Smocze Leże

1 2 3 4 5
Poprzednia Jesteś na stronie 4. Następna

Księgi! Wciąż księgi! Nie cierpiała ich. Gdy zamieszkała w smoczej jaskini mogła się spodziewać wielu rzeczy, ale obszerna biblioteka zaskoczyła ją całkowicie. Temugin, tak bowiem brzmiało imię jej gospodarza, okazał się być niezwykle wykształconym i oczytanym człowiekiem... to znaczy smokiem. Lauranę z początku rozbawił sposób w jaki ten stwór czytał: lekki ruch łapą - i oto potężny wolumin unosił się ze skalnej półki i zawisał na wprost jednego z ogromnych oczu koloru bursztynu: zawsze lewego, jak spostrzegła. Temugin zamykał wtedy prawe oko, a lewym czytał. Gdy dotarł do końca strony, kartka sama się przekładała.

Dziewczyna westchnęła. Wiedza, którą pochłaniała od prawie dwu lat pasjonowała ją, otwierała nowe, nieznane horyzonty. Jednak o wiele milej było przyjmować naukę wprost od wyrozumiałego i wymagającego zarazem mentora, niż siłą wyrywać ją z martwych, zimnych tomów.

* * *

Było to dwa, może trzy dni po jej przybyciu w te góry. Zdążyła się już zadomowić w jaskini, zwiedzić ją dokładnie, przywyknąć do kryształowych stalaktytów rozświetlających się w tych komorach, do których właśnie wchodziła, a wygasających w innych. Temugin wydawał się oczekiwać na kogoś takiego jak ona. Jedna z bocznych grot tworzyła jakby niewielką przytulną komnatę: łoże wyścielone skórami szarych niedźwiedzi, stół i taboret, kufer i szafka wypełniona przyborami do pisania oraz magicznymi artefaktami tworzyły miły, ciepły nastrój. Pomieszczenie obok mogło uchodzić za kuchnię i łazienkę zarazem. Podziemny strumień dzięki systemowi kamiennych przegród mógł być kierowany albo wprost ku ujściu albo do dużego przypominającego wannę zbiornika, albo też do szeregu mniejszych i większych kadzi. Można też było go przetoczyć górnym korytem ku skalnej półce z której spadał jako półtorasążniowy wodospad.

- Jak ci się podoba? - usłyszała za sobą głęboki głos smoka.

- Obleci - powiedziała przekornie - pod warunkiem, że znajdę jakiś sposób na ogrzanie wody. Nie widzę paleniska.

- Nie jest potrzebne. - Temugin wciągnął głęboko powietrze i powoli, z lekkim świstem, skierował wydech wprost na podstawę jednego z kamiennych naczyń.

Laurana poczuła buchające od kamienia gorąco. Zrobiło jej się nieco głupio.

- Ciągle zapominam...

- Przyzwyczaisz się. Na pewno.

- Chyba nigdy.

- Nigdy to bardzo długo. Nawet jak na smoka. Zobaczysz, nie minie wiele czasu, a rzeczy, których dziś sobie nawet nie wyobrażasz, staną się dla ciebie codziennością. A teraz chodź. Pora rozpocząć twoją edukację.

Przeszli do głównej sali. Smok wyciągnął się na gładkiej podłodze. Długie uszy utworzyły po bokach jego głowy jakby dwa miękkie fotele.
- Usiądź - zachęcił ją Temugin łypiąc znacząco.

- Od czego zaczniemy? - zapytała moszcząc się wygodnie wśród gęstego, ciepłego, białego futra.

- Przede wszystkim musisz nauczyć się czytać.

Jedna z ksiąg lekko sfrunęła z półki i otwarta na pierwszej stronie zastygła przed nią w powietrzu. Mały srebrzysty rozbłysk zawirował i osiadł na pierwszym znaku pisma.

- Gdy zacznę czytać - wyjaśnił smok - ten blask będzie się przesuwał po słowach, które właśnie wymawiam. Śledź go, i staraj się zapamiętać znaki. Już niedługo będziesz umiała czytać bez mojej pomocy, zobaczysz. - czując, że Laurana poruszyła się niespokojnie, dodał szybko - Nie obawiaj się. To książka w twoim ojczystym języku. Potem nauczę cię innych... - i smok rozpoczął lekturę: - Istniał Pierwszy Stwórca. Nie można powiedzieć, gdzie, ani kiedy, bo gdzie i kiedy nie istniało. Istniał tylko Pierwszy Stwórca...

Srebrny blask przemierzał kolejne linijki.

* * *

Przetarła nerwowo oczy starając się powrócić do przerwanej lektury: "Ecce initium rerum: interficio omnia. Rana aurea sub Cerubito clara erit. Ave magistra praeclara dei! Vasto tibi sed facio." Przerwała. Nie zrozumiałą ani słowa, treść przepłynęła przed nią pozostawiając ją obojętną. Spróbowałą raz jeszcze. "Ecce initum..." Utrzymanie uwagi sprawiało jej niemal fizyczny ból. "Rana aurea sub Cerubito..."

* * *

Dni mijały składając się najpierw w tygodnie, potem w miesiące. Po nauce czytania i języków przyszła kolej na zgłębianie arkanów magii. Na zewnątrz hulał przejmujący, zimny wicher, w jaskini było jednak ciepło i miło. Laurana siedziała na skórach wyściełających jej łoże, smok przycupnął w pobliżu.

- Szybko się uczysz - zaczął - bardzo szybko. Naprawdę cieszę się, że cię nie zjadłem.

- Ja też - nutka ironii w jej głosie była ledwie wyczuwalna.

- Tak, tak... Gdybym cię pożarł, miałbym tylko chwilkę przyjemności. A obserwowanie postępów ucznia to ciągła rozkosz dla nauczyciela. Zwłaszcza gdy uczeń jest zdolny.

- Dziękuję - uśmiechnęła się wdzięcznie - o czym mi dzisiaj opowiesz?

Temugin namyślał się przez chwile przymrużywszy oczy. Potem zaczął mówić. Opowiadał najpierw o rzeczach Lauranie już znanych, o Starszych Bogach kształtujących świat, o Młodszych, którzy go ozdobili i stanęli na jego straży, o dziejach rozumnych istot... I o wszystko przenikającej potędze, z której sami bogowie czerpią, a istoty rozumne iskry jej dzięki czarodziejskiej sztuce wykorzystać mogą. A potem prawić jej zaczął, jak moc tę zebrać, jak nią kierować, jak ją uczynić narzędziem swojej woli. Dziewczyna siedziała zasłuchana. Wszystko, o czym smok mówił wydawało jej się proste i oczywiste. Tak oczywiste, że ona sama nigdy by wpaść na to nie zdołała.

- Na dziś chyba wystarczy - oznajmił w końcu Temugin - jeszcze trochę, a zemdlałabyś z braku tchu! Może powinienem był, zanim przeszedłem do magii, nauczyć cię słuchać i oddychać jednocześnie?

- Łobuz! - pokazała mu język.

- Całkiem miłe określenie - odciął się smok - lepsze od wielu jakie słyszałem. Nikt mnie zresztą jak dotąd tak nie nazwał.

Pokazała mu język raz jeszcze.

- Uroczo! - zachwycił się niezbyt szczerze - Doprawdy należy ci się coś w zamian.

- Pokażesz mi swój?

- Nie. Ale mogę ci coś jeszcze opowiedzieć.

Laurana natychmiast zapomniała o przekomarzaniu się. Usiadła wygodniej i - podświadomie - znowu wstrzymała oddech. Smok najpierw lekko pokręcił głową ze zdumienia, a potem zapytał:

- Na dobrą sprawę już od dawna używałaś czarów. Wiesz o tym?

- Ja??

- Przecie nie basza kortoński. Masz amulet, zapomniałaś?

Dziewczyna wydobyła metalową figurkę spod bluzy.

- Mam. Ale cóż z tego, kiedy nie wiem, jak się tym posłużyć?

- Ale on sam to wie. I używasz go, choć nie zdajesz sobie z tego sprawy. Przypomnij sobie: wtedy, jak szłaś ze mną walczyć, czułaś, gdzie jestem, choć mnie nie widziałaś. Umiałaś przewidzieć, co zrobię.

Przytaknęła. Temugin mówił dalej.

- Ja też czułem twoją obecność. Wiedziałem, że nie zaatakujesz, póki nie wejdę do groty. Wyczuwałem, w która stronę się zwrócisz. To wszystko za sprawą tego talizmanu. Ten, kto ci go dał, nawet nie przypuszczał, jak wielka moc jest w nim zawarta.

- A co on dokładnie robi?

- Sprawia, że ten, kto go nosi, umie myśleć jakby na smoczą modłę. I choć między takimi jak ja, a na przykład czerwonymi ognistymi różnica jest znacznie większa niż między, dajmy na to, człowiekiem a koboldem, to jednak wszystkie smoki myślą w podobny sposób. Nasze odczucia, zamiary, pomysły nie zamykają się wewnątrz nas. Krążą wokół. Pewnie dlatego w odróżnieniu od ludzi nie żyjemy stadnie. Cóż to by był za hałas!

- To znaczy, że gdy to noszę, jesteś w stanie usłyszeć moje myśli?...

- Tak - odpowiedział nie wymówiwszy najcichszego dźwięku.

Laurana impulsywnie złapała za rzemyk chcąc zerwać z szyi zdradliwy amulet. Jednak nie zrobiła tego. Spojrzała tylko na swojego gospodarza z ukosa.

- Podsłuchiwałeś mnie cały czas, prawda?

- Ależ skąd! - zaprzeczył używając już głosu - Jestem dobrze wychowanym smokiem i wiem, że brzydko jest podsłuchiwać. Więc nie robiłem tego. No... Tak troszeczkę... Odrobinkę...

- Łotr! Drań! Typ spod ciemnej gwiazdy! - rzuciła się na niego i chwyciwszy jego wielkie ucho zaczęła nim szarpać w prawo i w lewo.

- Aj! Puść! - zawołał z udanym przerażeniem - Ratunku!

- Puszczę, jak mi obiecasz, że nauczysz mnie posługiwać się tym amuletem. Ja też chcę podsłuchiwać! No!? Obiecujesz!? - szarpnęła raz jeszcze.

- A mam jakikolwiek wybór?... - westchnął żałośnie.

* * *

To było ponad jej siły. Poddała się. Zamknęła księgę i niedbałym ruchem ręki odesłała ją na miejsce. Myśli uciekały od niej chaotycznie jak harpie rozproszone przelotem smoka...

* * *

Kula ognia rozbłysła i eksplodowała w powietrzu pomiędzy graniami nie dosięgając celu.

- Przerwa - mruknął Temugin mocno zdegustowany.

- Przepraszam - Laurana odgarnęła mokre od wysiłku włosy z czoła - w ogóle nie mogę się skupić.

Usiadła ciężko na pobliskim głazie. Smok zatoczył koło i wylądował obok.

- Co jest grane? - zapytał - Jakiś problem?

- Nie mogę przestać myśleć o tym mnichu - dziewczyna uformowała wspomnienie i posłała je ku smokowi - Wciąż krąży mi w głowie to, co mi powiedział. To, jak wyruszyłam na poszukiwanie... Jak cię spotkałam... Jak walczyliśmy, jak zdecydowałam się zostać, jak się uczyłam... Czy to wszystko przypadek i przeznaczenie? Czy od nas nic nie zależy?

Temugin chwilę przyglądał się i przysłuchiwał wspomnieniu mnicha.

- Zakon Starszych bogów - mruknął wreszcie - tak, oni tacy są. Zadają wiele pytań, stawiają problemy, a odpowiedzi nie udzielają nigdy. Prawie nigdy. A wiesz dlaczego? Ano dlatego, że jak usłyszysz gotową odpowiedź, to ona jednym uchem wleci, drugim wyleci. A tak, jak się nad sprawa nagłowisz, to i odpowiedź w duszy pozostanie.

- Głowiłam się już dość długo. I nie na wiele się to zdało. Jak nie rozumiałam wtedy, tak nie rozumiem dalej.

- Hmm, myślę, że mogę ci to powiedzieć, nie narażając się mnichom - smok zachichotał lekko jakby czymś ubawiony wypuszczając przy tym z nozdrzy obłoczki wonnego dymu - Sprawa wygląda tak: rzeczywiście siły przeznaczenia i przypadku rządzą światem, a są tak potężne, że przekraczają możliwości naszej wyobraźni. Ale, co bardzo istotne, są sobie równe. Równoważą się, rozumiesz? Czasami przeważy na moment jedna, czasami druga. Ale są chwile, krótkie mgnienia, kiedy znoszą się zupełnie. I wtedy każda, najmniejsza nawet, decyzja może wpłynąć na los świata, pchnąć go w tę czy w tamtą stronę.

- No dobrze - zapytała z namysłem, okręcając odruchowo kosmyk swych czarnych włosów wokół palca - a jak poznać te właśnie momenty?

- A jak strzelasz z procy? Jeśli wypuścisz kamień zbyt wcześnie, odchyli się w prawo, jeśli zbyt późno - w lewo. Skąd wiesz, kiedy go uwolnić?

- Po prostu to czuję - wzruszyła ramionami.

- O, właśnie, właśnie - ucieszył się - przy pewnej praktyce to się po prostu czuje. A teraz, skoro wyjaśniłem twoje wątpliwości, wróćmy do owej "pewnej praktyki"... Zdaje się, że stanęliśmy na kulach ognia, prawda?

* * *

Obudziła się z przeświadczeniem, że ktoś na nią patrzy. Leniwie otworzyła oczy. Temugin siedział nieopodal przyglądając jej się osobliwie łagodnym i jakby czułym wzrokiem.

- Cześć, coo...uuaa - ziewnęła przeciągając się - um, przepraszam... Co tak patrzysz?

- Ech - potrząsnął swoją wspaniałą głową - czasami zapominam, żeby dać ci wytchnienie. Zasnęłaś przy nauce. Chyba zbyt wiele od ciebie wymagałem - uśmiechnął się na swój osobliwy, gadzi sposób - mówiłaś kiedyś, że ciężko ci będzie przyzwyczaić się do tego, że jestem smokiem, a tymczasem to do mnie do tej pory nie do końca dociera, że ty nim nie jesteś.

- Och, przestań. Wcale nie wymagasz zbyt wiele, to ja czasem się lenię. Co mi przygotowałeś na dzisiaj?

Roześmiał się serdecznie.

- Myślę, że zaczniemy od kilku łyków świeżego powietrza. Zaczekam na zewnątrz. - odwrócił się i poczłapał ku wyjściu nucąc coś basem.

Gdy kilka minut później Laurana stanęła koło niego, był właśnie świt. Kilka zwiewnych obłoków mieniło się pastelowymi barwami na lazurowym niebie. W kotlinie panował mrok, lecz krawędzie grani płonęły już w promieniach wstającego słońca. Zerwał się lekki rześki wietrzyk wyganiając ostatnie resztki snu. Kopuła nieba stopniowo jaśniała i bladła, jakby barwy z niej przelewały się powoli na wydobywającą się z ciemności ziemię.

- Jak pięknie - szepnęła Laurana - w takich chwilach najbardziej chce się żyć.

- O tak - potwierdził smok również ściszając głos - aż by się chciało wzlecieć...

- Ty to potrafisz - stwierdziła trzeźwo - W odróżnieniu ode mnie, jakbyś nie zauważył.

Temugin spojrzał na nią dziwnie. Przez ułamek sekundy jakby się wahał, potem jednak zdecydowanym ruchem pochylił głowę aż do ziemi.

- Wsiadaj! - rzucił niemal rozkazująco.

- Polecisz ze mną? - zapytała z lekkim niedowierzaniem. Kilka razy prosiła go wcześniej, by pozwolił jej się dosiąść, ale, jak dotąd, zawsze odmawiał.

- Jesteś już gotowa. Wsiadaj i trzymaj się mocno!

Ledwo zdążyła usadowić się na oklep za głową smoka i wczepić mocno w futro za jego uszami, łapy Temugina straciły kontakt z gruntem i smok - wraz z nią - poderwał się do lotu. Z początku wznosił się powoli, dając Lauranie czas na przywyknięcie do całej gamy nowych wrażeń. Ziemia stopniowo oddalała się, wiatr zadął trochę mocniej... Wzlecieli już na tyle wysoko, że dosięgły ich słoneczne promienie. Zrobiło się nieco cieplej.

- Trzymasz się? - upewnił się perłowy.

- Acha. - tylko tyle zdołała wykrztusić.

Przez ciało smoka przebiegł lekki dreszcz. I nagle Laurana poczuła, jak jakaś potężna siła pcha ją do tyłu. Z całej mocy ścisnęła smoczą szyję kolanami i jeszcze silniej uczepiła się jego futra. Wiatr zagwizdał jej w uszach, uderzył w oczy. Zamrugała powiekami. To było niesamowite. Dla wychowanej w na wpół barbarzyńskiej społeczności dziewczyny największą prędkością, jakiej dotąd zaznała, był galop rączego konia. Temugin pruł jednak powietrze o wiele szybciej, niczym strzała wypuszczona w niebo przez mistrza łuku. Wznosił się łagodną spiralą coraz wyżej i wyżej. Ziemia była już daleko pod nimi.

Smok zakręcił nieco ostrzej i oto Laurana dostrzegła przed sobą coś wielkiego, białego i skłębionego, coś co leciało wprost na nią w szalonym pędzie. Zamknęła machinalnie oczy. Poczuła, że otacza ją coś lepkiego i wilgotnego. Mgła! Byli w chmurze! Gdy z niej wylecieli słońce aż ją oślepiło. Temugin zanurkował ku ziemi, gwizd w uszach wzrósł o kilka tonów, i wtedy nagle smok poderwał się wykręcając w powietrzu szaloną pętlę. Laurana ze zdumieniem spostrzegła, że ziemia zrobiła fikołka nad jej głową i momentalnie powróciła na miejsce. Serce jej zakołatało, jakby zamiast krwi musiało pompować rtęć, ręka zaciążyła, jak gdyby była z ołowiu. To dziwne wrażenie trwało tylko mgnienie oka i ustąpiło bez śladu.

Ten poranny lot upajał ją. Miał w sobie coś, czego - choć dotąd nie zdawała sobie z tego sprawy - pragnęła od zawsze. Wydała szalony, niekontrolowany, radosny okrzyk. Smok zawtórował jej swoim potężnym, spiżowym głosem.


Poprzednia Jesteś na stronie 4. Następna
1 2 3 4 5