Zaproszenie
1 2 3 4 5 6 7 8 | ||
Poprzednia | Jesteś na stronie 3. | Następna |
Obudziła się. Pod sobą nie czuła materaca, przekręciła się na bok i jednocześnie uzmysłowiła sobie że lewituje. Eh, ta krew musiała być lepsza niż przypuszczała. Powolutku opadła na miękkie posłanie, a wraz z nią narzuta okrywająca ciało. Zaczęła wtulać głowę w poduszkę i znowu uzmysłowiła sobie jak bardzo wiele posiada przyzwyczajeń ludzkich. Otworzyła oczy, mimo że bariera nie została uszkodzona czuła na sobie obcy wzrok. Nienawidziła tego uczucia. Szybko omiotła pomieszczenie wzrokiem, lecz nie zauważyła nikogo, choć nadal czuła się niekomfortowo. Ubrała się i wyszła z pokoju. Była 4 rano, uwielbia-ła tą porę. Doskonała na spacer. Ruszyła w stronę kościoła, który mija-ła w trakcie jazdy na stary rynek. Na ulicy rozejrzała się po czym sko-rzystała ze swojego niesamowicie szybkiego kroku, przez niektórych zwanego lotem. Po paru chwilach stała już przed pięknymi, zdobio-nymi, drewnianymi drzwiami. Chłodne powietrze otulało budowlę, a płynące ze środka ciepło zapraszało ochoczo. Dotknęła ich. Zamknęła oczy.
Gdzie ja jestem, dlaczego tu tak ciemno? Czemu nie panikuję? Zaraz, przecież miałam ze sobą zapałki. Ale ze mnie głupiutka panien-ka. Zapaliła zapałkę, która zaraz zgasła. Lecz ta chwila wystarczyła, aby dziewczyna uświadomiła sobie gdzie się znajduje. Była zamknięta w drewnianej skrzynce. Była cała ubrudzona bordowo- czerwoną cie-czą.
Weszła na świętą ziemię. Ukłoniła się przed swym potomkiem, tym gestem oddając mu cześć. Chichocząc usiadła w pierwszej ławie. Odchyliła głowę by muc podziwiać malowidła Adama Chmielowskiego. Nie wiedzieć czemu, wpływały na nią uspakajająco. Siedziała tak so-bie, wyciszona, nieruchoma. Dobry obserwator zauważyłby nawet, że jej klatka piersiowa nie podnosi się w znanym rytmie oddechu. Na jej nieszczęście, właśnie taka osoba patrzyła na nią. Był to ksiądz. Siedział po lewej stronie, za drewnianą balustradą, przez co nie spostrzegła go od razu. Wyszedł szybkim krokiem, krzycząc na całe gardło.
- Córko diabła, skażona krew! Wynoś się z mojego kościoła su-ko, którą nawet diabeł wygnał ze swego królestwa za kurestwo i dzi-wactwo!
Ojczulek zaczął machać rękami, w jednej trzymał zapaloną świecę, w drugiej zaś krzyż wielkości zeszytu A4. Rozkojarzył wampi-rzycę, lecz mimo to poczuła ona obecność innych nie przychylnie na-stawionych do niej osób. Ojczulek był już trzy kroki przed nią, gdy na-gle zaczął jarzyć się zielonkawą poświatą.
-Ty, zmiennokształtny śmiesz się nazywać dzieckiem bożym?
Już miała wstać i rozszarpać tego nic nieznaczącego dziwoląga, lecz poczuła opór na wysokości pasa. Spojrzała w dół i ujrzała łańcuch. Gruby srebrny, trzymany z tyłu przez innego zmiennokształtnego.
- Jesteś w wielkim błędzie, jeśli myślisz, że taki sznureczek mnie powstrzyma.- Uśmiechnęła się kpiąco i zaczęła rozpychać łok-ciami łańcuch. Lecz ku jej zdziwieniu, ten nawet nie drgnął. Jak gdyby był zrobiony z czegoś potężniejszego. Teraz to ksiądz się uśmiechnął.
- To, moja droga kurwo jest srebrny łańcuch zanurzony w Jego krwi. O tak, wiedziałem że to Cię powstrzyma. Nie pozwolę by takie podłe kreatury jak ty istniały na tym świecie. Zabije was wszystkich. Donzo owiń naszemu gościowi szyję i kostki.
Donzo- trzymający łańcuch za jej plecami zaczął niezręcznie nim operować. Wystarczy że wyślizgnie mu się na chwilę, a Juno bę-dzie mogła się wydostać. A potem spożyć kolację. Zmiennokształtni byli odporni na sztuczki wzrokowe, oraz posiadały szybkość dorównu-jącą prawe 200 letnim wampirom. Wiadomo było, że żyją w stadach, w przeciwieństwie do wampirów, dlatego też, mimo że były słabe jak ludzie oraz żyli zaledwie 100, 150 lat, to w grupie miały nieznaczną przewagę nad wampirem. Juno miała to nieszczęśnie, że posiadali do tego święty łańcuch, którym to było związane ciało Jezusa. Jedynie krew świętych była szkodliwa dla wampirów. Pod jej wpływem tracili swoje umiejętności. Byli słabi, podatni i głupi jak ludzie. Lecz Juno nie była młodym wampirem.
Ksiądz poirytowany ślamazarstwem Donza, zawołał następne-go – Olka- który wyszedł z jakiejś wnęki po lewej z tyłu. Był bardziej doświadczony. Łańcuch dokładnie owinął się wokół nadgarstków, szyi i kostek. Nie było już nadziei na ucieczkę.
-Zabierzmy ją do piwnicy, tam dokonamy egzekucji.
-O! Piwnica, właśnie chciałam ją zwiedzić ale…
Juno nie zdążyła dokończyć, bo jeden z mężczyzn, prawdopo-dobnie Olek, przywalił jej w twarz z kastetu zdobionego zakrzepłą krwią.
-To od św. Łukasza suko, a teraz zamknij jadaczkę bo ci ją przerobię na jabłecznik nim zdążysz pomyśleć: Dlaczego?
Kobieta była otępiała, już wiele czasu minęła odkąd znalazła się w tak niebezpiecznej sytuacji. Rana powstała na policzku faktycznie bolała. Było to dziwne uczucie, już dawno nie czuła czegoś takiego. Ból- jedno słowo a można go odczuwać na tak wiele sposobów. Ogłu-piała, nie mająca siły na zwykłe szamotanie, została zaciągnięta w stronę ołtarza. Potem przez drzwi, jakiś ciemny pokój. Po prawej drzwi. Za nimi schody. Nie męczyli się ze sprowadzeniem jej na dół. Rozkołysali ją, jak jakiś bagaż i rzucili. Poturlała się, oczywiście uderza-jąc głową o każdy stopień. Jakby tego było za mało, to w piwnicy pa-nowała okropna jasność. Po chwili uzmysłowiła sobie, że to nie tylko świece, ale światło emanujące z kilkunastu zmiennokształtnych. Cho-lera- ale się wpakowałam. Leżała na ziemi, w ustach czuła krew. Usły-szała szepty. Jednak łańcuch nie ograniczył jej wszystkich mocy, słuch miała dalej paranormalnie dobry. Były o szepty zmiennokształtnych.
- To na pewno jest wampir? Wygląda jak człowiek.
- Nie widzisz jaka jest blada?
- Ludzie też bywają bladzi.
- Skoro tu jest, to znaczy że to wampir. Nie ufacie osądowi al-fy? Czyżby słowa Juliusza już nic dla was nie znaczyły? – Tak odezwał się jakiś męski głos. Prawdopodobnie ktoś stojący blisko kobiet, poiry-towany ich spostrzeżeniami.
- Oczywiście masz rację.
Na tym się skończyło. Po schodach zeszły dwie osoby, a potem jeszcze jedna. Światło jarzyło jeszcze jaśniej, a cisza była aż ogłuszają-ca. Czyżby ją śledzili? Przecież nie mogli tego zorganizować w ciągu godziny! Ale kiedy, w trakcie drogi nie wyczuła nikogo. W sumie, to zwierząt nie wyczuwa, nie tak jak ludzi. Po za tym przyzwyczaiła się je ignorować. Krew zwierzęca nie była tak smaczna jak ludzka. Czyżby śledzili ją pod postacią zwierząt. Cholera, nie była ostrożna, zapomnia-ła już jak to jest gdy się spotka stado. Wilkołaki to co innego, działali chaotycznie, a po za tym popierali wampiry. Za to zmiennokształtni to już inna bajka. Nie ma się nad czym rozwodzić, spieprzyła na całej linii.
Zgromadzeni odprawiali jakiś rytuał, pewnie chcieli oczyścić jej ciało z grzechu a potem skonsumować, choć kto wie jaką zapapraną religię wyznawali. Założyli jej na oczy żelazną opaskę. Słyszała tylko ich nierówny taniec i bicie serc. Zero śpiewów, tylko wzdychania i stęch-nięcia. Spróbowała się jeszcze raz uwolnić, ale wszystko na nic. Krew Zbawcy trzymała ją mocno. Była starym wampirem, a im starszy wampir tym bardziej podobny do człowieka. Dlatego nie można się dziwić, że Juno, gdzieś w głębokiej podświadomości zaczynała pani-kować. Ktoś kopnął ją butem w twarz, inny w brzuch. Poczuła uderze-nie klapsa na pośladku. O nie, tak znieważać to ona się nie pozwoli! Skupiła się na słuchu i węchu. Wyczuła osobę kiwającą się jakieś 30 centymetrów od niej. Była centralnie przed jej głową. Juno wyciągnęła kły i rzuciła się na postać. Nie ważne kto to był. Ważne że zabierze go ze sobą. Wbiła się miękko, och tak. Postać wyrwała się gwałtownie, lecz zdążyło się przelać trochę krwi.
- Niepełnoletnia. Wspaniała krew, bardzo rzadka. Czyżby 0 Rh- ? Hahaha. Wyborna!
- Głupcy?! Zapomnieliście jej odciąć kły!?
- Miała je schowane
- One nie chowają kłów
- Ale..
Ksiądz, jak się okazało samiec alfa- Juliusz przywalił nieszczę-śnikowi w twarz, warcząc przy tym dziwacznie. Nastało zamieszanie, wampirzyca czekała tylko na taki obrót sprawy, dziecko ktoś opatry-wał, jakaś kobieta zemdlała. Mężczyźni zaczęli ze sobą rywalizować, warczeli i piorunowali się wzrokiem. Ta chwila wystarczyła. Do po-mieszczenia wbiegł lampart. Był większy niż zwyczajny zwierz jego gatunku oraz pachniał trochę inaczej. Złapał Juno, wbijając przy tym dość głęboko kły w nogi i wybiegł, ciągnąc ją po ziemi. Za nim, po chwili pobiegły różnego rodzaju zwierzęta. To zmiennokształtni zo-rientowali się, że ktoś ukradł ich więźnia. Lecz trwało to za długo. Lampart dawno zniknął. W trakcie ucieczki, zszokowana wampirzyca walnęła głową o schodek. Dzięki temu nabawiła się kolejnego bólu głowy oraz, ku jej wielkiej uldze, pozbyła się metalowej przesłony na oczy. Aby uniknąć dalszych obrażeń złapała zwierze za sierść i podcią-gnęła się. Teraz wisiała na nim, obejmując zwierze w okolicach dol-nych. Biegli szybko. Juno nie protestowała, zdała sobie sprawę, że jest to również pewien typ zmiennokształtnego, który pragnie jej pomów. Przebiegli dwie ulice i wparowali do lasu, znajdującego się kilometr za kościołem. Ucieczka nie trwała długo, lecz gdyby najpierw ją rozwią-zał, mogłaby już dawno być w domu. Lampart zwolnił trochę, prze-dzierał się pomiędzy gęsto wyrośniętymi drzewami, niespodziewanie skręcił w prawo, przebiegł jeszcze dość pokaźny kawałek drogi i wsko-czył do jamy. Wampir walnął na ziemię. Jako istota ciemności dosko-nale widziała. Klapa zamknęła się po ich wkroczeniu do jaskini. W środku, o dziwo, był wspaniale urządzony, starodawnymi meblami, pokoik, z którego wiodły troje drzwi. Za jednymi z nich widziała znika-jący męski tyłeczek. Usiadła i ponownie spróbowała się uwolnić, lecz na nic.
- Miło że mnie uwolniłeś z rąk tych zacofanych zmienno-kształtnych. Mógłbyś teraz jeszcze ściągnąć ze mnie te łańcuchy, bo nie bardzo mam jak.
Nie nastąpiła żadna odpowiedź, dlatego Juno dodała jeszcze z ironią.
- Acha, dzięki za te dwie przecudne dziury w moich nogach, naprawdę zawsze o takich marzyłam!
- A ja marzyłem o skosztowaniu mięsa wampira. Mówiono mi, że jest wyśmienita. A tu niestety spotkał mnie zawód. Smakujesz jak stara, obsrana przez nosorożca, długo leżąca na słońcu padlina.
Do pomieszczenia wszedł nikt inny, jak Jack. Włosy miał mo-kre. Na ciało założył tylko luźne spodenki i koszulę, którą właśnie zapi-nał.
- Do tego jesteś cholernie ciężka!
- Bystrością to ty nie grzeszysz, skoro myślałeś, że będę dobrze smakować. A teraz z łaski swojej, rusz dupę i ściągnij ze mnie ten łań-cucha, a nic ci nie zrobię.
- Najpierw odpowiedz mi na parę pytań. Nie wiem czy pamię-tasz, ale to ja dostarczyłem ci pewne zaproszenie. Po pierwsze po-wiedz mi jaką jesteś istotą. I do jasnej cholery wyjaśnij mi z łaski swo-jej o co chodzi z tym całym przyjęciem.
Nastała długa cisza. Juno lustrowała postać mężczyzny siedzą-cą przed nią w fotelu. Nie wyglądał na groźnego, raczej na zmieszane-go całą tą sytuacją. Lustrowała go jeszcze chwilę, a on czekał spokoj-nie. Wydawał się zupełnie odmienną osobą od mężczyzny w garnitu-rze.
- W tych czasach me imię brzmi Juno, wywodzę się z szlachet-nej rodziny, której imię nic ci nie powie. Pytasz jaką jestem istotą, choć powinieneś sam to wywnioskować. Ci co zlecili ci przekazanie mi zaproszenia byli lekkomyślni, skoro nie wtajemniczyli cię w to kim jestem. Tak, hrabia nigdy niczym się nie przejmował. Dobrze że poznał hrabinę, bez niej prawdopodobnie nie miałby już żadnych podwład-nych, bo wszyscy umarli by przez jego głupotę. Ale do rzeczy. Mówią na mnie istota ciemności, nietoperzycą zwą z przekąsem, lecz w tych czasach i legendach pojawiam się jako wampir – bezlitosna bestia łaknąca krwi. Co zaś tyczy się przyjęcia, to wnioskuję, że jesteś żółto-dziobem zaproszonym na tą imprezkę. Zdradź mi kto cię przysłał, a wyjaśnię ci zasady wielkiego balu.
Jach zdębiał. Zapalił lampkę stojącą po jego prawej stronie. Wampirzyca nawet nie zauważyła, że cały czas siedzą w ciemnościach, jak widać lampart również w ludzkiej postaci widział po ciemku do-skonale. Przyjemny, przygłuszony przez zieloną zasłonkę promyczek delikatnie rozświetlił pokuj. Zrobiło się przyjemniej, tak jak przy wschodzi słońca. Mężczyzna wstał, podszedł do niej i rozplątał łańcu-chy.
- Na kanapie będzie ci wygodniej. Jestem Jack i pracuję dla hrabiny i hrabiego. Nikt mnie po ciebie nie przysłał, można powie-dzieć, że był to zwykły zbieg okoliczności..
- Nie wierzę w zbiegi okoliczności – przerwała mu kobieta.
- To załóżmy, że był to zbieg okoliczności. Tak będzie lepiej i dla mnie i dal ciebie. – Gdy to mówił był poważny. Nastąpiła krótka przerwa w której wampirzyca poprawiała się na kanapie, równie starej i zadbanej jak fotel. Nagle Jack zaśmiał się krótko, sam z siebie.
- Faktycznie, można nazwać mnie żółtodziobem. Mam 78 lat i domyślałem się, że jesteś wampirem. Niestety nie mam tutaj zamysz-kowanej krwi, jedynie trochę surowego mięsa. Widzę, że twoja rana już się zabliźniła, mam nadzieje że nie rzucisz się na mnie z głodu.
- Jeśli będę głodna to wyjdę i zapoluję. Nie zwykłam zjadać wybawców. W końcu jestem damą, choć nie wiem czy w tych czasach to słowo coś jeszcze znaczy.
- Radziłbym jeszcze nie wychodzić, Kościelni- bo tak zwą się te prymitywy- jeszcze cię szukają, lecz nie znajdą, co do tego możesz być pewna. Wracając do przyjęcia. Skoro już tu siedzimy i nie bardzo ma-my co do robienia, może opowiesz mi coś o zasadach i obyczajach panujących na takiej uroczystości. Oraz do diabła, o co właściwie w tym wszystkim chodzi.
- Eh, widać, że nie jesteś człowiekiem, a mimo to jesteś tak wymagający. Niech będzie, w końcu nic na tym nie stracę. Niech to będzie moje podziękowanie.
Juno skamieniała, wyglądała jak posąg i tylko jej pełne usta ru-szały się wypowiadając zdecydowanie słowa. On siedział wpatrzony w nią, próbując sobie to wszystko wyobrazić.
- Odkąd pamiętam, w zamku co 66 aktualni właściciele organi-zują Wielki Bal. Zaproszeni zostają przedstawiciele różnych ras i ga-tunków. Jak wiesz nie wszyscy pałamy do siebie sympatią, od wieków trwa zawzięta rywalizacja między wilkołakami a zmiennokształtnymi, orkami a gnomami i wieloma innymi stworzeniami. Na głos mówi się, że spotkanie służy do przedyskutowania najważniejszych spraw. Przeważnie dotyczą one naszej ingerencji w świat ludzi, oraz do wyja-śnienia i zażegnania największych sporów międzygatunkowych. Wszy-scy przychodzą w pokojowych zamiarach, zakazana jest jakakolwiek agresja. Lecz tak naprawdę wszystko jest na odwrót. Po kątach są zabijani wrogowie, porozumienia są wcześniej przez wyższą radę usta-lane, a goście tak naprawdę nie są wybierani losowo, jak to zwykle się mówi, tylko z pieczołowitą dokładnością. Co się tyczy wyglądu, to aby pokazać równość między nami, równość która nigdy nie istniała, ko-biety muszą przyjść ubrane w suknie, średniowieczne a mężczyźni w kubraki. Jak sam za pewnie wiesz istnieje wiele rodzai sukni i kubra-ków, dlatego też i tak widać różnice między nami. Na szczęście nikt nie zwraca na to uwagi, przynajmniej nie na głos czy oficjalnie. Trzeba zachowywać się z manierą. Jak to każdy bal, zaczyna się od niewinne-go tańca, aby trochę rozładować atmosferę. Jest to idealny sposób na sprawdzenie kto znajduje się na sali. Następnie oczywiście następuje uroczysta kolacja po której przechodzi się do innego pomieszczenia gdzie trwają narady. Wszystkim przewodniczą organizatorzy, lecz za to nie mają wpływu na decyzje podjęte podczas Wielkiego Balu. Jak by to współczesny człowiek powiedział, pic na wodę fotomontaż. Czyli jed-no wielkie gówno zapakowane w papierek po cukierku. Parę z tych zasad znajdziesz w zaproszeniu, gdy je otrzymasz. Tak naprawdę wol-no łamać wszystkie zasady, tylko dyskretnie i nie na pokaz. Oczywiście oprócz jednej. Jeszcze nigdy się nie zdarzyło aby na przyjęcie przyszła osoba bez zaproszenia. Oczywiście parę razy próbowano z podróbka-mi, lecz kończyło się to zazwyczaj śmiercią śmiałka, czy też jego szybką ucieczką. Raz jedynie, 198 lat temu na salę wszedł gość z nie swoim zaproszeniem. Lecz okazało się to dopiero pod koniec imprezy, gdy chciał zamordować hrabinę. Znając hrabiego i jego chorą chęć tortu-rowania zapewnie domyślasz się, co się stało z tym denatem. Mimo że zasady balu są niezmienne, to każdy różni się od siebie. Dlaczego, to penie dowiesz się już niedługo.
- Teraz to obawiam się już tam iść. Dziękuję za szczerość.
Nie wiedzieć czemu, nie bał się tej kobiety. Mimo, że przed godziną ze strachu zastanawiał się czy jej po prostu nie zostawić w tym kościele. Czuł się przy niej swobodnie, miał ochotę opowiedzieć jej kim jest, jak się taki stał. Powierzyć jej swój sekret oraz wyjawić, że tak naprawdę wytropił ją i śledził, ciekawy kim jest. Lecz wstydził się wyznać jej, że go zaintrygowała. W końcu był dla niej jak szczeniaczek. Dlatego nie wyjawił jej swych odczuć. Jedynie uśmiechnął się delikat-nie.
- Myślę że już poszli, nic ci nie grozi. Co do łańcucha, to za-dbam by został głęboko zakopany i zapomniany przez to pokolenie.
- Dlaczego to robisz? Po co te puste zapewnienia? Chcesz odegrać rolę pieprzonego bohatera?
- Po prostu nie lubię nieuczciwej walki.
Kobieta wstała, skinęła mu głową i wyszła, czy raczej wyleciała z nory. Ulice zapełniły się ludźmi i tętniły życiem. Aż ślinka pociekłaby wampirzycy gdyby była żywa.
***
Według zaproszenia, do balu zostało jeszcze 5 dni. Zarazem tak wiele i tak mało. Genowefa, zombi którego imienia nikt już chyba nie pamiętał, zwana Elcią właśnie przygotowywała mięsne pulpeciki z skrzepniętą krwią. Przysmak zwierzaków, jak zwykła mawiać na osoby pokroju Jacka. Była trzecia w nocy, lecz dla niej to nie miało znaczenia. Zombi nie odczuwa zmęczenia, bólu, ale również i miłości czy pra-gnień. Gdyby potrafiła być szczęśliwa, to cieszyła by się, że została zatrudniona w tym zamku. Dla takiej istoty jak ona, każde zajęcie było idealne. Zombi bez wytycznych to masa mięsa pałętają się po ulicach. Z wiekiem robi się coraz głupsza, aż w końcu doprowadza się do de-strukcji lub też jest, dla własnego dobra, unicestwiana przez łowców. Tak więc Elcia miała szczęście. Jedyne co jej groziło to przypadkowe odcięcie jakiejś części ciała, czy też nawet ugotowanie jej i podanie gościom. Raz się nawet tak zdarzyło, na nieszczęście truposza gośćmi byli ludzie. Podawała właśnie rosół, tradycyjne danie jakiegoś kraju, informacja dla niej nieważna. Młoda kobieta, pięknie upudrowana i przywdziana na podobiznę lalki właśnie zaczęła jeść zupę, gdy na jej łyżce zamiast kawałka marchewki wylądował najkrótszy paliczek czło-wieczy. Ileż było wrzawy, ileż krzyków. Z jednej strony szczęście i pech, że to był człowiek. Pech, ponieważ gospodarze musieli się nieźle na-trudzić by wyjaśnić całe zajście oraz udobruchać ich. Wszakże były to osoby zacne i poważane, liczące się w tamtych czasach. Palec wrócił do Elci i został po mistrzowsku przyszyty i zaczarowany od nowa. Szczęście, bo gdyby to była jakaś mięsożerna kreatura zjadłaby praw-dopodobnie palec Elci i cieszyłaby się z tego niezmiernie, a Elcia nie byłaby już tak sprawna w kuchni. Co to był za zabawny rok, pierwszy w jej karierze kucharki i zombi. Obciętych palców i nie tylko było wie-le, na szczęście tylko raz zostało to zauważone przez odwiedzających. Elcia właśnie przypalała sobie rękę gdy do pomieszczenia weszła hra-bina.
- Witaj Elciu. Jak idą przygotowania?
- Kroimy, gotujemy i przyrządzamy jak trzeba.
- Bardzo dobrze. Jutro przyślę ci pomocniczkę, wiejską dziew-czynę. Musisz jej wybaczyć, jest strasznie gadatliwa. Mieszkała jak do tej pory w północnej części zamku, ale postanowiłam ją tu przenieść. Tym razem proszę abyś nie dawała do potraw żadnych trutek. Goście byli wybrani z rozmysłem, dlatego nie będą nam potrzebne żadne niespodzianki, przynajmniej nie od strony jedzenia. – tutaj zachichota-ła, a jej dziecięcy głosik brzmiał przy tym prześlicznie. Jak skowronek. Kucharka oczywiście nie zrozumiała z tego wiele, tylko ‘nowa pomoc-nica’ i ‘ żadnych trutek’. Wyłowiła i przeanalizowała najważniejsze dla niej części wypowiedzi. Pokiwała skwapliwie głową, bo tak ją nauczo-no i nie zwracając uwagi na Karusie, która próbowała potraw, gotowa-ła dalej. Zwykły dzień. Elcia nie miała pojęcia jak jej życie, a raczej byt, zmieni się od jutra.
Albowiem na następny dzień faktycznie z samego rana do kuchni wkroczyła Ala, mała dziewczynka o wesołych niebieskich oczkach i nienaturalnie, złotych włosach. W jedwabiu mogłaby wyglą-dać jak księżniczka. Lecz miała na sobie przyduży brązowy podkoszu-lek i krótkie poszarpane spodnie. Z uśmiechem na twarzy powitała kucharkę i od razu wzięła się do pracy. Elcia nie miała pojęcia co to dziewczę porabia. Dziewczyna rozłożyła bordową tkaninę z złotym pentagramem na podłodze i zaczęła szeptać jakieś formułki. Nie wia-domo skąd na pięciu rogach gwiazdy pojawiły się kolorowe świece, po środku powstała mała mgiełka. Zombi, jak to zombi, nie przejmując się niczym dalej gotowało. Gdy dziewczynka zakrzyknęła:
- I otom ja która powstała dla was, ożywiam cię! Twa dusza nie przepadła, twój umysł nie otępiał, niebieska powłoko rozkładają-cego się ciała, rozkazuję ci! Powstań na nowo!
Pot spłynął po jej policzku, mimo że siedziała cały czas na zie-mi, wydawało się, że wykonuje pracę do której potrzebuje ogromnej siły fizycznej. Jej mięśnie drgały z zmęczenia, w pomieszczeniu stało się biało. Jasność promieniowała od bordowej szmatki, która teraz przyjęła kolor białego złota.
- Genowefo, głupi uparty zmarlaku powróć do ciała, ty hipo-krytko. Jestem Nekromanką! Niech twa świadomość natychmiast po-wróci do ciała.
Nagle, z pentagramu wystrzeliła jasna, niebieskawa strzała i uderzyła prosto w zadek Elci. Wszystko zgasło i ucichło. Spokój trwał zaledwie chwilę, przerwał go przerażający krzyk, nie wiadomo czy rozpaczy czy też gniewu. A może obydwa te uczucia odczuwała Elcia, która właśnie dostała z powrotem swój umysł. Nie ma nic gorszego, niż powrót z spokojnych zaświatów do śmierdzącego, gnijącego ciała.
Elcia upadła na kolana szlochając. Ala odebrała to jako łzy szczęścia.
- Teraz jam jest twą panią, jam zwróciłam ci duszę, twą zagi-nioną świadomość, dlatego, w podzięce będziesz mi wierna i posłusz-na.
W całym zamku, o czym kobiety nie mogły wiedzieć, siadła elektryka. Jack razem z kilkoma podwładnymi pędzili po terytorium hrabiów aby znaleźć wyładowanie magnetyczne, któro mogło spowodować tą awa-rię. Od razu wiedzieli, że stoi za tym magia, ponieważ w posiadłości mieszkała kobieta potrafiąca odczytywać aury- była to bowiem matka Ali.
Elcia popatrzyła na dziewczynkę najgorszym wzrokiem na jaki było ją stać. Trzęsącymi się rękami uchwyciła kant kuchenki i powoli zaczęła podnosić swoje martwe ciało do pionu.
- Ty podła kurwo!
Dziewczyna wydawała się zszokowana. Czuła się dumna móc obdarzyć zombi ich duszą, była w końcu nekromantką- przynajmniej tak sama na siebie mówiła. A teraz stała wytrzeszczając oczy na Elcię, która była wściekła, ręce jej się trzęsły a z oczu płynęły łzy.
- Jak mogłaś mi to zrobić. Jak mogłaś mnie ożywić w tym gównie. To nawet trupem nie można nazwać. Coś ty podła wiedźm uczynił! Odwróć to, nie stój tak, cofnij to co zrobiłaś. Cofnij to!
- ja.. ja nie potrafię, nie da się. Nie rozumiem, teraz powinnaś należeć do mnie. Powinnaś wykonywać moje polecenia- zaczynała się opanowywać. Już obdarowywała zombi duszą, na polecenie hrabiny. Wtedy było inaczej, powstałe istoty odpowiadały na pytania hrabiny, były posłuszne i dalej tak jakby zamglone, nieświadome. To tak po prostu działało. Uspokoiła się już w pełni i wydała rozkaz.
-Wyprostuj się i przestań zrzędzić poczwaro przeze mnie stwo-rzona. Jam jest twą panią, jam cię stworzyła. Jesteś mym narzędziem które pomoże mi wydostać z tego przeklętego zamku moją matkę. Jest tu więziona, nie widziała za mego żywota świata zewnętrznego.
W oczach dziewczyny pojawiły się łzy. Lecz tylko na chwilę.
Poprzednia | Jesteś na stronie 3. | Następna |
1 2 3 4 5 6 7 8 |