Karbanasa Magnora

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13
Poprzednia Jesteś na stronie 5. Następna

ROZDZIAŁ PIĄTY

w którym Zło tryumfuje

W południe dnia następnego, kiedy nasi zmęczeni długą bezsennością bohaterowie jeszcze spali, przed rezydencją burmistrza zjawiło się... Zło.

Zło, które stanęło właśnie przed Strażnikiem było paskudne, wredne i w ogóle tak złowrogie, że bardziej być nie może...
- Nie przesadzajmy - z nieszczerą skromnością powiedział poborca podatkowy, spoglądając gdzieś hen, w niebo, jakby spodziewając się tam ujrzeć narratora...

- Przepraszam... nie zrozumiałem. W czym przesadzam? - Strażnik pytająco spojrzał na poborcę.

- Nic, nic... - poborca odwrócił głowę w jego stronę. - Mówiłem do siebie.

- Aha...

- Roderick w domu?

- Tak, ale burmistrz jest bardzo zajęty... Nie można mu teraz przeszkadzać.

Poborca sięgnął do kieszeni, chcąc wyciągnąć polecające pismo.
- Wiem, wiem... Na pewno ma waszmość ważną sprawę, ale choćby przybył tu ktoś z polecenia samego księcia, to dostanie audiencję najprędzej późnym popołudniem. Proszę przyjść za kilka godzin.

Poborca mimo to wyciągnął pismo i przystawił je pod sam nos Strażnikowi. Ten lekko się speszył, zamyślił na chwilę, a następnie rzekł usłużnym tonem:
- Tak. Oczywiście, panie poborco... Ktoś, kto rzeczywiście ma przy sobie pismo z książęcym glejtem nie musi czekać do popołudnia. Proszę za mną.

Strażnik chciał, by poborca zaczekał w poczekalni, aż zamelduje jego przyjście gospodarzowi, ale książęcy urzędnik koniecznie pragnął zaskoczyć burmistrza.
- To będzie dla niego wielka niespodzianka - rzekł, uśmiechając się chytrze i ruszył w pokoje razem ze Strażnikiem.

Ktoś jednak musiał uprzedzić Rodericka, bo zanim dotarli do głównych sal rezydencji, ten już szybkim krokiem zmierzał im na spotkanie. Opasły jak, nie przymierzając, dorodny świniak, wylewał na
przybysza wiadra wazeliny:
- Witam, witam w moich skromnych progach! Nie myślałem, że książę

wyśle w tej sprawie samego Conrada de Saville! Naprawdę...
- Prawda zaraz wyjdzie na wierzch, jak przypuszczam - przerwał zimno poborca - Chciałbym zobaczyć słynną salę balową.

Burmistrz zbladł.
- Słynną?

- Jutro, jak przypuszczam, będzie się dużo o niej mówić.

Roderick stał się bielszy niż wystraszony niedźwiedź polarny.
- Ależ... sala jest w remoncie... chodźmy do mojego pokoju, tam omówimy sprawę - zbliżył się do Conrada i chciał z nim szybko ruszać w proponowanym przez siebie kierunku.

- Chcę zobaczyć główną salę balową, a moja wola, jest wolą księcia. Prowadźcie mnie do niej. W tej chwili. - głos Conrada nie dopuszczał sprzeciwu.

Zrezygnowany burmistrz odesłał Strażnika i sam skierował się z poborcą do wybranej przez niego sali. Szedł powoli, z pochyloną głową, skupioną na gorączkowych rozmyślaniach. Kiedy otworzyły się drzwi do środka sali, oczom poborcy przedstawił się widok, którego się spodziewał.

Służący, uwijający się między stołami i próbujący gorączkowo sprzątnąć jak najwięcej śladów wczorajszej uczty, stanęli nagle bez ruchu i wpatrzyli się ze strachem w Conrada. Jeden, dźwigający na plecach nagą dziewczynę, puścił ją, tak, że z głuchym plaśnięciem spadła na podłogę.

Sala pełna była nagich dziewcząt, leżących na stołach, krzesłach, czy podłodze. Pełna była także resztek jedzenia, napojów i odurzającego zapachu, który spowodował, że poborcy zakręciło się w głowie. Zaraz jednak się opanował.
- Wiedziałem.

Burmistrz dał znak ręką. Nagle, nie wiadomo skąd, wyskoczyło paru Strażników z mieczami. Rzucili się na Conrada i uderzyli ze wszystkich stron serią cięć. Podłoga spłynęła krwią... Znaczy, powinna spłynąć, bo jakimś cudem Conradowi nic się nie stało, a miecze odskakiwały od niego jak od magicznej bariery.
- Pewnie dlatego, że jestem otoczony magiczną barierą - uśmiechnął się poborca.

Roderick był zbyt zaskoczony, by zapytać do kogo Conrad kieruje te słowa.
- Wiedziałem - powtórzył poborca - że zobaczę to, co zobaczyłem, ale nie myślałem, że będziesz na tyle głupi, żeby próbować mnie zabić...

Burmistrz nie był zdolny wydusić z siebie słowa.
- Na podatki pieniędzy nie ma... ale na dziewczynki się znajdzie. Znajdą się też pieniądze na ziółka. Te leżące na stołach kurtyzany chyba nie są w pełni świadome tego, co robiły wczoraj? Mocne, mocne ziółka...

- Jestem wdowcem. Chyba mam prawo do rozrywki.

- Nie moja sprawa czy masz, czy nie masz... Moja sprawa, że na twoje rozrywki idzie połowa rocznego dochodu miasta i nie wysyłasz podatków do stolicy. Zresztą, jak przypuszczam, sam pozbyłeś się natrętnej żonki, co? Stary rozpustniku.

- Jak możesz snuć takie przypuszczenia?! To kłamstwo, pomówienie! To obraza!!!

- Nie pytałem cię o zdanie. To było pytanie retoryczne.

Burmistrz momentalnie zmienił ton głosu.
- Porozmawiajmy na osobności. Może da się wyjść jakoś z tej niezręcznej sytuacji - zaproponował pojednawczo.

- Szczerze wątpię - odrzekł poborca.

Mimo to, burmistrz przeszedł z nim do innego pokoju, zamknął drzwi i zaczął licytację:
- Milion kup złociszy.

- Jesteś winny skarbcowi królewskiemu pięć milionów kup.

- Milion dla ciebie.

- To próba przekupstwa urzędnika książęcego.

- Nie mam więcej niż ci zaproponowałem.

- Jestem urzędnikiem książęcym, nie przyjmuje łapówek. Będę musiał o twojej propozycji wspomnieć w raporcie.

- W takim razie dam ci swoją córkę - zanim Conrad zdążył odmówić, burmistrz klasnął w dłonie, a do pokoju weszła służąca.

- Przyprowadzić mi Pamelię, ale już!

Po krótkim czasie do środka weszła dziewczyna, lat około siedemnastu, o czarnych oczach, kruczych włosach oraz smukłej sylwetce, przy jednoczesnych krągłych i pełnych kształtach w odpowiednich miejscach tejże sylwetki. Okręciła się zgrabnie wokół Conrada i śmiało spojrzała mu w oczy. Naprawdę śmiało...
- Prędzej uwierzę, że woda w rzekach płynie pod prąd, niż że to jest twoja córka.

- A co za różnica? Bierzesz ją czy nie?

- Nie wypożyczyłeś jej z przybytku Ojany?

- Nie. Ta jest moja.

- Handel niewolnikami jest w naszym księstwie zakazany. Będę musiał dopisać jeszcze jeden punkt do raportu.

- Cholera! Nie bądź taki obowiązkowy... Poprzedni poborcy nie byli tak wymagający! Napisz, że nie zauważyłeś żadnych nadużyć, a dam ci wszystko, czego zechcesz!

- Nie, dziękuję.

- Przyprowadzić Wiolettę!

Do pokoju weszła pulchna dziewczynka, lat jedenastu, z zaplecionym warkoczem z czerwoną kokardą. Z obawą spojrzała na poborcę. Minę miała skwaszoną, pewnie oderwano ją od zabawy.
- Teraz masz moją prawdziwą córkę. Lepiej ci?

- Nie chcę żadnych córek, kurtyzan, ani złota. Moja pensja mi wystarczy.

- Pomyśl... Co moja Wioletta zrobi, jeśli zabraknie jej ojca? Matki już nie ma... - Roderick milczał przez chwilę, po czym ciągnął dalej - Zostanie sierotą. Sama na świecie. Skazując mnie, skażesz i ją.

- Przykro mi.

- Przykro ci?! Tylko tyle?

- Tak, tylko tyle. Nie jestem po to, żeby sądzić. Jestem po to, by spisać raport.

- Jesteś jak Zło wcielone! Szatanie... wiesz przecież, że tym raportem skazujesz mnie na śmierć.

Dziewczynka zaczęła płakać.
- Przestanę urządzać orgie... Spłacę księciu długi. Miej litość.

- Powtórzysz to przed sądem.

- Jeśli się w ogóle odbędzie.

- Dość tej bezsensownej gadki. Wyproś stąd dziewczynę. Muszę ci włożyć łańcuszek.

Dziewczynka opuściła pokój szlochając, a Conrad nałożył burmistrzowi łańcuszek ze smokiem. Roderick nie mógł go zdjąć, bo wtedy magia zawarta w łańcuszku zabiłaby go. Nosząc zaś ten artefakt, widoczny był dla książęcych magów. Nie mógł uciec. Miał do wyboru: czekać na proces i prawie pewną śmierć, albo przyspieszyć ją.

Na odchodne Conrad pokazał burmistrzowi wiadomość z sakwy Geniusza, w której kupiec Arim ostrzegał przed jego nadejściem Rodericka. O tym też zamierzał wspomnieć w raporcie.

Conrad de Saville opuścił miasto Taneb w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku. Wioletta płakała. Roderick rozmyślał jak można z tego jeszcze wybrnąć i przeklinał w myślach nieudaczników, którym nie udało się w porę donieść wiadomości od Arima. Kurtyzany powoli dochodziły do siebie po nocnej uczcie zmysłów. Miasto jeszcze nie wiedziało, że dni burmistrza są policzone. Życie toczyło się dalej.


Poprzednia Jesteś na stronie 5. Następna
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13