Smocze Leże
1 2 3 4 5 | ||
Poprzednia | Jesteś na stronie 2. | Następna |
Wąska, ledwo widoczna ścieżka biegła wzdłuż leniwie sączącej się strugi. Laurana raźnie podążała naprzód nie spiesząc się, ale i nie marudząc. Według Dobroduszka półtora dnia równego marszu dzieliło Kaskadę Nocy od skraju lasu. Później należało skręcić w prawo i idąc dalej wzdłuż potoku podążać ku Górom Iglicznym. Gdzieś tam, w tych górach znajdował się cel jej wyprawy - smocze leże.
* * *
Niewyraźny cień mignął w zaroślach kilkadziesiąt kroków przed nią. Zwolniła nieco tempo marszu starając się przeniknąć krzewy wzrokiem. Tak! W krzakach ktoś się krył. Dość nieudolnie, ale zawsze. Więcej niż jedna osoba. Dwie? Może trzy? Dziewczyna szybko oceniła potencjalnych przeciwników. Skoro nie mieli wprawy w kryciu się w krzakach i próbowali w kilku wziąć ją z zaskoczenia, to prawdopodobnie nie byli zbyt niebezpieczni. W każdym razie nie dla niej. Dobyła miecza i zdecydowanie ruszyła naprzód.
Rozpatrując sprawę z punktu widzenia ludzi, którzy przygotowali zasadzkę, a tymczasem widzą, że niedoszła ofiara kroczy w ich stronę z podniesiona bronią, ma się do wyboru kilka możliwości. Po pierwsze można się nie ruszać ufając, że tak naprawdę dobycie miecza nie ma nic wspólnego z zastawioną pułapką. Nie jest to jednak podejście rozsądne. O wiele lepiej jest wyjść naprzeciw i zadeklarować, że w gruncie rzeczy miało się przyjazne zamiary. Takie postępowanie wiąże się jednak z niejakim ryzykiem, a dodatkowo wymaga pewnej dozy sprytu. Sprytu zaś czyhającym na Lauranę zdecydowanie brakowało. Można także udawać że tak naprawdę robi się coś zupełnie innego - na przykład zbiera grzyby. Jednak nie dość, że znów należy wykazać się bystrością umysłu, to jeszcze w tym szczególnym lesie grzybów nie było, ta możliwość też zatem odpadała. Pozostawały więc do wyboru tylko dwie możliwości: rzucić się do ucieczki, względnie do ataku. W tym przypadku decyzja podjęta przez pierwszą z brzegu osobę zostaje zazwyczaj przyjęta przez aklamację przez resztę grupy.
Nietrudno odtworzyć procesy myślowe jakie doprowadziły pierwszego z zaczajonych zbirów do decyzji o natarciu. Trzech zdesperowanych mężczyzn przeciwko samotnej (i ładnej!) kobiecie, która w dodatku ma całkiem sporą sakwę wypchaną potencjalnymi łupami. Ryzyko porażki niewielkie, a możliwy zysk duży!
Od zarośli dzieliło przyszłą smokobójczynię może z dwadzieścia kroków, gdy pierwszy z napastników rycząc dziko wypadł na ścieżkę. Za nim ruszyli dwaj pozostali. Laurana szybko oceniła przeciwników. Mieli lichy wygląd zbiegłych chłopów pańszczyźnianych, ich ubrania były mocno postrzępione, powycierane i niesamowicie brudne. Pierwszy uzbrojony był w krótka, mocno zakrzywioną szablę, drugi coś w rodzaju rzeźnickiego topora, trzeci wyglądał na nie posiadającego żadnej broni.
Dziewczyna zakręciła młynka mieczem i skoczyła ku najbliższemu z napastników zadając jednocześnie szeroki, zamaszysty cios od góry. Opryszek zastawił się szablą, jednak nie na wiele się to zdało - klinga jego broni pękła gładko w miejscu zderzenia z mieczem i ten sam cios, który pozbawił rozbójnika oręża, gładko rozpłatał mu czaszkę. Laurana szybko wyrwała - ukośnie, ku dołowi - zbroczone ostrze z trupa i ruszyła ku dwóm pozostałym zbójcom. Zanurkowała ku ziemi, przetoczyła się skośnie i silnym ciosem lewej ręki podcięła nogi najbliższego draba. Usłyszała jak upada. Wykorzystując siłę rozpędu skoczyła na trzeciego wrzucając maksymalnie naprzód ramię z bronią. Łotr nie miał szans zareagować. Rzeźnicki tasak wysunął się z bezwładnej dłoni, gdy zimne ostrze skręcone w ostatniej chwili nieco w lewo wbijając mu się w pierś aż po rękojeść. Bezwładne ciało zawisło na klindze wyrywając Lauranie broń z dłoni.
Zaklęła szpetnie, nie straciła jednak chłodnego opanowania. Lata ćwiczeń pod okiem Lębora dały znać o sobie. Płynnym, niemal kocim ruchem odwróciła się ku ostatniemu żywemu przeciwnikowi, który zdążył już zerwać się z ziemi. Przez chwile patrzyli sobie w oczy.
- Krod tahan! - warknął tamten.
Ton głosu nie pozwalał odróżnić, czy było to wyzwanie, przekleństwo czy wyraz pogardy dla tak łatwo powalonych towarzyszy. Opryszek ugiął lekko kolana, uniósł pięści i wolno poruszał nimi przed sobą. Między palcami prawej dłoni coś delikatnie błyskało. Kastet!
Przez chwilę krążyli wokół siebie po coraz ciaśniejszej spirali nie spuszczając z siebie wzroku. W pewnym momencie oczy rozbójnika niemal stanęły w ogniu. Laurana spięła się w sobie przeczuwając, że za ułamek chwili nastąpi atak. I rzeczywiście, zbój zamarkował zamach pięścią, po czym z półobrotu wyprowadził kopnięcie w twarz. Dziewczyna zanurkowała pod uniesiona nogą i uderzyła zbira w kolano. Padł, lecz momentalnie przekoziołkował do tyłu stając w końcu mocno w postawie obronnej. Mirabka przeszła do kontrnatarcia. Wyzyskując wszelkie znane sobie arkana Drogi Mangusty, sztuki samoobrony od wieków praktykowanej w jej klanie, starała się trafić w słaby punkt obrony przeciwnika.
Jakby dla próby znienacka pchnęła kciukiem w oko. Zablokował, uchwycił jej nadgarstek i upadł na plecy najpierw kurcząc nogi a potem gwałtownie je prostując. Świat zawirował przed oczyma Laurany, gdy w szaleńczym salcie przeleciała dobrych kilka sążni. Na szczęście nie uderzyła w locie o drzewo lecz wylądowała na miękkiej ściółce.
Rozbójnik z triumfem popatrzył na zbierającą się ciężko z ziemi kobietę. Ruszył na nią, szykując się do zadania ostatecznego ciosu. Jednak ku jego zaskoczeniu ofiara uchyliła się zwinnie zadając mu jednocześnie cios łokciem między łopatki. Stracił równowagę, lecz już padając kopnął lewą stopą w tył, tam, gdzie - jak przypuszczał - znajdowała się kostka przeciwniczki. Trafił. Oboje upadli na poszycie i oboje błyskawicznie poderwali się na nogi.
Znowu zaczęli krążyć, obserwując się uważnie. Zbójca tym razem mrużył jednak oczy. Doceniając swoja rywalkę, wiedział już, że poprzednio zdradziło go samo spojrzenie. Tym razem bez ostrzeżenia skoczył w bok. Dziewczyna zwróciła się ku niemu, on jednak momentalnie odskoczył z powrotem i sięgnął ręka ku jej twarzy. Zrobiła unik. Wyprowadził cios kastetem, lecz uchyliła się jeszcze raz i z półzwarcia kopnęła go boleśnie kolanem w żołądek. Uskoczył uderzywszy ją uprzednio nadgarstkiem w usta.
Laurana poczuła słodkawy smak krwi która popłynęła jej z rozciętej górnej wargi. Potrząsnęła lekko głową udając zamroczenie. Nie dał się nabrać. Znów podjęli dziwny, hipnotyzujący taniec.
Młoda Mirabka wyrównała oddech. Wdech... wydech... wdech... Przeciwnik obserwował ją uważnie wyczekując ataku. Zaskoczyła go kompletnie uderzając podczas wdechu. Kopnięcie w żebra nie było zbyt silne, jednak wytrąciło go z rytmu. Zadała kolejny cios, pięścią w podbrzusze. Z ledwością zablokował. Zamarkowała kopnięcie, usiłował się zastawić. Wtedy ona z całej siły uderzyła czołem w jego twarz łamiąc mu nos. Zachwiał się, kastet wypadł mu z dłoni. Nagle otrzymał potężny cios w skroń. Opadł w ciemność.
Laurana przez dłuższą chwile dyszała ciężko stojąc nad powalonymi przeciwnikami. Krew wciąż kapała jej z wargi. Zacisnęła mocno usta, otarła czoło. Jeszcze chwilę odpoczywała, po czym podeszła do ciała drugiego z wrogów. Z jego pleców sterczał miecz. Kopniakiem przewróciła zwłoki na wznak i wydobyła broń. Wytarła ją z krwi i posoki o łachmany zabitego, po czym wsunęła ją do pochwy. Już miała odejść, gdy nagle coś przyszło jej na myśl. Raz jeszcze podeszła do trupów, tym razem obszukując je dokładnie. Niewiele znalazła. Poza kilkunastoma miedziakami i kastetem nie mieli niczego, co mogłoby się jej przydać.
Wzruszyła ramionami, wrzuciła swe mizerne łupy do sakwy i ruszyła w dalszą drogę. Na smoka, na smoka! Szła naprzód nucąc raźno. Zwycięska walka poprawiła jej własne mniemanie o sobie mocno nadszarpnięte przez niefortunną przygodę z Puckiem.
* * *
Zapadał zmrok. Laurana poczuła znużenie. I głód. Przyklęknęła na brzegu strugi i przez chwilę badała dotykiem leżące na dnie otoczaki. Wybrała jeden, gładki, nieco większy od przepiórczego jaja. Wyjęła zza pasa procę, osadziła kamień w jej wgłębieniu, odeszła kilkanaście kroków od potoku i zamarła w bezruchu.
Stworzenie, które przyszło do wodopoju, wyglądało jak zabawne połączenie świni z królikiem. Było dość duże, miało około trzech łokci długości i z półtora łokcia wysokości. Porastało go szorstkie, krótkie, brązowe futro. Pozbawione było ogona, a jego uszy były krótkie i odstające. "Mam nadzieję, że to-to jest jadalne!" - pomyślała dziewczyna wypuszczając pocisk wprost miedzy oczy zwierzęcia.
Po chwili w lesie zapłonęło niewielkie ognisko, nad którym piekły się kawałki smakowicie pachnącego mięsa. Laurana z nudów zaczęła przeglądać swoje dzisiejsze łupy. Wśród monet przeważały nie widziane przez nią dotąd miedziaki z wizerunkiem czteropalczastej dłoni - najprawdopodobniej miejscowy pieniądz. Było też kilka ingaskich groszy, a nawet jedna półkopka z Mirab. Pozostałe cztery monety - każda inna - były jej zupełnie nieznane. Odłożyła pieniądze i przyjrzała się uważnie kastetowi. Był niezwykle kunsztownej roboty, ozdobiony w jakimś dziwnym, zupełnie obcym stylu. Jego boczne powierzchnie miejsce w miejsce pokrywały wykończone do nieprawdopodobnie małych detali reliefy przedstawiające głównie ludzi o nieproporcjonalnie dużych, kanciastych głowach i wydatnych nosach. Postacie miały groźne, złowrogie miny, a stylizowane czynności, jakie wykonywały wzbudziły w dziewczynie dreszcz zgrozy: widać tam było żywcem wyrywane serca, obcinane uszy, języki, przez które przeciągano kolczaste sznury...
Laurana splunęła i odrzuciła broń daleko w las. Odechciało jej się jeść. Dłuższa chwila minęła nim przekonała samą siebie do spróbowania mięsa upolowanego zwierzęcia. Choć było doskonałe, jadła bez przyjemności. Wciąż zbierało jej się na wymioty. Przez chwile zastanawiała się, kim mógł być właściciel kastetu: walczył stanowczo zbyt dobrze jak na zbiegłego chłopa czy zwykłego rzezimieszka. Nawet jej, pochodzącej z mającego walkę we krwi klanu, pokonanie go przyszło z dużą trudnością. Szybko jednak doszła do wniosku, że wie stanowczo za mało, by choćby w przybliżeniu domyśleć się, co to był za jeden. Wzruszyła ramionami i wyrzuciła go z pamięci.
Potem zgasiła ognisko, zapakowała resztę pieczeni do sakwy i szła jeszcze jakiś kwadrans w górę strumienia. Nocowanie w pobliżu świeżo wygasłego ognia i martwej królikoświni nie byłoby zbyt mądre.
* * *
Smok był przerażający. Olbrzymi jak kilka domów, o białych, wielkich jak dachówki, łuskach i błoniastych, sino opalizujących skrzydłach rozmiaru sporych żagli. Z jego paszczy ściekał gęsty, kleisty śluz, w zadziorach szponów tkwiły gnijące ochłapy - resztki poprzednich ofiar bestii. Straszliwy smród, który otaczał potwora, niemal zbijał z nóg. Z wnętrza monstrum dochodził stłumiony, obrzydliwy bulgot. Nabiegłe krwią, niemal płonące oczy patrzyły na Lauranę z niewypowiedzianą wrogością. Pod wpływem tego przerażającego spojrzenia dziewczyna ugięła się jakby pod ogromnym ciężarem. Próbowała się poruszyć, lecz nie była w stanie, jakby jej członki zostały spętane przez niewidzialne powrozy. Smok otworzył paszczę ukazując dwa rzędy długich jak sztylety, trójkątnych zębów. W jego gardzieli szalały płomienie. Kwaśny swąd stał się jeszcze bardziej nieznośny. Jaszczur wygiął szyję, z przenikliwym świstem wciągnął nozdrzami powietrze, znieruchomiał na moment, po czym rzygnął na Lauranę płynnym ogniem.
Obudziła się tłumiąc okrzyk. Niebo już szarzało. "Cholerne majaki - pomyślała - bzdury i tyle." Zebrała swoje rzeczy i ruszyła w dalszą drogę. Tym razem jednak nie była już zbyt pewna zwycięstwa.
Poprzednia | Jesteś na stronie 2. | Następna |
1 2 3 4 5 |