Nieudacznicy
1 2 3 4 5 6 7 | ||
Poprzednia | Jesteś na stronie 2. | Następna |
ROZDZIAŁ (słownie) DRUGI
POWRÓT BARDA
No, teraz się uda... Złodziej wyciągnął z plecaka zwiniętą grubą linę zakończoną hakiem. Teraz musi się udać...
Od spotkania z obdartusem był w dobrym nastroju. Obdartus bowiem okazał się bardem. Przedstawił się jako bard Złote Piórko - sługa poezji i pan serc niewieścich. Mówił długo i barwnie o swojej sławie i bogactwie, o służbie na wielu królewskich dworach i o znajomościach wśród znaczących ludzi. Chciał odwdzięczyć się za ratunek sporą ilością gotówki, którą obiecał dostarczyć nazajutrz, jednak złodziej poprosił o co innego...
Hak zaczepił się o krawędź dachu. Złodziej zaczął się wspinać...
Prawdziwy ze mnie szczęściarz, pomyślał złodziej. Uratować tak ważną osobę od pobicia, a może i od śmierci... A ja myślałem, że to jakiś obwieś! Nawet go nie okradłem, bo w kieszeni miał tylko jednego złocisza...
Tym razem wszystko idzie wspaniale. Kiedy okradnę Hamasa będę miał dość pieniędzy by opłacić pokój Pod Złotym Smokiem i spokojnie poczekam na Złote Piórko... Tylko co robi ten nóż przecinający moją linę???!!!
*
- Co wy wiecie o sztuce?! - krzyknął bard w objęciach dwóch dryblasów, którzy
wynosili go przed próg karczmy.
- O sztuce nic... Ale mamy doświadczenie w wykopywaniu nieproszonych gości, he, he. - odpowiedział jeden z nich po czym z rozmachem kopnął barda w tę część ciała "gdzie plecy tracą swą szlachetność", tak że ten upadł na ziemię.
Cholera, co ja teraz zrobię? Chyba pójdę żebrać, pomyślał bard i z rozmachem kopnął kamyczek stojący na jego drodze. Z rozmachem i złością.
Chodził długo bez celu po mieście, aż w końcu trafił na jarmark. Miał przy sobie parę złociszy, które ktoś z litości dał mu zanim wyrzucono go z karczmy, w której nie podobała się jego muzyka. Zanim zdążył coś za nie kupić usłyszał rozmowę, po której odechciało mu się jeść. Rozmawiało dwóch kupców.
- Kiedy zamierzasz kupić dom w centrum miasta, drogi Hamasie? - zapytał jeden z nich drugiego.
- Nie wiem... najpierw chcę sprzedać stary - odpowiedział kupiec nazwany Hamasem.
- Nie boisz się, że cię okradną? Nowobogacki mieszkający w niestrzeżonej dzielnicy to łakomy kąsek dla Gildii Złodziei.
- O to najmniej się martwię. Oddałem im pewną... przysługę i mam święty spokój. Tak jak ty... - obaj kupcy uśmiechnęli się szelmowsko.
- Są jeszcze złodzieje kradnący na własną rękę - ciągnął pierwszy kupiec.
- Nie wiem dlaczego tak bardzo się martwisz o moje dobra, ale wiedz, że i przed tym się zabezpieczyłem. Wczoraj w nocy jeden ze służących usłyszał hałas i podobno widział jak jakiś facet wygrzebywał się z tej kupy łajna, co to mój sąsiad mi pod domem jak na złość wysypał, za co groziłem mu już zresztą podaniem do sądu. Może był to tylko pijak, ale mógł też spaść na nią, próbując wskoczyć na mój dach. Chociaż w to wątpię, bo o tym że kosztowności trzymam na poddaszu nikt z wyjątkiem kilku zaufanych osób i ciebie nie wie. Na wszelki wypadek wynająłem Braci Strach do ochrony domu.
Bard doznał iluminacji (czyli olśnienia). Wczoraj w nocy ktoś wpadł do gówna koło domu tego kupca, być może próbując go okraść, pomyślał. Wczoraj w nocy ktoś uratował mi życie (przynajmniej tak twierdzi, ja nic nie pamiętam), a w jego domu czuć było łajno. Kiedy zaś pytałem go o jego tożsamość, nie chciał nic powiedzieć. Nie chciał też pieniędzy, których i tak nie mam. Wierząc w to, co mu powiedziałem, chciał bym załatwił mu pracę. Zastanawiające. Czyżby był złodziejem, który kradnie z potrzeby? Czyżby nie umiał znaleźć pracy, jak ja? Muszę mu pomóc. Pójdę go ostrzec.
Zanim bard znalazł karczmę, w której mieszkał złodziej, był już wieczór. Złodzieja nie zastał. Dowiedział się od karczmarza, gdzie mieszka Hamas i ruszył w tę stronę.
*
Złodziej wspinał się w górę najszybciej jak potrafił, ale wiedział już, że nie zdąży. Wiedział też, że im wyżej uda mu się wspiąć, z tym większej wysokości spadnie. Mimo to nie schodził, ale piął się w górę. W końcu nawet gdyby spadł nie byłby to jego pierwszy upadek...
Nóż przeciął linę.
Znów miał szczęście. Jeśli można nazwać szczęściem wylądowanie na kupie odchodów. Długo się nie cieszył, bo z cienia wypadł strażnik.
- Poczuj gniew Braci Strach!!! - ryknął i kopnął złodzieja z rozmachem prosto w żołądek. Złodziej zwalił się na bruk. Brat Strach związał go i posadził pod ścianą. Drugi z braci zszedł z dachu.
- Co z nim zrobimy? - zapytał pierwszy.
- Zawołam kogoś ze służby. Niech go wsadzą do piwnicy. Rano Hamas zadecyduje, co z nim zrobić.
Brat Strach wszedł do domu Hamasa. Drugi z braci pilnował złodzieja.
- Nie miej żalu bracie. Taka robota - powiedział pilnujący złodzieja Brat Strach ściskając mocniej więzy. - Sam kiedyś byłem złodziejem i pewnie byłbym nim nadal, gdybym nie dostał roboty ochroniarza.
Złodziej patrzył w ziemię. Czekał na cud, na szansę ucieczki, choć na razie nie zanosiło się na nic, co mogłoby go uratować.
*
Po jakichś dziesięciu minutach do uszu złodzieja doleciał dziwny dźwięk. Ktoś grał na lutni. Przed złodziejem i Bratem Strach stanął człowiek.
- Mistrz Złote Piórko, do usług. Może coś zagrać? A może się napijemy? Tak się składa, że mam ze sobą trochę piwa - to mówiąc wyciągnął antałek i podał go Strachowi.
- Nie mogę, jestem na służbie - zaprotestował Brat Strach, zezując na antałek. - Ale zagrać coś możesz, tylko nie za głośno, bo ludzie śpią.
Bard wyciągnął lutnię i zaczął grać, od czasu do czasu pociągając z antałka.
Po pewnym czasie w popijaniu z antałka towarzyszyło mu już obu Braci Strach (drugi przyszedł po złodzieja, ale jak usiadł na chwilę by napić się piwa, tak został zapominając o związanym).
*
- Nie miej żalu bracie. Taka robota - rzucił przez ramię złodziej wspinając się na dach.
Bracia Strach, do których doszedł już fakt, że ktoś ich związał, szamotali się w więzach i próbowali wołać służbę, ale byli zakneblowani chustkami do nosa barda. Złote Piórko stał na dole i przyglądał się wspinaczce złodzieja.
Na dachu złodziej wyciągnął z plecaka małą siekierkę i porąbał drewnianą klapę, która broniła dostępu na poddasze. Przez powstały otwór wszedł do środka. Na poddaszu panowała ciemność, mącona tylko promieniami księżyca, które wdarły się tu przez dziurę w klapie. Wszędzie pełno było kurzu i pajęczyn, ale złodziej nie zniechęcał się tym. Wyciągnął z plecaka latarnię i zapalił ją. Teraz widział prawie cały stryszek. Jedno z miejsc było znacznie mniej zakurzone i zapajęczone. Leżały tam trzy skrzynie. Niewiele myśląc, złodziej podniósł wieko pierwszej z nich. Były tam pieniądze. Dziesiątki tysięcy złociszy. W drugiej znajdowały się drogocenne klejnoty, a w trzeciej jakieś dokumenty. Złodziej zostawił dokumenty nietknięte, wybrał kilka najmniejszych klejnotów i uszczuplił skrzynię z pieniędzmi o tysiąc złociszy. Mógł zabrać o wiele, wiele więcej. Ale nie zrobił tego.
Zamyślił się. Na dworze czeka bard, pomyślał. Bogaty bard. Jednak Złote Piórko nie odwrócił się ode mnie - złodzieja. I nie tylko mi pomógł uwalniając z więzów, ale zachęcił bym szybko uwinął się z tym, co miałem zamiar zrobić. Dlaczego znany bard pomaga złodziejowi? Czy jest tym za kogo się podaje? Złodziej miał zamiar usłyszeć odpowiedzi na te pytania, gdy tylko razem z bardem oddalą się od domu Hamasa.
*
- Stokrotne dzięki za ratunek, bardzie - powiedział złodziej, kiedy znaleźli się w bezpiecznej odległości od miejsca kradzieży. - Odwdzięczyłeś mi się wspaniale. Jesteśmy kwita. Uwalniam cię od wcześniejszego zobowiązania.
- Nikt ze służby nie wszczął alarmu, ale widzieli nas Bracia Strach, których zostawiliśmy skrępowanych przy domu Hamasa. Co w związku z tym zamierzasz?
- Pakuję manatki i uciekam z miasta. Tobie radziłbym to samo.
- Może więc uciekniemy razem?
- Razem?! - głos złodzieja stał się szorstki i pełen wyrzutu. - Jestem złodziejem! Wyrzutkiem! Zerem! Ty jesteś znanym bardem... Tak przynajmniej mówiłeś. Jesteś kimś. Nie wiem, dlaczego mi pomogłeś i pozwoliłeś okraść Hamasa. Pewnie zalazł ci za skórę, co?
- Nie. - bard ściszył głos i przełknął ślinę. - Pomogłem ci dlatego, że sam jestem, jak się wyraziłeś "wyrzutkiem i zerem". Jestem najbardziej nieznanym z bardów. Moich pieśni i wierszy nikt nie chce słuchać, a co odwiedzę jakąś karczmę, to bardziej mnie tyłek boli...
Na parę sekund zaległa cisza, po czym bard odezwał się swoim zwykłym, gromkim głosem:
- To co? Ruszamy razem?
- Mam iść razem z takim kłamcą?! Obiecałeś, że znajdziesz mi pracę! "Przy moich wpływach jest to dla mnie pestka" mówiłeś. I co? Teraz wyjawiasz mi, że sam minąłeś się z powołaniem!
- Zrozum... Nie wiedziałem z kim mam do czynienia... Nie mogłem powiedzieć, że jestem nieudacznikiem.
- Mogłeś więc nic nie mówić.
- Masz rację. Mogłem przemilczeć to, kim jestem, tak jak to zrobiłeś ty. Ale co lepsze? Milczenie czy kłamstwo? I jedno i drugie jest powodowane wstydem...
- To wstydźmy się osobno. Do widzenia.
- "Do widzenia" zamiast "żegnaj"? Czyli jeszcze się spotkamy? - zapytał bard, ale złodzieja już nie było.
*
Bard nie dał łatwo za wygraną i znalazłszy złodzieja jeszcze ładnych parę razy próbował namówić go do wspólnej podróży, lecz jego namowy nie przynosiły skutku. Taki stan rzeczy trwał aż do słynnej rozmowy numer 5689:
- Może jednak powinieneś zmienić zdanie i pójść ze mną? I ja i ty szukamy w życiu jakiejś porządnej pracy. A wiem gdzie mieszka ktoś, kto mógłby nam coś doradzić.
- Naprawdę? Może znów mnie nabierasz?
- Tym razem mówię prawdę. Chodzi o Mędrca, który mieszka za siedmioma rzekami, siedmioma lasami, siedmioma górami, siedmioma pustyniami i siedmioma domami rozpusty. To kilka dni drogi stąd.
- Cóż... Nie mam lepszego pomysłu na cel podróży, chociaż wątpię w to by Mędrzec coś tu poradził. Ale jak tak bardzo chcesz iść ze mną, to ruszajmy...
Poprzednia | Jesteś na stronie 2. | Następna |
1 2 3 4 5 6 7 |