Siła i rozum!

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10
Poprzednia Jesteś na stronie 5. Następna

- Uuuwaaagaaa!!! - rozległo się z góry.

W chwilę potem wielki blok skalny runął w dół, ciągnąc za sobą chmurę pyłu. Pracujący na dole ludzie, w panice rzucili się do ucieczki. Mimo to ostre odpryski skały i tak dosięgły znajdujących się najbliżej, zadając przy tym drobne, ale bolesne zranienia.

Jeszcze nie opadł kurz, a ciężkie młoty zaczęły dzwonić o skałę. Ludzie pracowali w milczeniu. Łańcuchy na ich nogach i uzbrojone straże świadczyły o tym, że nie znajdowali się tu dobrowolnie. Dla utrudnienia ucieczki dodatkowo skuci byli kajdanami w pary. Wychudzeni, brudni, pokaleczeni, z grzbietami sinymi od razów bicza przedstawiali żałosny widok. Z wydobywanego i obrabianego przez nich kamienia powstawała potężna forteca. Idealnie wkomponowana w zbocze góry, prawie niewidoczna z daleka. Silnie wzmocnione naturalne formacje skalne tworzyły miejsce idealne do obrony. Po ukończeniu twierdza będzie prawie nie do zdobycia. Ten kto wybrał miejsce i zaprojektował budowlę musiał być mistrzem w swoim fachu.

Urgon uniósł młot wysoko nad głowę i spuścił go z rozmachem na głaz. Pod silnymi uderzeniami kamień zaczął pękać. Kolejne uderzenia i kolejny fragment głazu zamienił się w pył. Grupa, w której pracował liczyła około dziesięciu mężczyzn. Przy pomocy młotów i dłut formowali bloki skalne tak, by nadawały się do budowy wyniosłych wież i grubych murów zewnętrznych twierdzy.

Takich grup jak ta, w której pracował Urgon było w tym kamieniołomie kilkaset. Każdą pilnował jeden strażnik. Nie we wszystkich zespołach pracowali ludzie. Urgon dostrzegał tam przedstawicieli wszystkich ras zamieszkujących ten świat. Wiele z nich poznał w czasach, gdy jako zwiadowca przemierzał odległe terytoria. O wielu z nich słyszał z opowieści innych zwiadowców. Były tam również rasy, których za nic nie mógł przyporządkować do żadnej znanej mu kategorii. Zastanawiał się skąd oni mogą pochodzić? Jacy są na wolności? Zmuszani do niewolniczej pracy przedstawiali widok równie żałosny, a może nawet bardziej opłakany niż ludzie. Wydawało się, że ze wszystkich ras to ludzie odznaczali się największą odpornością na mordercze warunki, w których im przyszło pracować.

W początkowym okresie po uwięzieniu Urgon zastanawiał się jakim cudem udało się magowi utrzymać w tajemnicy przed wywiadowcami Eracji i barbarzyńskiego imperium budowę tak potężnej twierdzy.

- Dlaczego nikt nigdy nie odszukał porwanych? - zastanawiał się.

Szybko jednak przestało go to dziwić, jak tylko poznał umiejętności strażników.

Słońce już dawno minęło południe, kiedy do kamieniołomu wkroczył w asyście kilku strażników dość pokaźny orszak. W całej dolinie rozległy się dźwięki rogów, oznajmiające czas na posiłek. Niewolnicy przerwali pracę i siadali w grupach na ziemi. Kobiety przybyłe w orszaku roznosiły jedzenie. Z reguły była to gęsta mączna breja z odrobina mięsa i warzyw oraz pajda czerstwego chleba do zagryzienia.

Urgon z uwagą przyglądał się kobietom. Były one również w niewoli. Z rozkazu maga pojmane kobiety zajmowały się przygotowywaniem posiłków dla niewolników i straży, doglądały zwierzęta w stajniach i wykonywały prace porządkowe na zamku. Podobnie jak wśród mężczyzn, tak i wśród kobiet można było dostrzec przedstawicielki różnych nacji i ras.

Mężczyźni jedli w pośpiechu. Jeden Urgon po odebraniu miski z rąk grubej półorczycy, jakoś nie palił się do jej opróżnienia. Ogarniał go coraz większy niepokój. Zwykle wśród roznoszących jedzenie kobiet była jego córka Betina. Tym razem jednak próżno jej wypatrywał.

- Czy się jej coś, aby nie stało? - myślał - Może naraziła się strażnikom?

Dobrze wiedział do czego są zdolni. Jakkolwiek był dzielnym człowiekiem na myśl o tych bestiach ogarniało go przerażenie. Cały czas stał mu przed oczami widok rozszarpanego ciała Holdena i jego głowy zatkniętej na włóczni. Pamiętał też, co kilku strażników zrobiło z orkami.

Wreszcie Urgon zobaczył wśród roznoszących znajomą twarz. Była to jedna z kobiet uprowadzonych przez orków z nieszczęsnej Sarsy.

- Janna! - zawołał.

Kobieta rozejrzała się, a widząc machającego Urgona podeszła do niego.

- Witaj Urgonie!

- Janna, nie widziałaś może Betiny? - zapytał z niepokojem - Nie mogę jej tu nigdzie dojrzeć.

Kobieta spuściła głowę wyraźnie zastanawiając się w jaki sposób przekazać niepomyślne wieści.

- Widziałam - powiedziała - ale ... Betina nie będzie więcej tu przychodzić z jedzeniem. Z rozkazu maga dostała jakieś nowe obowiązki w stajni i zamku. Nie wiem dokładnie ... sama widziałam ją tylko przez chwilę. Jak ją spotkam postaram się czegoś więcej wywiedzieć.

Urgon siedział ze ściśniętym sercem. Od kiedy niefortunnie dostał się do niewoli, odnalezienie córki i kontakty z nią, choć przez chwilę, były dla niego jedyną pociechą. Mało tego, tylko dzięki Betinie dowiadywał się co się dzieje z Itornem. Zaraz po pojmaniu rozłączono ich. On trafił do kamieniołomu, Itorn do kopalni. Mag wykorzystywał dzieci i młodzieńców do pracy pod ziemią jako lepiej nadających się do poruszania w wąskich i niskich chodnikach. Betina roznosząc jedzenie bywała i w kopalni i w kamieniołomach. Często przekazywała informacje pomiędzy ojcem, a synem. Dzięki niej wiedział co się z nim dzieje. A teraz ta jedyna droga kontaktu została zerwana. Dopiero teraz uzmysłowił sobie beznadziejność sytuacji, w której się znalazł. Wcześniej dzięki temu, że widywał córkę uznawał niewolę za znośną.

- Czy kiedykolwiek ją jeszcze zobaczę? - pomyślał.

- Cholerny mag! - wyrwało mu się przez zaciśnięte zęby.

Po raz kolejny począł robić sobie wyrzuty, że był tak naiwny, że dał się tak podejść.

- Gdzie był mój instynkt? Gdzie rozsądek? Co za zaślepienie mnie ogarnęło? Przez moją głupotę Holden nie żyje, pozostali dostali się do niewoli. Zamiast uratować porwanych tylko dostarczyłem magowi dodatkowych jeńców. Jak mogłem zaufać obcemu? Gdybym wiedział, że to on za tym wszystkim

stoi ... argh...!

Argumenty, ze nie mógł przewidzieć, nie mógł wiedzieć o co w tym wszystkim idzie, jakoś do niego nie trafiały. Siedział wściekły na siebie, zgorzkniały. Zupełnie nie myślał o jedzeniu, co skwapliwie wykorzystali współtowarzysze niedoli. Z zamyślenia wyrwał go dopiero dźwięk rogu wzywający ponownie do pracy.

Chwycił młot i ponownie począł kruszyć skałę. Monotonne uderzenia młotów spowodowały jednak, że znów pogrążył się w myślach. Pamiętał, jak dłoń nieznajomego zawróciła go z nad krawędzi śmierci. Pamiętał jakiej otuchy nabrał, kiedy nieznajomy przyłączył się do pościgu, z jaką radością przemierzał leśne ścieżki widząc wielka wprawę i doświadczenie obcego.

- Skąd mogłem wiedzieć, że ... cholerny mag!

A potem ocknął się ze snu w pętach. Jego towarzysze byli także związani. Obok stało kilku wojowników z nieznanej mu rasy. Obcy wydawał im w jakimś dziwnym języku rozkazy, potem dosiadł czarnego rumaka i ze śmiechem odjechał.

- Cholerny mag!

Pamiętał drogę do kamieniołomu, gdy eskortowani i poganiani przez obcych mało nie wyzionęli ducha. Dziwna to rasa służyła magowi. Sami siebie nazywali- squri. Byli to humanoidzi, o prawie ludzkich twarzach, ale bardziej gadzim kształcie głowy. Ich skóra była gruba i twarda, miejscami pokryta zrogowaceniami. Pod skórą prężyły się potężne ścięgna. Ciała mieli twarde niczym skała. Wzrostem nie przewyższali ludzi, ale byli od nich znacznie silniejsi, szybsi i bardziej zwinni. Doskonale jeździli konno i jak zdołał zauważyć, konnica była ich podstawową formacją wojskową. Perfekcyjnie władali mieczem, a ich szybkość (na krótkim dystansie dotrzymywali kroku galopującemu koniowi), zręczność, wytrzymałość i umiejętności tropicielskie sprawiały, że Urgonowi wydawali się wojownikami nie do pokonania. Pamiętał co zrobili z bandą orków dowodzoną przez Grolla.

- Głupie chciwe orki myślały, że z magiem można robić interesy, że ktoś kto widział powstającą twierdzę może tak sobie spokojnie odejść - naiwni - myślał.

Do dziś przeszywał go zimny dreszcz na myśl o tym co siedmiu squrich w ciągu paru chwil zrobiło z ponad stuosobowym oddziałem. Był to zaiste niespotykany widok, kiedy wataha zaprawionych w bojach orków bezładnie machała mieczami nie będąc w stanie nawet zranić napastników. Wobec szybkich ruchów squrich wyglądali, jakby doznali jakiegoś porażenia. Squri poruszali się wśród nich niczym wirujące trąby powietrzne wśród drzew. Czerwonawe błyski ostrzy w świetle zachodzącego Słońca dopełniały grozy krwawego widowiska. Wprawdzie Groll próbował zebrać wokół siebie przynajmniej kilkunastu orków, tak by wspólnie atakować pojedynczych squrich licząc, że wróg nie zdoła uniknąć tylu jednoczesnych ciosów, ale zanim kompani zorientowali się o co chodzi błyskawiczny cios miecza oddzielił głowę orka od jego tułowia uwalniając fontannę cuchnącej, brunatnej krwi. Śmierć przywódcy oznaczała koniec zorganizowanej próby oporu. Pozostali przy życiu próbowali ucieczki w las. Wobec szybkości przeciwników nie na wiele się to jednak zdało. W ciągu kilku minut squri odszukali i zabili wszystkich uciekinierów. Doskonały węch, wzrok i słuch w każdych warunkach pogodowych, dziennych i nocnych czynił z nich niezrównanych tropicieli. Najgorszy los spotkał jednak Orga. Wcześniej ranny i pozbawiony sił nie mógł brać bezpośredniego udziału w walce. Kiedy zobaczył co się dzieje zwlókł się z prowizorycznych noszy, na których go umieszczono i usiłował odczołgać się i skryć za załomem skały. Wracający z łowów squri momentalnie go jednak wypatrzyli. A folgując swej naturze zadali mu śmierć okrutną, bawiąc się nim niczym drapieżne bestie, powoli rozrywające swą żywą jeszcze ofiarę na strzępy. Niemalże poszatkowane ciała zabitych zebrano na stos i spalono. Fetor spalonego mięsa orkowego utrzymywał się w dolinie jeszcze przez wiele dni.

Urgon obserwując śmierć orków odczuł odrobinę satysfakcji, choć jego ludzkie serce przerażało perfekcyjne okrucieństwo obcych. Z bandy, która napadła na Sarsę, która zabiła jego żonę i córeczkę nie pozostał przy życiu nikt.

Pamiętał, jak po tym podszedł do niego mag i z szyderczym uśmiechem powiedział:

- Jesteś mi winien wdzięczność Urgonie. Ci co zabili Twoją żonę nie żyją - ha, ha, ha - zaśmiał się złośliwie.

- Ale najbardziej winny wciąż żyje - wydusił z gniewem.

Pamiętał, że nie wytrzymał wtedy i rzucił się na maga. Stojący w pobliżu squri był jednak szybszy. Urgon poczuł potężne uderzenie w ramię. Upadł. A potem ten przeszywający ból. Kość ramienia była złamana, podobnie jak dwa żebra. Stracił wtedy przytomność. Później przez miesiąc był leczony przez zielarza. Następnie trafił do kamieniołomu. Początkowo towarzysze zastępowali go przy najcięższych pracach, ale szybko zmęczenie zabiło ludzką solidarność. Po kolejnym tygodniu musiał stawać do pracy na równi z innymi mimo, że ręka wciąż jeszcze nie odzyskała pełnej sprawności, a przenikliwy ból towarzyszył każdemu uderzeniu młota.

O ucieczce dotychczas nie myślał. Nikomu się to nie udało. Pamiętał, jak raz wykorzystując zamieszanie powstałe podczas wypadku w kamieniołomie spróbował uciekać Holden. Strażnicy dopadli go bez trudu. A później .... Tu Urgon wzdrygnął się pod wpływem bolesnego wspomnienia.

- To bezlitosne bestie - myślał. - Skąd się wzięli? Czego szukają tu nad granicą Eracji? Dlaczego służą magowi? Co knuje ten cholerny mag? Do czego potrzebna mu twierdza?

Urgon znał dość dobrze tą okolicę z dawnych czasów. Kiedyś były to niezamieszkałe tereny formalnie kontrolowane przez barbarzyńców. Góra, którą zamieniali w twierdzę nazywała się, od licznie znajdujących się tu

grot - Manan Tora, co po ludzku znaczy Góra Jaskiń.

- Czyżby mag zamierzał podbić, któreś z królestw? Może Erację? Jeśli ma więcej takich squrich do pomocy ludzie będą bez szans. Jedyna nadzieja w sprzymierzonych z Eracją smokach i przyjaznych królestwu tytanach. Tyle, że wzajemny antagonizm tych bestii i olbrzymów raczej wyklucza wspólne wystąpienie. A może mag ma zupełnie inny cel?

***

Było późne popołudnie. W rogu, wielkiej stajni z dala od innych koni w wyściełanej pokruszoną korą zagrodzie znajdował się niezwykły czarny ogier oraz jego nierozłączny towarzysz - muł. Młoda dziewczyna szczotkowała sierść rumaka. Koń stał spokojnie, niczym wiejska chabeta. Strzyżenie uszami, drżenie mięśni pod skórą wskazywały na to, że zabieg sprawia mu przyjemność. Jedynie bystre i niespokojne spojrzenie i nerwowe poruszanie chrapami zdradzało jego wiecznie ostrożną i niespokojną naturę. Towarzyszący mu muł natomiast z zapamiętaniem pochłaniał owies, tak jakby nic innego nie istniało na tym świecie. Niepokój nie leżał w jego naturze, można rzec, że był mu całkowicie obcy.

Muł i koń były to najcenniejsze zwierzęta maga. Ze względu na to, że ogier nie znosił w swoim towarzystwie innych koni, a tolerował jedynie tego muła trzymano je w odosobnieniu. Rumak nie pozwalał również, aby zbliżał się do niego ktokolwiek. Dostawał szału, gdy ktoś próbował do niego podejść. Nawet w obecności maga zdradzał lekki niepokój. Początkowo musiał więc mag sam o niego dbać, sam go doglądać. Kiedy wyjeżdżał, a zdarzało mu się to często, zmuszony był go zawsze zabierać ze sobą, choć jak każdy szanujący się mag wolał jazdę wozem niż wierzchem. Pozostałymi końmi zajmowały się przetrzymywane w niewoli kobiety. Sytuacja zmieniła się w jakiś czas po sprowadzeniu jeńców z Sarsy. Pewna młoda kobieta, nieświadoma niczego podeszła nakarmić znajdujące się na uboczu zwierzęta. Wyczuwając zbliżającą się osobę rumak zerwał się z miejsca, przybrał bojową postawę, przebierał nogami i ostrzegawczo parskał. Przyglądał się bacznie podchodzącej kobiecie i nerwowo wciągał powietrze. Pilnujący stajni strażnik squri zauważył co się dzieje i chciał zareagować, w tym jednak momencie stało się coś niezwykłego. Ogier w jednej chwili uspokoił się i radośnie zarżał. Pozwolił dziewczynie zbliżyć się i uprzątnąć swoją zagrodę. Bez oporu dał się też wyszczotkować i nakarmić.

Squri zameldował o wszystkim magowi.

- Co to za jedna? - zapytał mag?

Kobieta z Sarsy, zwą ją Betina - twardym, gardłowym, trochę niewyraźnym głosem, jak zawsze gdy przyszło mu używać ludzkiej mowy, odpowiedział squri.
- Hm...?! - mruknął mag i pomyślał - córka Urgona. A to bydle, wyczuło! Prawie trzydzieści lat, ... pięć pokoleń, ... niezwykły koń...

- Dobrze, od dzisiaj będzie się zajmować Czerniawym - dodał głośno - zwolnić ją z pracy przy robotnikach.

Betina skończyła szorowanie Czerniawego. Odetchnęła głęboko. Polubiła tego konia. Zawsze starała się przynieść mu coś ekstra. Również teraz wyciągnęła z kieszeni parę kostek cukru i dwie podebrane z kuchni marchewki. Chwilę się podroczyła z Czerniawym zanim zniknęły one w pysku konia. Na pożegnanie poklepała po grzbiecie muła, który w odpowiedzi zastrzygł uszami i począł wymachiwać ogonem, ale nawet nie zamierzał przerywać jedzenia. Dziewczyna dołączyła do kobiet, które właśnie skończyły obrządzanie innych koni i pod eskortą wróciła do zamku.

Nie był to koniec jej obowiązków na dziś. Wprawdzie nie musiała z innymi kobietami iść do kamieniołomów, ani do kopalni, ale do przydzielonych jej zadań należało również zanoszenie jedzenia do cel osobistych więźniów maga. Nie byli to zwykli więźniowie. Jak zauważyła byli to magowie, potężni wojownicy, mędrcy i osoby, w których żyłach bez wątpienia płynęła błękitna krew. Przebywali w celach umieszczonych w lochach zamku i zabezpieczonych specjalnym magicznym polem. Aby wejść do środka musiała zakładać magiczny pierścień osłabienia. Wtedy pole lokalnie przed nią słabło i można się było przez nie przedostać. Towarzyszyło temu uczucie, jakby przeciskania się przez błonę bańki mydlanej. Po rozniesieniu jedzenia oddawała pierścień strażnikowi. Był to squri o imieniu Krug i dziwnie wykrzywionym, na skutek dawnej rany obliczu.

Betina nie wiedziała, dlaczego mag uwięził tych ludzi. Oczywiste było, że wszystkie działania maga mają jakiś cel i to cel złowrogi. Być może eliminował tych, którzy mogli jego planom przeszkadzać. Wielokrotnie widziała, że więźniowie starali się rozpaczliwie uwolnić. Widziała magów, próbujących rozerwać więżące ich pole. Wszystko na nic, magiczna bariera pozostawała nienaruszona. Mag musiał być potężnym czarnoksiężnikiem, a jego moc wydawała się nieograniczona. Dziewczyna sama już dawno porzuciła myśli o ucieczce, o wolności. Skoro ci potężni mężowie nie byli w stanie się uwolnić, jak miała mieć nadzieję, że jej się to uda?

Od samego początku zwróciła uwagę na to, że jeden z więźniów był zabezpieczony o wiele dokładniej niż inni. Przez cały czas jaki tu przychodziła człowiek ten był nieprzytomny. Mimo to oprócz bariery magicznej, celę chroniły wykonane z niezwykłego materiału ściany grube na kilka kroków. Ciało więzionego spowite było magicznym kokonem, tak grubym, że prawie nieprzeźroczystym. Trzeba się było nachylić i wytężyć wzrok, aby stwierdzić, że ten kształt, który akurat widać z tej strony to ludzka noga, a z innej - to ręka. Samej twarzy nie sposób było dojrzeć, gdyż zakrywała ją żelazna maska, z otworami jedynie na usta i oczy. Niezwykłe, nieruchome, jakby martwe, głęboko czarne oczy pozostawały otwarte i wpatrzone w sufit. W tych oczach było coś fascynującego i przerażającego zarazem. Ilekroć dziewczyna przychodziła i nachylała się nad leżącym, aby zwilżyć mu odrobiną wody usta nie mogła się powstrzymać, by nie zerknąć w te oczy. Była bardzo ciekawa jak też wygląda ten człowiek.

- Kim on jest? - zastanawiała się.

Sposób, w jaki został potraktowany świadczył o tym, że mag się go szczególnie obawiał. Nie wiadomo dlaczego, ale podświadomie czuła, że on może mieć znaczenie dla jej przyszłości. Postanowiła, że zrobi wszystko co będzie w jej mocy, aby pomóc mu się uwolnić. Choć nie miała żadnego pomysłu jak tego dokonać, wiedziała, że to być może jedyna szansa dla niej, dla ojca i dla brata.


Poprzednia Jesteś na stronie 5. Następna
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10