Zaproszenie

1 2 3 4 5 6 7 8
Poprzednia Jesteś na stronie 2. Następna

- Witam Cię panie.

Jack ukłonił się dwornie. Przed nim, na podwyższeniu stał tron. Zrobiony z ciemnego brązu, wyłożony czerwonymi poduszkami. Iście królewski, pomimo tego, że nie gościł króla. Jack stał na równie czerwonym dywanie, wiodącym od potężnych drzwi aż pod stopy hrabiego. W pomieszczeniu nie było żadnych okien, co nie przeszka-dzało dekortowi wnętrz w założeniu zasłon. Ciemna boazeria kontra-stowała z mlecznymi ścianami, obleczonymi w czerwienie. Za tronem na całej ścianie został namalowany obraz, tak realistycznie, że miało się wrażenie iż to dalsza część pomieszczenia. Dopiero po chwili, gdy człowiek zauważył że postacie nie poruszają się, zdawał sobie sprawę że to tylko obraz. Jack wiele razy był w tym miejscu, tak mrocznym i zimnym dla niego, pomimo wyposażenia w liczne lampy przypomina-jące świeczniki. Mimo częstych odwiedzin, zawsze był zachwycony obrazem. Hrabia Godryk wiedział o tym doskonale.
- Witaj Jack. Skończmy z tymi formalnościami, czy dostarczyłeś przesyłkę?

Mężczyzna nie dał się zwieść, wiedział, jaka groziła kara za brak wyrażania szacunku dla hrabi, czy też, jak to ujął „skończenie z tymi formalnościami”. Zbyt wiele razy za młodu był świadkiem tortur, zbyt wiele razy ścierał po nich krew z podłogi by choć przez chwilę spoufalać się z hrabią.
- Tak, dostarczyłem przesyłkę panie.

- Słyszę w twym głosie niepewność, czyżbyś chciał o coś zapy-tać?

W oczach hrabiego widać było rozbawienie. Świdrował nimi swojego sługę. Oczywiście wystarczyło mu kilka sekund by zoriento-wać się o co chciał go zapytać, lecz uprzejmie nie zdradził się z tym i czekał cierpliwie na odpowiedź.
-Tak panie, jak zawsze doskonale ze mnie czytasz. Jeśli mógł-bym, chciałbym się dowiedzieć kim jest kobieta której przekazałem zaproszenie?

-Ah, tak, oczywiście, że chciałbyś wiedzieć. Szczerze to dziwię się, że przeżyłeś to spotkanie. Ha ha ha. Twoje szczęście znowu ci po-mogło.

I tak oto wyglądała odpowiedź. Jeśli Hrabia nie chce o czymś mówić, to nie mówi. Trochę poirytowany Jack skłonił się. Już miał za-miar pożegnać swojego chlebodawcę i udać się do swojej komnaty, zawiedziony trochę, że nie udało mu się więcej dowiedzieć. Gdy usły-szał głos dziewczynki za plecami.
- Nie uważasz Jasieńku, że warto by wtajemniczyć mojego ulubieńca?

Do komnaty wkroczyła ona, jego wybawicielka. Szła dostojnie, jej wysoka postać minęła go i wręcz podfrunęła do tronu. Ucałowała dłoń oblubieńca i usiadła u jego nóg.
- Moja droga, jak zwykle jesteś bardzo hojna. Jack dowiesz się wszystkiego w swoim czasie, wszakże Ty również jesteś zaproszony na uroczystość. Miałem cię o tym poinformować wieczorem, ale jak wi-dać moja luba jest niecierpliwa. Będziesz zaproszony jako gość, a nie sługa, jako wierny przyjaciel. Będziesz jednym z wielu przedstawicieli swojej rasy. Tak jak i ta młoda panna, którą miałeś zaszczyt poznać. A teraz odejdź już, chciałbym spędzić trochę czasu z moją Karusią. Ach i proszę zamknij za sobą drzwi, nie chcemy podglądaczy.

Kobieta zachichotała niewinnie, jak nastolatka gilgotana przez chłopaka.
- Dziękuję panie. – Ukłonił się.- Pani- znowu ukłon.

Nie odwracając się, pochylony czym szybciej wydostał się z pokoju. Para nie czekała aż wyjdzie, zaczęła się zabawiać, nim zdążył zejść im z oczu.
Ale co właściwie się stało. Służył im przeszło 60 lat. Oczywiście gdy byli tylko w trójkę to zdarzało im się rozmawiać na wiele tema-tów, zupełnie jak przyjaciele, lecz zawsze on był sługą a oni jego pa-nami. Co się do diabła działo, jest wolny? Nie, tylko na przyjęciu bę-dzie bez nadzoru. Wolny? Przecież sam chciał im służyć, aż po kres swoich dni, w ramach podzięki za uratowanie życia. Co zrobi jeśli oka-że się, że im się znudził? Zabiją go, a może po prostu zrobią sobie z niego lunch. Skręcił za róg, przez zamyślenie nie spostrzegł pokojówki i wręcz wpadł na nią.
-Lucy, to ty?

-Uważaj bęcwale! Pewnie, że to ja, a niby kto!

Uklękła, pozbierała ręczniki i ruszyła dalej.- Eh ci faceci!

Usłyszał jeszcze tylko. Nie przejął się tym zbytnio. Jego komna-ta znajdowała się w innej części zamku, dlatego często po drodze spo-tykał służbę. Ba, jakby nie było, sam również do niej należał. Ale nie czuł się tak. Tym bardziej po tym co dzisiaj usłyszał. Schodząc po scho-dach skręcił w lewo. Jakoś odechciało mu się spać, postanowił zoba-czyć co Elcia upichciła na jutro.

*

Za barem siedział Shesko, wszystkim znany barman wilkołak. Nie bez powodu dostał takie przezwisko. Wbrew pozorom nie należał do gatunku wilkołaka, a duszka, co zwykli mu wypominać po paru głębszych znajomi. Ksywkę wilkołaka dostał już w wieku dziesięciu lat, gdy dzieciaki z przedszkola wystraszyły się go. Sikał sobie kulturalnie w krzakach, było dość ciemno. Dzieciaki przechodziły obok i zauważyły tylko szarą, bujną czuprynę. Przekonane, że widzą mityczne zwierzę wilkołaka zawiadomiły służby porządkowe. Oczywiście nikt im nie uwierzył. Shesko wyszedł z ukrycia i ku uldze dzieciaków okazał się zwyczajnym zasmarkanym bachorem. Na szczęście były również inne powody aby go tak nazywać. Szczerze to tamtych gówniarzy już daw-no nie pamięta, a tą historią nie podzielił się z nikim. Odwrócił się w stronę kontuaru, aby obsłużyć następnego klienta. Za ladą siedział mały człowieczek, z lekka zielony na twarzy. Pan żaba, jak zwykli na niego mówić.
-Czego chcesz? Mówiłem ci, że nie jesteś tu mile widziany.

- Ej, ej ładnie to w taki sposób witać klientów? Ja tu tylko na drinka wpadłem. Co się od razu unosisz.

- Ostatnio jak wpadłeś tylko na drinka to trzech gości zostało zabitych a mój bar obrócił się w jedną wielką zadymę. Nie mówiąc już o tym, że musiałem się gęsto tłumaczyć z tego wszystkiego policji. A ty po prostu zwiałeś.

-A co miałem zrobić? Przecież wiesz że nienawidzę tych par-szywych niebieskich pałkarzy. Aż mi niedobrze, jak tylko o nich wspo-mnę. Poza tym dostałeś kasę na pokrycie kosztów zdewastowanych stołów. Więc co się czepiasz?

-Żaba, po pierwsze, to nie od ciebie dostałem kasę, a od two-jego wujaszka, a po drugie nikt nie lubi tych szmatławych gliniarzy! A teraz jazda, bierz dupę w troki!

- Spokojnie wilczku, pełni jeszcze nie ma. – Jaszczur uśmiech-nął się z przekąsem. Coraz więcej osób w barze zaczęło zwracać uwa-gę na tą niecodzienną wymianę zdań.

- Podaj mi piwo. Obiecuję grzecznie wypić i się stąd zmyć.

Co miał zrobić. Wziął spod lady najbrudniejszy kufel jaki po-siadał i nalał do niego najgorszego piwa jakie miał. Wiedział, że po ostrej wymianie słów nastąpią przepychanki, a potem być może i ja-kieś zamieszki. To nie jest korzystne dla biznesu. Postawił kufel na ladzie i poszedł na zaplecze włączyć nagrywanie obrazu z kamery. Tak na wszelki wypadek. W tle leciał kawałek Sex Pistols, pod sufitem brzęczała mucha. Prawie wszystkie stoły były zajęte, czy to przez sta-łych bywalców czy też przez turystów. Interes się kręcił. Wycierał kub-ki, tak tylko, żeby mieć co do robienia. Podszedł po chwili do Żaby, bo widział, że kończy piwo.
-Sześć dolarów i zmykaj.

-Za ten sicz powinieneś mi jeszcze dopłacić. Zresztą nie ważne, szczerze przyszedłem tu w konkretnej sprawie.- Sięgnął za pasek i wyciągnął rulonik pożółkłego pergaminu oplecionego czerwona ta-siemką. Położył papier na blacie, w taki sposób aby była widoczna pieczęć.

-To powinno pokryć koszt tego paskudztwa- dodał jeszcze i wyszedł, na twarzy nie widniał mu już uśmiech, był śmiertelnie po-ważny, tak jakby nie on. Nie ten klaun który zamordował niedawno trzech ludzi tylko dlatego, że przystawiali się do jego ślicznotki. Na twarzy nie widniał mu nawet cień tego uśmiechu, wtedy gdy szczekał w kroczę miejscowego pijaczka. Było to trochę przerażające, wiedzieć miejscowego śmieszka bez uśmiechu. Shesko bez pytania schował czym prędzej przesyłkę. Rozejrzał się jeszcze po barze, lecz nie napo-tkał żadnego zaciekawionego spojrzenia. Być może dlatego, że nie mógł zauważyć gdzie patrzy się zakapturzona postać siedząca w rogu. Barman podciągnął rękawy w nerwowym geście i znów wziął się za czyszczenie i tak już czystych szklanek. Był ciekawy co znajduje się w rulonie, ale nie chciał na szybko tego sprawdzać na zapleczu. Alfred miał przyjść za godzinę i mu pomóc w obsłudze. Około jedenastej wie-czorem zawsze robiło się tłoczno, to pewnie dlatego, że w tej okolicy tylko bar pod rzeźnią był otwarty do późnych godzin, a czasem nawet do samego rana. Jeśli przyszedłby jego pomocnik, i nie byłoby za dużo ludzi, mógłby wymknąć się na zaplecze i spokojnie przeczytać list od Godryków. Zamyślony, nalał kolejkę dla zakapturzonego jegomościa, nie zdając sobie sprawy z tego kim był. Mężczyzna wziął napój i oddalił się powrotem do swojego stolika, zostawiając banknot na ladzie.

Do baru wchodzili i wychodzili ludzie, nic nadzwyczajnego. Czas szybko mijał, nim barman się obejrzał od zaplecza wyłoniła się gburowata morda Alfreda.
- Się ma. Widzę, że jak zawsze ruch dopisuje.

-Ta, przebieraj się szybko, muszę na chwilę wyjść, mam coś do załatwienia w biurze.

-Eh, jak zawsze nieprzewidywalny, czyżbyś sobie jakąś panien-kę na dzisiaj sprowadził, co?

-Nie twój interes, ale jak chcesz wiedzieć to nie. Ja w przeci-wieństwie do ciebie jestem wierny swojej kobiecie. A teraz zmykaj na zaplecze się przebierać.

Nie trzeba było powtarzać, nie minęła chwila a był z powro-tem w eleganckiej czarnej koszuli i obcisłych skórzanych spodniach.
- Po jaką cholerę ubrałeś te gacie?

-Nie pamiętasz? Dzisiaj ma nas odwiedzić para zacnych panie-nek świętująca wieczór panieński. Chciały pooglądać ładną pupcię, więc wziąłem specjalnie dla nich te królewskie dupościsy. Trochę jaja gniotą, ale wiem że panienką się spodoba, dostane za to wspaniałe napiwki.

-Eh, jak tam chcesz, tylko jak przyjdą to nie zapominaj, że w tym barze każdy jest traktowany i obsługiwany tak samo. Pilnuj tu wszystkiego.- Już miał wyjść, ale jeszcze wrócił się, podszedł do Alfre-da jak najbliżej, tak aby powiedzieć coś szeptem. Co prawda w barze było głośno, ale wolał nie ryzykować. -Nagrywanie jest włączone. Dlatego jakby się coś działo to nie wtrącaj się, tylko zmykaj. Aha i nie wpuszczaj nikogo do mojego biura. Zrozumiałeś?

-Tak jest.

Shesko nie potrzebował większego zapewnienia. Obrócił się na pięcie i opuścił lokal przez drzwi znajdujące się obok toalety. Do-kładnie w tym momencie wstał człowiek z kapturem na głowie.
Alfred właśnie zauważył urocze panie wchodzące do środka. Czym prędzej pośpieszył do nich i zaprowadził do loży, którą wcześniej zamówiły. Nie omieszkał przy tym niesamowicie się wypinać i ocierać o biodra kobiet, niby to przypadkiem. Przyjął zamówienie i ruszył w stronę baru. Nie zauważył jak przez drzwi obok ubikacji przechodzi człowiek w kapturze. Śmiejąc się przyrządzał drinki dla pań.

*
Shesko przeszedł przez korytarz, minął drzwi prowadzące na zaplecze i otworzył te po lewej prowadzące do jego biura. Zamknął je na klucz i spokojnym krokiem udał się do stolika. Oświecił lampkę i ułożył się wygodnie na fotelu. Uwielbiał ten fotel. Należał jeszcze do jego dziadka, zawsze jak się w niego zapadał głębiej i wtulał głowę w oparcie, czuł zapach fajki dziadka. Zaczął łamać pieczęć, gdy drzwi gwałtownie się ruszyły. Jakby ktoś pociągnął za klamkę. Szczerze to nigdy się wcześniej nie zdarzyło. Osłupiały barman siedział z szeroko otwartymi oczami. Ktoś po drugiej stronie szarpnął jeszcze dwa razy za klamkę i nagle wszystko ucichło. Barmanowi zdawało się nawet, że muzyka dochodząca z baru umilkła. Wstał najciszej jak umiał, i na pal-cach podszedł do drzwi. Założył łańcuch na drzwi- odgłos stuknięcia metalowych kółeczek sprawił że mężczyzna zadrżał. Zatrzymał rękę w połowie zasuwy i przyłożył ostrożnie ucho do drewna. Zdawało się jednak, że nikogo za nimi nie ma. Przeklął się w duszy, za banie się czegoś tak absurdalnego. Pewnie jakiś klient, już trochę podchmielo-ny, pomylił sobie drzwi do toalety. Wilk miał tylko nadzieje, że nie narzygał mu na dywan w korytarzu. Wiedział z doświadczenia, że cięż-ko się z niego zmywało wszelkiego rodzaju lepkie substancje. Jednak mimo wszystko instynkt podpowiadał mu zachowanie ostrożności. Założył do końca rygiel i delikatnie zaczął przekręcać kluczyk w zamku. Po chwili usłyszał charakterystyczne kliknięcie odpowiednie dla prze-skoku zamka. Delikatnie uchwycił klamkę i ku swojemu przerażeniu poczuł opór. Nagle drzwi rozwarły się gwałtownie uderzając w twarz Wilka. Łańcuch pękł uderzając przy tym w palce barmana. Oszołomio-ny rąbnął na ziemię. Przed oczami miał mgłę. Napastnik położył mu na klatce piersiowej kolano, uniemożliwiając normalne oddychanie. Wilk miał taką ksywkę również dlatego, że był bardzo silnym i wrogo wy-glądającym mężczyzną. Poirytowany chwycił na oślep kawałek ubrania napastnika i zrzucił go z siebie. Już miał się na niego rzucić, gdy poczuł nagły ból w nodze. Następnie podobne, tępe uczucie ogarnęło jego dłoń i klatkę piersiową. Lecz dopiero gdy przed oczami zrobiło mu się niesamowicie ciemno, uświadomił sobie, że to już koniec, umiera. On, wielki Wilk, dusza która może wykończyć jedynie mosiężny sztylet, kończy swój żywot obok ukochanego fotela. Dokładnie tak jak jego dziadek. Cóż za ironia.
Zakapturzona postać wzięła ze stoliczka pergamin. Wyprosto-wała się, rozglądając przy tym po całym pomieszczeniu. Dopiero teraz było widać, jak wielki skurczybyk był z tego mężczyzny. Małe kępki włosów na ogromnej głowie zahaczały o sufit. Schował zdobycz do kieszeni. Schylił się ponownie i założył kaptur. Jak gdyby nigdy nic opuścił biuro Wilka, przeszedł korytarz i bez przeszkód opuścił bar. Wychodząc pomyślał tylko – przydało by im się parę goryli.
Alfred wprawdzie zauważył tego gościa, ale nie wiedział skąd wychodzi. Po za tym miał pełne ręce roboty. Wilka nie było zaledwie 15 minut a już miał ochotę po niego iść i poprosić pomoc. Oczywiście nie był głupi. Jeśli szef powiedział nie przeszkadzać, to tak właśnie miało być. Lecz klientów było coraz więcej. Minęła godzina, potem druga a szefa nie było widać. Zadzwonił po Amelię, barmankę na za-wołanie, jak to zwykle się przedstawiała. Zjawiła się po dwudziestu minutach gotowa do pracy. Alfred wziął z zaplecza kij bejsbolowy, który wisiał na ścianie niby to dla ozdoby. Wiedział jednak, że zbyt wiele osób widziało tą ozdobę z zbyt bliskiej odległości. Krwi wsiąknię-tej w drewno nie dało się już wypłukać. Dlatego wyglądał jakby obe-szła go rdza. Otworzył drzwi, a raczej pod lekkim dotknięciem dłoni otworzyły się na oścież. Młody barman już wiele w życiu widział, ale to przekraczało jego wyobraźnię. Zgiął się w pół i zwymiotował na podłogę. Przed oczami miał Wilka przeszytego niezliczoną ilością szty-letów.
-Szefie, szefie- wychrypiał- żyjesz?

Zero reakcji, zresztą tego można był się spodziewać po trupie. Włosy miał białe, a skórę szarą jak grafit. Oczu ani śledziony nie posia-dał wcale, widniały tylko dziury po nich. Tak właśnie wyglądał trup duszka. Alfred wiedział o tym, ale jeszcze błagalnym głosem zapytał:
-Shesko?


Poprzednia Jesteś na stronie 2. Następna
1 2 3 4 5 6 7 8