, ale już jest dobrze - kilka razy machnęła mieczem - Bardzo dobrze. W starciu przeciwnik może być niemile zaskoczony.

- Jasne - zarechotał kowal - zwłaszcza jak obetniesz mu jego miecz tuż przy jelcu! Nie powinnaś też mieć kłopotu z przebiciem nim czyjejś zbroi... albo skóry smoka.

- Taki mocny?

- Wypróbuj go! Weź trochę żelastwa z komórki i poćwicz.

Gdy dobrą chwilę później zmęczona, lecz zadowolona z nowej broni, wróciła do kuźni, wuj zrobił niezwykle tajemniczą minę. No, przynajmniej bardzo się starał, by mu taka wyszła.

- Co znowu knujesz, wujku? - nie mogła się nie roześmiać z jego nieudolnych usiłowań.

- Mam jeszcze coś dla ciebie. Popatrz. Niezbyt dobrze się znam na tych wszystkich amuletach i talizmanach, a ten szaman, od którego to mam był do imentu stuknięty... Ale to-to zalatuje magią, jak nic. Jak zapewniał mnie nasz znachor, korzystną magią. A że przedstawia smoka, to może akurat cię jakoś wesprze? A u mnie i tak by zardzewiało, albo bym to przekuł na sprzączkę...

* * *

Obudził ją cichy szum. Była już późna noc, bo Kaskada szemrząc dosięgła równiny. Bliski ostatniej kwadry księżyc rzucał dziwnie płaskie światło na ścianę uskoku. Pora ruszać. Podeszła do skały. Kolejne stopnie były wyraźnie widoczne i biegły w górę poza zasięg wzroku. Laurana postawiła już stopę na pierwszym, gdy nagle zatrzymała się. Nie, nic na szybko, to najprostszy sposób, żeby nie dotrzeć do celu. Starannie, metodycznie sprawdziła, czy jej ekwipunek jest dobrze przytroczony i na które jego części powinna najbardziej podczas wspinaczki uważać. Następnie zanurzyła dłonie w nikłej strudze i przemyła sobie oczy zimną już o tej porze wodą.

- W drogę! - szepnęła do siebie.

Skała była zupełnie chłodna. Piędź po piędzi Laurana posuwała się w górę badając dokładnie każdy z wyżłobionych stopni. Nie było wśród nich dwu identycznych, choć dało się je podzielić na kilka grup, z których każda wymagała innego potraktowania: wygodne, ostre, wyślizgane, obłupane, ukośne... Zaczął wiać lekki wiatr, ale dziewczyna szybko wyrzuciła go z myśli. Był nieważny. Teraz liczyła się tylko skała. Skała - i jej naturalne i sztuczne szczeliny.

W połowie wysokości ściany natrafiła na stosunkowo szeroką skalna półkę: miejsce na odpoczynek i jedyny punkt podejścia, gdzie ktoś schodzący z płaskowyżu mógł wyminąć się z kimś podchodzącym od stepu. Laurana pozwoliła sobie na chwile wytchnienia po czym znów podjęła wspinaczkę uważając by nie popaść w rutynę. Wiatr dął coraz mocniej zaś kaskada obok płynęła coraz intensywniej - dziewczyna zdrętwiała na moment, gdy kilka sporych kropel zawadziło o jej prawą rękę. Przez chwile oddychała szybko i płytko przywarłszy mocno do skały. Potem powoli spojrzała w górę. Krawędź urwiska była już bardzo blisko odcinając się czarną linią na tle szarzejącego przedświtem nieba. Jeszcze tylko kilka chwil... Znów zaczęła się wspinać, jeszcze kilka kroków, jeszcze...

Postawiła stopę nieco zbyt na lewo. A może na prawo? Jej but stracił oparcie i Laurana zawisła trzymając się skały tylko opuszkami palców. "Nie spanikować!" - przemknęło jej przez głowę. Ostrożnie podciągnęła nogę i oparła stopę dokładnie na środku stopnia. Chciała powiedzieć sobie kilka mocnych słów za własną nierozwagę, ale szybko postanowiła zrobić to dopiero wtedy, gdy znajdzie się już na górze.

Świtało już dobrze, gdy dotarła na płaskowyż porośnięty rzadkim iglastym lasem. Na miękkich nogach przeszła jeszcze kilkanaście kroków. Teraz!

- Po cholerę ci to było, idiotko!? - warknęła.

* * *

Nidan, mówca Rady wioski, popatrzył na nią na poły surowo, na poły z rozbawieniem.

- Taki jest świat, Laurano, nie zmienisz go. Losem mężczyzny jest wojować i pracować w kopalniach. Kobiety mają dbać o wieś, o dom, o dzieci.

- I nie ma to nic wspólnego z jakąś tam durną wyższością - dodała Vetima, najstarsza w Radzie. Tak już jest. Nie widziałam jeszcze chłopa, co by umiał dobrą zupę żółwiową zrobić. Ani baby, która by coś... zwojowała.

- A jednak w innych plemionach były wojowniczki!

- Były! - parsknęła Vetima - Już ich nie ma. I tych plemion też już nie ma, a wiesz czemu? Nie? To ja ci powiem!

- Veti... - usiłował przerwać Nidan.

- Cicho! Dorosła jest, niech słucha! Jeśli w bitwie zginie połowa, nie, dziewięciu na dziesięciu wojowników plemienia, to ile czasu trzeba by lud się odrodził, co? Jedno pokolenie! Oczywiście ci co zostaną, będą mieli sporo... roboty... hehe. A jeśli zginie niechby i połowa kobiet? Trzeba kilku pokoleń by to wyrównać, rozumiesz?! A z reguły i to nie wystarczy. Całe plemię będzie zgubione.

- Rozumiem - odpowiedziała Laurana cicho - ale mnie już i tak straciliście. Ja nie chcę siedzieć w domu i rodzić dzieci. Dajcie mi męską próbę, albo mnie wygnajcie.

- Skoro sama się prosisz, to i dostaniesz - zasyczała stara.

- Veti...

- Cicho!!!

* * *

"Chciałam tego." - odpowiedziała sama sobie, już w myślach - "Tak, naprawdę tego chciałam. Dołożyli mi próbę, jakiej nie daliby żadnemu z tych... młodzianków. Chcieli być pewni, że już żadna nie będzie tak głupia, żeby... Ech, szkoda nerwów."

Poprawiła odzież i rynsztunek i ruszyła w głąb lasu. Przeczuwała, że gdzieś tam, przed nią, hen w dali, żyje sobie smok, który choć wcale o tym jeszcze nie wie, zostanie wkrótce przez nią zabity.


Jesteś na stronie 1. Następna
1 2 3 4 5