Łatwa robota
1 2 3 4 5 6 | ||
Poprzednia | Jesteś na stronie 2. | Następna |
Szedł cicho, trzymając jedną dłoń przy murze. Nie spieszył się, wszak na osiągnięcie celu miał jeszcze kilka nocnych godzin. Po dotychczasowych wydarzeniach zorientował się, że zadanie będzie trudniejsze nawet od tego, czego się spodziewał. Nie raz wcześniej bywało ciężko i teraz zanosiło się, że również tak będzie. Przeważnie cieszył się z wyzwania jakie go czekało, ale tym razem wolał mieć zadanie jak najszybciej za sobą. Starając się odpędzić złe przeczucie powoli posuwał się naprzód, badając dłonią mur i rozglądając się dookoła. Wiedział iż, pomimo, że dla zwykłego człowieka światło księżyca tłumione chmurami byłoby niewystarczające, da sobie radę. Nie rozróżniał co prawda wielu szczegółów, lecz były one nieważne. Liczyło się jedynie to, że mógł na czas dostrzec wartownika, lub inną postać kręcącą się w okolicy.
Zatrzymał się przy narożniku budynku, przykucnął i dopiero wtedy powoli się wychylił. W odległości kilkunastu metrów dostrzegł kolejną postać stojącą bokiem do niego. Tym razem, nauczony przejściami z poprzednim wartownikiem, nie próbował trucizny. Sięgnął do tyłu, za pas i wyciągnął mocno zwinięty drut. Dwoma sprawnymi ruchami rozciągnął go na palikach umieszczonych na obu końcach. W powietrzu rozległ się lekki brzęk naprężanego metalu. Stanął tak, aby nie mógł być zauważony, ale by nadal mógł obserwować strażnika i czekał. Przestał w ten sposób ponad kwadrans, a przez ten czas sylwetka wartownika nawet nie drgnęła.
"Cholera!"- pomyślał z irytacją.
Wszystko wskazywało na to, że tym sposobem nic nie zdziała, przynajmniej jeżeli chce wszystko zrobić jeszcze przed brzaskiem. Chwycił oba paliki lewą dłonią, a prawą sięgnął do sakiewki. Cisnął miedziakiem tak daleko jak tylko zdołał. Moneta poleciała wysokim łukiem i z brzękiem opadła koło dziesięciu metrów przed strażnikiem, który odwrócił się w tym kierunku. Przez moment wydawało się, że pozostanie na wyznaczonym miejscu, lecz po chwili wahania ruszył do przodu. Kiedy zbliżał się do monety Cesar zaczął biec. Jego stopy ustawiane były jedna za drugą bez wydawania najmniejszego dźwięku. W myślach prosił, aby znajdujący się przed nim przeciwnik nie wyczuł jego zbliżania się. Wartownik zatrzymał się przy monecie i pochylił się by ją podnieść. W tym czasie Cesar pokonywał już ostatnie trzy metry rozwijając ponownie garotę. Licząc na element zaskoczenia nie starał się zachowywać ostrożności. Szerokim zamachem zarzucił pętlę na szyję przeciwnika. Jednak ten chwilę wcześniej odwrócił się w kierunku nacierającego, a spod czarnego płaszcza wyskoczyła dłoń dzierżąca miecz. Na szczęście nie było to cięcie, ale i tak jedynie gwałtownemu skrętowi ciała Cesar zawdzięczał fakt iż nie został przebity. Zanim strażnik zdołał cokolwiek uczynić garota zacisnęła się na jego szyi, a impet hamowanego biegu mocno nim szarpnął i wytrącił z równowagi. Dało się również słyszeć ciche chrupnięcie łamanego karku, a chwilę później ciężkie stuknięcie o kamienie bruku. Cesar stał nad ciałem, mięśnie rąk jeszcze lekko mu drżały od wysiłku jaki w nie włożył, ale oddech miał już wyrównany. Znów rozglądał się wokół, lecz jeśli nawet ktoś był w pobliżu, to musiał się zaczaić w ciemnym kącie. Nadal uważnie zwracając uwagę na otoczenie, pochylił się i z lewej dłoni bezgłowego ciała wyjął swoją monetę.
"- Czas się rozliczyć"- uśmiechnął się do siebie lustrując jednocześnie ścianę budynku.
Na piętrze dostrzegł kilka ciemnych plam okien. Podszedł do budowli i zaczął uważnie badać jej ozdoby. W płaskorzeźbach pokrywających świątynię znalazł sporo punktów oparcia przydatnych do wspinaczki. Złapał kilka głębszych oddechów i powoli zaczął się podciągać do góry. Po sześciu minutach chwycił okienny parapet i wśliznął się do środka. Kilka chwil potrzebował na dostosowanie się do panujących tu ciemności. Pomogło mu słabe światło dobiegające gdzieś z głębi sali. Już pierwszy rzut oka pozwolił ocenić rodzaj pomieszczenia; półki uginające się od ksiąg i pergaminów nie pozostawiały wątpliwości, że jest to świątynna biblioteka. W kierunku Cesara zbliżał się mnich niosący kaganek i opasłą księgę. Migotliwy płomień rzucał naokoło cienie, a ich ruch przypominał falowanie wody. Cesar przyczaił się za jednym z regałów i czekał aż mnich zbliży się do niego. Kiedy mężczyzna minął jego miejsce ukrycia doskoczył do niego od tyłu. Lewą ręką chwycił za usta dusząc jęk zaskoczenia, jednocześnie trzymanym sztyletem uderzył w skroń. Poczuł jak ciało mnicha wiotczeje pod wpływem ciosu rękojeścią broni. Lecz nie przewidział jednego: z ręki mnicha wysunął się kaganek i z brzękiem upadł na posadzkę, a płonący olej rozbryznął naokoło ognisty deszczem. Jednym ruchem Cesar zerwał z siebie płaszcz, na którym wykwitło parę czerwonych plamek. Ugasił go składając w pół i przydusił nim ogień, którym zajęły się spodnie. W tym czasie krople oleju, które opadły na regały w szybkim tempie pokryły je ognistym kożuchem. Przez kilka sekund przyglądał się jak płomienie błyskawicznie trawiły wyschnięte przez dziesięciolecia karty ksiąg i zwoje pergaminów. Nie zamierzał ich ratować, tak samo jak mnicha, którego habit pokryty był już w całości ogniem. Zresztą i tak szanse na ugaszenie szalejącego żywiołu były z każdą chwilą coraz mniejsze.
Zasłonił twarz rękami i skoczył pomiędzy regały. Wybrał drogę na prawo, gdzie ogień nie zdążył jeszcze dotrzeć. Gdy mijał płonący odcinek uderzył go gorąc falującego żarem powierza. Nie zdołał się zatrzymać przed jednym z regałów i z hukiem na niego wpadł. Posypały się grube woluminy, z czego jeden z okutymi rogami uderzył go boleśnie w ramię. Cesar zaklął pod nosem i rzucił się ponownie w przód. Jeszcze cztery rzędy zawalonych księgami półek i poprzez gęstniejący coraz bardziej dym zauważył drzwi. Lekko uchylone, dębowe drzwi, które na całej wysokości nabijane były zaśniedziałymi od starości ćwiekami. Popychając je wyskoczył na korytarz. Po prawej stronie usłyszał oddalający się tupot nóg oraz krzyk:
- Pożar!! Pożar!! Biblioteka płonie!!! Budźcie brata Edvinga!!!
Odgłos kroków w szybkim tempie cichł w głębi korytarza. Cesar bez wahania ruszył w przeciwnym kierunku. W końcu nie miał czego szukać w części zamieszkałej przez mnichów. Idąc rozcierał ramię, które bolało po niefortunnym zderzeniu z regałem. Mijał kolejne drzwi, zza których nie padała światło. Jedynym jego źródłem były nieduże kaganki zawieszone na wysokości dwu i pół metra. Dawały one mroczne i chybotliwe światło, które rzucało na ściany długie, falujące cienie. Korytarz nie był udekorowany malowidłami, ani też żadnymi innymi ozdobami. Szary kamień był nagi i gładki, jak gdyby od wielu stuleci przeleżał w tym miejscu. Cesar gratulował sobie w duchu zakupu nowych butów, których podeszwy podbite były miękką, delikatną skórą, inaczej każdy krok odbijałby się echem w nagim korytarzu i słychać by go było daleko stąd.
"- Tak jak tego, który idzie przede mną"- pomyślał z rozbawieniem.
Natychmiast jednak dotarło do niego znaczenie kroków słyszanych z przodu. Ktoś dość szybko szedł w jego kierunku i za chwilę miał wyjść na niego zza zakrętu korytarza. Wskoczył więc w niszę najbliższych drzwi i lekko je pociągnął. Otworzyły się bezgłośnie. W ostatniej chwili zdążył jeszcze wsunąć się do środka i schować za rogiem. Nie było już czasu na zamykanie drzwi, bowiem odgłos kroków dochodził już prawie spod nich. Tak jak się tego obawiał ktoś zatrzymał się przy drzwiach...
Poprzednia | Jesteś na stronie 2. | Następna |
1 2 3 4 5 6 |