Saga o Gacexie
1 2 3 4 5 6 7 | ||
Poprzednia | Jesteś na stronie 4. | Następna |
Saga o Gacexie - część 4
Jechali już tak dżipem kilka dni przez las Sherwood. Dżipem? Jakim znowu dżipem?! Przecież to jest zwykły, gobliński Fiat 126p bez dachu (wiatr urwał), z oponami ukradzionymi od chłopskiego traktora (z przodu małe, z tyłu duże). Nieważne - w każdym razie jadą tak i jadą, a końca ich drogi nie widać... Gacex bawił się lusterkiem. Odbijał promienie słoneczne wprost w oczy Gandalfa, który prowadził. Przestań! - wściekł się czarodziej. Gacex jednak nie przestawał. Przestań, bo po raz trzeci nie powtórzę. To skłoniło Gacexa do bycia jeszcze bardziej upartym. Sam tego chciałeś - oznajmił mag. Ognista Strzała! - cisnął zaklęcie wprost w siedzącego obok Gacexa. Następnie zatrzymał samochód. Gacex dobiegł cały poobijany z drzwiami od samochodu pod pachą. Trzymaj - powiedział, po czym rzucił nimi w śpiącego na tylnych siedzeniach Wiedźmina. Co? Jak? - zbudził się gwałtownie. Nie, nic - śpij dalej - oznajmił Gandalf. Wiedźminowi jednak spać się już nie chciało. Wręcz przeciwnie - zaczął marudzić, że jest głodny. Po chwili dołączył do niego Gacex. Chcemy jeść!!! - wrzeszczeli Gandalfowi za uszami. Jeszcze jedno słowo, a puszczę w radiu piosenkę, którą obaj tak bardzo nie znosicie - "There will be no future for man kind". Blefujesz - zarzucili mu. No tak, ale co z tego? Nic - spójrzcie! Tam coś jest! Faktycznie dojechali do jakiegoś punktu ze szlabanem. Do kontroli granicznej wyszło dwóch elfów-strażników. Gacex do pozostałych: ja to załatwię. Zwrócił się do elfów: poprosimy dwie kanapki z tuńczykiem, sałatkę wegetarjańską i dużą Coca-Colę. Aha - bym zapomniał - dla Wiedźmina zestaw z niespodzianką. Obaj strażnicy spojrzeli po sobie, po czym skierowali swój wzrok na Gacexa. Gacex spojrzał na Wiedźmina, a tamten na Gandalfa. Gandalf na Gacexa. Gacex na strażnika A. Strażnik A na strażnika B. Strażnik B na Gandalfa. Gandalf na Gacexa. On spojrzał na strażników, po czym wszyscy spojrzeli na Gandalfa. Nastała martwa cisza... Wtem Gandalf: już wiem - poproszę zupę. Nie, nie, nie - panowie nas z kimś mylą - wypierały się elfy. Ach tak? W takim razie jak wytłumaczycie te spiczaste uszy? - Gacex nie dawał za wygraną. No... jesteśmy elfami i od urodzenia mamy takie uszy. Kłamiecie! Obaj macie się wylegitymować - nakazał im Gacex. Eee... ja nie mam... legitymacje zostawiłem w spodniach... w domu. A ty? - zwrócił się do drugiego. Ja... ukradli mi - oznajmił. Miałem ją w torebce. Gacex gwałtownie spojrzał na Gandalfa. Gandalf nacisnął mocno pedał gazu. Przebili się przez budkę graniczną i pomknęli dalej. Boże, dobrze, że nie jestem elfem - pomyślał Gacex. K, k, k - oświadczył Gandalf, po czym zaklnął szpetnie - nie mamy benzyny. Dżip się zatrzymał. Dalej musimy iść - oznajmił. Tak też zrobili. Pierwszy szedł Gandalf, za nim Gacex, a ostatni Widźmin. Nagle Gacex: Gandalfie, nie wiedziałem, że nosisz powbijane w swój kapelusz strzały. Czy to nie jest przypadkiem las legendarnego banity Robin Hooda? - zapytał Wiedźmin. Bzdury wygadujesz - to tylko legendy - powiedział Gacex patrząc na łuki wycelowane w jego stronę. Zostali ogłuszeni. Obudzili się poprzywiązywani do krzeseł w jakimś niedużym pomieszczeniu. Przed nimi stał Robin Hood i kat. Robin do kata: zajmij się nimi. Gdy już zostali sami kat rzekł: jestem waszym osobistym katem, ale możecie mi mówić Czerwony Kapturku. Następnie skierował swoją uwagę na Wiedźmina. Może opowiesz nam swoją historię? - zasugerował. Oczywiście, z przyjemnością - odpowiedział Wiedźmin. Minęło pół minuty... Wszystko wam powiemy!!! - wrzeszczeli razem Gandalf z Gacexem. Mamy dość tych tortur!!! Wypuście nas stąd!!! Zgodnie z życzeniem zostali wypuszczeni. Wiedźmin również. Zeszli z domku na drzewie i znaleźli się na terenie leśnej twierdzy Robina. Wkoło kręciło się wielu z jego Wesołej Bandy. Po jakimś czasie zjawił się sam Robin. Witajcie przyjaciele! - oznajmił - przepraszam was za wszystkie niewygody, ale potrzebowaliśmy czasu by się dowiedzieć kim jesteście. Ach... no dobrze - wybaczam wam - powiedział arogancko i zarazem zbyt głośno Wiedźmin. Wtem wszyscy mieszkańcy tej twierdzy spojrzeli na niego. Gacex powstrzymał Wiedźmina przed powiedzeniem co on o tym wszystkim myśli, zaś Gandalf podrzucił pomysł: może coś zjemy? Tak też zrobili. Najpierw udali się na duży plac, gdzie stał suto zasłany stół, po czym przy nim zasiedli. Gacex i Gandalf bali się, że sposób w jaki Wiedźmin się posila włącznie z siorbaniem, ciamaniem i mlaskaniem oburzy gospodarzy. Na szczęście Wesoła Banda z Robinem na czele jadła w sposób jeszcze bardziej niekulturalny. Tak siorbali, że Gandalf musiał siedem razy brać nowy talerz, bo wszystkie pękały. Albo inny przykład - Gacex zapatrzony w to co inni wyprawiają zjadł całą zastawę stołową, która nawinęła mu się pod rękę, przez co nabawił się później silnej obstrukcji. Gdy się już najedli i napili Robin powiedział: przyjaciele, jestem niezmiernie rad, że mogłem gościć was w swoich skromnych progach. Teraz pomogę wam się wyprawić w dalszą drogę... Robinie - przerwał Gacex - wiem, iż zbieracie datki na biednych i potrzebujących, a szczególnie w tym roku, kiedy to po świecie chodzi tak wielu głodujących nieumarłych. W związku z tym wspomogę was tym orężem, który jest bardzo cenny, lecz mi całkowicie nie potrzebny - nie można nim obierać ani gruszek, ani nawet obcinać sobie paznokci u stóp. Następnie wydobył spod płaszcza zdobyty jakiś czas temu Ekskalibur. Nie mogę tego przyjąć - sprzeciwił się woli Gacexa Robin. Weź - nalegał. Nie mogę. Weź! Nie! TAK!!! NIE!!! Wiedźminie - spojrzał na niego Gacex. Wiedźmin wstał i podszedł do Robina. Następnie zrobił to, co musiało być zrobione i usiadł na swoje miejsce. Robin z podbitym okiem powiedział: bardzo dziękuję za wasz datek na nasz sczytny cel. Na pewno się nie marnuje - dodał. Ja myślę - powiedział Gacex. Dobra, panowie - zbieramy się stąd. Cała trójka wstała, pożegnała się, po czym opuściła zamek Robin Hooda. Co teraz? - zapytał Wiedźmin. Myślę, że powinniśmy wynająć jakąś łódź - zasugerował Gandalf. A więc chodźmy - podsumował Gacex, po czym ruszył drogą. pozostali postąpili tak samo. Po pewnym czasie zawędrowali do przystani rzecznej. Stał tam jakiś gnom. Przepraszam, zastanawiam się ile by nas kosztowało wynajęcie łodzi. Trzysta sztuk złota - podał cenę gnom. CO?! Tyle kasy za jedną, niewielką łódkę? Toż to rozbój w biały dzień! W istocie - zaśmiał się szyderczo gnom. O rzesz ty! - Lodo-Strzała! - rzucił zaklęcie Gandalf w nieuczciwego sprzedawcę. Gnom zamarzł. Gandalfie, trochę przesadziłeś - zauważył Gacex - twoje czary-mary zniszczyły wszystkie łodzie do wynajęcia. Gandalf: !!! Jeśli mogę sie wtrącić - przerwał Wiedźmin - mam pewien plan. Urwał kawałek zarazrzniętego gnoma, w którym znajdowała się kieszeń z telefonem. Następnie rozmroził go i zatelefonował. Halo? Tak, to ja... możesz nam pomóc? Tak, tak... OK. Zaraz będziemy mieli transport - oświadczył zdziwionemu Gacexowi, oraz Gandalfowi. Po chwili z odmętów rzecznych wynurzyła się wspaniała łódź zaprzężona w dwa wielkie sumy rzeczne. Jak to zrobiłeś? - zapytał zaciekawiony Gandalf. Zadzwoniłem do Pani Jeziora. Gacex i Gandalf: !!! Jest przyjaciółką rodziny - wiedziałem, że nie odmówi pomocy - dodał Wiedźmin. Ponownie Gacex i Gandalf: !!! Dobra nie mamy czasu - wsiadajcie. Wsiedli i zaczęli płynąć. Jaki kierunek obieramy? Gdzieś, gdzie wypoczniemy - proponuję Transylwanię. OK, może być - zgodził się z propozycją Gacex i Gandalf. Popłynęli w kierunku wschodzącego księżyca.
Poprzednia | Jesteś na stronie 4. | Następna |
1 2 3 4 5 6 7 |