Siła i rozum!

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10
Poprzednia Jesteś na stronie 4. Następna

W lesie budził się nowy dzień. Ptaki świergotały radośnie. Niewielkie leśne zwierzątka uwijały się jak w ukropie. Liście złociły się w promieniach porannego słońca. Ostatnie krople rosy parowały, powodując powstanie obłoków mgły o fantastycznych kształtach, które powoli, ale systematycznie unosiły się do góry i rozpływały w koronach drzew.

W dole szybko przemieszczała się grupka mężczyzn. Poranny chłód ostro dawał się we znaki, ale oni na to nie zważali. Ich uwagę całkowicie pochłonął wijący się wśród zarośli trop. Z każdą chwilą był on słabiej widoczny, gdyż z wyparowaniem rosy podnosiły się źdźbła trawy. Na szczęście Ci, których tropili nie bardzo przejmowali się ewentualną pogonią i nie bawili się w zacieranie śladów. Zresztą i tak ścigający nie planowali długo ich śledzić. Chcieli jedynie się upewnić, że wrogom nie przyszło do głowy zmienić kierunku.

W pewnym momencie mężczyzna idący na przedzie zatrzymał się i uniósł rękę. Na ten gest cała grupa stanęła w milczeniu.

- Jest tak jak myślałem - rzekł - teraz będą musieli zatoczyć duży łuk by od zachodu obejść Sarnią Grań. My pójdziemy wprost na przełęcz. Kto nie zna tej drogi nigdy się nie domyśli, że tam istnieje jakieś przejście. Szedłem tamtędy już kilkakrotnie, więc was poprowadzę.

- Jesteś pewien Urgonie, że zdołamy ich dogonić? Mają nad nami całą noc przewagi.

- Gdyby to byli sami orkowie, pewnie byłoby to niemożliwe, ale oni wloką ze sobą jeńców: kobiety i dzieci. Obejście góry zajmie im dobre dwa dni. My, jeśli się pośpieszymy, możemy po drugiej stronie być nawet wcześniej.

Oddział porzucił trop i ruszył za Urgonem. Szli w milczeniu, rozmyślając o ponurych wydarzeniach dnia poprzedniego. Byli to twardzi ludzie, od maleńkości przyzwyczajeni do ciężkiego życia w puszczy, a przecież teraz niejeden ukradkiem ocierał łzy, które uporczywie cisnęły się do oczu. Niejedna pierś dławiła krzyk rozpaczy. Ból, żal i żądza zemsty całkowicie opanowały ich serca.

Pięli się już w górę od dobrych kilku godzin. Las stopniowo zmienił charakter z mieszanego w iglasty. Strzeliste świerki zawładnęły stromymi zboczami. Zniknęło leśne poszycie. Grunt pokrywał brązowy dywan świerkowych igieł. Podwoili uwagę. Tereny te licznie zamieszkiwane były przez niedźwiedzie. Gdzieniegdzie napotykali na świeże tropy tych drapieżników. Raz w oddali dostrzegli matkę z dwójką młodych. Na szczęście wiatr dął w ich stronę i nie zostali zwietrzeni. Pojedynczy niedźwiedź nie był może groźny dla kilku uzbrojonych mężczyzn, ale odgłosy walki mogły ściągnąć następne i to w najmniej spodziewanym momencie.

Wreszcie las zaczął się przerzedzać. Wyraźnie docierali do granicy, gdzie zaczynało się wyższe piętro roślinności. Zamiast wyniosłych świerków pojawiła się rozłożysta kosodrzewina. Grunt pomiędzy kępami kosówki porastały ostre górskie trawy. Tu i ówdzie ukazywały się nagie głazy i wystające fragmenty skał. W miarę jak posuwali się naprzód stawały się coraz bardziej liczne. Przed nimi wznosił się wysoko, stromy, skalisty, całkowicie pozbawiony roślinności szczyt Sarniej Grani. Nagle kilkudziesięciometrowej wysokości pionowa skała niczym mur zastąpiła im drogę. Nigdzie nie było widać końca tej bariery, nie było żadnej szczeliny, czy występów, po których można by wspiąć się wyżej. Zdawało się, że utknęli w martwym punkcie. Urgon skręcił jednak na wschód i ruszył wzdłuż skały. Grupa szła za nim.
Od pewnego czasu kalkulował w myślach.

- Czy nie idziemy, aby za wolno?

Zauważył, że część grupy z trudem wytrzymuje narzucone przez niego tempo. Znowu powód do dumy dał mu syn, który jako jedyny zachował rzeźkość. Kiedy inni ciężko sapali ze zmęczenia, Itorn zdawał się nie odczuwać trudów drogi. Dotrzymywał kroku ojcu i zdawało się, że zachował więcej sił nawet od niego samego.

- Byłby świetnym zwiadowcą - pomyślał.

Tu przypomniały mu się dawne czasy, jak z kompanami, a czasami samotnie wykonywał niebezpieczne misje. Swego czasu był niezły w tym fachu. Dochrapał się nawet stopnia kapitana.

- Krito, Mardrey, Sorgon - gdzie oni teraz są? - wspominał kompanów.

A potem poznał ją. Loran była córką bartnika z Sarsy. Podczas jednej z misji postanowił skrócić sobie drogę i skręcił w leśne dukty. Spotkał ją właśnie na leśnej ścieżce, gdy pomagała ojcu przynosić miód od osady. Ojciec Lorany zaproponował strudzonemu odpoczynek w ich domu, a on ... dziwnie nie miał siły odmówić. Obserwował ją jak krzątała się wraz z matką przygotowując wieczerzę. Zamienił z nią wówczas zaledwie kilka słów, nie wiadomo czemu czując niezwykłe mrowienie pod skórą i wypieki na twarzy. Rano musiał wyjechać w dalszą drogę. Później jednak dziwnie często skracał sobie drogę przez puszczę. Kompani uśmiechali się znacząco. Pamiętał jak go wówczas denerwowały te uśmieszki. Aż kiedyś zdał sobie sprawę ze swych uczuć. Postawił wszystko na jedną kartę i wyznał Loran co do niej czuje. Następny miesiąc to był najszczęśliwszy okres jego życia. Kiedy dostał kolejne zadanie z żalem opuszczał Sarsę. A potem pobrali się. Loran nie lubiła, jak wyjeżdżał, więc wkrótce porzucił służbę. Został myśliwym.

- Ileż to lat temu było? Dwadzieścia? - szybko policzył - nie, to już dwadzieścia trzy lata minęły.

Nigdy nie żałował swej decyzji. Aż do przedwczoraj był najszczęśliwszym, człowiekiem na ziemi. Miał kochającą żonę, piękną, prawie już dorosłą córkę ...

- Prawie? Toż ona ma już dwadzieścia dwa lata - zdał sobie sprawę Urgon.

... syna, który najwyraźniej wrodził się w ojca i trzyletnią córeczkę Lilkę.

A potem zdarzył się napad. Na myśl o tym przeszył go dreszcz.

- Czy jeszcze żyją? Czy zdołam je ocalić? I tak mam więcej szczęścia od innych, którzy stracili całe rodziny - pomyślał - ja przynajmniej mam syna przy sobie i nadzieję.

Wreszcie doszli do załomu skały. Wąska, nawet niezbyt stroma, szczelina pozwalała dostać się na wierzch kamiennej bariery. Stamtąd prosta już była droga do przełęczy.

Urgon popatrzył po zmęczonych towarzyszach i rzekł:

- Zaraz za przełęczą znajduje się grota. Niegdyś zamieszkiwały ją górskie trolle, ale od lat stoi pusta. Tam odpoczniemy chwilę. Zdrzemnijcie się trochę. Trzy godziny snu muszą wam niestety wystarczyć. ... a i jeszcze jedno - jest tam sporo kości, także ludzkich. Nie wystraszcie się!

W pół godziny dotarli na miejsce. Znużeni, szybko pozasypiali. Nawet Urgon wiedząc, że są tu bezpieczni uciął sobie drzemkę. Kiedy się ocknął Słońce już chyliło się ku zachodowi. Obudził pozostałych.

- No panowie, spaliśmy ciut za długo! Musimy się pospieszyć! Będziemy schodzić w dół przez całą noc. Nad ranem powinniśmy dotrzeć do szlaku. Tam poszukamy jakiegoś miejsca, gdzie moglibyśmy się zasadzić.

Noc upłynęła szybko. Wprawdzie chodzenie nocą po górach nie należy do najłatwiejszych, ale skończyło się na paru otarciach i zadrapaniach. Tuż po świcie dotarli do szlaku. Urgon popatrzył i zmartwiony rzekł:

- Niestety. Przeszli tędy jakieś półgodziny temu. Musimy natychmiast ruszać za nimi. Znam lepiej ten teren, może ich jeszcze dogonimy.

Ruszyli biegiem na przełaj przez las. Szlak wił się omijając wzgórki, chaszcze, zwalone pnie i leśne bajorka. W pewnym momencie wypadli na wąską, ale dość długą polanę. Gdzieś, przy drugim końcu zamajaczył jakiś ciemny kształt leżący na ziemi.

- Człowiek - krzyknął Urgon i przyspieszył biegu.

Wszyscy zadrżeli. Orkowie nie porzucali żywych jeńców. Kim był leżący? Po chwili można już było zobaczyć, że są to dwa ciała, duże i małe - kobieta i dziecko. Nagle biegnący na przedzie Urgon rozpoznał leżące. Krzyk rozpaczy wyrwał się z piersi człowieka.

- Och, nie!!! Loran, nie !!! - wołał zbliżając się do zwłok.

- Tato! - usłyszał z tyłu przerażony głos syna.

Odwrócił się i krzyknął do pozostałych:

- Zabierzcie go stąd! Szybko!

Towarzysze chwycili Itorna, aby go odciągnąć na bok. Chłopak wyrywał im się z całych sił. Na ustach zastygł mu niemy szloch. Nie mógł wydobyć z siebie słowa.

Tymczasem Urgon, jak nieprzytomny podszedł wolno do ciał. W jego umyśle kołatało bez przerwy:

- Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? ...

Ogarnęła go całkowita bezradność i niemoc. Jak we śnie pochylał się nad zmarłymi. Loran zginęła od potężnego uderzenia miecza, które rozcięło jej brzuch i piersi. Główka dziecka była zmiażdżona. Jedynie po ubraniu można było rozpoznać, że to Lilka. Obok leżało odrąbane ramię orka.

- Loran nie ... ! Loran nie ... ! - Spazmatyczny szloch targał piersią Urgona, gdy delikatnie, jakby bojąc się obudzić, ujmował głowę żony w swe ręce.

Towarzysze stali bezradni patrząc na cierpienie przyjaciela i sąsiada. Itorn, pilnowany przez dwóch silnych mężczyzn, siedział w bezruchu na pniu pod lasem. Twarz ukrył w dłoniach.

Wreszcie z wolna Urgon odwrócił się do pozostałych. Chciał coś powiedzieć, ale zdołał jedynie bezradnie wzruszyć ramionami. Taki niemy wyrzut do okrutnego świata. Na jego twarzy malował się bezdenny smutek i ból. I trwał tak w bezruchu przez parę chwil. Poczym usiadł skulony na ziemi.

Towarzysze nie odzywali się. Cóż bowiem mogli powiedzieć? Jakie słowa nie byłyby okrutnym żartem w tej sytuacji? Jakie słowa mogły przynieść pociechę? Wielu z nich przecież, czuło to samo dwa dni wcześniej. Ich otrzeźwiło pragnienie zemsty. Może to samo pragnienie wyrwie z odrętwienia Urgona?

Urgon wolno uniósł głowę. Wyraz jego twarzy zmroził obecnych. Oblicze miał spokojne, opanowane, tylko w oczach wyczuwało się szaleństwo.

- Urgonie, myśl o synu - odezwał się jeden z mężczyzn - myśl o synu!

Urgon zdawał się nie słyszeć, nie słuchać co do niego mówią.

- Holdenie - rzekł - pochowaj ich i zaopiekuj się Itornem.

Poczym rzucił się we wściekłym pędzie w ślad za orkami.

- Urgonie stój! - krzyknął za nim mężczyzna nazwany Holdenem.

Itorn próbował pobiec za ojcem, ale kilka dłoni powstrzymało go na miejscu.

- Oszalał! Co my teraz mamy robić? - zapytał ktoś.

- Nie wiem - rzekł Holden - na razie pochowajmy zmarłych. Potem postanowimy co dalej.


Niecałą godzinę wcześniej przez polanę podążał silny oddział orków, eskortując grupkę kobiet i dzieci. Powiązani, potargani, smagani biczami jeńcy przedstawiali opłakany widok. Szczególnie srożył się nad nimi ork zwany Orgiem. Ten sam, który w Sarsie uderzył kobietę, która odważyła się wstawić za starcami. Nie mógł zapomnieć, że nie poskromił jej jego bicz. Gdyby nie wyraźny rozkaz Grolla zabiłby ją bez jednego mrugnięcia. Postanowił uprzykrzać jej drogę. Nie żałował batoga. Dziewczyna znosiła mężnie cierpienie. Jej duma i hardość doprowadzały Orga do wściekłości. Dwa dni poszturchiwania i smagania przyjmowane przez kobietę w milczeniu sprawiały, że Org coraz częściej zapominał o rozkazie dowódcy. Najchętniej skręciłby jej kark.

Właśnie znowu zbliżył się do jeńców i począł rozdzielać razy. Nie mógł sobie odmówić, by nie uderzyć szczególnie mocno swej ofiary. Dziewczyna zagryzła wargi i spojrzała na prześladowcę. W spojrzeniu tym było tyle pogardy, że Org uznał, że przebrała się miarka. Potężne uderzenie orkowej pięści powaliło ją na ziemię. Straciła przytomność. Z ust popłynęła krew. Już miał ją dobić, gdy druga, starsza kobieta krzycząc, rzuciła się na niego. Szybki ruch miecza od dołu ku górze i ciało kobiety padło na ziemię drżąc w przedśmiertnych skurczach. Mała dziewczynka, która towarzyszyła kobiecie, znalazła się zbyt blisko rozjuszonego orka. Silny kopniak zmiażdżył główkę dziecka. Org potoczył wściekłym spojrzeniem po pozostałych jeńcach, wśród których zapanowała prawdziwa panika. Postanowił jeszcze dobić dziewczynę. Wzniósł miecz. W tym samym momencie poczuł dotkliwy ból w barku. Odcięte ramię spadło na ziemię. W zaślepieniu swym nie zauważył nadbiegającego orka. To Groll, który zrozumiał co się dzieje, okaleczył kompana.

- Co wyprawiasz głupcze! Jak śmiesz łamać moje rozkazy - ryknął - mieli być żywi!

Poczym zwracając się do wszystkich krzyknął ochrypłym głosem:

- Następnym razem - zabiję!

Pozostali orkowie wydawali groźne pomruki, ale pod zimnym spojrzeniem wodza pospuszczali głowy.

- A teraz zielarzu zajmij się nim - pokazał na leżącego i wijącego się z bólu Orga. Jeśli nie przeżyje - zginiesz! Wszyscy ruszać się dalej.

- Ta jeszcze żyje - odezwał się jeden z orków, wskazując na leżącą młodą kobietę.

- To zabieraj ją! I niech zielarz też się nią zajmie.

Wielki ork zarzucił sobie ciało dziewczyny przez ramię. Kolumna szybko oddaliła się od miejsca tragedii. Na leśnej polanie pozostały dwa ciała.


Urgon biegł już dobre dwie godziny. Nie dbał o ostrożność, nie dbał o nic. Nie zamierzał się kryć, skradać, planować. Chciał tylko jak najszybciej dogonić morderców.

Co potem? Bez znaczenia. Zabije jak najwięcej wrogów, a potem zginie. Dołączy do Lorany w innym lepszym świecie.

Był już niedaleko. Wyraźnie wyczuwał w powietrzu zapach orków, słyszał już ich pokrzykiwania. Jeszcze tylko parę chwil, a wpadnie w nich jak burza i ... znajdzie ukojenie. Jeszcze tylko parę kroków, jeszcze tylko trochę wysiłku ...
Stracił przytomność.

Ocknął się z silnym bólem głowy. Długo nie mógł zebrać myśli.

- Gdzie jestem? Co się ze mną dzieje? Co ja tu robię?

Popatrzył na niebo. Słońce właśnie mijało południe. Musiał więc leżeć nie dłużej niż godzinę. Nagle przypomniał sobie co go tu sprowadziło. Jednym ruchem zerwał się na równe nogi. Przenikliwy ból głowy zagłuszył na chwilę wszelkie inne odczucia.

- Wsss... - zasyczał z bólu.

- Spokojnie, zaraz przejdzie - usłyszał głos.

Rozejrzał się dookoła. Na powalonym pniu drzewa siedział mężczyzna. Wiek jego trudno było rozpoznać. Równie dobrze mógł mieć mniej niż trzydzieści jak i czterdzieści parę lat. Ubrany był w ciemny płaszcz z kapturem, zwisającym teraz swobodnie na plecach. U boku przypięty miał dziwny miecz. Czarne oczy nieznajomego przyjaźnie patrzyły na Urgona.

- Wybacz, ale musiałem cię powalić. Inaczej byłbyś już teraz martwy.

- Kto cię prosił o wtrącanie się? A może i chciałem być martwy.

Urgon błyskawicznie wyciągnął zza pasa długi myśliwski nóż i skierował go we własne piersi. Nieznajomy był jednak szybszy. Przez chwilę się szamotali poczym nóż wypadł z bezwładnej dłoni.

- Nie Urgonie!

Urgon opadł ciężko na ziemię. Z wolna dochodził do siebie.

- Skąd znasz moje imię?

- Nie pora teraz na wyjaśnienia.

- Tam jest jeszcze moja córka - wyszeptał.

- Tym bardziej musisz działać.

- I co to da? Co mogę zrobić? - zapytał nerwowo. Wydawało mi się przez moment, że mogę ich ocalić. Teraz wiem, że to było złudzenie. Nie jestem w stanie zrobić nic! - powiedział z rezygnacją.

- Nie ciebie jednego spotkała tragedia! Nie możesz poddawać się tak łatwo! Myśl o tych co cię potrzebują, nie o sobie!

Urgon zatopił się w ponurych myślach. Po dłuższej chwili beznamiętnym głosem oświadczył:

- Zrobię wszystko co w mojej mocy, aby chociaż pomścić bliskich.

- Na początek i taki motyw wystarczy. Pamiętaj jednak, by nie zatracić się w zemście, ona nie wróci ci tych co odeszli.

Urgon z trudem pohamował łzy.

Pośpiesznie przemierzali puszczę. Ledwie nadążał za nieznajomym. Kocia zwinność mężczyzny, jego bezszelestny chód i pewność siebie zrobiła na byłym zwiadowcy duże wrażenie.

- Nigdy nie widziałem, by ktoś tak sprawnie poruszał się po lesie - pomyślał. Kto to jest? Kim on jest? Skąd się tu wziął? Ciągle milczy. Czy zechce udzielić mi odpowiedzi?

To było niezwykłe. Nie znał go, a ufał mu. Obecność nieznajomego sprawiała, że czuł niemal pewność, że uda mu się pomścić rodzinę.

- Są - rzekł cicho przybysz.

- Gdzie? Skąd? - zapytał ze zdziwieniem Urgon, który nie dostrzegł niczego.

- Ech, Urgonie wszak byłeś niegdyś zwiadowcą i to świetnym!

- Skąd on to wie? - przemknęło przez myśl.

Urgon rozejrzał się uważnie po lesie. Potem popatrzył w niebo. Uśmiechnął się do siebie.

- No, nie jest ze mną tak źle - pomyślał.

- Rzeczywiście. Widać nie czekali, tylko ruszyli moim śladem - powiedział - to dobrze, szybciej dopadniemy orków.


Po naradzie na polanie Holden, trzech innych mężczyzn i Itorn zdecydowało się ruszyć tropem Urgona. Wszyscy z nich mieli nadzieję, że wśród jeńców są jeszcze żywe kobiety i dzieci z ich rodzin. Pozostała czwórka, która swych bliskich pochowała w Sarsie, wobec braku doświadczonego przywódcy chciała zrezygnować z dalszego pościgu. Wydawał on się im niepodobieństwem. Sugerowali, że najlepiej udać się pod opiekę fortu Braks. Po burzliwej dyskusji, gdzie nie obyło się bez tchórzy i zdrajców postanowiono się rozstać.

***

Urgon i przybysz przyspieszyli kroku. W chwilę potem wśród drzew zamajaczyły sylwetki pięciu mężczyzn. Szli ostrożnie i powoli rozglądając się niepewnie dokoła. Sprawiali wrażenie zagubionych. Wtem dostrzegli dwie osoby nadchodzące z przeciwka. Przypadli do ziemi. Był to manewr spóźniony, a więc zupełnie bezsensowny, ale nic innego nie przyszło im do głowy. Wreszcie Itorn poznał w jednym z nadchodzących ojca. Szybko się poderwał i z okrzykiem podbiegł do niego. Długo trwał uścisk ojca i syna. Wszystkie przeżycia ostatnich dni, a właściwie ostatniego poranka sprawiły, że poczuli się szczególnie mocno ze sobą związani. Pozostali z Holdenem na czele zbliżyli się w tym czasie i stanęli z boku. Z zainteresowaniem patrzyli na obcego.

- A gdzie reszta? - zapytał Urgon.

- Zwątpili i zrezygnowali z pościgu.

- Ich wola. Tymczasem ten człowiek zaoferował nam swą pomoc.

- Jak Cię zwą Panie? - spytał Holden.

Nieznajomy lekko się uśmiechnął i odparł:

- Jestem Wędrowcem. Możecie mnie zwać wędrowcem.

Holden zrozumiał unik i więcej nie pytał. Z jakichś powodów przybysz chciał pozostać tajemniczy.

Obcy przedstawił krótko sytuację i swój plan. Jako, że Urgon zgadzał się ze wszystkim i zachowywał się tak, jakby uznawał jego przywództwo, pozostali również nie oponowali. Chwilę potem wyruszyli w dalszą drogę za orkami. Zdawało się, że wędrowiec zna okolicę jeszcze lepiej niż Urgon. Weszli na ukrytą ścieżkę, którą wśród zarośli wydeptały dzikie zwierzęta i ruszyli na przełaj na spotkanie z przeznaczeniem.


Poprzednia Jesteś na stronie 4. Następna
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10