Siła i rozum!
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 | ||
Poprzednia | Jesteś na stronie 3. | Następna |
Zmierzchało. Po niebie sunęły różowe cirrusy. Czubki drzew delikatnie kołysały się na wietrze. Prastara knieja układała się do snu. Zdawało się, że nic nie jest w stanie zmącić panującego spokoju.
Po gałęziach przemknęło w pośpiechu kilka wiewiórek. Z gąszczu u podnóża drzew wychynęła locha z prosiętami i szybko przemierzając wolne, leśne przestrzenie zniknęła z oczu. A potem się zaczęło. Coraz to nowe grupki mieszkańców kniei uciekały w pośpiechu w głąb boru. Panika zdała się ogarnąć zwierzęta. Po chwili jasna stała się przyczyna eksodusu leśnej braci. Wiejący z zachodu wietrzyk przyniósł, bowiem wyraźny zapach dymu.
Myliłby się jednak ten, co sądziłby, że to pożar lasu. W tych to, bowiem godzinach pod ogniem i mieczem orków umierała niewielka leśna osada Sarsa.
Sarsę zamieszkiwali głownie ludzie prości, myśliwi, drwale i bartnicy. Było tam też kilka elfich rodzin. Miejscowość nie miała większego znaczenia strategicznego, leżała na uboczu ważniejszych szlaków komunikacyjnych. Granice Eracji sięgały jeszcze dobre sto kilometrów dalej. Nikt nie spodziewał się ataku. Nikt nie przewidział. Nikt nie mógł przewidzieć. Ot, znaczny oddział orków zapuścił się na wrogie terytorium, by siać zniszczenie i zamęt, by rabować i palić, bez znaczenia, kogo i gdzie. Nie obierali konkretnego celu. Nie wiedzieli o istnieniu Sarsy. Zwyczajnie miała pecha - leżała na ich drodze.
Dotarli tu przypadkiem, śledząc samotnego myśliwego, którego zauważyli w lesie. A teraz palili i mordowali. Nieliczni mężczyźni, którzy zdążyli wrócić od codziennych zajęć do osady próbowali stawić opór. Cóż mogła jednak zdziałać garstka, nienawykłych do miecza ludzi wobec przeszło stuosobowej hordy orków? Szybko ich wyrżnięto, a gniew najeźdźców stał się jeno sroższy. Oddziałem napastników dowodził ogromny ork zwany Grollem. W pewnym momencie gromkim głosem zakazał dalszej rzezi. Niestety słowa swe musiał wspomóc kilkoma kopniakami i zaszlachtowaniem najbardziej zapalczywego kompana, aby go posłuchano.
- Mag chciał żywych jeńców! Za trupy nie dostaniemy nic!
Kazał zebrać wszystkich pozostałych przy życiu mieszkańców nieszczęsnej osady. Ocalało zaledwie około dwudziestki kobiet i dzieci oraz kilku starców.
- Kobiety z dziećmi powiązać i przygotować do drogi, starców zabić - zakomenderował
Szloch i zawodzenie rozległo się wśród ludzi. Trzech starców runęło pod ciosami mieczy, poczym oprawcy zbliżyli się by uśmiercić również dwóch pozostałych.
- Panie! - krzyknęła do Grolla młoda kobieta, wyrywając się z grupy i rzucając w stronę nóg orka.
Świst bykowca przeciął powietrze i trafiając kobietę w głowę i plecy powalił ją na ziemię. Ubranie na plecach w jednej chwili stało się różowe od krwi. Z czoła popłynęła strużka. Wśród kobiet rozległ się straszliwy krzyk, ktoś próbował się wyrwać, ale pięści orków szybko opanowały sytuację.
- Jak śmiesz! - wrzask orka stojącego z zakrwawionym biczem obok dowódcy zagłuszył płacz i jęki kobiet.
Dziewczę jednak nie rezygnowało. Poczołgało się w stronę Grolla i ponownie, z trudem wypowiedziało:
- Panie ...
Rozwścieczony ork, po raz drugi chciał użyć bata, ale Groll będąc pod wrażeniem odwagi i uporu dziewczyny powstrzymał go gwałtownym ruchem ręki.
- Czego - zapytał szorstko.
- Panie ten starzec - pokazała na jednego z mężczyzn - był naszym zielarzem, a ten drugi jego pomocnikiem. Z nimi prędzej doprowadzicie nas żywych do celu. Ocal ich panie!
Ork zamyślił się.
- Żywi ludzie są sporo warci. Jeśli popadają nam po drodze nie dostaniemy za nich nic. Taka była umowa z magiem.
- Zgoda - rzekł - niech, więc na razie jeszcze żyją.
Gniewne pomruki dwóch orków, którzy mieli dokonać egzekucji świadczyły, że nie bardzo podobał im się taki obrót sprawy, ale słuchać musieli. Jeden z nich ze złości kopnął starca, w ten chociaż sposób zapewniając sobie odrobinę satysfakcji.
W piętnascie minut później oddział z jeńcami wyruszył w drogę powrotną. Z lasu z bólem obserwowały ich dwie pary oczu. Jedne należały do mężczyzny w średnim wieku, o szerokich barach. Strój i wyposażenie świadczył o tym, że był to myśliwy. Drugie były to oczy piętnastoletniego zaledwie chłopca.
- Tato! Tam była mama z Betiną i Lilką - odezwał się chłopiec.
- Miejmy nadzieję, że zdołały uciec w las - powiedział ojciec, kładąc mu rękę na ramieniu.
Nagle na widok kolumny jeńców, chłopiec zakrzyknął:
- Tato tam są! Orkowie chcą je uprowadzić w niewolę! Musimy je ratować!
Chłopiec chciał się poderwać i pobiec z łukiem w ręku na ratunek rodzinie. Uścisk ojca, zatrzymał go jednak w miejscu.
- Nie! Stój! Nie możemy tego zrobić! Sami zginiemy, a ich nie ocalimy!
- Ale, ale ..., ale musimy cos zrobić? - nie mógł się pogodzić z decyzją rodzica syn.
- W tej chwili niewiele możemy zdziałać. Musimy sprawdzić, czy ktoś jeszcze nie ocalał. Potem ruszę w pościg. Może nadarzy się jakaś sposobność.
- Idę z tobą tato!
- Nie synu, to zbyt niebezpieczne.
- Nie jestem już dzieckiem - oburzył się syn.
- Wiem, ale gdyby jeszcze tobie stało się coś złego ...? - nie dokończył zdania.
- Idę z tobą - z wyrazem zaciętości na twarzy powiedział chłopiec - nie powstrzymasz mnie! Miałbym tu siedzieć z założonymi rękami? Nigdy!
Mężczyzna z dumą popatrzył na syna. To była jego krew, uparty, odważny i mimo młodego wieku wiele razy dawał dowody roztropności. Podczas polowania zawsze spisywał się doskonale. Wiedział, że poradzi sobie nawet podczas łowów na największe leśne drapieżniki. Tutaj jednak w grę wchodziło zupełnie inne niebezpieczeństwo. Sam w młodości był zwiadowcą w eracjańskiej armii, więc miał nadzieję, że jakoś sobie poradzi z podchodzeniem wroga, ale chłopiec? Młodość ...hm? Uzmysłowił sobie, że sam też nigdy by nie zgodził się bezczynnie czekać, gdyby jemu przydarzyło się dawniej takie nieszczęście. O ileż ja lat miałem, gdy wstępowałem na służbę zwiadowczą? Siedemnaście? Toż to tylko półtora roku więcej niż ma obecnie Itorn.
- Dobrze synu, wyruszysz ze mną - zdecydował.
Gdy upewnili się, że orkowie oddalili się dostatecznie, wkradli się ostrożnie do osady, a raczej tego co z niej zostało. Popatrzyli na zgliszcza swojego domu. Tuż przed wejściem leżała, wdeptana w ziemię, szmaciana lalka Lilki. Mężczyzna zebrał kilka przedmiotów, które jakimś cudem ocalały z pożaru, a teraz zrobiły mu się dziwnie drogie. Ot skórzane, zimowe buty żony, zeschnięty wianek Betiny z zeszłorocznego święta letniego przesilenia i tym podobne drobiazgi. Wszystko schował do drewnianej skrzyni, która stała obok domu, pod okapem, a w pożodze jedynie lekko się opaliła po wierzchu.
Okazało się, ze jeszcze kilku mężczyznom udało się przeżyć. Podobnie jak oni dwaj, w momencie ataku znajdowali się w lesie. Powracający, zastali widok przeszywający serca bólem. Do północy w ruiny osady wróciło dwanaście osób, w tym trzech to byli jeszcze młodzicy. Zaczęto grzebać zabitych. Z racji pośpiechu uczyniono jedną zbiorową mogiłę. Praktycznie wszyscy z ocalonych żegnali w tym momencie całe swoje rodziny, poprzysięgając w sercach krwawą zemstę. Nie wszystkich znaleziono jednak wśród zmarłych.
- Urgon, ty byłeś tu z synem pierwszy, nie wiesz co dokładnie zaszło - zapytał jeden z mężczyzn.
- Niewiele, widzieliśmy jednak, że orkowie zabrali jeńców. Z tego co zauważyłem było to około dwudziestki kobiet z dziećmi. Mężczyzn nie widziałem.
Ci co nie znaleźli kogoś ze swych krewny nabrali nadziei, że być może uda się jeszcze ich ocalić.
- Musimy ruszać natychmiast za nimi - rzekł ktoś.
- Nie gorączkuj się tak! Jest tam około setki orków. Kto z was ostatnio z kimś walczył? - zapytał Urgon.
Nikt się nie odezwał.
- Widzicie więc, że musimy działać niezwykle rozważnie i bez szkodliwego pośpiechu. Poszli na północ. Będą musieli okrążyć zbocze Sarniej Grani. Znam skrót. Wyprzedzimy ich. Pytanie tylko co dalej? W kilkunastu na setkę, to poważne, a obawiam się, czy w ogóle możliwe wyzwanie?
- To co robić?
- Spróbować, tak, czy siak musimy. Może po drodze przyjdzie nam do głowy jakiś pomysł, może los okaże się trochę dla nas łaskawszy i ześle nam jakąś okazję.
- Dobra, kiedy wyruszamy?
- O świcie. Musimy się przygotować. Wszyscy jednak iść nie możemy. Może ktoś, jakaś kobieta, czy dziecko nadal błąka się po okolicy. Musi ktoś tu zostać na wypadek, gdyby się odnalazło. Trzeba też ponieść wieści o obecności orków do fortu Braks. We dwie osoby będzie większa pewność, że żołnierze otrzymają wiadomość. Na wyprawę za orkami wyruszy więc nas maksymalnie dziesięciu. Ja i Itorn idziemy razem. Trzeba ustalić kto pójdzie z nami.
Wszyscy chcieli iść za orkami, wiec wybór nie był prosty. W końcu ustalono skład grupy pościgowej.
- I jeszcze jedno - rzekł Urgon - od tej chwili jako, że mam najwięcej doświadczenia, dowodzę ja. Jeśli komuś to nie odpowiada nie musi z nami iść. Wymagam absolutnego posłuchu, czy to jasne?
Nikt się nie sprzeciwił.
- A więc postanowione!
Całą noc trwały przygotowania prowiantu, broni i innego koniecznego na wyprawie sprzętu. Wstrząśnięci wydarzeniami dnia nawet nie odczuwali senności. Skoro świt dziesięciu mężczyzn wyruszyło w ślad za orkami.
Poprzednia | Jesteś na stronie 3. | Następna |
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 |