Smocze Leże
1 2 3 4 5 | ||
Poprzednia | Jesteś na stronie 3. | Następna |
Las nie miał ostrej granicy. Po prostu drzewa rosły coraz rzadziej, polany zdarzały się coraz częściej i były coraz bardziej przestronne. Pojedyncze szałasy zostały wyparte przez chutory, a te następnie przez osady. W końcu pojawiły się pierwsze wsie, a wraz z nimi pola uprawne i rozległe pastwiska. Strumień, którego bieg dotąd był zupełnie prosty, skręcił ostro w prawo. Laurana popatrzyła w stronę, z której przypływał. Tam zaś na tle błękitnego, bezchmurnego nieba ostro rysowały się popielate stromizny Nagich Gór. Gładkie, równe granie wydawały się być ledwie na wyciągnięcie ręki, dziewczyna wiedziała jednak, że dzielą ją jeszcze od nich prawie dwa dni forsownego marszu.
Cofnęła się nieco w las i kontynuowała wędrówkę. Od czasu do czasu ostrożnie wychodziła na otwarty teren sprawdzając czy nadal podąża wzdłuż strumienia. Unikała wiosek i w ogóle ludzi: nie znała tego kraju i jego obyczajów, ale wszak samotna wędrowniczka w obcych stronach zawsze naraża się na zaczepki. Choć miała świadomość, że z większością z nich poradziłaby sobie bez trudu, nie chciała się bez potrzeby narażać. Poza tym od czasu, gdy pokonała rozbójników, coś się w niej lekko zmieniło. Po raz pierwszy zabiła wtedy człowieka. Ba, dwu ludzi, a pewnie nawet trzech. Nie miała, oczywiście, wyboru, ale jakiś nieokreślony niesmak pozostał. Ćwiczenia i treningi to jedno, ale walka na śmierć i życie to jednak całkiem co innego. A czekała ją jeszcze jedna taka potyczka. Ze smokiem! Chociaż usiłowała sobie wmówić, że bardziej przypomina to polowanie niż pojedynek, wiedziała, że tak nie jest.
* * *
Pod wieczór następnego dnia dotarła do podnóża gór. Na rozstaju dróg stała tam niewielka gospoda otoczona plecionym z wierzbowych gałęzi płotem. Laurana wahała się przez chwilę. Oberża kusiła dobrym jadłem i wygodnym posłaniem, lecz skorzystanie z jej dobrodziejstw oznaczało ujawnienie się. "Niech tam - pomyślała w końcu - wchodzę. Może to ostatnia okazja..." Przeszedł ją gwałtowny dreszcz, wiec dodała szybko: "... przed powrotem."
Wnętrze gospody było prawie puste. Za ladą kręcił się barman, niski, całkiem łysy człowieczek. Pojedynczy gość jadł zupę w głębi sali. Laurana podeszła do kontuaru:
- Za ile można tu się dobrze najeść? - zapytała powoli i wyraźnie, mając nadzieję, że gospodarz ją zrozumie.
- Trzi midziaki - odpowiedział barman. Odetchnęła.
- A spanie tu za ile?
- Cztiry.
- A wykąpać się tu można?
- Można. Za midziaka. A z cipłą wodą za trzi. Myci pliców darmo - uśmiechnął się znacząco.
- W takim razie, dajcie gospodarzu, jedzenia, i przygotujcie posłanie i kąpiel. Zimna woda wystarczy, a plecy sama sobie umyję.
- Ośm midziaków.
Gdy barman podreptał na zaplecze, Laurana odliczyła osiem monet z wizerunkiem dłoni. Jak dotąd wszystko układało się dobrze... Nie chciała prowokować żadnych podejrzeń płacąc niepewnymi monetami. Starannie ułożyła miedziaki na ladzie. Gdy gospodarz wrócił niosąc wielka michę gęstej, pożywnej zupy, ledwo spojrzał na pieniądze, po czym niedbałym ruchem zmiótł je do szuflady. Odetchnęła po raz drugi. Napięcie, które mrowiło ją w plecach od momentu, gdy postanowiła wejść do oberży i pokazać się ludziom, znikło. "Robię się nerwowa" - przemknęło jej przez głowę.
Wzięła miskę i usiadła przy jednej z długich dębowych ław. Zanim jeszcze zaczęła jeść, kątem oka przyjrzała się jedynemu do tej pory gościowi tawerny. Był to - sądząc z ubioru - mnich. Miał gęste, kędzierzawe włosy kasztanowego koloru, takież wąsy i brodę - równiuteńko przyciętą. Było coś fascynującego, niemal hipnotycznego w tej postaci. Laurana dopiero po dłuższej chwili zorientowała się, że wprost nie może oderwać od niego oczu. Kolejna chwila minęła, zanim zorientowała się dlaczego tak jest.
Mnich jadł. Spożywał posiłek. Czynność tę - konieczną wszak do życia - każdy niemal wykonuje machinalnie. Nie zastanawia się nad tym, że właśnie ma podnieść łyżkę do ust, opuścić ją, nabrać kolejną porcję... Owszem, wielu rozkoszuje się smakiem potraw, ale ten człowiek wydawał się wręcz celebrować każdy najmniejszy detal związany z posilaniem się. Nie wykonywał żadnych zbędnych ruchów, cały pochłonięty tym, co właśnie robił. Z jego postaci emanował jakiś nieziemski, niewzruszony spokój i pewność, że wszystko jest właśnie takie, jakie być powinno. Przeszkodzić mu w jedzeniu wydawało się wręcz świętokradztwem. Dziewczyna czuła jednak, że musi, po prostu musi, odezwać się do niego - pod jakimkolwiek pretekstem. Podeszła.
- Wasza wielebność... - zaczęła nieśmiało.
Mnich starannie oparł łyżkę o brzeg talerza. Nie mogło być wątpliwości. Ta łyżka tak właśnie miała leżeć, ani o włos dalej w prawo czy w lewo. Następnie duchowny spojrzał na Lauranę głębokimi orzechowymi oczyma.
- Słucham - powiedział cichym, jakby bezbarwnym i zimnym głosem.
Nie było wątpliwości że słucha. O ile do tej pory naszej bohaterce wydawało się że "zamienić się w słuch" jest jedynie ładną choć pustą przenośnią, teraz zrozumiała, ile prawdy może być w tym zwrocie. Mnich czekał na to, co ona mu powie. Nic innego się nie liczyło.
- Powiedziano mi... - zacięła się lekko - że tu, w Nagich Górach można spotkać smoka. Wasza wielebność może wie, czy to prawda? A jeśli tak, to jak go znaleźć?
- Smoka? - upewnił się zakonnik - Szukasz smoka?
- Tak. Wyruszyłam upolować smoka. Próba klanu, wasza wielebność rozumie...
- Rozumiem. Zaś odpowiedź na twoje pytanie brzmi: tak. Tak, w tych górach mieszka perłowy smok. Znajdziesz go łatwo. Najbliższy wąwóz, którego wylot jest na wschód stąd, zaprowadzi cię wprost do jego leża.
- Dziękuję - Laurana chciała się wycofać, lecz mnich kontynuował:
- Odpowiedziałem na twoje pytanie, może więc ty odpowiesz na moje? A jest ono następujące: co sprawiło, że wyruszyłaś w tę drogę? Przeznaczenie? Przypadek?
- Nie wiem - wyjąkała - nigdy nie myślałam o tym w ten sposób, po prostu chciałam iść na smoka, więc poszłam.
- Chciałaś? - głos zakonnika był wciąż chłodny i jakby szary, lecz jego oczy płonęły - Spójrz! Siły przeznaczenia i przypadku trzymają całe światy na swoich szlakach. Jakże więc może znaleźć się pomiędzy nimi miejsce na coś tak słabego i kruchego jak ludzka chęć?
- Nie wiem - odpowiedziała raz jeszcze.
Pokiwał głową, jakby z lekkim smutkiem, po czym powrócił do spożywania zupy. Dziewczyna odniosła wrażenie jakby przypadki, przeznaczenia, smoki i ona sama przestały w tym momencie dla niego istnieć. Wróciła do swojego stołu i próbowała naśladować jego sposób jedzenia. Nie udawało jej się to jednak zupełnie. Zapewne wymagało wieloletniej wprawy.
* * *
Rankiem w gospodzie nie było najmniejszego śladu po mnichu.
Laurana wstała o pierwszym brzasku. W głównej sali było kilku chłopów apatycznie zajadających wodnistą polewkę. Mówili stłumionymi glosami, jak niemal wszyscy wstający przed świtem. Obsługiwał ich niski młodzieniec o rzadkiej szczeciniastej czuprynie; wyglądał na syna barmana z poprzedniego dnia.
Zjedzenie śniadania i zaopatrzenie się w prowiant na drogę nie zajęło poszukiwaczce smoka wiele czasu. Ku jej radości, okazało się, że do gospody przylega niewielki składzik, w którym wędrowcy zaopatrzyć się mogą w różne potrzebne im w drodze drobiazgi. Wychodząc ze słusznego założenia, że lepiej zapłacić zdobycznego miedziaka niźli tracić pół dnia, Laurana kupiła drzewce do włóczni. Było odpowiedniej długości, grubości i giętkości, a szczotkowaty młodzian zaoferował przytwierdzić doń ostrze najprzedniejszym szpilardem zupełnie za darmo. A patrzył przy tym w Lauranę jak w obrazek.
Jeszcze przed wschodem słońca podjęła wędrówkę. Uszła zaledwie kilkadziesiąt kroków, gdy ponad wyniosłymi graniami ujrzała wzbijającą się spiralnie w niebo jakby srebrzystą wstęgę. Promienie słońca nie rozświetlały ziemi, nawet nie dotknęły jeszcze najwyższych szczytów, lecz tam, wysoko, już docierały - i krzesały setki iskier na... nim! To musiał być on! Smok!... Ku zaskoczeniu dziewczyny nie miał w ogóle skrzydeł. Choć odległość była wielka, nie mogło być wątpliwości. Potężne, długie ciało perłowego smoka pruło przestrzeń z taką samą łatwością z jaką szczupak przebija się przez wodę. Sposób, w jaki ten stwór latał, wskazywał że żadne skrzydła nie są mu potrzebne, bo samo powietrze unosi go tam właśnie, gdzie akurat zapragnie się dostać.
Z trudem oderwała wzrok od bajkowego widoku i zmusiła się do marszu.
* * *
Szeroka skalna szczelina jednostajnie prowadziła pod górę. Nazwa tego masywu charakteryzowała go doskonale - zbocza były nieomal nagie, pozbawione wszelkiej wyższej roślinności. Trochę mchu, porosty, jakieś zioła, od czasu do czasu rachityczne krzaki bądź skarlałe drzewko - to wszystko, co zdołało urosnąć na niewielkich ochłapach ziemi nawianych w załomy pomiędzy głazami.
Szła raźno. Bliskość celu dodawała jej sił. Wrażenie, jakie zrobił na niej rano widok smoka, powoli bladło. Na dobrą sprawę sama starała się zatrzeć w pamięci obraz płynącego majestatycznie w przestrzeni stworzenia. "Jest smokiem - mówiła w myślach do siebie - potworem, monstrum. Cóż że wygląda pięknie. Piękno nieraz bywa zwodnicze, nieraz ukrywa pod swoją cienką powłoką ohydę i zwyrodnienie. Zresztą widziałam go tylko z dala, z bliska z pewnością nie jest aż tak urodziwy..."
Nagły ostry skrzek przerwał jej wewnętrzny monolog. Odwróciła się momentalnie i spojrzała w górę. Łopocąc czarnymi, wstrętnymi skrzydłami, kilkanaście sążni nad nią wisiała harpia: drapieżne, a jeśli trzeba, to i padlinożerne, bydlę o ciele wielkiego ptaka i twarzy wiedźmy-staruchy. Harpia zaskrzeczała raz jeszcze i obniżyła lot. Błysnęły długie, jakby mosiężne, pazury. Laurana mocniej ścisnęła włócznie i przygotowała się do odparcia ataku. Jednak straszydło zorientowało się, że przeciwnik jest uzbrojony. Wzbiło się nieco wyżej i - tym razem - wydało z siebie dźwięki podobne do kwików zarzynanego kozła. Z kilku kierunków odpowiedziały mu podobne. Wkrótce nad dziewczyną krążyło już z pół tuzina tych szkarad.
Laurana przełożyła włócznię do lewej ręki a prawą odpasała procę. Nie spuszczając spojrzenia z harpii przykucnęła i wyczuła dotykiem ostry odłamek skalny. Z furkotem okręciła procę i wypuściła pocisk. Chybiła. Paskudne stworzenia zachichotały przenikliwie i jęły zbliżać się do niej coraz bardziej i bardziej. Wypuściła kolejny pocisk. Tym razem trafiła, jednak czaszka harpii okazała się być na tyle twarda, że kamień, który z łatwością mógłby zabić konia, przyprawił ją jedynie o niejakie zamroczenie. Maszkara odleciała zygzakiem, zataczając się jak pijak. Pozostałe znów podfrunęły w górę - poza zasięg broni.
Dziewczyna ruszyła w dalszą drogę. Harpie towarzyszyły jej jak cienie czekając zapewne aż w końcu ich ofiara się zmęczy. Od czasu do czasu poskrzekiwały, jakby drwiąc z samotnej wędrowniczki.
Nagle rozpierzchły się. Laurana szybko uskoczyła za skalny załom. Cokolwiek spłoszyło harpie, mogło być groźne także i dla niej. Usłyszała najpierw cichy, a potem stopniowo potężniejący szum dochodzący gdzieś z dolnych partii wąwozu.
I wtedy ujrzała go po raz drugi. Mknął z niewiarygodną prędkością wzdłuż krawędzi szczeliny. Przed oczyma mignęła jej tylko wydłużona głowa o długich powiewających uszach, kształtny, wrzecionowaty tułów i potężny, bijący powietrze ogon. Poczuła silne uderzenie jakby wiatru, gdy prześlizgnął się nad miejscem jej ukrycia. Jedno mgnienie i już go nie było. Dotarło do niej tylko echo jakby głębokiego dźwięcznego śmiechu. A może tylko tak się jej zdawało?...
"Ładne rzeczy - pomyślała - chcąc nie chcąc wybawił mnie z nielichej opresji, a ja go idę zabić. Cholerna Vetima! Mogła mi kazać zapolować choćby na te harpie...
* * *
Zbliżał się wieczór gdy dotarła na grań. Ostrożnie wychyliła się poza krawędź. Miała pod sobą niewielką kotlinę wyglądającą jak krater dawno wygasłego wulkanu. Bezpośrednio pod nią było niemal pionowe urwisko, a u jego stóp...
Z trudem zdławiła okrzyk. Zaledwie dziesięć, może piętnaście sążni w pionie dzieliło ją od smoka. Drzemał. Przyjrzała mu się dokładniej. Był zupełnie inny, niż wszystkie smoki, o których jej opowiadano, zupełnie inny od jej wyobrażeń. Rzeczywiście nie miał skrzydeł. Jego tułów pokryty był łuskami wielkości dłoni, jednak spomiędzy nich wyrastały kępki mlecznobiałego futra. Całkowicie futrem pokryte też były jego łapy i uszy. Jedynie ogon miał typowo gadzi, łuskowaty wygląd. Jaszczur miał zamknięte oczy, zaś z jego nozdrzy, szeroko rozstawionych na długim pysku, wydobywały się nikłe obłoczki dymu.
Laurana przeniosła wzrok ze smoka na otaczające go skały. Dno krateru pokryte było rumoszem. Niektóre głazy były sporo większe od niej, co - jak zauważyła z satysfakcją - zwiększało jej szanse w starciu z potworem. Na lewo od niej czerniało wejście do jakiejś groty, na prawo zaś osuwisko stwarzało możliwość dostania się na dno kotliny.
Rozważywszy wszystkie za i przeciw, postanowiła czekać. Ten krater niemal na pewno był stałym miejscem odpoczynku smoka. Jednak schodzić tam jawnie, w obecności potwora, byłoby szaleństwem. Doskonale zdawała sobie sprawę, że tylko zręczność i podstęp dają jej cień nadziei na zwycięstwo. Plan miała prosty. Gad prędzej czy później odleci. A może wpełznie do jaskini. A wtedy ona zejdzie na dół, zaczai się i... albo wóz, albo przewóz.
Nie czekała długo. Wkrótce z dołu dobiegł ją chrzęst kamieni. Wyjrzała ostrożnie zza grani. Smok - kołysząc się zabawnie z boku na bok - dreptał ku wejściu do pieczary. Po chwili zniknął w jej czeluściach. Teraz albo nigdy! Szybko strawersowała krótki odcinek zbocza dzielący ją od piargu i zaczęła podążać ku dnu krateru. Była mniej - więcej w połowie, gdy zorientowała się, że smok wraca. Nie było żadnego dźwięku ani innej oznaki, która by na to wskazywała, a jednak była pewna - zawrócił! Pędem dopadła najbliższego głazu i ukryła się za nim. Moment później stukot ocierających się kamieni upewnił ją, że gad wyszedł na zewnątrz.
Przywołała w myślach obraz dna doliny. Po prawej miała następną skałę, dalej szczelinę, potem dwa duże leżące koło siebie kamienie... Na czworakach zaczęła podkradać się w kierunku smoka. Od strony pieczary dobiegł głęboki pomruk, potem zaległa cisza. "Zobaczył poruszony piarg, wie, że tu jestem!" - przeleciało jej przez myśl. Powoli, ostrożnie przemykała od skały do skały. W pewnym momencie usłyszała za sobą głośny szum. Obejrzała się: jęzor błękitnego ognia osmalił głaz, za którym kryła się jeszcze minutę temu. Jednak, skoro smok zionął ogniem tam, to musi być...
Poderwała się i wyskoczyła na sąsiedni odłam skalny. Nie myliła się! Potwór był tuż obok odwrócony bokiem. Uniosła włócznię i pchnęła z całej siły. Jednak smok był szybszy. Uderzenie potężnej łapy - i oto włócznia pękła a Laurana poleciała w bok. Strumień ognia przeszył miejsce, gdzie przed chwilą stała. Padła za szczególnie duży skalny blok. Szybko poderwała się na nogi i dobyła miecza. Słyszała i w głębi umysłu czuła zbliżającego się potwora. Zawahała się przez moment, niepewna, z której strony smok będzie próbował się do niej dostać. Jeśli z prawej - powinna ruszyć w lewo, jeśli z lewej - w prawo. Jeśli od góry - wtedy wszystko jedno. Schyliła się szybko i uniosła niewielki kamień. Skoczyła w prawo, jednocześnie odrzucając odłamek w przeciwną stronę. Wypadając zza głazu zrozumiała poniewczasie, że nie dał się zwieść.
Z nozdrzy ogromnego stworzenia wystrzeliły dwie kule ognia mijając Lauranę zaledwie o łokieć z każdej strony. Odruchowo szarpnęła się do tyłu. Jeden z kamieni osunął jej się spod stóp. Rozpaczliwie machnęła rękami starając się utrzymać równowagę wypuszczając przy tym miecz. Wtedy, ruchem szybkim jak sama myśl, smok postąpił o krok do przodu i gwałtownie wyprostował szyję. Kościana płyta na czubku jego ogromnego nosa uderzyła dziewczynę w splot słoneczny. Zabrakło jej tchu. Ciężko padła plecami na pionową skałę. Smok podszedł jeszcze o krok, a Laurana poczuła, jak coś mocno dociska ją do głazu. Świat rozmazał się jej przed oczami. Niemal nadludzkim wysiłkiem zaczerpnęła oddech.
Powoli ostrość widzenia wracała. Wraz z nią pojawił się ból. I świadomość, że żyje, że nie została pożarta. Dopiero po chwili dotarła do niej niecodzienność sytuacji: oto stała oparta o głaz, a nos wielkiego smoka oparty był o jej mostek nie pozwalając jej upaść - ani uciec. Z odległości podwójnego wyciągnięcia ręki patrzyły na nią wielkie bursztynowe oczy o pionowych źrenicach. Było jakby w tym spojrzeniu cos na kształt uznania...
A potem smok odezwał się - ku zdumieniu Laurany w jej własnym języku:
- Doskonale walczyłaś! Naprawdę. Wyrazy uznania.
Przy każdym słowie ogromnego stworzenia gorący powiew o zapachu dymu z jałowca ogarniał pokonaną. Musiała przyznać sama przed sobą - z bliska smok wyglądał równie wspaniale co z daleka. Tymczasem perłowy kontynuował:
- Rzadko kto atakuje mnie w pojedynkę. A po raz pierwszy to dziewczyna! Niewiele brakło, a zadźgałabyś mnie. Coś wspaniałego.
- To dlatego - wykrztusiła Laurana siląc się na odrobinę humoru - że jestem taka, no, żylasta. I w ogóle łykowata. I niesmaczna.
- Nie powiedziałbym - odpowiedział z nutą rozbawienia w głosie - jak na mój gust wyglądasz bardzo apetycznie.
- Więc mnie zjesz? - zapytała zrezygnowana.
- Nie. Niekoniecznie. Szkoda by było. - milczał jakiś czas po czym podjął: - Słyszałaś może kiedyś o smoczych jeźdźcach?
- Bardzo niewiele...
- To wojownicy-magowie dosiadający smoków. Taki układ przynoszący wzajemne korzyści: duet niemal nie do pokonania... A ty masz predyspozycje, o tak, musisz się tylko nieco poduczyć. Kilka, może kilkanaście lat, i kto wie? Mam tu wszystko czego potrzeba... To jak - mrugnął ogromnym okiem - idziesz na to?
Poprzednia | Jesteś na stronie 3. | Następna |
1 2 3 4 5 |