Saga o Gacexie
1 2 3 4 5 6 7 | ||
Poprzednia | Jesteś na stronie 2. | Następna |
Saga o Gacexie - część 2
Było to bardzo aktywne popołudnie - wiedział to Gacex i wiedzieli to ONI. ONI, czyli setki nieumarłych snujących się ulicami opustoszałego miasta i poszukujących czegokolwiek co było żywe, by je schwytać i wszamać na obiadek. Na obiadek? Prędzej na kolację - już po szóstej - spojrzał na zegarek Gacex. Biegał tak po ulicach miasta już od wielu godzin, zgubił jakieś 20 kg, a szarża przeciwników chyba nie miała końca. W końcu Gacex ugrzązł - ślepa uliczka. Obrócił się i zobaczył wiele sylwetek zombi pędzących w jego kierunku. Kurczę... mam tylko jedno wyjście... ostatnią szansę... I faktycznie - styl walki "ostatniej szansy" okazał się nad wyraz skuteczny w walce z bezmózgimi umarlakami. Gacex mężnie się przebijał do przodu na oślep przez hordy, gdy nagle przed jego oczyma pojawił się słup z ogłoszeniami. "Orków znających tańce egzotyczne zatrudnię na gwałt" - to były ostatnie słowa jakie Gacex zapamiętał przed utratą przytomności na skutek sojuszu zawartego pomiędzy jego głową, a metalową rurką.
Gacex szedł sobie przez las, aż nagle spotkał tajemniczą nieznajomą. Uśmiechnęła się ona do niego i zapytała, czy nie ma może 5 zł na bilet autobusowy. Mam, mam - uśmiechnął się Gacex, po czym wręczył jej kilka monet. Sakiewkę z resztą pieniędzy zawiesił sobie przy pasie i zajął się rozmową z napotkaną. W pewnym momencie poczuł, że coś jest nie tak - obrócił się i zobaczył małego krasala, który próbował podwędzić jego pieniądze. A kysz! - krzyknął Gacex i wyrwał złodziejaszkowi jego niedoszły łup. Zwrócił się do nieznajomej: możesz mi to na chwilę potrzymać? Oczywiście - odparła. Gacex chwycił swój miecz i zaatakował napastnika. Mężnie walczy ten mały - pomyślał Gacex - o i jeszcze jeden... i jeszcze jeden... i jeszcze... I kiedy było już ich siedmiu Gacex przestał sobie radzić. Na szczęście, lub wręcz odwrotnie przerwała im nieznajoma. Stała jakieś 20 metrów od nich na wielkim głazie i mówiła do krasnoludów: mamy jego pieniądze! I wszyscy jak stali, tak znikneli. Gacex pomyślał: o nie, przecież to była Śnieżka - Królowa Złoczyńców z Zaczarowanego Lasu, która wraz z siedmioma krasnoludkami napada na karawany kupieckie grabiąc je z wszelakich dóbr. NIE!!!
Gacex obudził się. Kiedy odzyskał świadomość dostrzegł po swojej prawicy karteczkę. Odczytał ją. "Nieświeże - nie jeść." Cóż za zniewaga - powiedział Gacex - przecież myłem się ostatnio. Wstał i dodał: tylko kiedy to było? Nieważne. Rozejrzał się dokładniej - na ulicach teraz nie było nikogo. Gdzie ich wcieło? - pomyślał. Zupełnie tak, jakby jakaś hiper-mega-super-ultra-świąteczna wyprzedaż odbywała się w tym czasie w jakimś pobliskim supermarkecie lub znów miało to jakiś związek z tym całym HEYAH, o którym tyle trąbią w telewizji, lecz bez jakiegokolwiek objasnienia czym to właściwie jest. Pewnie jakaś sekta lub inne zboczone jakieś... - dodał. Dalsze swoje kroki skierował w stronę centrum. W końcu przecież biegał tak już od kilku godzin, ale tamtych okolic jeszcze nie zwiedzał. Kiedy się tam zjawił spojrzał na ratusz. Wszędzie było pusto. Wtem w jednym z okien ktoś się poruszył, po czym zniknął.Gacex ruszył w tamtą stronę. Wtem z ratusza ktoś wyszedł. Jakaś zakapturzona postać zbliżyła się do niego. Jestem Wyrocznią i skupuję magiczne przedmioty, także i broń. Gacex: nie jestem zainteresowany. Owszem jesteś - zaszeptała - masz Jedyny Pierścień. Skąd wiesz? Wiem, bo w sobotę oglądałam "Bar - Gorące Krzesła" i widziałam tam, że Sauron już go nie ma... a ty też tam siedziałeś... shh... - zasyczała wyrocznia. Nic ci nie dam, spadaj głupia wiedźmo - mam większe kłopoty na głowie. Wtem Wyrocznia błyskawicznym ruchem wsadziła swoją dłoń do kieszeni u spodni Gacexa, lecz ją złapał i odrzucił. Następnie złapał miecz i zaatakował. Ona nie pozostawała jemu dłużna. Wyciągnęła swoją laskę i zaczeła się walka. Gacex atakował, ona jednak parowała każdy jego cios. Patrz - premier! O Boże, gdzie? - zawołała Wyrocznia. Gacex wykorzystał moment jej nieuwagi i przebił ją. Wyrocznia padła nieżywa. Wtem wszystkie drogi prowadzące na rynek zostały zablokowane przez zmierzające w kierunku Gacexa zombi. Zbliżali się. Gacex odnotował w pamięci: dobrze, że kupiłem ubezpieczenie na życie. Po tym rzucił się na nieumarłych i zaczeła się najbardziej spektakularna walka w całym jego życiu. Cztery i pół sekundy później Gacex cały poraniony, pogryziony i z podbitymi oczami i rozwalonym nosem został rzucowny przez żywe trupy w centralny punkt pola walki. Niefortunnie znajdował się tam jakiś posąg i Gacex rozbił go. Z jego wnętrza wystawała jakaś rękojeść. Tak, to musi być on - spojrzał na insktypcję na mieczu - to on! Chwycił rękojeść miecza i wyrwał go z kamienia jednym energicznym ruchem... nie wyrwał. Za mocno trzymał, ale Gacex wykonał obrót i rozbił kamień o głowę najbliższego zombiaka. W swoich dłoniach trzymał Ekskalibur. W tej samej chwili jakiś nieumarły rzucił w kierunku Gacexa jego własny miecz, który został mu wytrącony z rąk w drugiej sekundzie walki. Gacex myślał, że go złapie w locie, ale się przeliczył. Gdy go sobie wyciągnął z nogi powiedział do wszystkich zebranych: zaszarżujmy! Wymachując swoim mieczem i Ekskaliburem dokonał "Krwawej Masakry Dwoma Mieczami VII". Minęło kilka sekund. Gacex triumfalnie stał na tonach szczątków swoich przeciwników. Lubię zapach zwycięstwa o poranku - podsumował. Po chwili jednak musiał zmienić swoje zeznania. Zerwał się i z prędkością światła znalazł się w ratuszu i zaczął barykadować drzwi. Kiedy już to zrobił wyjrzał przez okno - wszyscy oprawcy powstali. Siet! Trzeba się zmywać - zasugerował, po czym chwycił rzucone na ziemię miecze, wsunął je do pochw i wszedł do łazienki. W łazience się umył, by dobrze wyglądać, wyjął ze swojego ciała wszelkiego rodzaju zęby i paznokcie obcego pochodzenia. Muszę się jakoś wydostać z tego miasta. Wszedł do kuchni i sięgnął pod ladę. Wyjął stamtąd puszkę po kawie z napisem "cukier", w której powinna znajdować się sól i wyciągnął z niej dwa pistolety typu Magnum. Jak w starych, dobrych filmach - pomyślał i wsunął je sobie do spodni. Mogą się przydać. Natychmiast potem rozległ się grzmot i za oknami lunął deszcz. Gacex postanowił, że już czas i wyszedł na zewnątrz. Biegł ulicami, a deszcz nadal nie ustawał. W końcu dobiegł do jakiegoś informatora turystycznego. "Na prawo - ku wolności, na lewo - rząd kraju." Gacex wybrał i skierował się w prawo. Biegł jakiś czas, po czym zwolnił i zaczął iść marszem. Deszcz nadal nie ustawał, a woda sięgała mu już do kolan. Co więcej - po obu stronach ulicy pojawili się już nieumarli żądni jego krwi i mięsa. Gacex brnął nadal do przodu, a zombi jakoś nie podchodzili, tylko nadal stali na swoich miejscach. Wtem naprzeciwko niego z wody wyłoniła się sylwetka Wyroczni i zaczęła się unosić nad powierzchnią wody. Witamy znowu panie Gacex. Czy podoba się panu to, co zrobiliśmy z tym miejscem? No w zasadzie to zamierzałem już wychodzić, tylko drzwi od kibla się zatrzasnęły i ta spłuczka... - próbował jakoś wszystko wytłumaczyć Gacex. Nie wyjdzie pan stąd - zostanie pan i stanie się jedym z nas. Nigdy!!! - Gacex zaprotestował. Ścisneli swoje pięści aż do krwi i rzucili się w swoich kierunkach. Z powodu nadmiaru wody w butach, spodaniach i wogóle do pasa biegło się Gacexowi źle i się przewrócił, po czym zniknął pod nią. Wyrocznia zaś przeleciała nad nim i przebiła się przez ścianę sąsiedniego budynku. Gacex wynurzył się i wskoczył za nią. Korzystając ze swojej biegłości w sztukach walki (wszak miał skórzany pas karate) wykonał wyskok i chciał kopnąć Wyrocznię, jednak ta się uchyliła, a on wypadł przed okno na zewnatrz. Rozległ się huk podobny do przewracających się koszy na śmieci. Po chwili otworzyła się winda i wysiadł z niej Gacex. Zrzucił z siebie skórki od bananów i jakieś inne niewiadome śmieci, po czym wyciągnął oba Magnumy. Zgasło światło. Gacex nic nie widział, Wyrocznia zaś oszukiwała, bo miała noktowizor i dokładnie wiedziała, gdzie znajduje się Gacex. Ruszyła w jego stronę i wyciągnęła miecz. Gacex nie wiedział, iż jest ona metr od niego. Po chwili coś poczuł. Schylił się i znalazł na podłodze bilet na koncert White Hand of Saruman. Miecz Wyroczni zaś przeleciał dokładnie nad jego głową. Gacex wyczuł napastnika, oba Magnumy wycelował w jej stronę i bez jakiegokolwiek obracania się strzelił. Wyrocznia, która stała dokładnie za nim tym razem padła. Gacex zapalił światło - jego krew była wszędzie. Zaczął się krztusić. Wypluł ołów z płuc, wziął kawałek płaszcza Wyroczni i zabandażował sobie obie wychodzące na wylot rany. Wyszedł na zewnatrz - nieumarli nadal stali wzdłuż ulicy. Coś tu nie gra - powiedział i wszybko uchylił sie przed Wyrocznią. Staneli twarzą w twarz. Gacex powiedział: to chyba nieuniknione. Wtedy Wyrocznia wsadziła rękę do jego kieszeni i wyciągnęła Jedyny Pierścień. Nareszcie jest mój! HA HA HA!!! - zaczęła się śmiać. Założyła go i... nic. Przyjrzała się jemu jeszcze raz. Do stu czarnych kotów chodzących pod drabinami 31 lutego - to nie jest pierścień. To kapsel od soku Tymbark. Odczytaj co jest na nim napisane - zasugerował Gacex. Wyrocznia to zrobiła i z przerażeniem zawołała: nie! To nie może być tak!! To niemożliwe!!! I wtem z jej oczu i oczu wszystkich nieumarłych wystrzeliło światło, po czym wszyscy się rozpadli, a ich szczątki się spopieliły. Po chwili wyszło słońce, pojawili się ludzie, a całe miasto znów zaczęło tętnić życiem. Gacex zrobił kilka kroków i zatrzymał się przy budce telefonicznej. Dzwonił telefon. Chwila zawahania. Odebrał telefon. Halo? Gacex to ty? - odezwał się znajomy głos. Tak to ja - odpowiedział. Tu Gandalf, słuchaj - mamy kłopoty, zbieramy kogo się tylko da. Przyjeżdżaj jak najszybciej do Minas Tirith. Gacex wyszedł z budki telefoniczej, w tle słychać utwór "Wake Up". Wkoło chodzi pełno ludzi. Gacex założył czarne okulary i podsumował: nie znoszę poniedziałków.
Poprzednia | Jesteś na stronie 2. | Następna |
1 2 3 4 5 6 7 |