Arhorn

1 2 3 4 5 6
Poprzednia Jesteś na stronie 5. Następna

Czterech jeźdźców podróżowało po mocno ubitej drodze. Spieszyli się. Arhorn zastanawiał się nad absurdalnością poczynań elfa. Wysłał go jako posłańca, mimo że Arhorn był ścigany przez bardzo wpływowego mieszkańca królestwa. Działanie co najmniej dziwne, żeby nie powiedzieć bezsensowne. Ale z drugiej strony... Mimo dużego wysiłku umysłowego Arhorn nie mógł wpaść na to jaka jest tego druga strona. Źle spał w nocy, a teraz bolała go głowa, przez co intensywne myślenie męczyło go. Dlatego starał się nie myśleć. Przyglądał się swoim towarzyszom. Pierwszy z nich - Kveian - w ogóle się nie odzywał, w skupieniu wpatrywał się w drogę, co jakiś czas rozglądając się wokół, jakby czegoś wypatrywał - robił wrażenie weterana. Z tego co się dowiedział, to kiedyś był on zwiadowcą. Można było uznać, że Ofer'rin dał mu bardzo dobrego elfa do pomocy. I zapewne człowiek by tak uznał, gdyby nie zauważył na pierwszym postoju, że Kveian mocna utyka na jedną nogę. Po dogłębniejszym przyjrzeniu się, Arhorn zauważył drewnianą protezę - jeden z jego towarzyszy był kaleką. Drugi z elfów był przeciwieństwem Kveiana - Efiel gadał dużo, otoczenie go wcale nie obchodziło. Po kilku rozmowach Arhorn dowiedział się dlaczego został wybrany na tą wyprawę. Kłócił się ze wszystkimi, nie chciał nikogo słuchać i absolutnie nie obchodziła go nauka, uważał, że wie wystarczająco dużo... Nie lubił także przemęczać się fizycznie, dlatego był kompletnym laikiem jeżeli chodzi o walkę. Słowem: nie przydawał się na nic innym, więc go wysłali tutaj. Przy okazji rozmów z nim Arhorn dowiedział się co nieco o trzecim elfie zwanym Keranim. Był bardzo młody i bardzo ambitny. Chciał być we wszystkim najlepszy, nie lubił nikogo, kto by go w czymś prześcigał. I tutaj właśnie był problem. Keranim był nie dość, że straszliwym pechowcem, to do tego nie potrafił opanować podstawowych dla elfa czynności, jak choćby strzelanie z łuku. Był w tym wypadku jakimś fenomenem. Nie potrafił się nauczyć prawie niczego, mimo że bardzo się starał. Szybko więc przestano się nim interesować, zlecając mu co bardziej hańbiące i nieważne misje. Teraz jechał wraz z Arhornem.
Mimo, że to wiązało się z bólem, człowiek zastanowił się nad swoim położeniem. Do tej pory myślał, że Ofer'rinowi naprawdę zależało nad tym co mówił. A tutaj dostaje taką wspaniałą drużynę. Coś się nie zgadzało. Jednak nie chciał uwierzyć, że jego przyjaciel-elf mógł być w zmowie z Ulfenem. Gdyby był to pojmałby go od razu. Chyba że... Chyba, że chciał przy okazji pozbyć się tych tutaj. Tej wspaniałej drużyny towarzyszącej Arhornowi. To już było bardziej możliwe, ale wciąż taka zmowa pomiędzy elfem, a Ulfenem... To nie pasowała Arhornowi, to zupełnie mu nie pasowało... Tak samo jak nie pasował jego dziwny sojusz z Ulfenem właśnie. Jeżeli tamten już raz się z sprzymierzył z wrogiem to czemu nie miałby tego zrobić z...

Chciał dokładniej się rozejrzeć. Ale drzewa zaczęły mu się zmywać w jedną, zieloną plamę, powieki powoli opadały. Przypomniał sobie, że w nocy nie mógł spać, teraz nie mógł oprzeć się sennym marzeniom, przetarł knykciami oczy. Nie pomogło. Zachwiał się w siodle.
Podtrzymał go Kveian.

- Stójcie. - Powiedział do elf reszty drużyny. - Coś wyczuwam...

Efiel mruknął coś pod nosem, jednak się zatrzymał. Spojrzał na kalekę i powiedział z pogardą.

- To ty jeszcze coś w ogóle czujesz dziadku? - Po czym zaśmiał się ze swego żartu. Kveian nie skomentował. Dopiero gdy młody elf chciał ruszyć dalej powtórzył.

- Stój.

- Nie będziesz mi rozkazywać staruchu, mam zawieźć tego człowieka i tyle zamierzam zrobić. I to jak najszybciej. - Odwrócony plecami rzucił jeszcze. - Jedziecie?

- Nie. - Odparł Kveian. - A ty masz stać.

- Wypchaj się.

Rozbudzony kłótnią Arhorn przysłuchiwał się temu z coraz bardziej rosnącym zdumieniem. Dotąd nie znał elfów z tej strony - myślał, że są one nienagannie wychowane, opanowane. Odnoszą się z szacunkiem do starszych. A tu nagle przedstawił się przed nim taki obraz. Choć może tylko jego drużyna była wyjątkowa. Wyjątkowo inna.

Z zamyślenia wyrwał go świst strzały. Kveian stał z opuszczonym łukiem. Efiel wpatrywał się w niego z przerażeniem. Na drzewie przed nim znajdowała się wbita strzała. Arhorn prześledził wzrokiem przypuszczalną trajektorię lotu. Musiała przelecieć tuż obok głowy Efiela.

- Zatrzymałeś się. - Stwierdził z uśmiechem stary elf. - To dobrze.

- Chyba zwariował. - Powiedział Efiel do Keranima szukając w nim sojusznika. Ten nawet na niego nie spojrzał. Efiel zbliżył się do Kveiana i powiedział mu co o nim sądzi. Łucznik tylko spojrzał na swoją broń. Szydzący z niego elf natychmiast umilkł. Niepewnie spytał.

- Więc dlaczego mieliśmy się zatrzymać?

- Coś wyczuwam...

- To ty... - Zreflektował się. Kuternoga wciąż trzymał w ręku łuk i mógł go bardzo szybko wykorzystać. A poza tym już raz dzisiaj to mówił. - Co takiego wyczuwasz?

- Niebezpieczeństwo. Blisko.

Arhorn rozejrzał się z niepokojem. Rady starych zwiadowców najczęściej się sprawdzały. A on mimo wszystko zamierzał dotrzeć do celu swojej wyprawy.

Jak można było się domyślić coś się pojawiło. Dokładniej mówiąc pojawił się ktoś. A tego "ktoś" było około dwudziestu. W rękach mieli widły i inne narzędzia rolniczego użytku. Oczywiście rzucili się na drużynę Arhorna. Chciałoby się powiedzieć, że zrobili to z pieśnią na ustach, jednak ryku jaki wydobywał się podczas tego zajęcia, nie można było nazwać śpiewem.
Kveian trzeźwo ocenił sytuację. Przegrali - tamtych było zdecydowanie zbyt wielu.
Ale nie przeszkadzało to staremu zwiadowcy napiąć cięciwę. Wypuścił pierwszą strzałę, napastnik upadł. Potem poleciała druga, trzecia i czwarta strzała, aź wreszcie chłopi dorwali łucznika. Ściągnęli go z konia. Zadźgali, Arhorn tego nie widział - był zajęty walką ze swoimi przeciwnikami. Ci jednak nie kwapili się zbytnio by zadawać ciosy, tak jakby nie chcieli go skrzywdzić. Whiteguy to wykorzystał i zabił dwóch, potem go schwytali. Leżąc zauważył jeszcze jak Efiel poderwał konia do galopu i zaczął uciekać. Jeden z chłopów od niechcenia strzelił za nim z łuku. Nie liczył na wiele. O dziwo, trafił! Co prawda w konia, ale trafił. Reszta napastników bez problemu dogoniła elfa. Spotkał go taki sam los jak Keranima, który to leżał obok Arhorna, a z pokaźnej dziury w głowie obficie leciała krew, tworząc czerwoną kałużę. Arhorn odwrócił się od tego widoku i zwymiotował. I tak oto szlag trafił jego drużynę, zresztą niezbyt dobrą.
Ktoś uderzył go w tył głowy...

* * *

Obudził się w ciemnym pomieszczeniu. Głowa bolała go cholernie. "Gorzej jak kac" pomyślał. Nic nie widział. Było ciemno. Do jego uszu dotarł jakiś szum. Podczołgał się w tamtym kierunku. Okazało się, że w jego, jak już się domyślił, więzieniu znajduje się malutki strumyk. Było to co najmniej dziwne. Tak jakby więźniowie mogli tutaj wytrzymać dłuższy czas bez opieki nadzorców. Albo... Arhorn wolał nie myśleć o tym, nie lubił tortur.
Ponieważ był straszliwie spragniony, napił się wody ze strumyka. Była zimna i orzeźwiająca.
Usłyszał jakiś odgłos na lewo od siebie. Jakby ktoś przekręcał klucz w zamku.

Światło bijące od drzwi oślepiło go. Zbliżyło się do niego parę osób, zmusił się by otworzyć oczy. Stały przed nim trzy postaci, z czego jedna trzymała pochodnię. Właśnie ta osoba się odezwała.

- Czy wygląda ci on na jakiegoś szlachcica?

- Tak. - Odparł zdecydowanie ktoś stojący z tyłu, którego do tej pory nie zauważył Arhorn.

- A skąd ta twoja pewność, co? - Powątpiewał ten z pochodnią.

- Wystarczy spojrzeć na to jaki miał orszak. Rzadko zdarza się by człowieka eskortowały elfy.

- Co to niby był za orszak!? Łatwo go...

- Cicho! - Prawie krzyknął stojący w cieniu. Po czym dodał. - Wystarczy.

Wyszedł z cienia i przyjrzał się dokładniej Arhornowi, leżący na ziemi odwdzięczył mu się tym samym. Po stroju można było wziąć go za kupca. Tak też Whiteguy nazwał go w duchu. Był chudy, jednak twarz skrywał pod kapturem.
Teraz Kupiec zwrócił się do wciąż mrużącego oczy młodzieńca.

- Jak się nazywasz?

Już chciał powiedzieć "Arhorn" - z przyzwyczajenia. Jednak przypomniał sobie co kazał mówić mu Ofer'rin. Wciąż jeszcze mu wierzył. Częściowo.

- Remey. - Wycedził przez zęby. Postanowił zgrywać jakąś ważną osobę.

- Z jakiego rodu?

Arhorn zaczął panicznie przypominać znane sobie rody. Nie potrafił wybrać żadnego, a stojące przed nim postaci zaczęły się niecierpliwić.

- Jaki ród? - Powtórzył Kupiec, równocześnie podnosząc w górę rękę z pejczem.

Arhorn przestraszył się jeszcze bardziej, nie chciał zostać poobijany w jakimś nieznanym miejscu, przez jakichś nieznanych ludzi. Skłamał. Powiedział pierwszy ród, jaki przyszedł mu do głowy...

- Z królewskiego.

Otaczający go ludzie niemo się w niego wpatrywali, to stwierdzenie wywarło na nich duże wrażenie. Arhorn uśmiechnął się w duchu: teraz na pewno nie odważą się go skrzywdzić, konsekwencje były by zbyt wielkie. Jednak szybko mina mu zrzedła. Uświadomił sobie po co oni go schwytali. Po okup. A gorzej będzie jak się dowiedzą, że skłamał... Cicho zaklął. Teraz już jednak było za późno.

Tymczasem czterej mężczyźni wyszli z lochu. Arhorn nie usłyszał ich krótkiej rozmowy.

- Nic nie może mu się stać, za kogoś takiego dostaniemy dużo złota...

- Stryczek. - Kwaśno zauważył ten, który niósł pochodnię.

- Zamknij się, jak to dobrze rozegramy...

- Nie uda się. - powiedział facet od pochodni, już coraz mocniej rozhisteryzowany. - Zabiją nas, zabiją!

- Zamknij się! Teraz masz mu dać dużo jedzenia, wiesz, że musimy wyjechać. Zbliża się wojna, a jeżeli wszystko pójdzie dobrze, to będziemy mogli go sprzedać tym, którzy nastaną po tej władzy... Na pewno dobrze nam zapłacą za kogoś z rodziny królewskiej. Teraz musimy jechać, potem tutaj wrócimy - za dwa tygodnie, jak wszystko się już skończy. Teraz daj mu żarcia, tyle by starczyło. Musisz jechać z nami, każdy jest ważny...

- Ale czy to dobry pomysł zostawiać samego więźnia, a jak ucieknie...?

- Nie ucieknie, nie ma szans uciec.

- A jak go znajdą?

- Idioto, kto by szukał kogoś w opuszczonym wiatraku, w którym nikogo nie ma? Kto by w ogóle tutaj kogoś więził?

- My.

- No właśnie. - Uśmiechnął się Kupiec. - Poza tym, ten wiatrak jest z dala od ważnych traktów, ba! Nawet małe ścieżyny tędy nie przechodzą. Prawie nikt tutaj nie przybywa.

* * *

Po dwóch godzinach drzwi do celi Arhorna otworzyły się i ktoś wniósł do środka pokaźnych rozmiarów pakunek.


Poprzednia Jesteś na stronie 5. Następna
1 2 3 4 5 6