Zaproszenie

1 2 3 4 5 6 7 8
Jesteś na stronie 1. Następna

Ciemna, szara noc. Dziewczyna szła spokojnie, nie myślała o niczym konkretnym. Zielone korony drzew zasłaniały niebo, dróżka wiodła ją przez las. Nie bała się, wiedziała, kto na nią czeka na końcu drogi. Przystanęła, przymknęła oczy wsłuchując się w odgłosy lasu. Słyszała pohukiwanie sowy i szelest liści. Wiatr porwał kosmyki wło-sów, zmuszając je do tańca. Na twarzy malował się uśmiech. Ręce jakby same z siebie podniosły się. Każda cząstka rozkoszowała się tym świeżym, ciepłym powiewem wiatru. Czarna dróżka i konary, brak księżyca, zachmurzone niebo. Ciepła noc. Podwinęła suknię ponawiając wędrówkę.
Czuła się wtedy dokładnie tak jak teraz. Właśnie spacerowała po parku. Był ciepły poranek, a powietrze chłodne. Mimo to czuła to samo, ten sam błogi spokój. Minęło sporo czasu, wszystko jest inne, choć tak naprawdę nic się nie zmieniło. Jej włosy znów tańczyły na wietrze, tym samym, który ukajał jej duszę wiele razy. Usiadła na ławeczce. Po drugiej stronie alei wałęsał się biedak. Popatrzył na nią nieufnie. Założyła nogę na nogę dotykając łydką o łydkę. Jej nóg nie pokrywały włosy. Taka gładkość i miękkość skóry. To prawda, były lodowato zimne, tak jak cała reszta ciała, dlatego też nie odczuwała tego. Już dawno nie jadła. Zapowiadał się słoneczny dzień, dobrze, że założyła dłuższą spódniczkę. Dłuższą, czyli taką za kolana, starała się nie zakrywać swoich idealnie proporcjonalnych kostek i łydek. Po chwili park zaczął zapełniać się ludźmi, a słońce na dobre wzeszło. Kobieta z dziećmi biegła na pociąg, rowerzysta pędził do pracy, a może uciekał przed teściową, ach te czasy. Policjant przechadzał się ziewając. Widać przydałaby mu się jeszcze jedna kawa. Para zakochanych idąc, co chwilę zatrzymywała się, aby mocniej ścisnąć ręce i obdarować się wzajemnym pocałunkiem. Być może byli świadomi ulotności uczuć, czy krótkości życia.
Juno obserwowała ich. Uwielbiała to robić. Patrzeć jak te niż-sze istoty wykonują codzienne czynności próbując jednocześnie osią-gnąć coś w życiu. Każdy z nich miał marzenia, pragnienia czy choćby bardziej wyrafinowane zachcianki. Lecz tylko nieliczni z nich, ci najod-ważniejsi, niebojący się ryzykować osiągną to, czego pragną. Smutna, rzeczywista prawda.
Wstała, wygładziła sukienkę, niby przypadkowo dotykając nogi. Tak, ona również miała swoje słabości. Popatrzyła tęsknie na oddalającą się parę zakochanych. Wyglądali na takich szczęśliwych. Ona też kiedyś tak wyglądała. Te zamierzchłe czasy.
Doszła do polanki znajdującej się na końcu lasku. Stał tam, tak jak obiecał. Czarny frak i włosy, niesamowicie głębokie, mroczne oczy. Wiele niewiast mówiło, że diabeł w nim mieszka. Rodzice mówili o nim jak o zbrodniarzu, choć nic złego nie uczynił. Dla niej był samotnym, opuszczonym przez ludzkość mężczyzną, którego kochała. Wcześniej spotkali się na balu. Ona była w kuchni, on przyszedł do niej i zaprosił na to nocne spotkanie.
Ktoś ją potrącił, była już na przystanku autobusowym. Wróciła do teraźniejszości. Po co w ogóle wspominała tamte czasy? Bo były wspaniałe? Nie, to raczej nie to. Czasem po prostu miło wspomnieć przeszłość. Wspomnieć początek, po to aby zadecydować o końcu. Pamięta te jego cudowne oczęta. Nie, nie, nie. Potrząsnęła gwałtownie głową. Musi się skupić. Zawsze mieszają się jej te przystanki. Jeśli czasem zdarzy jej się zamyślić, to ląduje kilometr od wybranego miejsca. Przez to musi czekać godzinę, albo dwie na inny środek transportu lub iść na piechotę. Żenujące. Kiedyś było tak łatwo. Po prostu wsiadało się na osiodłanego konia i pędziło, czy też zaprzęgało powóz. Wsiadła do numeru 137, skasowała bilet i zajęła miejsce przy szybie. Patrzyła przez okno nie zwracając uwagi na cały czas gapiącego się na nią grubasa. Rozpoznała stare kamienice, wysokie dęby rosnące co dwa metry przy drodze. W dali majaczyły większe budowle z czerwonej cegły. Jechała przez stare miasto.
Mijane budynki miały prawie 300 lat, ale nie wyglądały na sta-re. Długotrwały wiatr chłoszcząc ściany czyścił je tylko, pozwalając zachować blask. Mijany po prawej kościół był obłożony różnego rodzaju materiałami budowlanymi i obstawiony rusztowaniami. Małe budyneczki, zbudowane z czerwonej cegły otaczały go, jak dzieci otaczają ojca który wraca po do domu. Dalej rozciągały się trochę większe budyneczki zbudowane w tym samym tonie. Niektóre obwinięte bluszczem. Jesienią sprawiały wrażenie młodych kobiet. Dopiero gdy autobus zwolnił, przy przystanku można było zauważyć brak niektórych dachówek, na tych zacnych domostwach, czy też skazy na murach. Autobus już mknął dalej, a ona, nienaturalnie wykrzywiona do tyłu, oglądała malejącą wieżyczkę kościoła. Musi go odwiedzić, szkoda tylko, że nie będzie mogła oglądać go w jego całej okazałości. Mimo że był to zabytek, to znajdujące się w nim tylne pomieszczenia nie były przeznaczone do zwiedzania. Tak samo jak podziemne korytarze i lochy o których istnieniu pewnie już nikt nie pamięta. Zatrzymali się przy małym ryneczku, którego środek wyznaczała fontanna, woda wydobywała się przez narząd rozrodczy sikającego chłopczyka. Nie ma to jak poczucie humoru.
Słońce uwolniło się od chmur. W momencie zrobiło się gorą-co, założyła kaptur i okulary. Szybkim krokiem kluczyła po różnych alejach aż dotarła do małej restauracji na rogu. Usiadła pod paraso-lem, wyciągnęła wygodnie nogi i czekała na kelnera. Przyszedł po chwili niosąc menu. Wyglądał na wielce zmęczonego, mimo że było wcześnie. Oczy miał podkrążone, usta blade i wysuszone. Dlaczego tak wygląda – zastanawiała się. Gdy przyszedł drugi raz, przyjąć zamówienie, dało się wyczuć lekki zapach wódki i miętowej gumy do żucia. Tak, niewątpliwie to student. Tylko oni, młodzi, nie znający życia studenci, są skłonni robić z siebie męczenników poprzez pokazywanie się w takim stanie w pracy. Jadła lody śmietankowe, a raczej od czasu do czasu zamaczała w nich język zastanawiając się co najpierw obejrzy. Już tak dawno nie była w tym miejscu. Koniecznie chciała odwiedzić zamek, ze względów osobistych. Ale również do-brze byłoby sprawdzić podziemie. Trzeba by też zobaczyć czy istnieje jeszcze teatr „pod kanarkiem”. Tak, miała co robić, lecz te atrakcje były przeznaczone tylko na wieczory. Wypadało by się gdzieś zakwaterować. Ogarnęło ją zmęczenie, to nieznośne słońce odbierało jej energię. Wyciągnęła książkę: Eliksiry dla nieudolnych i zaczęła ją kartkować. Przy stoliku obok usiadła grupka starszych turystów. Po zapachu zorientowała się, że byli to ci sami z którymi jechała autobusem. Rzuciła okiem na te umierające powoli ciała. W pewnym sensie było jej ich żal. Lecz za nic w świecie nie pozbawiłaby ich życia. Pachnieli jak stara wątróbka, polana łojem i potem. Ich krew płynęła powoli a większość naczynek była zniszczona, rozciągnięta. Nigdy by się nie zniżyła do zjedzenia takiego towaru. To tak jakby zjeść starego kocura zamiast kanarka. Albo zjeść zzieleniałą szynkę zamiast świeżego sera. Popatrzyła na nich z pogardą. Tak jakby nie mieli prawa istnieć. Kto wymyślił starość? Ludzie powinni rodzić się niemowlętami i umierać jak niemowlęta. Tak te małe bobaski zawsze przywoływały dobre wspomnienia, czysty, nieskażony światem noworodek był najlepszy.
Czas upływał powoli, słońce niemiłosiernie świeciło. Książka była taka nudna. Czytała czwarty raz to samo zdanie i dalej nie wie-działa o czym jest. W końcu zrezygnowana, patrzyła tylko na literki a jej umysł powędrował znów w świat wspomnień. Klienci przy stolikach zmieniali się, kelner robił się coraz bardziej rześki. Wiatr zaczął powiewać kosmykami włosów wampirzycy. Czas się poruszał, choć tak na prawdę nic się zbytnio nie zmieniało.
Złożyła mu piękny ukłon, jak na damę przystało. Chwycił ją pod brodę, podniósł jej oczy ku swoim i patrzył w nie głęboko. Miała ochotę się zaśmiać, albowiem jego miękkie i chłodne palce gilgotały jej nazbyt czułą twarzyczkę. Ale nie odważyła się nawet na uśmiech. Teraz dopiero to poczuła, to niebezpieczeństwo. Tak jakby jej całe ciało krzyczało, że zaraz stanie się coś złego. Ale te oczy nie pozwalały jej odejść. Zmuszały do trwania w milczeniu. Pogładził jej włosy, westchnął, odwrócił się. Patrzył na księżyc, a ona dalej stała. Chciała uciekać, ale strach zniknął. Obudziła się w niej ciekawość. Przymknęła usta, nie była świadoma tego, że je otwarła. Stała, nie rozumiejąc tego co się wokół dzieje.
-Jesteś taka piękna. Nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy. I tak kusząco pachniesz.

Zarumieniła się lekko. On dalej stał odwrócony do niej pleca-mi. Nie mógł jej widzieć. Patrzył w dal, a ona trwała. Była tam dla niego, chciała go, pożądała. Wstydziła się tego uczucia, czułą się zażenowana. Damie nie wypada pożądać, pragnąć fizycznego kontaktu. Ale on był taki niesamowity, powiedział zaledwie parę słów, a ona zarumieniła się. Nigdy nie czuła czegoś takiego. Chciała rzucić się na niego, przytulić, całować. Nie mogła, coś jej mówiło, że nie powinna. Odwrócił się, czubkiem palca dotknął brwi. Twarz miał poważną, oczy hipnotyzujące.
-Chciałbym aby nie dzieliło nas tak wiele, nawet nie zdajesz sobie sprawy ile nas dzieli. Jesteśmy jak niebo i ziemia. Nic nie potrafi ich połączyć.

-A deszcz, czy deszcz nie łączy tych dwóch dalekich od siebie dusz?

Jej głos drżał. Mówiła tak cicho, że normalna osoba nie była by w stanie jej usłyszeć. Lecz on usłyszał, choć udał że tak nie jest.
- Nie jesteś gotowa…..

-Gotowa na co?

-Aby spożyć krople deszczu.

I zniknął. Patrzyła teraz w ciemną plamę. Tak jakby za-mknęła oczy, nie było już gwiazd ani świetlików latających nad sosnami. Co to było, czy świat zniknął? A może to ona zamknęła oczy?
Westchnęła, była wtedy taka naiwna. Taka lekkomyślna i peł-na nadziei. Jak czas potrafi zmienić człowieka. Teraz takiemu ryzykan-towi pewnie dałaby w twarz. Uwielbiała używać swojego kastetu. Ale wiele się od tamtego czasu zmieniło. Ludzie spoważnieli, stali się jak maszyny. Płowi, ograniczeni. Myśleli tylko o rzeczach błahych, na które znali już odpowiedzi. Pracowali, jedli, rozmnażali się. Jak zwierzęta.
Słońce zaszło. Zostawiła parę monet na stole i ruszyła. Prze-chodząc przez Plac Zielonych Klonów zauważyła, że jest śledzona. Trudno nie zauważyć faceta w garniaku, który próbuje się nie wyróż-niać. Nie przejęła się tym zbytnio, w końcu była prawie najpotężniej-szym stworzeniem w okolicy. Jakby się tak dłużej zastanowić, to można by ją uważać za osobę należącą do Starszych, czyli istot będących drugą od góry grupą w hierarchii potęgi. Jedynie Prastarzy byli od niej silniejsi, ale od wielu lat nikt ich nie widział, dlatego też istnieje pogłoska, że już dawno wyginęli, ale czy na pewno? Uśmiechnęła się. Kluczyła jeszcze chwilę, aż w końcu, poirytowana brakiem interwencji mężczyzny weszła w wąski zaułek.
*
Jack, nie zdając sobie sprawy z czym ma do czynienia, rześkim krokiem skręcił za róg, za którym zniknęła kobieta. Był zaskoczony, albowiem przed sobą miał ślepy zaułek, ani śladu kobiety. Po prawej i po lewej to samo. Z tyłu wolna przestrzeń. Zauważył jedynie parę kartonów i śmieci.
-Co do diabła? – zapytał, naiwnie mając nadzieję na odpo-wiedź. Zerkną do tyłu, czy przypadkiem nit nie zwrócił na niego jeszcze uwagi. Polecenie dostał proste, znaleźć cel, zostawić mu niespodziankę i zmyć się. Wszystko sekretnie i po cichu. Odwrócił się ponownie, a przed jego twarzą stała ona. Zaklnął i zrobił parę kroków do tyłu. Potknął się o krawężnik i upadł, w sam środek psich odchodów. Znowu zaklnął. Patrzyła na niego z góry, pełna powagi i dostojeństwa.

-Wiesz kim jestem? – Była niczym iluzja, jej głos dźwięczny jednocześnie przyciągał i odpychał. Czy to w ogóle było możliwe? Wstał. Im szybciej wykona zadanie, tym szybciej będzie mógł wrócić do domu. Tym bardziej, że miała rację. Nie miał pojęcia kto przed nim stoi. Sięgnął do ukrytej kieszeni w marynarce. Nie zdążył nawet tego dotknąć, gdy poczuł na szyi żelazny uścisk i przeszywające zimno. Gałki powędrowały mu do góry. Widział rynnę, która trzymała się tylko na jednej śrubie. To nie było ważne. Szybkim ruchem złamał sobie palec u ręki, co spowodowało przypływ adrenaliny. Dzięki temu mógł naprężyć mięśnie szyi. Szyja pogrubiła się nienaturalnie mocno po czym gwałtownie skurczyła się do poprzedniego rozmiaru. Dzięki temu mógł wyswobodzić się z uścisku. Kobieta zrobiła krok w tył. Wydawała się zaciekawiona taką metodą odzyskiwania wolności. A może zdawała sobie sprawę, że nie jest zwykłym śmiertelnikiem? Szybko złapał haust powietrza.

-Spokojnie. – wysapał. Kobieta stała, jakby nigdy nic, jej twarz nie zdradzała już ciekawości, a nawet zainteresowania tym co się tu właściwie dzieje. – mam przesyłkę.

Podeszła do niego, odchyliła materiał marynarki i wyciągnęła mały papierowy rulon. Jack na pozór siedział spokojnie, mimo że ból złamanego palca dawał mu we znaki, obserwując ją. Na rulonie wid-niała pieczęć Gordryka, założyciela elity szlacheckiej, dla którego kie-dyś służyła. Niesamowite. Że też dali takiemu głupkowi tak ważną przesyłkę. Nie otworzyła jej. Wiedziała instynktownie co jest w środku.
-Będę- Powiedziała tylko i ruszyła, jak gdyby nigdy nic, w dal-szą drogę.

Mężczyzna jeszcze długo stał w zaułku. Nie wiedział co do-kładnie się stało, jak to było możliwe, że tak niepozorna istotka jak panna X jest w stanie zmusić go do ostateczności. W sumie to nie do ostateczności, ale i tak nie spodziewał się że będzie dzisiaj stał na skraju życia i śmierci. Uświadomił sobie, że wystarczyłby tylko lekki jej ruch ręki a nie byłoby już go na tym świecie. Jedno było pewne, nie była to normalna kobieta, tylko jakiś nadprzyrodzony stwór, zresztą tak jak i on. Wyprostował się, potrząsnął głową. Wolał teraz o tym nie myśleć, jak wróci do zamku to wszystkiego się dowie. Jeżeli oczywiście jego zwierzchnicy będą na tyle uprzejmi aby wyjaśnić mu co nie co. Chwycił palec i nastawił go szybkim ruchem dłoni. Doktorat z medycyny czasem jednak się przydaje. Wziął dwa głębsze oddech dla uspokojenia. Ból nastawianego palca jest jeszcze gorszy niżeli złamanie go. Wyciągnął niezbędny zestaw swojego małego pielęgniarza. Nitka, zastrzyk przeciwbólowy i bandaż. W niecałe dziesięć minut uwinął się z całym zabiegiem. Na jego czarnych spodniach widniała krew. Nie przejął się tym specjalnie. Poprawił krawat, marynarkę upapraną gównem rzucił w stertę śmieci walających się na końcu zaułka i jak gdyby nigdy nic, z uśmiechem na twarzy ruszył w stronę zamku.
*
Jak cień przedzierała się przez tłumy ludzi cieszących się sło-necznym dniem. Dotarła do hotelu Jednorożec, znanego ze swoich wygórowanych cen i niesamowitej obsługi. Nawet w miesięczniku Hotele zamieszczono raz artykuł na temat tego miejsca. Jeden akapit był poświęcony serwisowi usługowemu jaki obowiązywał w Jednorożcu. Między wierszami była podana informacja, odnosząca się do szerokiego spektrum usług łóżkowych nie tylko dla ludzi. Oczywiście postronna osoba, nie zdająca sobie sprawy z istnienia istot nieczłowieczych nie była w stanie wyczytać tej informacji, a raczej jej dostrzec. Ruszyła do lady. Wiedziała że powinna zarezerwować sobie wcześniej nocleg, lecz nie potrafiła się zdecydować gdzie. W końcu postanowiła odwiedzić wszystkie hotele i motele w pobliżu, i zakwaterować się w pierwszym wolnym pokoju. Podeszła do recepcjonistki.
-Dzień dobry! – z miłym entuzjazmem wykrzyknęła młoda kobieta siedząca za ladą.

-Witam, proszę mi wynająć pokój hotelowy na tydzień – Po-wiedziała. Mimo, że użyła zwrotu grzecznościowego to wypowiedź zabrzmiała sucho, jak rozkaz. Widząc napływające niezadowolenie na twarzy recepcjonistki, uśmiechnęła się nie pokazując zębów. Uśmiech był ładny, uprzejmy, a nawet ciepły. Kobieta zasępiła się na chwilę.

-Już szukam wolnych pokoi.

Zajęła się buszowaniem po komputerze. Kobieta w czerni le-niwie oparła się plecami o ladę i rozejrzała po pomieszczeniu. Sufit znajdował się na wysokości drugiego piętra, zdobiły go frywolne wzory zielonych i złotych nici. W odstępie metra wisiały drobne złote lampiony porozwieszane na całej górnej powierzchni tworząc wrażenie, jakby palił się sufit. Po prawej znajdowało się wejście, po lewej zaś drzwi do większej sali. Były otwarte, dzięki czemu można było dostrzec porozstawiane okrągłe stoły z krzesłami poukładane na nieskazitelnie czystym parkiecie. Naprzeciwko ciągnął się długi hol wypełniony szafeczkami, kwiatami, sofami i różnego rodzaju niepotrzebnymi drobiazgami, zakończana wielkim oknem wychodzącym na prostopadłą ulicę do tej przy której było wejście. Przy prawej ścianie stały rzędy komputerów i regałów wypełnionych książkami. Taka mała biblioteczka, można by rzec.
- Dziś wieczorem zwolni się jeden apartament, i nie został jeszcze zarezerwowany, czy może być?

Kobieta leniwie odwróciła się z powrotem do recepcjonistki. Właśnie miała dokładnie przyjrzeć się ścianą, cóż, będzie musiała to zrobić za chwilę.
-Tak

-Mogę prosić nazwisko?

Na chwilę, niedostrzegalną dla pracownicy, na ustach kobiety pojawił się uśmiech. Nie wiadomo czy pełen irytacji czy też rozbawie-nia.
- Niemen. – Wyciągnęła kartę płatniczą i zapłaciła od razu za cały pobyt. W razie gdyby miała uciekać, jeden problem będzie mieć mniej.

-Dziękuję, zapraszam wieczorem po odbiór klucza.- Uśmiechała się jakby właśnie dokonała życiowej transakcji. Zdarzają się tacy ludzie, są bardzo irytujący.

Juno nie miała bagażu. Odwróciła się na powrót w stronę holu aby przyjrzeć się tapecie – również zielono złotej pokrytej motywem roślinnym. Pięknie, pomyślała i wyszła bez słowa na pożegnanie recepcjonistki.

Nie było już upału, chmury zasłoniły słońce. Zapięła płaszcz. W prawdzie nie odczuwała chłodu, ale zdawało jej się to takie ludzkie, zakładać ubranie gdy temperatura powietrza jest niska. Wyciągnęła z wewnętrznej kieszeni mapę i rozłożyła ją. Raczej się na nic nie przyda, była przedarta i chyba z 1960 roku. Westchnęła. Nie pozostało nic innego jak kupić nową. Choć z drugiej strony mogłaby się trochę powłóczyć w poszukiwaniu „restauracji” . Tak w myślach nazywała szpital. „Barem” za to mianowała punkt weterynaryjny. Idąc starała się nie zwracać na siebie uwagi. Kruczoczarne rozpuszczone włosy miały na celu zakrywać jak największą część twarzy, aby nikogo nie przeraziła jej bladość. Nie miała ochoty marnować energii na wytworzenie iluzji ludzkiego koloru ciała. Do tego okulary przeciwsłoneczne na nosie. Nierozłączna część garderoby. Dwa zakręty i znów znalazła się na rynku. Naprzeciwko niej, po przeciwnej stronie widniał napis : informacja.
Co zrobić, ruszyła raźnym krokiem. Przechodziła spokojnie przez pasy, gdy jakiś wariat jadący samochodem z piskiem opon wy-hamował prawie na jej stopach. Nie przejęła się tym zbytnio. Wiedziała, że w razie wypadku to samochód przyjąłby większe obrażenia niżeli ona. Nie zwróciła uwagi gdy kierowca przepraszał ją i pytał czy wszystko z nią w porządku. Przeszła do informacji tak jakby nic się nie stało. Jeszcze przed wejściem do budynku usłyszała:
-Pewnie jest w szoku.

W środku było całkiem przyjemnie. Pomieszczenie miało białe ściany, ale nie sprawiało wrażenia pustki czy zimnej atmosfery. Prawdopodobnie dlatego, że całe wypełniały różnego rodzaju kwiaty doniczkowe. Miło wiedzieć, że komuś jeszcze zależy na tej planecie.
Podeszła do okienka, na górze widniał napis: Chętnie pomogę w trzech językach. Za okienkiem znajdowała się starsza kobieta. Jej wyraz twarzy przeczył napisowi. Żuła gumę otwierając przy tym nie-elegancko usta. Do tego jej twarz wyrażała pełne niezadowolenie. Łaskawie podniosła wzrok znad krzyżówki i leniwie zapytała:
- Czego?

-Mapę miasta, proszę. – Powiedziała, choć ciężko przeszła jej przez usta ta prośba.

Kobieta, choć raczej zasługiwała na miano ropuchy, obróciła się na swoim obrotowym krześle, sięgnęła po mapy i położyła przy szybce. Oczywiście zrobiła to tak aby nie było widać cen. Szczerze to nic konkretnego nie było widać. Tylko pierwsza strona- czyli jakiś zgrabny widoczek- nic użytecznego. Juno nie lubiła takich ludzi, uwa-żających się za nie wiadomo co. Jakby była księżniczką którą trzeba prosić o jak najdrobniejszą przysługę, a może nawet błagać. Fakt była starsza, pewnie pracuje tu od kilkunastu lat i jest wszystkim znudzona, ale to nie wina klientów. Juno lekko uśmiechnęła się, dała wyżej okulary, tak aby jej oczy spotkały się z wzrokiem kobiety. Ściszyła głos prawie do szeptu.
-Słuchaj stara ropucho, nie obchodzi mnie twoje życie. Nawet na pokarm byś się nie nadawała, ale pamiętaj –zrobiła krótką przerwę, napawając się efektem swojej przemowy. Ropucha za szybką miała oczy wielkości piłek golfowych, z jej ust wychodziło dzikie sapanie.- możesz kiedyś skończyć jako deser dla wilków. Dlatego bądź dobra dla klientów- dodała po chwili. Po czym wyprostowała się, założyła okulary na swoje przerażająco szare oczy i przemówiła już normalnym głosem.

-Proszę o jak najlepszą.

Kobieta pokręciła głową. Nie wiedziała że została właśnie poddana mentalnej sztuczce. Nie wiedziała co się z nią działo przez chwilę, ale przekaz do niej dotarł. Przełknęła ślinę, uśmiechnęła się delikatnie i podała drugą z brzegu mapkę.
- 3 euro za nią, czy coś jeszcze?

- Latarkę i pierwszą z brzegu pocztówkę.

Kobieta drżącymi dłońmi podała dane przedmioty. Juno zapłaciła, uśmiechnęła się ślicznie i stanęła przy drzwiach aby popatrzeć jak ropucha obsługuje następną osobę. Uwielbiała sprawdzać wyniki swojej pracy. Oczywiście ten mały trik z biegiem czasu przestanie działać. Za tydzień czy dwa kobieta znów stanie się starą ropuchą, jednak dla Juno nie miało to żadnego znaczenia. Liczyła się chwilowa zabawa. Wysoki, młody mężczyzna został obsłużony tak jak należy. Wyszła ze sklepu.
Znalazła wolną ławkę pod drzewem. Rozłożyła mapę i zaczęła ją studiować. Niestety, w tej okolicy nie było ani ‘restauracji’ ani ‘ba-ru’. Musiała by przejść dobre 5 kilometrów do przystanku z którego były jeszcze jakieś 2 kilometry do szpitala. Weterynarz znajdował się wcześniej, ale jak już i tak musiała przebyć jakiś większy kawałek drogi, to wolała zrobić parę kroków więcej i wylądować w restauracji. Stare miasto było większe niżeli można było z początku przypuszczać, a ona nie miała dzisiaj ochoty na dłuższe spacery. Wyciągnęła nieza-wodny zestaw wizytówek, wybrała tą z taxi i zadzwoniła. Podała mia-sto następnie ulicę i po piętnastu minutach siedziała wygodnie w toyocie. Dłonie ukryła w skórzanych rękawiczkach i pochyliła głowę aby włosy opadły jej na twarz. Przymknęła oczy.
Wokół panowała martwa cisza. Czy umarła? Poczuła mrowienie na karku, ciepłą ślinę lejącą się po szyi. Zaraz, przecież ślina nie jest ciepła, a może jest? Na policzku miała rękę. Druga oplatała jej pas. Czyżby ją przytulał. Nie pamiętała aby do niej podchodził. Pamięta tylko tą nagłą ciemność. Powiedział, że nie jest gotowa. Nie potrafiła myśleć, czuła się słabo. Rozchyliła delikatnie powieki. Dalej była noc, a ona stała na środku polany opleciona jego ramionami.
-Powiedziałeś że nie jestem gotowa… - Wychrypiała. Chciała go dotknąć, objąć, poczuć jego idealnie gładką cerę. Ujrzeć te nieziemsko ciemnie oczy. Poczuła jego język na szyi, ciche sapnięcie. Trzymał ją dalej w objęciach lecz na długość swoich ramion.

-Żartowałem.

Dotknął jej dłoni, pociągnął ją ku swej twarzy i dotykając własnej szczęki. Tak jakby czytał jej w myślach. Tak jakby wiedział, że go pragnie. Mimo tej ciemności, tej złej aury, tych plotek. Podniosła głowę i zajrzała w jego oczy. Były teraz koloru bordowego, ale nie przeraziło ją to. A powinno.
-Czy chcesz być taka jak ja?

-Tak.

-Czy chcesz być ze mną na zawsze?

-Tak.

Uśmiechnął się ukazując kły. Błyszczały w księżycowym świe-tle. Ujrzała go wtedy po raz pierwszy. Po raz pierwszy ujrzała praw-dziwe jego oblicze. To nie był już ten dziwny złowrogi cień, to był on. Nagle wszystko stało się jasne. Chciała krzyczeć, wołać o pomoc, ale jego oczy ją pochłonęły. Kazały się uspokoić, szeptały kołysankę. Była na granicy snu i jawy gdy usłyszała jego cichutkie słowa:

-Za niedługo znów się zobaczymy.

Ale nigdy więcej się nie zobaczyli.
Przejmujący ból ogarnął jej głowę, ciało, duszę. Czy tak się umiera? Jej ciało trzęsło się w konwulsjach, czuła dotyk nieziemsko lodowatych dłoni. Nie wiedziała tego, ale to były jej dłonie. W jej ciele nie było ani grama krwi. Puste, blade, nieżywe leżało na trawie.
-Proszę pani, proszę pani!

Otworzyła oczy, nie zdawała sobie sprawy, że tak bardzo od-dała się wspomnieniom.
-Tak? –Rozglądnęła się, była w samochodzie. Stali na jakimś parkingu.

- Jesteśmy na miejscu. Zaparkowałem przed samym szpi-talem.

- Ach tak.- Zapłaciła i wyszła. Nie oglądnęła się nawet za tak-sówką. Drzwi otworzyły się przed nią zapraszająco. Uśmiechnęła się. Pierwszy krok, pielęgniarka po prawej zatrzymała się i popatrzyła na nią nieufnie. Drugi krok, ochroniarz chwycił za kaburę pistoletu. Trzeci krok, pielęgniarka zaczęła iść w jej stronę. Niedoczekanie – pomyślała. Czwarty krok, uśmiech na twarzy wampirzycy, szybki ruch ręki, okulary na ziemi. Piąty krok, pielęgniarka siada w poczekalni. Szósty krok, ochroniarz wychodzi przed szpital. Siódmy krok, wyciąga nowe okulary. Ósmy krok, wszyscy myślą że jest lekarzem.

Ludzie zajmujący się na co dzień krwią lub przemocą mają bardziej czułe zmysły. Wystarczy im jedno spojrzenie na istotę inną niżeli człowiek i od razu wiedzą, że coś jest nie tak. Oczywiście jeśli jest się dobrym kłamcą, to łatwo przekonać ich, że jest się dobrym obywatelem. Ale tak naprawdę będą cię dalej obserwować. Juno nie lubiła gdy inni się na nią patrzyli, dlatego przeważnie korzystała z swojego talentu. Teraz mogła niezauważalnie wejść do kostnicy i trochę się pożywić. Miała nadzieje że niedawno ktoś umarł. Wolała ciepłą krew. Raz chcąc sprawdzić na ile jest w stanie zahipnotyzować człowieka wzięła paczkę krwi z banku krwi. Poszła do kuchni lekarzy, przelała ją do kubka, wsadziła do mikrofalówki i zagrzała. Już piła sobie smaczną ciecz, gdy do pokoju weszła nowa osoba. Czar prysł. Oberwała wtedy trzy razy w okolicę klatki piersiowej i zarobiła zastrzyk uspokajający. Na nieszczęście ludzi nie zrobiło jej to żadnej krzywdy. Wystarczyłoby dziesięć minut aby wszystkich unicestwić. Jednak nie zrobiła wtedy tego. Jaki ma sens zabicie człowieka jeśli nie dostanie się za to zapłaty. W dodatku była już najedzona.
Minęła następne załamanie korytarza i ujrzała rozrysowany układ szpitala na ścianie. Dopisywało jej szczęście. Przejechała palcem po skomplikowanych liniach przedstawiających przejścia. Napis powyżej wyjaśniał, że szpital zbudowano na podstawie XVIII wiecznych planów lochów. Tak zażyczyła sobie firma finansująca budowę. Napis miał wyjaśnić nietypowe rozmieszczenie sal. Znalazła napis kostnica na rysunku przedstawiającym podziemie. Można było dostać się tam przez wiele przejść, a najbliższe znajdowało się cztery załamy korytarza i dwa skręty stąd. Dalej, drzwi na klatkę schodową prowadzącą do podziemi. Nie zastanawiając się długo ruszyła w tamtą stronę. Po drodze wyminęła dwóch pacjentów. Nie zwracali na nią większej uwagi. Miała przed sobą już tylko jedną długość do przejścia gdy poczuła na sobie czyjś wzrok. Przystanęła, z prawej odnogi wyszła mała dziewczynka, chwyciła ją za kurtkę i popatrzyła z przejęciem na twarz.
-Pani doktor, moja mamusia, co z nią będzie?

Juno nienawidziła dzieci. Zawsze starała się je omijać, nie rozmawiać. Lubiła je tylko jako posiłek, ale głupio jej było uwodzić sztuczkami jakiegoś bachora. Stała jak sparaliżowana. Na szczęście za córką przyszedł mężczyzna. Popatrzył na nią nieufnie. Chwycił rączki córeczki i zaczął tłumaczyć:
-To nie jest nasza pani doktor, choć Luci, kupię ci bułeczkę.

Oddalili się. Juno miała wielką ochotę wyczyścić miejsce za które chwyciła ją dziewczynka, lecz nie uczyniła tego. Mężczyzna prowadząc córkę w przeciwnym kierunku co chwile odwracał się aby zerknąć na kobietę. Przypomniała sobie, że nie oddycha. Zaczęła ruszać klatką piersiową pozorując wdech i wydech. Nie umarłym zdarza się o takiej czynności zapomnieć.
Drzwi były zamknięte. Chyba szczęście się skończyło. Chwyciła mocniej klamkę i popchnęła drzwi, mając nadzieje że nie wyrwie ich z zawiasów. Wprawdzie potrafiła kontrolować swoją siłę, lecz nikt nie napisał instrukcji ile jej potrzeba na wywarzenie drzwi a ile na uchwycenie filiżanki. Jak była młodym wampirem zdarzyło jej się nie raz Rozgnieść niechcący jakiś przedmiot.
Zamek skrzypnął i drzwi się otworzyły. Z dołu powiało chło-dem. Był to prawie niewyczuwalny przepływ powietrza. Pożegnała zielone ściany i ruszyła w słabo oświetlony tunel pełen schodów. Nie potrzebne jej było światło. Jej oczy nawet w okularach przeciwsło-necznych widziały lepiej w ciemności niżeli przeciętny człowiek. Liczyła schody. Robiła to z nudów, tak żeby się czymś zająć. Często się przyłapywała na tym, że robi rzeczy zupełnie bezsensowne, tak jakby była nadal człowiekiem. Doliczyła do dwunastu i stwierdziła, że przestanie. Zapadała się coraz niżej, czuła jakby pochłaniał ją Hades. Z każdym stopniem wyraźniej czuła zapach śmierci, świeżych trupów, krwi. Uwielbiała kostnice. Nie było tu płynów żołądkowych, żadnych odchodów. Tylko czyste, jak dobrze pójdzie, pełne krwi trupy. Skończyły się schody, teraz miała iść w prawo, według mapki. Lecz postanowiła od teraz kierować się zmysłem powonienia. Interesowały ją tylko pełne dania. Dwadzieścia metrów dalej były drzwi, na szybce widniał napis: Wstęp tylko dla upoważnionych. Ta, akurat się zastosuje. W środku było jeszcze chłodniej, na metalowym stole leżało ciało przykryte prześcieradłem. Czuła jeszcze ciepło jakie od niego wionęło. Ludzie byli w błędzie myśląc, że ciało szybko stygnie. Tak naprawdę nim osiągnie ujemną temperaturę musi upłynąć wiele czasu. Po prostu przyzwyczajeni do dotkania 36 stopniowego ciała zdaje nam się, że mające 20 stopni jest okropnie zimne.
Nie musiała się już opanowywać, w środku nikogo żywego nie było. I to dosłownie, nie mogła przecież liczyć siebie. Istny żart. Skóra stała się bladoniebieska, włosy zaczęły powiewać za sprawą wypuszczonej energii. Wargi rozciągnęły się ukazując nieskazitelnie białe zęby, z dwoma niesamowicie długimi kłami. Oczy były prawie całe czarne. Skoczyła, jednym płynnym ruchem znalazła się na swoim obiedzie. Rozdarła prześcieradło. Nie widziała twarzy, tylko czuła ten aromat. Wgryzła się w tętnicę szyjną smakując tego błogiego napoju. Tęczówki stały się różowawe, przy źrenicy wręcz purpurowe. Jej ciało przeszył dreszcz rozkoszy. Usta wypełniał lepki, słodki płyn. Płyn życia, jak go zwykła nazywać. Jej ciało stało się różowe od ciepła. Wargi smakowały skórę, nie przepuszczając ani jednej kropli. Trwało to wszystko za ledwie chwilę, lecz dla niej był to długi czas zaspokajania pragnienia.
Tonęła w czarnej przyjemności nie widząc i nie słysząc ni-czego poza własnym pożądaniem. Dodatkowe światła zapaliły się nad nią, drzwi stuknęły o framugę. Tak jakby w tle usłyszała przeraźliwy krzyk. Taca upadła na ziemię. Podniosła wzrok. Puściła kark denata i zwinnym, kocim skokiem znalazła się na wysokości przybyłej pielęgniarki. Chwyciła ją za szczękę zasłaniając usta, uniemożliwiając wydawanie jakiegokolwiek dźwięku.
-Ciiii, moja ty mała, ludzka istotko.

Przeszyła ją wzrokiem, wmówiła że nic złego się nie dzieje. Kobieta, na plakietce miała napisane Paula, popatrzyła na nią zdziwiona. Ręka wampirzycy zsunęła się na szyje, lecz nie zacisnęła się. Gładziła ją delikatnie czując pod palcami szybkie tętno.
-Spokojnie Paulo, już wszystko jest w porządku.

Jej głos był kojący, jak afrodyzjak. Mógł upoić, zmusić do wszystkiego.
- Czy… Czym ty jesteś? – wysapała pielęgniarka. Jej funkcje życiowe wróciły do normy, szum w uszach wyciszył się. Jej ciało poddało się nakazom Juno, ale umysł nie. Walczyła z nią, była bardzo silna, musiała doświadczyć w życiu wielu przykrości.

-Czemu chcesz to wiedzieć, czy nie lepiej mi ulec? Zapomnij o tym co widziałaś, zapomnij.

Głos jak melodia wdzierał się do umysłu. Lecz Paula kręciła przecząco głową, nie zdając sobie sprawy komu się sprzeciwia. Ręce na powrót zaczęły jej drżeć.
-Kim…Kim ty….. – jej oddech stawał się ciężki, nierównomier-ny. Za chwile mógł ktoś inny zejść do podziemi, nie było czasu na wygłupy.

- Oj ty nie mądra, zaraz zmiotę tą twoją pewność siebie. Ta walka na nic ci się nie zda.

Juno położyła palce na skroniach ofiary. Przybliżyła twarz, za-częła nucić starodawną pieśń uśpienia. Po chwili Paula bezwładnie wisiała w powietrzu, z jej skroni unosiła się lekka para.
-Trochę bólu i zapomnisz co tu się zdarzyło.

Kobieta upadła na podłogę, widocznie straciła przytomność. Dzisiaj już raczej z nikim nie porozmawia. Jej wspomnienia zostały brutalnie wyrwane. Wampirzyca otarła ręką czoło, już dawno nie używała tej mocy, widać ludzie stają się z biegiem czasu coraz bardziej odporni na mentalne sztuczki nie umarłych.
Odsapnęła. Podeszła do obiadu leżącego na metalowym stole.
- Byłeś naprawdę bardzo smaczny, a teraz idź odpocząć w piekle- przykryła zwłoki. Przypatrzyła się pomieszczeniu, kratce ściekowej w podłodze, skomplikowanym metalowo- szklanym urządzeniom na półkach, nieskazitelnie białym ścianą, szarej podłodze. Wszystko było na swoim miejscu. Ustawiła nieprzytomną kobietę w taki sposób, aby sprawiała wrażenie ofiary nieszczęśliwego poślizgnięcia się na dobrze wypolerowanej podłodze. Pogłaskała ją po twarzy.

- Żegnaj wojowniczko.

I wyszła.
Wyjście z szpitala było banalnie łatwe. Nigdy nie wiedziała dlaczego powrót był prostszy. Być może dlatego, że znała już drogę którą musiała podążyć. Kto to wiedział. Miała ochotę teraz się zdrzemnąć. Zawsze lubiła przespać się po posiłku, nawet za czasów bycia człowiekiem. Tak, za dużo miała przyzwyczajeń z tamtego czasu.
Wróciła do hotelu. Okazało się, że pokój jest już wysprzątany po poprzednim kliencie. Ruszyła po schodach. Nie przepadała za win-dami, kojarzyły jej się z nowoczesnością. Oczywiście rozwój technologii jest fascynujący, ale jakoś do wind nie mogła się przekonać. Jako że nie miała bagażu, nie potrzebowała pomocy do dźwigania. Młoda, szczupła kobieta prowadziła ją na drugie piętro. Dywany były zielone a ściany korytarza przyjemnie brązowe. Czuło się zapach pałki cynamonowej. Stanęły przed drzwiami. Kobieta wyciągnęła magnetyczną kartę. Zatrzymała rękę przy klamce, zawahała się.
- Wie pani jak korzystać z kart magnetycznych? Czy mam może zademonstrować?

- Obejdzie się bez demonstracji.

Karta prześlizgnęła się przez czytnik. Drzwi z numerem 43 otwarły się na oścież.
-Oto pani apartament, jeśli będzie potrzebna obsługa wystar-czy wybrać na aparacie telefonicznym zero. Jesteśmy dostępni dwa-dzieścia cztery godziny na dobę. Sprzątanie odbywa się co rano około godziny 9.

- Sprzątanie nie będzie potrzebne, proszę na czas mojego po-bytu aby nikt mnie nie odwiedzał. Obojętnie czy to pokojówka czy kierownik. To dla waszego bezpieczeństwa. Każdą osobę odwiedzającą zapowiadaj przez telefon i dopiero po uzyskaniu mojej zgody, wpuście ją.

-Przykro mi, ale jest to niemożliwe, nasz hotel nie serwuje ta-kiego typu usług jak powiadomienia telefoniczne.

- Każda reguła ma wyjątki- mruknęła Juno.

- Co to ma znaczyć? – obruszyła się kobieta- Zresztą nie-ważne, jeśli ma pani jakiś problem to proszę rozmawiać z kie-rownikiem. Moje kompetencje kończą się na tym.

Wyciągnęła rękę z kartą magnetyczną w stronę klientki. Juno nie miała wyboru, wprawdzie była nieziemsko zmęczona przez cało-dzienny ruch. Nawet mimo znakomitego posiłku czuła się osłabiona przez to słońce. Ale nie chciała by w środku nocy wpadł do jej pokoju jakiś nachalny łowca nagród czy też zabójca nadnaturalnych stworzeń i przerwał jej odpoczynek. Zdawała sobie sprawę, że wystarczą jej dwie, trzy godzinki snu, ale w trakcie niego będzie bezbronna, jak myszka. Westchnęła ciężko.
-Prowadź do szefa.

-Ale ja nie wiem, czy on..

- Zamknij się i prowadź do jego biura.

Klucz magnetyczny wylądował w kieszeni Juno, która z żalem patrzyła na zamykające się drzwi z numerem 43.
Poczłapały z powrotem w stronę schodów. Zatrzymały się przy nich. Kobieta nacisnęła przycisk i po chwili po prawej stronie otwarły się drzwi windy. Wsiadła jak gdyby nigdy nic i nacisnęła na najwyższy przycisk, opisany numerem 6. Dlaczego tak jest, że ci najważniejsi zawsze biorą sobie kwatery na najwyższych piętrach.
- Wchodzę na Twoją odpowiedzialność.- lekko rzuciła wampi-rzyca.

Wsiadła. Drzwi automatycznie zatrzęsły się. Kobieta nie mogła wiedzieć, ze właśnie znalazła się w jednym, małym po-mieszczeniu z najbardziej krwiożerczą i brutalną istotą w promieniu tysiąca kilometrów. Mimo to instynktownie odsunęła się jak najdalej od Juno i zaczęła delikatnie drżeć. Skurczyła się w sobie, nieświadoma powodu swoich obaw. Teraz wyglądała jak piętnastoletnia dziewczynka czekająca na lanie od ojca.
Winda jechała bardzo wolno, puls na szyi dziewczyny był wi-doczny. Strach wypełnił wnętrze kabiny. Juno leniwie oparła się o metalową ściankę. Pożądała tej dziewczyny, ale lata praktyki pozwoliły jej nad sobą panować. Dobrze że miała na sobie okulary. Niewiele brakowało aby dziewczyna zaczęła rwać sobie włosy z głowy. Już trzymała w prawej ręce parę popielatych kosmyków włosów. Lewa zaciskała się kurczowo na metalowej rączce. Chciała z całych sił odwrócić wzrok od klientki, ale nie mogła. Coś jej podpowiadało, że wystarczy mrugnąć, a kobieta może zniknąć, lub zrobić coś gorszego. Nie chciała wiedzieć co. To wszystko wydawało się tak mało realne.
Kabina zatrzymała się, nastąpił krótki dźwięk uświadamiający dotarcie na miejsce i drzwi otworzyły się. Nie patrząc na maniery, kobieta prawie wybiegła na korytarz. Ruszyła szybkim tempem w stronę drzwi znajdujących się na końcu korytarza. Juno podążyła za nią. Dziewczyna rozpaczliwie zapukała i nie czekając na odpowiedź, wparowała do środka.
-Panna Niemen do pana, sir- prawie wykrzyczała. Skłoniła się szybko i wybiegła z pokoju, mijając rozbawioną klientkę w drzwiach. Na korytarzu było słychać szybki tupot obcasów. Chyba jednak nie przepadała za jazdą windą- zaśmiała się w myślach wampirzyca. To nawet lepiej, że postanowiła uciec, nie będzie musiała marnować sił na nałożenie uroku wzrokowego na dwie osoby. Gdy już dawno nie było słychać odgłosów butów, Juno uświadomiła sobie, że w pokoju jest niesamowicie zimno i nieprzyjemnie. Odwróciła się w stronę biurka i dotarło do niej, że kobieta nie uciekała przed nią, lecz przed osobą siedzącą w gabinecie. Oczywiście było to irracjonalne, albowiem marna hiena cmentarna, jak Juno zwykła nazywać ten gatunek, była słabsza od wampira. Wiadomo jednak, że czasem siła nie ma znaczenia. Liczy się doświadczenie, choć i ono bywa czasem przeceniane. Walczące ze sobą potwory- jak zwykli ich nazywać ludzie- lubią oszukiwać. Naginają reguły walki fair play. Przez co właściwie nigdy nie jest wiadome kto wyjdzie z danej bójki cało. Juno nie podobało się takie spotkanie, nie dość że miała interes do tego typka, to jeszcze miała zamiar zamieszkać w jego hotelu, usnąć snem umarłych na terenie wroga. Czy było na to jakieś rozwiązanie? Oczywiście. Wampirzyca przywołała swój słodki uśmiech, taki który nie pokazywał kłów. Z nim na twarzy i okularach przeciwsłonecznych mogłaby wyglądać na zwykłą śmiertelniczkę. Przechyliła główkę w prawo i wywołała- nie małym wysiłkiem- rumieńce na twarzy. Jak tego dokonała? Skoncentrowała się na płynącej w niej krwi, zamknęła parę żył zmuszając ją (krew) aby powędrowała do twarzy. Następnie pomyślała o czymś nieprzyjemnym powodując ogrzanie się cieczy. Wynik jej zmagań był zachwycający. Niestety nie podziałał na hienę. Jasnowłosy mężczyzna, o śniadej twarzy i błękitnych oczach mógłby uchodzić za anioła, gdyby takie kreatury oczywiście istniały. Rozparł się wygodnie na fotelu i spojrzał na niespo-dziewanego gościa.

-Witaj nietoperzyco.- Uśmiechnął się serdecznie. Co było bardzo dziwne. Hieny cmentarne zazwyczaj są wredne, rzadko kiedy starają się być ludzcy w towarzystwie sobie podobnych dziwactw.

-Może łaskawie zamkniesz drzwi i położysz swoją zgrabną pupcię na krześle?

Juno nie miała zamiaru się ruszać, lecz coś jej mówiło że nie ma wybory. Nie była na swoim terenie. Pozostawiła uśmiech na twa-rzy i leniwie wykonała polecenia. Nikt jeszcze przecież nie umarł tra-cąc trochę godności.
-Miło mi cię powitać…- popatrzyła na plakietkę stojącą na sto-le, uśmiechając się szerzej- Serafinie. Twe imię jak na ironię doskonale pasuje do ciała.- Mrugnęła zalotnie.

- W rzeczy samej. Czym mogę służyć, osobie o której przyjeź-dzie mówiono z wielką ekscytacją i poważaniem?

Juno nie zdziwiła się takim obrotem sytuacji. W sumie kiedyś odwaliła tu kawał dobrej roboty, a miała zaledwie 50 lat. To były cza-sy, młodość, poznawanie własnych możliwości. Miała zamiar bardzo grzecznie wyjawić swoje rozczarowanie obsługą hotelu. Ale skoro tak miały się sprawy.
- Skoro tak pokornie czekałeś aby ujrzeć tą która ocaliła tak wiele z nas, dlaczegóż tak zimno żeś mnie przyjął. Więcej wygód i prywatności zapewniłby mi świński chlew na wsi niżeli ta twa tak zwana gościnność.

Nie udawała już kogoś kim nie była. Szczerze, spodziewała się nawet, że i również Serafin zrzuci swoją maskę, lecz on tylko – jeśli to było możliwe- jeszcze dobrotliwej się uśmiechnął. Po czym jego twarz ogarnęło wielkie zmęczenie.
- Musisz mi wybaczyć, najdroższa Myotis nattereri. Miałem ostatnio wiele spraw, poinstruuję niewol.. znaczy się pracowników co do opieki nad twoimi wygodami. A teraz odejdź – po czym, gdy Juno już wstała, dodał po namyśle- nic ci tu nie grozi.

Popatrzyła na niego pełna dumy. Po czym spiorunowała go wzrokiem.
-Czy uważasz, że ktoś śmiałby zakłócić mój spokój?

- Oh, nie udawaj trwalszej i bardziej pewniej niż jesteś. W ten sposób pokazujesz swą ignorancję dla takich jak ja. Czyżbyś nie wie-działa, że potrafię wyczuć strach?

Nastąpiła chwila ciszy. Patrzeli na siebie jeszcze chwilę, po czym bez słowa wyszła z pokoju. Przeklęta hiena- jeszcze na kpiny jej się zachciało. Sfrustrowana i zła na siebie, że zapomniała o podsta-wowej umiejętności tego podgatunku ruszyła do baru, mając nadzieje spotkać jakiegoś prawiczka. W tych czasach jest to wielce nieprawdopodobne ale trzeba mieć nadzieje- z tą myślą uświadomiła sobie, że nie wierzy w coś tak nielogicznego. Przyśpieszyła na schodach i zamiast skręcić w stronę muzyki udała się do swojego pokoju. Miała dość atrakcji jak na jeden dzień, do tego zbyt długo przebywała na słońcu. Ach, gdzie te czasy gdy mogła tygodniami przechadzać się po polu w największe upały? Gdzie te czasy gdy młodzi rzucali się do jej stup błagając o jej względy?- w sumie to się nie zmieniło. Zamknęła szczelnie drzwi. Dla pewności przyłożyła jeszcze do klamki krzesło. Oczywiście zdawała sobie sprawę, Serafin gdyby chciał, to krzesło byłoby najmniejszą przeszkodą. Zasunęła potężne zasłony, wcześniej ryglując okna. Włączyła klimatyzację, lubiła bowiem czuć lekki podmuch wiatru. Dopiero gdy upewniła się, że wszelki fizyczne zabezpieczenia zostały zastosowane, wyciągnęła z kieszeni mały woreczek pełen pyłu. Z eliksirów była okropna. Za każdym razem gdy chciała stworzyć choćby najprostszą mieszaninę, powstawała jej breja twarda jak kamień i śmierdząca jak gówno. Nic nie potrafiła na to poradzić, mimo wszelkich starań. Za to alchemia to co innego. Tworzenie mikstur proszkowanych było dla niej mniej skomplikowane. Lecz na wszelki wypadek wolała jednak kupować gotowe preparaty. Tak więc wyciągnęła mały, czarny woreczek i wysypała szczyptę na dłoń. Pył emanował jasnym, niebieskim światełkiem. To właśnie od tego pospolicie zwano go ochronną duszyczką. Juno odważnie rzuciła go do góry, pozwalając by porwał go wiatr, po czym powiedziała: - Chroń mnie.- Zaklęcie zostało rzucone. Dopiero teraz mogła bezpiecznie iść spać. Specyfik był bar-dzo silny, miał natychmiast ją obudzić w razie gdyby jakiś nieproszony gość chciałby siłą wkraść się do jej sypialni. A przecież wiadomo nie od dziś, że sypialnia kobiety to miejsce prywatne! Ściągnęła ubrania i nago położyła się pod pościelą. Zamknęła oczy i zaczęła liczyć barany. Nie doliczyła do trzech, a z jej ciała odeszła dusza.


Jesteś na stronie 1. Następna
1 2 3 4 5 6 7 8